Info

avatar Ten blog rowerowy prowadzi Izona. Mam przejechane 53867.50 kilometrów w tym 1066.40 w terenie. Kręcę ze średnią 22.33 km/h i się wcale nie chwalę!
  • Czas na siodełku 100d 08h 39m
  • Więcej o mnie.

    Follow me on Strava 2020 button stats bikestats.pl 2019 button stats bikestats.pl 2018 button stats bikestats.pl 2017 button stats bikestats.pl 2016 button stats bikestats.pl 2015 button stats bikestats.pl 2014 button stats bikestats.pl 2013 button stats bikestats.pl 2012 button stats bikestats.pl 2011 button stats bikestats.pl 2010 button stats bikestats.pl

    Ja na instagramie

    Znalezione obrazy dla zapytania instagram

    Moje ziomeczki

    Wykres roczny

    Wykres roczny blog rowerowy Izona.bikestats.pl

    Z Archiwum X

    Wpisy archiwalne w miesiącu

    Grudzień, 2018

    Dystans całkowity:b.d.
    Czas w ruchu:b.d.
    Średnia prędkość:b.d.
    Liczba aktywności:0
    Średnio na aktywność:0.00 km
    Więcej statystyk

    Coś by podsumował... :)

    Poniedziałek, 31 grudnia 2018 · dodano: 19.01.2019 | Komentarze 2

    Drugi rok z rzędu zbieram się za podsumowanie całego,minionego sezonu praktycznie końcówką stycznia.
    Nie mam weny twórczej, zanikła razem z regularnymi wyjazdami na szosę :)
    Pora jednak podsumować rowerowy, zeszły rok!

    Rok 2018 jak każdy miał 12 miesięcy.
    Miesięcy dłuższych i krótszych.
    Czas na przestrzeni tych miesięcy zdawał się uciekać jak mrugnięcie okiem.
    Codzienne obowiązki i sytuacje nie zawsze pozwalały na wykorzystanie tego mijającego czasu akuratnie tak jakbym sobie tego życzyła,ale absolutnie niczego nie żałuję! :)

    Styczeń

    Już na samym początku chciałam wejść w nowy rok na rowerze.
    Zdarzyły się jakieś styczniowe jazdy, krótkie chwile na powietrzu, jednak w większości moja aktywność fizyczna ograniczyła się do 4 ścian i uwięzionym* między nimi rowerem (czyt. trenażer rył głowę, budował psychikę :P).


    Luty

    Drugi miesiąc roku był dla mnie totalnym zaskoczeniem już na samym jego początku.

    Było tak,że pierwszego jego dnia mogłam śmigać na polu, (oczywiście na Traktorze, bo Bianka w więzieniu) w totalnym wiosennym klimacie, a już w kolejnym zrobiło taką zimę,że do końca miesiąca zostało mi dalej kręcić się w pokoju i generować hektolitry potu w ogrzewanym pokoju,fu!
    (Tata żartował "szkoda,że prądu nie generujesz,bo przez zimę byśmy zaoszczędzili na rachunkach"...dowcipniś :P)  

    Marzec
    "W marcu jak w garncu".
    Trzeci miesiąc 2018 roku był jak ten z przysłowia.
    Udało się w końcu wyciągnąć szosę na powietrze i cieszyć się paroma (słownie siedmioma) jazdami na polu w (powiedzmy) wiosennych warunkach.

    Szał! :)

    Nie obyło się jednak bez przykrych i zimnych doznań na rowerze jak chociażby to załamanie pogody z połowy marca w drodze do Piwnicznej, kiedy,to po raz pierwszy w życiu zadzwoniłam po pomoc z domu ze względu na odmarzające kończyny...!!!
    Oczywiście po pierwszym kryzysie, pomoc odwołałam, ale po powrocie nie byłam w stanie własnoręcznie ściągnąć z siebie zamarzniętych ubrań, zamarzniętymi rękami! 
    I nawet z tego kataru nie dostałam,czujecie?! :D

    Im bliżej końca miesiąca, tym pogoda bardziej sprzyjająca do dalszych i bardziej "rozebranych" szosowań, aleeee Wielkanoc...

    Kwiecień

    Pierwszy dzień kwietnia zapamiętam do końca życia.
    Śmierci dziadka się nie zapomina.
    I to nie był żart...
    Po pogrzebie, kiedy trzeba było wrócić do "życia" zaczął mi się prawdziwy sezon kolarski.
    Bez spiny i masy ubrań na sobie, w słońcu i z coraz odważniejszymi kilometrami na liczniku :P

    Pojawiły się pierwsze stówki i pierwsze wspólne zgrupki z innymi kolarzami.

    Jej w końcu!
    Ileż można "rozmawiać" ze ścianą?
    Była też pierwsza Knurowska w roku!
    Ja przecież uwielbiam tam śmigać! 

    Wszystko było takie pierwsze, takie nowe i takie świeże, bo wiosenne! <3

    Maj
    Majówka rozpoczęła mi się nietypowo, bo od rajdu, Rajdu Doliną Dunajca.
    Nowa pozycja w kalendarzu imprez rowerowych, całkiem przyjemna i zachęcająca do powrotu w kolejnych sezonach :)
    Imprezy rowerowe mają w sobie tę moc, moc przyciągania, którą zrozumie chyba tylko albo ktoś kto w nich uczestniczył albo ktoś kto na prawdę "czuję mięte" do tego sportu :P
    Rajd ten był też dla mnie "nagrodą" za trzymiesięczne zimowanie "na chomika" w pokoju na rowerze.
    Te hektolitry potu przyczyniły się do jakże mi nieobcego (złośliwi mówią,że mojego ulubionego) 3 miejsca w kategorii CHALLENGE.

    To uczucie (kiedy wiecie, że spięliście się maksymalnie w odpowiednim momencie i to poskutkowało honorami od organizatorów i brawami od innych uczestników, potencjalnych rywali) bezcenne...!
    Koniec maja był równie zacny jak i jego początek.
    Pierwszy raz odkąd nałogowo śmigam na rowerze, objechałam do Nowego Targu i wróciłam do domu w ciągu jednego dnia, tfu w ciągu 5h :D 
    Marzyło mi się to od dawna :P

    Kiedyś jeszcze (a może już w 2019 roku?) zaliczę takiego tripa do Zakopanego!
    Bo wycieczka nad polskie morze rowerem, to póki co chyba odległe marzenia....
    Zobaczymy!

    W maju rozpoczęli też rozbiórkę starego i budowę nowego mostu heleńskiego nad Dunajcem, więc z automatu wiedziałam,że bardzo często będę śmigać do pracy rano rowerem,bo... #zakorkowanynowysącz
    Fajny ten maj był!

    Czerwiec
    Połowa roku i zaczyna się po raz kolejny,rozkmina nad sensem mojej pasji, ekstremalnej jak widać.
    Wszystko za sprawą mojej kolejnej już gleby na rowerze, głupiej i niepotrzebnej gleby !

    Szczęście w nieszczęściu,że moje żelazne kości nie są łatwe do pokonania (do czasu...).
    Powiem Wam,że w tym momencie powinnam zawiesić rower na haku i pomyśleć nad bezpieczniejszym stylem spędzania wolnego czasu.
    Wiecie na pewno (a jak nie, to czytajcie dalej!),że w ciągu ostatnich 3 lat zaliczyłam 3, słownie trzy poważniejsze upadki.
    Pierwsza (ostrzegawcza!) na moim ukochanym Rajdzie wokół Tatr.
    Druga (dająca znak z góry,że się mną tam interesują) na zjeździe z przesławnego Gliczarowa.
    I trzecia wynikła z bliskiego kontaktu z citroenem!
    Po tej trzeciej klepie bałam się dosłownie wszystkiego co związane z kolarstwem szosowym!
    Jazdy w grupie, szybkich (i wolnych też) zjazdów i przejeżdżających obok mnie samochodów...
    Więc gdzie sens i logika dalej kontynuować swoją pasję?
    Ostudziło to moje kolarskie zapędy na tyle skutecznie,że postanowiłam nie wychylać się w jeździe w grupie, QOMy zdobywać tylko na podjazdach, a mijającym mnie samochodom nie dać więcej satysfakcji z obicia mnie i mojej Bianki!

    W czerwcu udało mi się też zwiedzić po raz 3 Bieszczady, za co jestem niezmiennie wdzięczna mojemu, kochanemu Chopusiowi <3

    Pięknie było! <3

    Lipiec
    Jest to miesiąc, który od trzech lat (czyli od momentu zakupu przeze mnie szosy), podnosi mi adrenalinę na samą myśl o jednym z najlepszych, ale równocześnie najcięższych wyścigów w sezonie.
    Tak Tatra Road Race.
    Żeby to zrozumieć, trzeba to przeżyć!
    Po zeszłorocznej glebie na Gliczarowie w tym roku bardzo poważnie rozmyślałam nad sensem udziału w tej imprezie, czemu?
    Bo przecież ja się boje zjeżdżać, a bez tego się nie da na wyścigu!
    Wyścig, to podjazdy pokonywane z wysiłkiem do porzygu i zjazdy zjeżdżane z prędkością światła....
    Taaaak, tak było jeszcze 2 lata temu, na moim debiucie w tej imprezie.
    Teraz się już tak nie da. Głowa nie pozwala, głowa się boi!
    Mając to wszystko na uwadze, prosiłam Chopusia,żeby mi potowarzyszył w rekonesansie trasy, tylko i aż po to żeby się dowiedzieć, czy udział w tym wyścigu po wszystkich moich dotychczasowych doświadczeniach ma sens...
    No pewnie że ma!
    Ja już nie dla wysokiego miejsca, ja dla zabawy i towarzystwa tam chciałam.
    I pojechałam!

    Nie było to zaś 3 miejsce, tylko 6, a satysfakcja,że się nie dałam swoim lękom ogromna!
    Lipiec to także chyba jedyny miesiąc w roku kiedy ze względu na bardzo intensywne opady deszczu, trzeba było odstawić na parę dni z rzędu rower na bok. 

    Sierpień 
    Normalnie bym się podniecała,że sierpień, to najlepszy miesiąc w całym roku, bo Rajd i mój urlop i w ogóle pogoda najlepsza do życia, ale nie w tym roku :P
    Co prawda był urlop i była piękna pogoda i były góry i były Mazury i był Chopuś, no cudownie było! <3 ^^
    Jedyne czego brakło, to Rajdu wokół Tatr! :(
    Znaczy Rajd był, tylko ja w nim nie uczestniczyłam, bo warunki pogodowe były fatalne!
    Zimno, mokro,śnieżnie (tak!),wietrznie, nieeeee....
    Byłoby jeszcze gorzej niż za pierwszym razem, serio!
    Byli śmiałkowie, którzy dzielnie jak żołnierze pokonali w tych paskudnych warunkach całe 200 km, ale szczerze?
    Nie zazdrościłam. Gdzie tu jakakolwiek przyjemność o którą chodzi w tym całym rowerowaniu?
    Sierpień mimo braku tej jednej z dwóch moich ulubionych, (a może już jedynej) imprezy w ciągu roku był także miesiącem wspomnianego przeze mnie urlopu.

    Czyli i bez tego masy przejechanych kilometrów na rowerze, w samochodzie i tych pokonanych pieszo po pięknych polskich i słowackich górach <3

    Ktoś ma jeszcze wątpliwości co do tego,że urlop jest najpiękniejszym czasem w roku? :P

    Wrzesień
    Mimo tego,że wraz z końcem wakacji dla mnie kończy się lato, wrzesień dzielnie próbował mnie zmylić co do tego przekonania :)
    Dało się ciągle jeździć "na króciaka" i ciągle ta jazda cieszyła i ciągło na ten rower, bo w co niektóre dni pogoda była przecudna <3

    W połowie września uczestniczyłam z Pauliną w podhalańskiej edycji Rapha Womens 100 iiii to mi się fes podobało, bo mnie Mamuśka przeciągła po takich zakątkach Podhala o których nie miałam do tej pory pojęcia!

    Jak ja się tak lubię czasem powłóczyć na rowerze! <3

    Ciągle jeździłam do pracy na pierwszą zmianę na rowerze i to dopiero w miesiącu wrześniu dobiłam do 5 tysięcy przejechanych kilometrów w 2018 roku, późno!
    We wrześniu też po kilku latach owocnej współpracy,posłuszeństwa odmówiły mi moje pierwsze "profesjonalne" spodenki rowerowe.
    Smuteczek!
    Ja się pytam gdzie Ci kolarscy sponsorzy, którzy by mnie ubrali na nadchodzący sezon, he? :D
    Czekam na propozycję,w końcu stylówa na rowerze musi być nie? 

    Październik 
    W październiku żałowałam tylko jednego.
    Mianowicie tego,że muszę (pod aparat ortodontyczny) wyrwać czwórki i to obydwie!
    Gdybym wiedziała,że czas przed i po wyrwaniu tych zębów będzie tak bardzo rowerowy, chyba bym się nie zdecydowała na październik :P
    Było ciepło, nawet bardzo!

    Ja ciągle mogłam jeździć na krótko i ciągle mi nie było zimno!
    Wiadomo, dzień już coraz krótszy, a przy zachodzie słońca temperatury stawiały sutki na baczność, ale te piękne krajobrazy które malowała jesień były silniejsze od wszystkiego :)

    Zaliczyłam parę dłuższych tripów, ale o kręceniu "stówek" można już było zapomnieć...
    Chociaż nie powiem, strasznie kusiło mnie żeby jednak objechać Tatry wkoło :P

    Nawet teraz w październiku, przecież pogoda o niebo lepsza jak w sierpniu w dzień Rajdu!
    Koniec końców wszyscy z którymi wchodziłam w konwersację na ten temat, skutecznie sprowadzali mnie na ziemię. 
    I prawidłowo! 
    Jeśli Tatry dookoła to tylko na Rajdzie, inaczej nie ma to uroku.
    Im bliżej listopada tym mniej mi się tego roweru chciało.
    Chyba moje ciało czuło,że pora układać się do zimowego snu i nade spać całe, nieprzespane lato :D

    Listopad 
    Tak się złożyło,że w listopadzie zrobiłam tylko (i aż) 4 wycieczki w tym wycieczkę, która okazała się ostatnią wycieczką w 2018 roku.
    Nie spodziewałam się,że w grudniu nie będzie mi dane ani razu wsiąść na rower, cóż...

    Patrząc na listopadowe wpisy i zdjęcia pogoda była sprzyjająca na tyle,że po pierwsze ciągle jeździłam na krótko/lub pół krótko i ciągle te wycieczki mogły być albo zbliżające się ku setce albo ku połowie setki.
    Patrząc na miesiąc w kalendarzu, pogoda prawie jak w Calpe (chociaż to już nie jest pożądany kierunek wśród zimujących kolarzy)! :D


    Podsumowując:
    Rok 2018 może nie był moim, rowerowym rokiem WOW, który wniósł by w moje rowerowanie coś czego do tej pory nie odkryłam w swojej osobie kolarzystki i w świecie kolarskim. 
    Wszystko co związane z życiem kolarza amatora, zdążyłam już poczuć w latach ubiegłych i to dosłownie na własnej skórze i w swojej głowie.
    Jedyne czego ciągle nie doświadczyłam, to prawdziwie rowerowego wyjazdu w ciepłe kraje w środku zimy...

    2018 rok był najpewniej, najcieplejszym, (a więc najlepszym dla jazdy na rowerze) rokiem jaki do tej pory pamiętam.
    Ale
    patrząc na kilometry wykręcone w ciągu całego roku (6230,80 km), jakoś bardzo nie odstawałam od roku poprzedniego (to przecież TYLKO 1200 km mniej :P!), chociaż sam blog w sobie nie zliczył (bo mu na to nie pozwoliłam!) kilometrów wykręcanych na trenarzeże (a było ich koło 600!) :P
    Nie dojechałam do zakładanych 7 tysięcy kilometrów, więc był, to najsłabszy rok odkąd mam Bianke.
    Ale w 2018 roku było czegoś więcej!
    Więcej miłości, gór i luzu :)
    Po prostu, mimo wszystko było najpiękniej! <3

    W 2018 roku zmieniło się wiele w moim prywatnym życiu, czego nie będę tu opisywać, bo jak sama nazwa wskazuje jest, to moja prywatna sprawa :P
    Ale kocham i jestem kochana,a to jest cenniejsze niż tysiące przejechanych kilometrów i worek zdobytych medali czy QOMów w aplikacyjnej rywalizacji wśród kolarzy.

    Nadal będę jeździła na rowerze (bo ja to po prostu uwielbiam!) licząc na to,że prędzej czy później i mój Chopuś znajdzie czas i możliwość na towarzyszenie mi w tych moich rowerowych eskapadach^^
    A kwestia ścigania się i jazdy o życie zostaje ciągle ambicyjną niewiadomą, tonowaną  każdą,kolejną wywrotką na rowerze.

    Są w życiu ludzie i sprawy, które trzeba bardziej pielęgnować niż swoją łydkę <3 :)

    Tym optymistycznym akcentem, pragnę życzyć Wam wszystkim szczęśliwego i zakręconego Nowego Roku!
    Do zobaczenia na trasie! 





    *kręciołków "w więzieniu" nie wliczam w zeszłoroczne statystyki, bo "bikestats", to strona do opisywania wycieczek i przygód, które spotykają nas w terenie, a nie w pokoju! :D


    Counterliczniki.com