Info

avatar Ten blog rowerowy prowadzi Izona. Mam przejechane 53867.50 kilometrów w tym 1066.40 w terenie. Kręcę ze średnią 22.33 km/h i się wcale nie chwalę!
  • Czas na siodełku 100d 08h 39m
  • Więcej o mnie.

    Follow me on Strava 2020 button stats bikestats.pl 2019 button stats bikestats.pl 2018 button stats bikestats.pl 2017 button stats bikestats.pl 2016 button stats bikestats.pl 2015 button stats bikestats.pl 2014 button stats bikestats.pl 2013 button stats bikestats.pl 2012 button stats bikestats.pl 2011 button stats bikestats.pl 2010 button stats bikestats.pl

    Ja na instagramie

    Znalezione obrazy dla zapytania instagram

    Moje ziomeczki

    Wykres roczny

    Wykres roczny blog rowerowy Izona.bikestats.pl

    Z Archiwum X

    Wpisy archiwalne w kategorii

    Rajd Beskid Niski

    Dystans całkowity:130.70 km (w terenie 0.00 km; 0.00%)
    Czas w ruchu:05:14
    Średnia prędkość:24.97 km/h
    Maksymalna prędkość:78.80 km/h
    Suma podjazdów:1575 m
    Suma kalorii:3068 kcal
    Liczba aktywności:1
    Średnio na aktywność:130.70 km i 5h 14m
    Więcej statystyk
    • Dystans 130.70km
    • Czas 05:14
    • SpeedAVG 24.97km/h
    • SpeedMaxxx 78.80km/h
    • Kalorie 3068kcal
    • Podjazdy 1575m
    • Sprzęt Bianchi Via Nirone 7 Dama

    Rajd Beskid Niski 2016

    Niedziela, 23 października 2016 · dodano: 26.10.2016 | Komentarze 0

    Zaś pogoda do bani. Zaś się obijam...ahhh te wymówki :D

    Od dłuższego czasu po internecie krążyło info o "Rajdzie Beskidu Niskiego" organizowanego przez ludzików z gorlickiego sklepu rowerowego "Ostre Koło".
    Początkowa data Rajdu zaplanowana była na 16 października, ale urocza pogoda, skutecznie pokrzyżowała plany i organizatorom i uczestnikom...
    Na szczęście Rajdu nie odwołano, a przełożono na za tydzień.
    I to był strzał w dychę! :D
    Chciałam tam jechać, mogłam tam jechać(bo miałam wolne), więc pojechałam :)

    Prawda prawdą,że kiedy w niedziele otworzyłam oczy i spojrzałam przez okno, przez chwilę się zawahałam...
    Mróz! Siwy mróz i -2 stopnie, oł jeach, przygoda! :D 
    Mózg jednak szybko pracował, sprawdziłam pogodę na resztę dnia iii tak!
    Już pakuję Biankę do iżonowozu, wcinam kanapki (z szynką of cors! :D) i punkt 8 startuję w stronę Gorlic.
    Jadę i zaś wahanie... Tą razą mgła! Straszna mgła!

    Im bliżej Sącza i później Gorlic tym mgła jeszcze większa, omatkobosko nie będzie widoczków! :O
    Skoro jednak się wybrałam, to teraz nie zawrócę, szkoda dnia! :P
    Będąc w Grybowie mgła znikła, tak od sztycha i zobaczyłam coś pięknego!
    Złotą, polską jesień!


    Kuwa się zakochałam! Na takie widoki czekałam odkąd w kalendarzu minął dzień z napisem astronomiczna jesień.
    Czyli długo, za długo!!!
    Wszędzie, żółto, pomarańczowo, czerwono...kolorowo! Napaczeć się nie mogłam, ale jadę czym prędzej dalej, bo już przed 9, za chwilę nie zdążę na start! :D
    Będąc samochodem tydzień wcześniej w Gorlicach, zauważyłam tabliczkę ze strzałką i napisem "Ostre Koło", ale nie miałam wtedy czasu ani sposobności patrzeć, gdzie ten sklep dokładnie jest.
    Znalezienie go jednak nie było takie trudne, tylko chyba i tak za wcześnie przyjechałam,bo pocałowałam klamkę bramy wjazdowej :D
    No cóż, zaparkuję dalej, przebiorę się, złoże rower i poczekam na resztę.
    Parkując dostrzegłam dwa inne samochody, których właściciele jak się okazało, też przyjechali na Rajd i też pocałowali klamkę :D
    Cześć, cześć i za chwilę prze parkowanie samochodów, bo sezam się otworzył :P

    O jaką miałam nadzieję jadąc na to wydarzenie,że będzie więcej dziewczyn aniżeli ja sama :P
    Ooo jak się zawiodłam kiedy okazało się,że jam sama i kupa chłopów!
    To znaczy, jak się dużo później okazało, była druga dziewczyna, ale niestety nie dane mi było przejechać z nią tej trasy i chcąc nie chcąc musiałam nadążać za facetami!

    Foto Wiktor Bubniak

    Kiedy już wszyscy ochotnicy byli gotowi do startu, Sebastian-organizator opowiedział jak przetrwać i jak się nie zgubić w tych nieznajomych zakamarkach ;)
    Chwilę po 9.45 ruszyliśmy :)

    Foto Wiktor Bubniak

    Z początku szło mi całkiem dobrze,trzymałam się tyłu peletonu, chociaż świadomość,że jedzie ze mną z 30 chłopa, nie napawała mnie optymizmem :O
    Gdzieś przed pierwszym podjazdem odpadłam i sobie pomyślałam,że jestem w dupie, bo nawet w razie potrzeby nie mam numeru telefonu do organizatora...
    Aaaa pytał na odprawie czy go nie podać...!

    No nic jadę. Wiatr nie ułatwia, wieje prosto w twarz, shit! 
    Jak się okazało nie zostałam sama,bo zaraz za mną jedzie jeszcze ktoś.
    Chłopak (wow co za nowość! :D)
    Nie wiem jak ma na imię, bo się nie przedstawił, ale zdążył mi powiedzieć,że nie jeździł dwa lata, a jego większą pasją od roweru jest malowanie, noo ale na Rajd się zdecydował... To pewnie te jesienna paleta kolorów :D
    Wrócił po nas Sebastian, chwilę jechał z nami, potem wystrzelił w tą górę obiecując, że zastopuje większą grupę, bo w grupie raźniej, zwłaszcza w taki wiatr :O
    Faktycznie u góry na nas czekali, milusio
    Jedziemy zaś w grupie, ale dla mnie to męskie tempo jest za szybkie, nie nadążę. 
    Zaś Sebastian się nade mną zlitował i ze mną jechał.
    Wjechaliśmy na Słowację, omatkobosko! strasznie biedna część tego państwa :O
    Takie nasze pegeery! 
    Od strony Starej Lubovni wygląda to o wiele lepiej!
    Nie dość,że nazwy miejscowości wpisywane w dwóch językach (zaraz, czy te podwójne nazwy były już na Słowacji, czy jeszcze w Polsce?!), to jeszcze bieda aż piszczała!
    Strasznie!
    Mówię do Sebastiana,że nie chciałabym,żeby mi się tu rower zepsuł...

    Na szczęście teren Słowacji przejeżdżamy dość sprawnie i szybko, chociaż gdzieś pod koniec zdarzyła się chwila postoju, bo dojechaliśmy do małej kraksy w "naszej grupce".
    Na pierwszy rzut oka nie wyglądało, to groźnie, do czasu kiedy główny poszkodowany na bufecie (70 km Rajdu),zdecydował się zakończyć imprezę.
    Ambicje, ambicjami, ale zdrowie najważniejsze! :)

    Foto Wiktor Bubniak

    Po postoju ruszyliśmy całą grupką w kierunku Zborova dalej do Niźnej Polianki i tam pierwszy skręt dnia dzisiejszego w stronę granicy z Polską.
    Ufff spadamy z tej "dziwnej" Słowacji!

    Tam zaczyna się kolejny podjazd i zaś zostaje z tyłu, no cóż zasada jest jedna: żeby jeździć, trzeba jeździć.
    Cały miesiąc się obijałam,bo pogoda już nie ta,więc i słabo jadę pod górę. Tyle! :)
    Zmęczyłam się wytaczając pod te zakręty, ale kiedy minęłam znak informujący,że jesteśmy w Magurskim Parku Narodowym, odżyłam :D

    Foto Wiktor Bubniak

    Foto Wiktor Bubniak

    Bosze pięknie tam jest!
    Pełno drzew, górek, źródełek i...drapieżników :D Taak!
    Ooo jak zapragnęłam mieć silniczek w ramie kiedy zobaczyłam wieeeelką tablicę z napisem:
    ZWOLNIJ! NIEDŹWIEDZIE!
    Zwolnij? Chyba spierdzielaj,a nie!
    Jadę, w gaciach 3 kg i mam nadzieję,że niedźwiedzie na kości nie lecą :P
    Z nadziei zrobił się strach, kiedy kolejna tablica ostrzegała zaś przed WILKAMI!
    No come on! Ja chce żyć! :D
    Po wyjechaniu z parku sprawdziłam czy aby się nie zgubiłam, bo już na horyzoncie nie widziałam,nikogo z rajdowców!
    Wyciągłam swojego najnowszego GARMINA 3000 i monitorowałam położenie :D

    Jestem w Świątkowej Małej,a więc na dobrej drodze do bufetu.
    Jeszcze tylko z 5 kilometrów ;)
    Na bufecie mam nadzieję,że jeszcze jakieś okruszyny dla mnie zostaną,a już w ogóle nieskromnie liczę na to,że chłopaki też tam będą :)
    Dojechałam do bufetu. Jest papu, jest cola, są chłopaki! Uff zdążyłam! ;)
    Pojedliśmy, popiliśmy i trzeba jechać dalej, bo prawie drugie tyle drogi przed nami :)
    Zaś początkowo jedziemy wszyscy razem, po kilku kilometrach (zaś na głupiej hopce!) zostałam sama...
    Kolka (pepsi+wysiłek i zawsze kończę tak samo! ) i brak gazu w łydach iiii...
    Baby gdzieście są?! 
    Jadę, dumna ze swojej przebiegłości z zabraniem ze sobą GARMINA liczę na to,że mnie nie oszuka, bo już teraz na pewno ich nie dogonię, bo już nie ma więcej bufetów! :O
    Styrmam się pod te górki i górecki wypatrując obiecanych (od 70 kilometra) znaków poziomych informujących o kierunku dalszej jazdy, aż tu koniec podjazdu, a na szczycie ONI, CHŁOPACY!
    Czekają na mnie!!!
    Nie musieliście (bo co Wam po mnie?), a zaczekaliście na mnie!
    No kocham Was! Uradowana wielce, ruszam z nimi w ten zjazd i ten milion zakrętów (prawie jak na Knurowskiej... prawie, bo Podhale jest tylko jedno!
    Chciałabym,ale mnie zaczęło odcinać...A do tego ten wiatr...Cholera!
    Prosta droga, a ja nie mogę się rozpędzić! 
    Ten odcinek Rajdu bardzo przypominał mi odcinek od I bufetu do podjazdu na Strbskie Pleso podczas Rajdu wokół Tatr.
    Niby płasko, ale ciągle pod górę, nijak nie idzie depnąć....
    Zostałam sama!
    No nic, teraz się nie poddam.
    Moja głowa i nogi nie współpracowały, ale kiedy zobaczyłam,że jeden chłopak wyraźnie zwolnił, zostawił grupę i czeka na mnie żeby mnie podholować, siły trochę wróciły ;)
    Mój pomocnik, miał na imię Krzysiek i był z Rzeszowa, a Nowy Sącz nie dość,że znał, to jeszcze lubił się tam wozić na rowerze :)
    Fajny dialog się między nami nawiązał i taka gadka szmatka odwiodła mnie od mojego wycieńczenia.
    Droga jednak ciągła się już niemiłosiernie iii w pewnym momencie w głowie miałam jedną myśl:
    Pierdolę! Nie jadę dalej!
    Ale wtedy zaś z pomocą przybył kolejny chłopak (nie znam imienia) i już we dwóch bronili mnie przed wiatrem i rezygnacją z ukończenia Rajdu.
    DZIĘKUJĘ!!!
    Oooo jak się ucieszyłam kiedy minęliśmy znak z napisem Gorlice!
    To już koniec...prawie!
    Ta nieznajomość terenu nie dawała mi pewności,że nie wyzionę ducha przed metą! :P
    Pamiętam jak na pierwszym,moim Rajdzie wokół Tatr, kiedy kompletnie nie ogarniałam terenu, po przejechaniu tablicy z napisem Nowy Targ też byłam szczęśliwa...
    Jak się później okazało przejazd za ten znak nie oznaczał końca Rajdu! Umieranie trwało jeszcze parę kilometrów! :D 
    Tak też było i tym razem!
    Gorlice "minięte", a mety nie ma!
    Co najgorsze, na horyzoncie pojawiła się góra!
    Znaczy pagórek,ale w mojej obecnej już (nie)dyspozycji każda fałdka była kolejnym gwoździem do trumny...
    Zacisnęłam zęby i chyba tylko dla chłopaków, którzy tak wytrwale o mnie walczyli dojechałam do końca! ;)


    I tak:
    Dziękuję organizatorom za fajną imprezę!
    Rzekłabym imprezkę kończącą sezon 2016, ale przecież na rowerze jeździ się cały rok, nie? :P
    Różnica tkwi tylko w częstotliwości ;)
    Dzięki za trasę (było twardo!), za atmosferę, za kawałek historii o Łemkach i czasach przed wprowadzeniem strefy Schengen na granicach polsko-słowackich, za pepsi na bufecie i te pyszne croissanty, za pizzę na mecie której nie jadłam, bo nie byłam w stanie nic połknąć,(nawet własnej śliny)! 
    Ostatecznie skusiłam się na gorącą herbatę z cukrem! (ten cukier jest istotny, bo słodzonej herbaty nie piłam chyba z 7 lat!), która postawiła mnie na nogi i dzięki niej byłam w stanie bezkolizyjnie wrócić do domu :)
    I przede wszystkim dzięki za cierpliwość do mojej z bombionej w końcówce osoby! :D
    Dojechaliście mnie do porzygu, ale pewnie do Was jeszcze wrócę! ;)
    Jak nie do Panów, to do Pań "bufetowych", które jeżdżą, na Rajd się nie skusiły, ale w ramach rekompensaty zaprosiły, na babskie kręcenie ;)
    Zatem byle do wiosny! :D


    PS: Te pamiątkowe skarpety, całą zimę będą mi o Was przypominały ;)










    Counterliczniki.com