Info

avatar Ten blog rowerowy prowadzi Izona. Mam przejechane 53867.50 kilometrów w tym 1066.40 w terenie. Kręcę ze średnią 22.33 km/h i się wcale nie chwalę!
  • Czas na siodełku 100d 08h 39m
  • Więcej o mnie.

    Follow me on Strava 2020 button stats bikestats.pl 2019 button stats bikestats.pl 2018 button stats bikestats.pl 2017 button stats bikestats.pl 2016 button stats bikestats.pl 2015 button stats bikestats.pl 2014 button stats bikestats.pl 2013 button stats bikestats.pl 2012 button stats bikestats.pl 2011 button stats bikestats.pl 2010 button stats bikestats.pl

    Ja na instagramie

    Znalezione obrazy dla zapytania instagram

    Moje ziomeczki

    Wykres roczny

    Wykres roczny blog rowerowy Izona.bikestats.pl

    Z Archiwum X

    Wpisy archiwalne w miesiącu

    Sierpień, 2016

    Dystans całkowity:1214.90 km (w terenie 0.00 km; 0.00%)
    Czas w ruchu:46:06
    Średnia prędkość:26.35 km/h
    Maksymalna prędkość:87.80 km/h
    Suma podjazdów:13636 m
    Suma kalorii:28975 kcal
    Liczba aktywności:13
    Średnio na aktywność:93.45 km i 3h 32m
    Więcej statystyk
    • Dystans 40.10km
    • Czas 01:33
    • SpeedAVG 25.87km/h
    • SpeedMaxxx 52.20km/h
    • Kalorie 775kcal
    • Podjazdy 246m
    • Sprzęt Bianchi Via Nirone 7 Dama

    Rozjazd po Rajdzie

    Poniedziałek, 29 sierpnia 2016 · dodano: 30.08.2016 | Komentarze 2

    Co prawda nie mam za bardzo czego rozjeżdżać, ale czuje wewnętrzny niedosyt po Rajdzie.
    Ciało czuje,że leżało dzień wcześniej pod kołami innego roweru, ale nogi nie bolą, tyłek też spoko,więc mogę dalej jeździć ;)
    Dzięki gościnności Mamuśki po Rajdzie nie musiałam od razu cisnąć do domu,tylko drzymłam się u niej na "mojej" kanapie :D 
    Na tyle sprytnie zaplanowałam też urlop,że jeszcze poniedziałek miałam wolny :)
    Tym lepiej wszystko się poskładało,bo po Rajdowe kręcenie mogłam przejechać w Nowym Targu, bez spiny,że nie zdążę do pracy :D
    Pojechałam na ścieżkę rowerową prowadzącą na Słowację, z zamiarem przejechania jej w całości tam i nazad, ale nie było mi to dane :O

    Me gusta!

    Kask co prawda do wymiany, ale póki nie mam nowego...


    Po 20 km psssss i poszła dętka w przednim kole! No come on, zaś?!
    Co jest z tym kołem/oponą nie tak?
    Wczoraj kapeć, dzisiaj też, a przecież Rafał zmieniając mi dętkę odwracał oponę na 10-tą stronę i nie było nic!
    Na obręczy koła też czysto! Szlag by to! Przecież nie mam dętki, bo zapasowa poszła wczoraj!
    Czy to oznacza,że mam 20 kilometrów wracać do Nowego Targu na nogach w SPD-kach?! Supa!
    Wracam powoli, licząc na to że przecież jestem na drodze rowerowej, więc na pewno minie mnie milion rowerzystów, a z tego miliona przynajmniej jeden będzie tak życzliwy i pożyczy mi dętkę...
    Idę i idę jak na złość cicho i pusto, a ja w szczerym polu!
    Zaczęłam nawet chwilę jechać na tym kapciu, ale zwątpiłam,bo szkoda obręczy.
    Jedzie, w końcu ktoś jedzie, ale na góralu... Zatrzymuje się jednak, sam i pyta co jest grane.
    Mówię mu jak jest, nie ma oczywiście dętki do szosy, ale ma spray samoklejący.
    Nie wiem jak to działa, nigdy nie używałam, ale próba nie strzelba, już gorzej być nie może.
    Spray, nie działa....Gościu stwierdza,że już nic więcej nie jest w stanie mi pomóc, dziękuję mu za chęci i zaś zostaje sama. 
    Nie wiem ile uszłam, ale zdążyłam zjeść batona, przeglądnąć fejsbuka z nudów i nagle widzę szosowca!!! Kuwa, moja nadzieja!
    Zatrzymuję go tym razem sama i pytam czy nie ma zapasowej dętki? Starszy Pan po chwili zawahania, wyciąga dętkę i sam mi ją zmienia!
    Po chwili rozmowy, dowiaduję się,że jedzie z Zakopanego, a ma 64 lata!
    Szacun Panie za zawziętość na taką (jak się potem okazało szybką jazdę :p)
    Pan Józek naprawił dętkę, dopompował powietrza i już razem pojechaliśmy w powrotną drogę w kierunku Nowego Targu.
    Po dalszej rozmowie okazało się,że często bywa w Nowym Sączu,bo rozwozi tutaj towar.
    Jeśli tak, to zaproponowałam,że mu oddam tą dętkę. Kupię w sklepie u chłopaków, zostawię mu ją tam, a jak będzie w Sączu, niech ją sobie tam odbierze ;)
    Przystał na to wszystko i się rozdzieliliśmy, bo został w Rogoźniku na jedzenie.

    Taaa aż mi w gardle z emocji zaschło :D

    Ja już chciałam tylko bez kolejnych przygód dojechać spokojnie pod blok Pauliny, gdzie zostawiłam samochód i cała i zdrowa wrócić do domu.
    Przygód przez ostatnie dwa dni, miałam na tyle,że na razie mi wystarczy ;)


    W nagrodę pojechałam jeszcze na lody do rynku, bo podobno tutaj najsmaczniejsze i ja się z tym absolutnie zgadzam! :D

    • Dystans 210.50km
    • Czas 08:24
    • SpeedAVG 25.06km/h
    • SpeedMaxxx 83.90km/h
    • Kalorie 5077kcal
    • Podjazdy 2697m
    • Sprzęt Bianchi Via Nirone 7 Dama

    XXI Rajd wokół Tatr, zdarzyło się po raz 3!

    Niedziela, 28 sierpnia 2016 · dodano: 30.08.2016 | Komentarze 8

    Nie wiem od czego zacząć... ;)

    Zacznę od tego,że końcem lutego w końcu kupiłam sobie rower szosowy i już w tym roku tyle mniej zmartwienia i zapytań "na czym tym razem przejadę wokół Tatr?" :)
    Dziękuję Rafałowi i Paulinie za użyczanie mi swoich rowerów w latach ubiegłych ciesząc się, że w końcu mam swoją wypasioną furę :P

    A sam rajd...
    Dla mnie rajd zaczął się już w sobotę.
    Wychodzę z założenia,że przyjechać w niedzielę tylko na Rajd, to bezsensu!
    Trzeba być wcześniej żeby się zaklimatyzować.
    Jechałam prosto na lotnisko żeby powiedzieć wszystkim tam obecnym "cześć!" :p 
    Za "cześć" dostałam fuchę! Jutro skoro środek nocy będziemy bułki na bufety robić... Supa! :D
    Trzeba spadać i szybko spać!
    Łatwo powiedzieć, gorzej zrobić :p 
    U Pauliny zawsze tematów do obgadania jest tyle że ho ho! :p
    Noc trwała tyle co mrugnięcie okiem i już się szykowałyśmy do roboty.

    Do Magdy wtarabaniłyśmy się chwilę po 6 rano iiii systemem taśmowym, wyprodukowałyśmy miliony bułek! Smacznego! :D
    Kiedy wszystko i wszyscy byli gotowi,mogłyśmy ruszać na lotnisko.
    Było ciepło, jak na 28 sierpnia i tak wczesną godzinę, wystarczyła koszulka i spodenki!
    Dobrze,bo w ciągu dnia ma być upał, a kieszonki już wystarczająco upchane.

    Na lotnisku dużo kolarzów, ekstra! :D Lubię dużo kolarzów w jednym miejscu!
    Są nasze grupowe chłopaki ze Sącza, jest Grzesiek i dużo znajomych, ale niepoznanych osobiście twarzy, które pamiętam z dwóch wcześniejszych Rajdów ;)
    Chwila organizacji i jedziemy na nowotarski rynek, bo to stamtąd mamy start główny zwany przez koksów ostrym :D

    Na rynku ttyyllee jak nie tyyyyyyyyyyyyylllllllllllllllllllllllllllllllllllllleeeeeeeeeeeeeeeeeeeeeee ludzi!!! A ile ludzi tyle rowerów! :p

    Miazga!
    Czyli moje pochlebiające tą imprezę wpisy działają! :p
    Nieee no nie musicie mi dziękować,przyjemność po mojej stronie! :D 

    Fotki, foteczki,ostatnie uwagi organizacyjne i jedziemy.
    W tym roku wygląda to troszkę inaczej niż poprzednio.
    Startujemy w dwóch osobnych grupach, a kto w której chce jechać, to jego wolna wola.
    Ja wybieram drugą podobno wolniejszą grupę, bo mi się na tych Rajdach nigdzie nie śpieszy! Im Rajd trwa dłużej tym lepiej ;)
    Albo nie, sorry! Ten pierwszy jechany  w deszczu chciałam żeby się skończył jak najszybciej, tak!
    Ale już zeszłoroczny ze względu na piękną pogodę mógł trwać i trwać... ;)
    Teraz też miało być pięknie!
    Na starcie ustawia się też Paulina, Grzesiek i cała nasza ekipa ze Sącza, miło ;)
    Jest też Edyta, (z którą jechałam w tamtym roku od pierwszego bufetu aż do mety) która sugeruje,że powinnam jechać w pierwszej grupie, bo na pewno jeżdżę szybko.
    Hmm... czasami mi się zdarza, ale raczej nie zdarzy się dzisiaj ;)

    Ruszamy!
    Tempo dobre, mi pasuje. Jak na początek, to ani nie za szybko ani nie za wolno ;) 

    Jedziemy i jedziemy i buuummmm! Leżę,ale jak to?!
    (Do teraz nie wiem,ale poczekam na powtórkę w Eurosporcie z analizą komentatorów :D)
    Pamiętam tylko,że gościu przede mną bez żadnego ostrzeżenia po prostu wyhamował do zera!
    Nie byłam w stanie zdążyć się zatrzymać, bo siedziałam mu na kole,więc odbiłam się od niego i zatrzymałam na asfalcie,a na mnie zatrzymał się ktoś!
    Jestem trochę w szoku, nie wiem czy jeszcze żyję i czy się mogę podnieść!
    Przez ułamek sekundy pomyślałam,nieeee to nie może się JUŻ skończyć! przecież czekałam na ten Rajd cały rok!
    Reszta peletonu, której udało się przede mną zatrzymać i na mnie nie najechać,pomogła mi się pozbierać, sprawdzili moją przytomność,pomogli ogarnąć rower, wstępnie opatrzyli rozwalone kolano i łokcie i stwierdzili,że jak czuje się na siłach dalej jechać, to gazu!
    No to gazu!
    W tym momencie nie wiem czy czuję się na siłach jechać dalej, bo widzę,że mam rozwalone kolano, bo krew się leje,a nie czuje żadnego bólu!
    Adrenalina level hard!
    No cóż... Po prostu miałam pecha, a zamiast cieszyć się,że się nie połamałam wk****łam się,że dałam się przewrócić :O

    Jadę,ale głowa zaczyna boleć.
    Nią,tzn. kaskiem uderzyłam o asfalt,to pewnie od tego.
    Jak będzie gorzej, to schodzę bo to będzie chore jechać dalej...
    Zostałyśmy same: ja, Paulina, Edyta i dwie inne dziewczyny, które poharatały się chwile przede mną w pierwszej kraksie dnia...
    Jedziemy w piątkę. Girl team ;)
    Gadam chwile z "nowymi" dziewczynami i jedna z nich, Angelika pamięta mnie z TRR, ja jej niestety nie pamiętam.
    Dopiero później zajarzyłam,że to ona zajęła 1 miejsce w tej samej kategorii w której ja zajęłam 3.
    Czyli "znamy" się z podium :) 
    Jedziemy na zmiany, bo nie mamy wyjścia, cały peleton odjechał, a było tak fajnie!
    Wywrotka była ostatnią rzeczą, której bym się spodziewała na Rajdzie, a to dopiero początek wrażeń!
    Następnym razem do granicy poproszę organizatorów (tudzież Magdę we własnej osobie :p) o osobną eskortę policyjną :D 

    Wjeżdżamy na Słowację, zaczynają się pierwsze podjazdy, zaczyna mnie w końcu boleć krwawiące kolano...Chyba żyje!
    Po skręcie na Oravice na poboczu czekała karetka.
    Miałam ją po prostu minąć, ale dziewczyny mnie nawróciły,żeby mnie chociaż odkazili.
    Razem ze mną odkażały się dziewczyny z pierwszej kraksy i Bartek, który jak się okazało, w tej pierwszej kraksie też oberwał!

    Jak już wszyscy stoimy, tak wszyscy sikamy i wszyscy ruszamy.

    Bartek z chłopakami pojechali szybciej, aleee nie minęło więcej jak 1 może 1.5 km dojeżdżamy, a tam zaś ktoś leży!!! 
    WTF?! Ten Rajd nie tak miał wyglądać!!!
    Jak zobaczyłam czerwony rower w trawie, tak już wiedziałam,że to zaś Bartek!
    Masz chłopie dzisiaj pecha! Jeszcze Ci potrącenia przez samochód brakowało!
    Na tyle poważnie to wygląda,że mi się już Rajdu odechciało na tą chwilę kiedy tam wszyscy staliśmy i czekaliśmy,aż zorganizuje się wezwana pomoc.
    Nie wiem ile tam byliśmy, ale pomyślałam,że jak tak dalej pójdzie i po drodze spotkamy albo nie daj Boże sami będziemy uczestnikami jeszcze jakiejś kraksy, to może się okazać,że nawet do środy nie zdążymy tych Tatr okrążyć...
    W końcu chłopaki stwierdzili,że to bez sensu żebyśmy wszyscy stali i czekali, więc decydujemy się z Pauliną i Edytą,że jedziemy dalej, a oni zostają z Bartkiem i czekają.
    Morale mi spadły pod poziom morza! Takie widoki mocno ryją psychę!
    Mimo wszystko jedzie mi się bardzo przyjemnie, staram się wyrzucić z głowy obrazki tych wszystkich wypadków i cieszyć oczy widokami przede mną.
    Przecież to one są jednym z wielu powodów dla których po raz trzeci przyjechałam na ten Rajd!
    Jak ktoś śledzi, wie jak bardzo jestem zakochana w górach...
    Edyta, którą dobry humor nie odpuszcza od początku, zmienia temat i ze skutkiem przekierowuje myślenie na to co tu i teraz, a nie to co tam przed chwilą, dzięki! :)
    Patrzymy na liczniki, a tu dopiero 40 km, hmm... śmiać się czy płakać? Nie wiadomo!
    Wiadomo jedynie,że do pierwszego bufetu mamy drugie tyle do przejechania, ale przecież damy radę!
    Górki pod Liptovsky Mikulas są, ale na mnie w tym roku górki nie robią wrażenia!
    Wiem, jestem fes skromna, ale za bardzo w tym roku już się oklnęłam na podjazdach,żeby nie widzieć progresu w podjeżdżaniu!
    Czuję,że faktycznie Edyta miała racje mówiąc mi na starcie,żebym się ustawiła w pierwszym-szybszym peletonie...
    Może przynajmniej bym nie zbierała cielska z asfaltu?
    Ni ma co gdybać, wystartowałam z nimi, z nimi mam nadzieję wrócić ;)

    Na podjazdach każda jedzie swoje.
    Jadę ten Rajd już 3 raz, więc mniej więcej pamiętam kiedy zaczyna lub kończy się podjazd, jest mi raźniej niż za pierwszym razem ;)

    Pięknie!
    Na bufecie przepyszne drożdżówki, (zjadłam ich chyba z pisiont! :D) i w sumie tyle się tu poczęstowałam :P

    Zamieniłam już zagrzaną, a nie dopitą do końca wodę w bidonach na "świeżą" i mogę jechać dalej.
    Czekam tylko aż dziewczyny skończą się posilać.
    W między czasie dojechali chłopaki, którzy zostali przy Bartku.
    Bartek cały, ale bez szpitala się nie obejdzie. Ehh...
    Od wyjazdu z pierwszego bufetu dołączyłyśmy do fajnej 3 osobowej grupki, do której dospawałyśmy z nadzieją,że chociaż przez chwilę pojedziemy z kimś.
    Chwila trwała nie więcej jak 15-20 km po czym grupka się nam rozerwała, ale pociąg był zacny :P

    Pan konduktor :P

    i cały skład wagonowy :)
    Świetnie się uzupełniliśmy fotkami! :D

    Najgorszy etap, czyli przejazd przez centrum miasta za nami, teraz będzie spokojniej. 

    Zostałyśmy same, a więc dalej jak na początku tak i w środku Rajdu we trzy dzielnie pokonujemy kolejne kilometry :) 
    Za niedługo rozpocznie się wspinaczka pod Strebskie Pleso, a Paulina ma kryzys, niedobrze! 
    W tamtym roku Marcin miał tu kryzys, teraz ona, jakieś feralne miejsce czy co... ? :O 
    Zatrzymałyśmy się.
    Edyta zrobiła sobie sik stop, Paulina się porozciągała i chyba na razie spoko, no to jedziemy dalej!
    Widoki te same co rok temu, ale ciągle cieszą oko ;)



    No siema! :D

    Podjazd pod Strebskie Pleso przebiegał w nie najgorszym nastroju ;)
    Paulina włączyła sobie muzykę więc mam nadzieję,że jej się polepszy ;)

    Zaś jechałyśmy swoje. Ja z Edytą ciut szybciej, Paulina troszkę wolniej.
    W nagrodę na górze będą drożdżówki i kabanosy,jedziem tam! :D

    Oooo! Tu jeszcze Bianki nie było! :P Ma swój dziewiczy Rajd :D

    Po dojechaniu na drugi bufet, ja zaś żrem drożdżówki, Edyta swoje papu, a Paulina upragnione kabanosy!
    Myślę,że to one ją tu dociągnęły! :D

    Legenda głosi,że były też arbuzy i miała być kawa na hasło,a kawy ni ma!
    Ktoś zrobił przeciek (na tajne,ustalane w skromnym gronie, podczas robienia miliona bułek w środku nocy) hasło!
    Bo jak nie przeciek, to znaczy,żeeeee całą kawę wypiła Magda! :D
    No cóż, kto późno przychodzi, ten się obchodzi smakiem ;)

    Po 2 bufecie był ten zjazd, który mógłby trwać aż do Nowego Targu, ale jakby był tak długi, to ten Rajd nie miałby sensu ;)
    Jedziemy, prędkości cieszą, zakrętasy i widoczki też i nagle koniec zjazdu!
    Skręcamy w lewo i za niedługą prostą będzie czekał na nas ostatni poważniejszy podjazd na Zdziar. 
    Po prostej jedziemy jak przystało na Słowacji gęsiego, jedna za drugą, zmieniając się coby którejś wiatr nie ujechał.
    W sumie walczymy o Paulinę,której kryzys się pogłębiał... Nie damy jej teraz zrezygnować, nie!
    Jak tylko nam zostawała z tyłu, starałyśmy się zwalniać na tyle,żeby nas bez większego dla siebie (chyba?) wysiłku mogła dojechać. 
    Kończą mi się krówki.

    Krówka (de) motywator, mówiła mi tak chyba ze 4 razy w ciągu całego Rajdu!

    Zjadłam prawie całą kieszonkę! Omatkobosko chyba mam cukrzycę! 
    Cały Rajd jadę na drożdżówkach i krówkach ;)
    Mam w kieszonkach jeszcze batony i banana, ale na ten moment drożdżówki i krówki mi wystarczają.
    Przed totalnym zamuleniem ratują mnie gryzy kanapek, z czosnkiem i pastą oliwkową, które przygotowała sobie Edyta, a którymi się chętnie dzieliła, pycha!
    Podjazd pod Zdziar zaczynamy razem z Edytą swoim równym tempem.
    Już na początku Rajdu, zauważyłyśmy,że tempo mamy takie samo i dobrze się nam razem jedzie ;)
    Mówię do Edyty,że może się Paulina nie obrazi jak wyjedziemy szybciej nie czekając na nią, bo tam na ostatnim bufecie na pewno będzie stała karetka.
    Będzie więcej czasu, to może mi popatrzą czy się nie przestawiłam przy upadku, bo mi się szyja nie skręca :O
    Edyta przystała na pomysł, przeprosiłyśmy Paulinę w myślach i jeszcze szybciej zaczęłyśmy podjeżdżać do góry. 
    Na górze oczywiście że była karetka i była w niej ta "moja" uwielbiana od pierwszego mojego Rajdu Pani pielęgniarka (a może ona jest ratownikiem medycznym? :p).
    Nie ważne!
    Jak mnie zobaczyła, tak też mnie poznała! No hejka! :D
    Od razu zabrała mnie do karetki i tam zaczęły się oględziny mojego poobijanego ciała.
    *Głowa cała,a że boli przy wstrząsach na tarkowatym, słowackim asfalcie, to albo efekt kraksy albo w tym momencie już wysiłku,ciężko stwierdzić.
    *Kolano po raz drugi przeczyszczone, łokcie też, podobno się zagoją  ;)
    *Kręgi szyjne miałam na swoim miejscu, a bolało, bo jak uderzyłam głową (kaskiem) o ziemię tak po prostu szyja się nadwyrężyła,przejdzie!
    Pani mi ją zmroziła (mogła by tak psikać tym sprayem do dzisiaj :D) i na chwilę zapomniałam o bólu.
    *Biodro które wcześniej nie dawało o sobie znać, a teraz jest spuchnięte i lekko sine podobno jest całe i podobno jak dojechałam do tego momentu bez żadnych bóli z nim związanych, to się wyliże i za rok się będę z tego wszystkiego śmiała, noooo!
    Oględziny, oględzinami, gadka szmatka, gadką  szmatką :)
    Pani pielęgniarka (tudzież ratownik medyczny) powiedziała,że po raz 3 mnie podziwia,że mi się chce jechać tyle hektarów, ale sama stwierdziła,że specjalnie wcześniej wróciła z urlopu,żeby mogła być tu dzisiaj z nami... Nie dziwcie się więc,że mi się chce! :P
    Załogowy kolega Pani pielęgniarki, korzystając z mojej posiadówy w karetce powoził się na mojej furze i stwierdził,że rower jak na niego robiony :P
    Wstępnie, zawarliśmy ustną umowę sprzedaży iii w razie "W" już nie muszę szukać kupca na moje cacko ;)
    Ale to se jeszcze Pan poczeka ;)
    Jest fajnie,jest miło, ale Edyta krzyczy,że Paulina już przejechała.
    Żegnam się więc z całą pomocą medyczną, dziękując za wsjo i w sumie nawet nie biorąc już nic z tego 3 bufetu, staruję z Edyta w pogoni za Pauliną.

    Paulina ciśnie, nie wiem w jakim jest stanie psychicznym i fizycznym,wole się nie narzucać coby mi się nie dostało, ale skoro jedzie, to chyba dojedzie ;)
    Doganiamy ją gdzieś tam i niby z początku obstawiamy jej tyły, ale jak już się teren wyrównał, a wiatr jak to wiatr zawsze w twarz, to wychodzimy na zmiany, starając się nie jechać za szybko cobyśmy jej nie zostawiły.
    Jeszcze jeden podjazd i wjeżdżamy do Polski. Już nie daleko ;)
    Mówię do Edyty że najlepiej jakby Paulina jechała w środku, to jej nie zgubimy.
    Pojedziemy w takim tempie,żeby było jej spoko jechać.
    Nie wiem czy to było Paulinie pomocne, ale takim systemem dojechałyśmy do Nowego Targu.
    Przed skrętem na lotnisko sznur samochodów, a na ostatniej prostej do mety złapałam kapcia!
    Huuurrraaa, jeszcze mi tego brakowało!
    Z dwojga złego jak już się złapał, to chwała Bogu,że teraz, a nie jakieś 30 km stąd, bo trzeba by było go robić, a dzisiaj już wystarczająco dużo czasu "zmarnowałyśmy" na niespodziewane przygody!
    Dojechałam na tym flaku do mety, a za nią mąż Edyty, od ręki zabrał się za naprawę mojego defektu,dzięki Rafał! ;)

    Na mecie podeszła do mnie kobieta, która przepraszała za to że nie zdążyła przede mną wyhamować i to po jej rowerze mam ślad na koszulce na plecach.
    Spoko, wyluzuj, przecież to nie Twoja wina ;) 
    Nie wiem kto jest winny, nie wiem od czego to się zaczęło, pamiętam tylko,widok zatrzymanego przede mną nagle roweru.
    Ja też tu pewnie jakąś winę mam. Może jechałam zbyt mało czujnie? Może gdybym się bardziej skupiła, nie musiałabym widzieć spływającej po kolanie krwi, a szyja była by nadal wszędzie skrętna? :)
    Nie ma co gdybać, mówi się,że jakby człowiek wiedział,że się przewróci, toby sobie usiadł, a nie popełnia błędu tylko ten, kto nic nie robi! Wszystko prawda!


    Jest wtorek, powoli strupieje :D 

    I co? Kolejny Rajd wokół Tatr za mną.
    Był całkowicie inny niż dwa poprzednie, był dziwny! 
    Mam strasznie mieszane uczucia co do tych wszystkich wydarzeń, które miały miejsce w niedzielę.
    Nawet nie mam jakiegoś wielkiego zadowolenia z tegorocznej edycji tej imprezy.
    Moja gleba, a później widok Bartka leżącego w trawie i jego skasowanego roweru mocno siadły na psychice, ale kolarstwo to taki sport, sport ekstremalny i takie rzeczy się zdarzają, szkoda że akurat nam.
    Plusem tegorocznego Rajdu była znowu przepiękna pogoda i fakt,że mój żołądek nie zdążył się zbuntować!
    Nie zamuliło mi go, czego efektem była chociażby drożdżówkowa rozpusta na 1 i 2 bufecie ;)
    W poprzednich rajdach, wyglądało to tak,że śliny nie chciały mi przejść przez gardło już na 1 bufecie, o jedzeniu nie wypominając! :O
    Nie wiem, może to przez to że na bufetach nie brałam izotoników, których założyłam nie brać, sprawdzając czy to aby tu jest wina moich żołądkowych rewolucji po Rajdzie.
    Nieee, nie jechałam całego Rajdu na wodzie! 
    Miałam swoje specyfiki, które mają podobne działanie jak izo, ale nie zamulają mi żołądka i są pyszne ;)
    Może to też zbyt wolne (jak dla mnie) tempo, jakim jechałyśmy broniąc Paulinę przed rezygnacją z kontynuowania Rajdu?
    Przecież mnie nawet nogi nie zaczęły piec podczas jazdy, a  po całym Rajdzie nawet zakwasów (czy jak kto woli DOMSów :D) nie miałam!
    Przez ten brak zmęczenia,gdyby nie bolące ciało i krwiaki po wywrotce, pomyślałabym,że całą niedzielę przespałam, a Rajd mi się tylko śnił ;)
    I tak z tego wszystkiego najbardziej boli mnie serce ;)
    Czy jeśli moje zadowolenie z tegorocznego Rajdu jest znikome, to koniec z moją obecnością na tej imprezie? 
    Nie!
    O ile się nie połamie/nie zabiję przez ten rok na rowerze i kupię nowy kask (czekam na propozycję od sponsorów :D), to za rok znowu tu przyjadę i mam nadzieję znowu zacząć się cieszyć z udziału w tej niesamowitej imprezie ;)
    Bo ona ma swój urok i swój klimat!
    Organizatorzy stają na głowie,żeby wszystko było przygotowane na 110%,a że w tym roku było trochę nerwowo, no cóż, nie zawsze musi być idealnie!

    Masa ludzi, masa pozytywnych uścisków dłoni, uśmiechów, gratulacji,przybitych piątek i tyle zamienionych słów z różnymi osobami, no nie można z tego zrezygnować, bo raz coś poszło nie tak.
    Zdarza się...
    Zresztą nie chciałabym zostawić Rajdu wokół Tatr z tak dziwnymi uczuciami jakie mam teraz!
    Z nim ma mi się kojarzyć wszystko co najlepsze, a nie kraksy, krew i poobijane ciało. 

    Mam nadzieję, do zobaczenia za rok! ;)
    Enjoy!















    • Dystans 132.00km
    • Czas 04:38
    • SpeedAVG 28.49km/h
    • SpeedMaxxx 84.20km/h
    • Kalorie 3043kcal
    • Podjazdy 1479m
    • Sprzęt Bianchi Via Nirone 7 Dama

    Czerwony Klasztor, Słowacja

    Czwartek, 25 sierpnia 2016 · dodano: 26.08.2016 | Komentarze 0

    Urlop trwa, pogoda jak w bajce, czas jest, no nic tylko iść na rower :)
    We środę wieczorem pisze do Grześka czy ma czas i ochotę na czwartkowe rowelove ;)
    Grzesiek stwierdza,że jeśli to ma być czwartek popołudniu, to jasne,że tak :P Pasuje!
    Problem jest tylko z trasą, bo czy 100 kilometrowy trip, na 3 dni przed Rajdem wokół Tatr jest dobrym pomysłem?
    Pewnie! :P
    Plan jest prosty: we czwartek stówka bez spiny, a w piątek i sobotę trzymamy nogi do góry,żeby w niedzielę na Rajdzie nie zginąć :)
    Skoro plan jest, to go zostaje wykonać.
    Umówiliśmy się na 14 w Krościenku, bo postanowiliśmy zgodnie objechać pętelkę (ja) dom-Krościenko-Czerwony Klasztor-Piwniczna-dom, (Grzesiek) dom-Krościenko-Czerwony Klasztor-Piwniczna-Krościenko-dom :P
    Znowu nie poczekałam na obiad, no ale mamuś, jeśli mam być w Krościenku na 14, to nie mogę czekać do 13.30 na jedzonko, zjem potem :P
    Na miejsce zbiórki dojechałam punktualnie,dokupiłam papu i prawie dojechał Grzesiek.
    Zaczynamy wspólnego tripa :)
    Najpierw główną drogą na Hałuszową-kierowcy we czwartki, to straszne nerwusy! 
    Po wdrapaniu się na szczyt, chwila oddechu, bo do Sromowców prowadzi nas zjazd.

    Odbijamy na lewo iiii po kolejnym zjeździe jesteśmy już na Słowacji :)
    W tamtym roku,kiedy jechaliśmy z Marcinem do Czerwonego Klasztoru, wydawało mi się,że jedziemy wieki,a teraz ot tak i już jesteśmy!
    Mam na to dwa wytłumaczenia!
    1. W tamtym roku jechaliśmy tą trasę na góralach i
    2. Jechaliśmy od drugiej strony, tzn. zaczynaliśmy w Piwnicznej, a "kończyliśmy" w Krościenku ;)

    Przejeżdżamy przez kładkę, z której widać pięknie Trzy Korony,kilka fotek i jedziemy na Haligovce i Velky Lipnik.

    Pamiętałam z zeszłego roku,że tu gdzieś będzie podjazd, bo wtedy długo zjeżdżaliśmy.
    Myślałam,że zapiecze, jednak dawaliśmy z Grześkiem po zmianach i gładko poszło ;) 
    Dalej już kierowaliśmy się na Starą Lubovnię.
    Dość mocno wiało, mimo tego jechało się nam dość sprawnie, dobrze,że był Grzesiek,sama bym się nieźle ujechała! :O
    Po minięciu Salasa u Franka, skręcamy w lewo i zaczynamy podjazd na Kremną...
    Za każdym razem kiedy ten podjazd pokonuje sama ciągnie się mi niemiłosiernie! Teraz w towarzystwie i przy gadce szmatce, mie wiem kiedy wyjechaliśmy ;)
    U góry informuje Grześka,że zjeżdżam na maksa, bo mam tu QOMa do zgarnięcia i tyle mnie widział :P
    W połowie zjazdu, wyprzedza mnie i pomaga podciągnąć prędkość, co w ostateczności dało 4 sekundy przewagi, nad Agą i tym samym spontaniczna korona stała się moją własnością :D Strava jest śmieszna,lubię ją :P
    Po szalonym zjeździe, nie zwalniamy tempa i do Mniszka ciągle jadąc po zmianach telepotamy się po tych dziurskach (chyba to tu gdzieś scentrowałam koło!!!). 
    W Mniszku nad Popradem skręcamy w lewo i już jesteśmy na swojej granicy ;)
    W Piwnicznej pitt-stop na dopompowanie bidonu-wodą prosto ze źródełka, batonik i wracamy, bo słońce ma się już ku zachodowi :O
    Droga z Piwnicznej do Starego Sącza, to jak zwykle walka z wiatrem, ale we dwoje jest na prawdę dużo łatwiej stawić mu czoła!!!
    Skręcamy na ul. Węgierską w Starym Sączu i po przejechaniu całego miasta, w Naszacowicah na rondzie rozjeżdżamy się każdy w swoją stronę...

    Wycieczka należy do tych jak najbardziej udanych ;)
    Znowu całe popołudnie mogłam się wozić na rowerze, a tym razem było o tyle przyjemniej,że nie jechałam sama, towarzystwo czasami jest na wagę złota :) Dzięki Grzegorzu! :) 
    Z Grześkiem widzimy się w niedzielę na Rajdzie, a tymczasem leżymy! :P

    Kategoria Stóweczka


    • Dystans 120.20km
    • Czas 04:30
    • SpeedAVG 26.71km/h
    • SpeedMaxxx 71.60km/h
    • Kalorie 2696kcal
    • Podjazdy 1093m
    • Sprzęt Bianchi Via Nirone 7 Dama

    Dolina Popradu #2(16)

    Wtorek, 23 sierpnia 2016 · dodano: 26.08.2016 | Komentarze 0

    W tym roku byłam tam dopiero raz i w dodatku w maju.
    Skoro pogoda dopisała i wolny czas też, to jadę tam po raz drugi ;)
    Nie czekam na obiad, łapie jakieś przekąski na już i na drogę i po 13 ruszam na podbój QOMa na Krzyżówce :P
    Do Krzyżówki jedzie mi się spoko, ale już w Nawojowej musiałam zrobić pitt-stop, bo jednak żołądek poczuł się oszukany na przekąski!
    Podjazd na Krzyżówkę nie był straszny,baaa nawet pokonałam go szybciej niż w maju (PROgres :P), ale na koronę nie wystarczyło.
    Liczyłam na szybki zjazd z Krzyżówki na krynicki deptak,ale jakaś nieokreślona ciężarówka ruch zakorkowała, obosz!
    Jak TIR-y na juście!

    Na deptaku, zaś pitt-stop na zdjęcia i banana :) Pogoda na rower idealna, micha się sama cieszy :)


    Kiedy już mi się znudziło na deptaku ruszyłam w dalszą drogę. 
    Zjeżdżając skręciłam w prawo coby dojechać jeszcze do Stacji Narciarskiej na Jaworzynie Krynickiej.

    Po drodze przejeżdżam obok kompleksu dr. Ireny Eris, jest szał!!!



    No i stacja Gondolowa na Jaworzynę Krynicką :)

    Pooglądałam,pofociłam i już jadę, bo strasznie mi to dzisiaj wolno idzie :P

    W Muszynie na szczęście nie ma co focić (Muszynianka realy?), więc jadę aż do Żegiestowa i tam odbijam na Łopatę Polską, bo mam sentyment do tego miejsca :P


    To tu w czasie szkolnym spędzałam wakacje i to tu rozpoczynałam swojego rowerowego bzika <3
    Ile ja się w tych okolicach rowerem najeździłam, omatko :P 
    I nie, nie siedziałam cale wakacje w sanatorium! :D
    Moja ciocia w nim pracowała, a mieszkała budynek obok, więc o to sanatorium, to tak rykoszetem się odbijałam :)
    Powspominałam, powzdychałam i jadę dalej...
    We wsi w Żegiestowie mijam się z Agnieszką Skalniak (to jej rodzinne tereny), pokazuje cześć, ale ta dumnie odwraca głowę w drugą stronę, OK!

    I ta cała Dolina Popradu taka piękna <3

    Jeszcze kawałek walki z wiatrem i będę w Piwnicznej.


    Jest i Piwniczna!

    W centrum szukam jakiegoś jeszcze czynnego kiosku (już po 17!), bo zjadłam wszystkie zapasy, a siły brakuje :O
    Kiosk był, baton wszamany, chwila oddechu i wracam do domku :P
    Udało mi się wrócić przed zmrokiem, ale jak już na pewno wszyscy zauważyliśmy dzień zrobił się duuuużo krótszy!!!
    Jeszcze chwilę bym się zasiedziała i musiałabym wracać po ciemku, a tego nie lubię fes! :O 
    Wycieczka bardzo udana,bo przejechana na luzie, bez spiny i patrzenia na zegarek!!!
    Mogłam poświęcić całe popołudnie w środku tygodnia na wożenie się na rowerze, a brakuje mi tego :/
    Mam nadzieję,że do końca urlopu jeszcze uda mi się taką wycieczkę powtórzyć ;)

    Kategoria Stóweczka


    • Dystans 140.00km
    • Czas 04:32
    • SpeedAVG 30.88km/h
    • SpeedMaxxx 75.60km/h
    • Kalorie 3721kcal
    • Podjazdy 1194m
    • Sprzęt Bianchi Via Nirone 7 Dama

    Przełęcz Knurowska #4(16)...Iżona kontra Chłopy!

    Niedziela, 21 sierpnia 2016 · dodano: 22.08.2016 | Komentarze 4

    Omatkobosko jak mnie tu dawno nie było! :O

    Tak, byłam na wakacjach, smażyłam i plażyłam,próbowałam wyrównać tanlinesy,bezskutecznie! :D
    Od roweru zrobiłam reset, hard reset! 
    Czasami tak trzeba ;)

    Skoro urlop się skończył (przynajmniej jego plażowa część :D), a grupa wybierała się na Przełęcz Knurowską, czyli na PODHALE! nie pozostało mi nic innego, jak stawić się pod sklepem i jechać z nimi :)
    Miałam małą obawę czy aby 8 dniowa przerwa bez rowerowa nie poskutkuje, zgonem na pierwszej lepszej prostej, (bo mi łydka spadła), ale obawa była za mała żebym nie pojechała :D
    Już w drodze do Sącza, obawy szybko zniknęły, nogi były świeże jak bułeczki! :D 
    Udało mi się nie spóźnić, tym razem to ja czekałam na resztę! :D 

    Jak już się wszyscy zebrali, ze smutkiem stwierdziłam że dzisiaj będę musiała reprezentować naszą damską cześć tej grupy w samotności :P 
    Kiedy ruszyliśmy i Michał mi dał wolność od nie wychodzenia na zmiany (bo "ma kto na zmiany wychodzić"), pomyślałam,że na pewno dzisiaj z nimi nie zginę :P 
    Wychodziłam z założenia,że jeśli moje nogi/płuca nie nadążą za grupą prawie 20 chłopa, to odpuszczę i sama dokończę wycieczkę, bo drogę na Przełęcz i z powrotem znam już (prawie) co do dziury :P
    Chłopaki nie dali mi nie nadążyć (przynajmniej na początku) iii jeśli zostawałam, to zawsze mnie któryś pod spawał na kole do grupy, dziękuję! ;)

    Zdjęcie od Bartka

    Do Krościenka jechaliśmy szybkim tempem, bo i droga prosta ;)
    Kiedy do pary dojechał mnie Michał (przez to,że nie wychodziłam na zmiany, a było nas parzyście, miałam okazję jechać w parze z każdym kto przyjechał na zbiórkę) , zasugerowałam postój gdzieś w okolicznym sklepie, w celu doładowania bidonów, bo moje dwa już były prawie puste! :P 
    Standardowo zatrzymaliśmy się na ORLENie w Krościenku, dokupiliśmy wody (no bo innym też przecież musiała się już pokończyć!), pojedliśmy, popiliśmy i wio! Zaczynają się podjazdy :P
    Pijąc na ORLENie coca-colę zaczęłam się zastanawiać czy dobrze robię, bo wiem,że po słodkim, gazowany i wypitym na szybko mam kolkę, ale na tyle mi smakowała,że miałam nadzieję,że tym razem obejdzie się bez kłucia w boku...
    Kolka była, przed samym startem na Snozkę, obosze zaś wyjadę na końcu! :D 
    No nic kuję ale jadę, cola była smaczna, a więc warta bólu :)
    Oczywiście wyjechałam ostatnia, ale chłopaki nawet nie zdążyli zejść z roweru u góry żeby na mnie poczekać, bo już tam byłam z nimi ;)
    Zjeżdżamy i teraz zostaje kilka mniejszych lub większych chopek do pokonania.
    Połowie grupy testosteron chyba podskoczył, bo wystrzelili jak poparzeni :D
    A niech jadą, my se pojedziemy za nimi i za samochodami, które jechały przez nich wolniej niż nam by to odpowiadało :P 
    Jeszcze kawałek i już skręcamy w prawo w kierunku Knurowa ;)
    Podjazd na Przełęcz Knurowską każdy jedzie w swoim tempie i tu nawet nie jestem ostatnia :P
    Adrian z Szymonem chyba się za bardzo obijali, bo jeszcze się im chciało  po mnie zjechać,żebym nie musiała sama finiszować, miło ;)
    U góry chwila oddechu, Bartek zjechał w dół, bo ktoś tam jeszcze podjeżdżał, a my po wstępnym ustaleniu miejsca następnego pitt-stopu ruszyliśmy w prawie 20 kilometrowy szybki zjazd przez obie Ochotnice aż do Tylmanowej.
    Początkowo trzymałam się większej pierwszej grupki, ale kiedy Andrzej złożył się na lemondce i przycisnął na pedały tak mi grupka uciekła dosłownie w sekundzie :P
    No nic, jadę sama swoje i czekam kiedy jakaś inna grupka mnie dogoni i zgarnie ;)
    Dogoniła mnie, ale nie zdążyłam się ich złapać, za szybko się rozpędzili :D
    Dopiero poczciwy Darek kiedy do mnie dojechał, kazał się złapać na koło i tak we dwoje dojechaliśmy do skrzyżowania, dzięki :)
    Po kolejnym pitt-stopie na dopompowanie bidonów ruszyliśmy prosto do domu... Miało być razem i nie za szybko, yhm!
    Już po pierwszych 200 m Andrzej z Krzyśkiem nam się rozłączyli i goniliśmy ich do końca, a gdzieś w Maszkowicach,kolejna grupka nie wytrzymała i pooooszli!
    Nie ma to jak równa jazda, bez szarpania ;) 
    Jedynie Michał nie dał mi zostać samej z tyłu i ciągnął mnie za sobą na tyle szybko,że ucieczkę mieliśmy ciągle na widoku.
    Ostatecznie ja ich już nie dogoniłam, bo w Stadłach pożegnałam się z Michałem i wróciłam do domu (nie chciało mi się 2 raz jechać do Sącza).
    Wycieczka spoko, w wesołej grupie ;)
    Wiadomo chłopy, to chłopy zawsze będą szybsi i silniejsi,temu im zmian nie dawałam :D
    Wcale się mimo wszystko nie obijałam w peletonie i jestem absolutnie zadowolona z tej jazdy :)

     
      
    Kategoria Stóweczka


    • Dystans 100.00km
    • Czas 03:55
    • SpeedAVG 25.53km/h
    • SpeedMaxxx 87.80km/h
    • Kalorie 2411kcal
    • Podjazdy 1239m
    • Sprzęt Bianchi Via Nirone 7 Dama

    Kierunek Vabec i reszta świata :)

    Piątek, 12 sierpnia 2016 · dodano: 12.08.2016 | Komentarze 2

    Na tę trasę wybierałam się już w zeszłym tygodniu, ale skoro w piątek miałam robotę, pojechałam dzisiaj :)
    Trasa nie jest nowością. Na Vabec, Hranicne i Kremną w tym roku jechałam już (chyba) 2 czy 3 raz.
    Dobra trasa, jest co jechać, bo od granicy polsko-słowackiej non stop pod górkę, a w jednym miejscu nawet ta górka jest 20% górą.
    Zawsze jest tak,że jak jadę w kierunku Starej Lubovni, to w myślach rezygnuję ze zjazdu z Kremnej właśnie do Lubovni, bo czuję,że mi się nie będzie chciało z powrotem podjeżdżać do góry. Jednak takie myśli są chwilowe i w ostateczności za każdym razem pokonuję ten podjazd wracając do domu :)
    Wychodzę z założenia,że każdy podjazd czegoś uczy...najczęściej pokory :P

    Podjeżdżając z powrotem na Kremną, zawsze patrzę w lewo, bo tam widać Tatry.
    Dzisiaj całkiem ładnie, aczkolwiek niewyraźnie :)
    I dobrze! Bo podobno jak Tatry widać wyraźnie, to będzie zmiana pogody, czyli zmieniłoby się na deszcz, zaś!

    Podjazd się dłuży, bo nigdy nie wiem ile tych zakrętów do szczytu, a nogi już pieką!
    Wczoraj dostały w kość. Dzisiaj zamiast je regenerować, to je dobijam, ale spoko spoko, znajdzie się chwila na regen, w pierwszym tygodniu urlopu, czyli już od poniedziałku :P
    Czuję psychiczną i fizyczną potrzebę oddechu, czyt. urlopu, dobrze,że to już! :)

    Po szybkim !!!bardzo!!! zjeździe z Kremnej, powrót przez Hranicne do Polski.
    Teraz to mi się będzie dłużyła Piwniczne,bo mnie nogi bolą huehue :D 
    No nic, teraz już mam bliżej jak dalej do domu, więc nie ma jojczenia ino cza się wrócić :P 
    Po porannych 8 stopniach Celsjusza nie ma już śladu, ale ciągle nie odważyłam się ściągnąć ocieplaczy i się nie odważę aż do końca, bo wcale nie jest ciepło!
    Jedyne czego się pozbyłam to buffki i rękawiczek, resztę zostawiłam.
    Smuteczek ogromny, bo jest sierpień, a temperatury jak w listopadzie :O  
    Mam nadzieję,że lato jeszcze się wróci :)
    Ja wróciłam do domu,było już coś koło 12.30, więc najpierw się ogarnę i zjem, a potem sobie poleżę przed wyjściem do pracy.... :D
    Kategoria Stóweczka


    • Dystans 80.50km
    • Czas 03:19
    • SpeedAVG 24.27km/h
    • SpeedMaxxx 72.70km/h
    • Kalorie 2049kcal
    • Podjazdy 1276m
    • Sprzęt Bianchi Via Nirone 7 Dama

    Winter Ride...

    Czwartek, 11 sierpnia 2016 · dodano: 11.08.2016 | Komentarze 3

    Co to?  Lato się skończyło, czy się obraziło? :O
    Pierwszy raz jadąc na tripa później niż po 5 rano (no dobra, po 5 to ostatnio jeździłam nie na tripa, tylko do pracy!) musiałam się dobrze ubrać, bo MRÓZ!! Prawie dosłowny!
    Strasznie zimno było! Niby termometr pokazywał 12 stopni, ale przez wilgotne powietrze ja strzelam,że było z 8!
    Jest 11 sierpnia, smutno by było gdyby to lato już się skończyło! Przecież ja dopiero jestem przed urlopem!!!
    No nic, nie ma co się użalać nad sobą i pogodą tylko trzeba brać dupy w troki i zapitalać :)

    Ubrałam się "zimowo" i wyruszyłam zbierać UP-y :P Idzie się od tego uzależnić! :D

    Nie dopompowałam powietrza w tylnym kole, bo nie chciałam siostry obudzić i ciężko się mi jechało.
    A może to nie powietrze tylko jakaś ogólna niemoc? Może ja już na prawdę w idealnym czasie urlop sobie zaklepałam? :O
    A może (przyznam się), to ta czekolada z orzechami, której się wczoraj nie oparłam i oglądając TT na IO zjadłam całą? :D 
    No nie wiem do końca co to, ale stwierdzam,że przy takiej bezsilności jestem z siebie dumna,że się nie poddałam i zrealizowałam całokształt zaplanowanej trasy :)
    Zrezygnować już chciałam w Olszance, a więc strasznie szybko! 
    Nic mi nie pomagało, ani ząbek niżej ani wyżej, nie mogłam znaleźć odpowiedniego przełożenia dla nóg coby się im komfortowo kręciło...
    Pojechałam w kierunku Ostrej, bo chciałam wrócić przez Limanową i Wysokie do domu, ale u góry na Przełęczy miałam ochotę wrócić w dół i do domu,żeby zakopać się pod kocem i najlepiej zgłosić L-4 czy urlop nad zdrowym dzieckiem na popołudniową zmianę :O
    Kiedy sobie uświadomiłam,że urlop nie wchodzi w grę, bo ja nie mam przecież dzieci!!! tak wyłączyłam myślenie i rozpoczęłam 3 kilometrowy zjazd ze Starej Wsi do Limanowej. Na tych serpentynach nie dość,że mokro/ślisko to jeszcze zimno! Jak dobrze,że ubrałam buffkę i rękawiczki z krótkimi palcami! Jak źle,że te palce nie były długie, zmarzłam!!!
    W końcówce zjazdu zaczęło mżyć, potem kropić i sobie myślę, no jeszcze mi do mojego dzisiejszego nieszczęścia potrzeba deszczu!!! Shit!

    Kto jeszcze w dobie kombajnów tak robi żniwa? :O

    Szczęście w nieszczęściu,że mżawka ta nie przerodziła się w nic większego i kiedy już wystyrmałam się do Siekierczyny, tak po niej nie było śladu :P 
    Na Wysokim zaś przez myśl przeleciała mi chęć szybszego od zakładanego powrotu do domu, ale zaś się jej nie dałam!
    Zjazd do Trzetrzewiny i tam skręt na Krasne Potockie. Wiem, że jak dojadę do Marcinkowic (tu będzie z górki i dobrze!!!), zostanie mi ostatni podjazd w Rdziostowie, ale ta wiedza mi nie pomaga... Kiedy się wyturlałam na szczyt, nawet z górki mi się dokręcać nie chciało!
    Dojeżdżam do Podrzecza tam chwila oddechu na banana pod sklepem i już w końcu wracam do domu!!! <3
    Upiekło mi się, bo tyle co wjechałam na podwórko i zaczęło padać, no widzieliście takie cuda?! :)
     

    • Dystans 65.00km
    • Czas 02:21
    • SpeedAVG 27.66km/h
    • SpeedMaxxx 69.50km/h
    • Kalorie 1381kcal
    • Podjazdy 688m
    • Sprzęt Bianchi Via Nirone 7 Dama

    Poniedziałkowa dorypa...

    Poniedziałek, 8 sierpnia 2016 · dodano: 10.08.2016 | Komentarze 0

    Chciałam zrobić rozjazd, po niedzielnej wycieczce, ale z rozjazdu zrobiła się niezła dorypa :D
    Zamiast po ludzku wybrać jakiś płaski fragment drogi, ja jak nawiedzona uparłam się żeby podjechać na Ostrą...
    No super! :P
    Jadę i z początku jest cud miód i malina :P
    Pogoda śliczności wielkie, czas wspaniały, bo udało się już po 9 wystartować,nic tylko jeździć :)
    W Olszance spotkałam pomocnika...

    ...który nie pomagał, bo jechał za wolno!

    Cały podjazd na Ostrą przejechałam bez większego zgonu,nie było źle!
    Zjazd, zjazdem pęd powietrza trochę mnie wysuszył od potu, bo jest na prawdę ciepło <3
    W Zabrzeży na skrzyżowaniu kupiłam oscypki od "góralki"? i pomknęłam ze zdobyczą prosto do domu ;)
    Przez chwilę miałam myśl podjechać jeszcze z Łącka na Czarny Potok, ale no po co mi to? ;)
    Spokojnie przez Maszkowice do Podegrodzia iiii mam kryzys, już mi się nie chce jechać!!!
    Wbrew świadomości, która mówiła,że ma już dość, doczołgałam się do domu iii stwierdziłam,że teraz mogę wrócić do pracy i sobie w końcu odpocząć po weekendzie :D 

    • Dystans 139.70km
    • Czas 06:09
    • SpeedAVG 22.72km/h
    • SpeedMaxxx 65.50km/h
    • Kalorie 3795kcal
    • Podjazdy 2555m
    • Sprzęt Bianchi Via Nirone 7 Dama

    Tatrzańska wyrypa! I like it!!! :P

    Niedziela, 7 sierpnia 2016 · dodano: 10.08.2016 | Komentarze 13

    To było coś wyjątkowego! 
    Po raz pierwszy w życiu wjechałam w Tatry rowerem!
    I nie, Rajd dookoła Tatr, to nie to samo ;) Rajd jest DOOKOŁA Tatr,dzisiaj byłam w Tatrach, w środku! :O

    Paulina miała marzenie, a wiadomo marzenia trzeba spełniać :)
    Zaproponowała takiego tripa, który w nazwach nic, a nic mi nie mówił, ale kiedy sobie wygooglowałam obrazki, tak umarłam! <3

    W ten weekend co prawda była coroczna pielgrzymka rowerowa z Trzetrzewiny na Jasną Górę, aleee jak ma się pielgrzymka do tego co Wam za chwilę pokaże? ;)
    Od razu mówię NIJAK! 
    Umówiłyśmy się wstępnie na sobotę, ale im bliżej soboty tym prognozy gorsze...
    No nic przekładamy na niedzielę iii to był strzał w dychę!

    U Pauliny zameldowałam się już w sobotę, coby i na ploteczki był czas :P 
    Po szybkiej nocy, o 9 skoro świt wystartowałyśmy, zdobywać świat :P

    Trasa "znana" przynajmniej do pewnego momentu...
    Od Nowego Targu jechałyśmy jakby odwrotnie niż na Rajdzie ;) Znaczy, tu gdzie my zaczynałyśmy naszą wycieczkę tam kończy się Rajd :P

    Jeszcze dobrze nie wyjechałyśmy z Nowego Targu,a przed nami już pojawiły się Tatry <3 Omnomnom...! :D
    Z Gronkowa do Białki iii jaram się, bo to są "moje" klimaty! Podhale to Podhale i o tym się nie dyskutuje :P
    Kiedy znalazłyśmy się w Jurgowie tak wjechałyśmy na Słowację.
    Im dalej i dalej tym bardziej mi się odświeżała trasa z Rajdu. Jadę i stwierdzam, że w tą stronę na Rajdzie pewnie było by ciężej, bo już w Białce rajdowy peleton podzieliłby się na pierwszej większej hopce, ale kurcze widoki, które zostawiamy za sobą wracając z Rajdu, są śliczne :)
    Jeśli chodzi o mnie, jak dotąd jedzie mi się świetnie ;)
    Pogoda idealna, może tylko trochę za bardzo wieje, ale to żaden problem, jest cudnie ;)  :)
    Dojeżdżamy do Zdziaru i tu czeka nas pierwszy podjazd :) 

    Paulina zgrywając wczoraj wieczorem trasę na Garmina oświadczyła mi,że przewyższeń będzie w ciul, ekstra!!! :D 
    Czekałam na te podjazdy, bo umówmy się, jazda na rowerze szosowym po płaskim terenie, to żaden wyczyn, tak?
    Odkąd mam szosówkę, podjazdy stały się moim guru i częściej niż rzadziej układam w głowie takie trasy,żeby było co podjeżdżać.
    No chyba że nie mam czasu, to jeżdżę po stole :D 

    Wiem byłam chamska i nie miła dla Pauliny kiedy wystrzeliłam pod górę i na nią nie zaczekałam, ale chociaż trochę chciałam poczuć te tatrzańskie górki (po to tu przyjechałam!).
    I tak pchałam się w górę,oczywiście zakładając,że na górze poczekam na Paulinę i dalej pojedziemy razem. Tak też było.
    Wyjechałam, a że Pauliny za mną widać nie było, w głowie miałam dwie myśli: zjechać po nią albo zjeść batonika?
    Zjadłam batonika, nie zjeżdżałam, boooo mi się przypomniało, jak mi kiedyś pisała,że takie zjeżdżanie po nią, ją demotywuje, ok, to jem ;)
    Kiedy dojechała, puściłyśmy się po dość fajnym "samo jadącym" odcinku asfaltu.

    I pierwsze selfie ;) Coś krzywy mam kask! :O

    Odcinek ten doprowadził nas do miejsca w którym podczas Rajdu ustawiony jest 3 ostatni bufet.
    Niestety dzisiaj się nas tutaj nie spodziewali, bo pusto :D
    Ze Zdziaru zjeżdżamy w kierunku miejscowości Vysokie Tatry.
    Miejscowość nazwana trafnie, bo nad nią, czyli też nad naszymi głowami, ciągle rozpościera się widok na Tatry, a Tatry są nie dość,że piękne, to jeszcze fes Vysokie :D
    Żeby wjechać w głąb miejscowości musimy pokonać kolejny podjazd iiii... dostałam zj*bę od Pauliny, bo zaś za szybko podjeżdżam!!!
    Puściłam się do góry za spotkanym na dole facetem,boo chciałam się tylko dowiedzieć skąd i dokąd pędzi.
    Dojechałam go i po chwilowej rozmowie już wiedziałam,że jedzie z Poronina (nawet zaciągał gwarą :D) na Strebskie Pleso.
    Okej no, już wiem wszystko,mogę czekać na Paulinę. Kiedy nas dojechała, się mi dostało :O 
    Tak, miała rację,że wybrałyśmy się razem i razem mamy jechać, no ale przecież bym na nią poczekała w końcu ;)
    Sorry Mamuśka :*
    Jak mnie zrypała, tak sobie pomyślałam,że spoko nie będę się naginać i do końca pojadę sobie bajabongo ;)
    Kiedy wjechałyśmy w głąb miasta, na drodze zrobił się straszny korek.
    Zagęszczenie policji i jakieś dziwne kierowanie ruchem, ale na rowerach dało się to szybciej objechać ;)
    Mijałyśmy kilku rowerzystów, którzy razem z nami przeciskali się między samochodami.
    Nie byłyśmy same w tym motoryzacyjnym tłoku :P

    W końcu, na drodze pokazał się drogowskaz kierujący na Tatrańską Poliankę...
    No to mamy danie główne na widelcu, teraz trzeba je tylko skonsumować :) 
    Podjazd długi, bo prawie 7 kilometrowy, ale powiem Wam szczerze, że ja się na nim nie zdążyłam zmęczyć!!!
    Może to dlatego,że jechałam tak żeby mnie zaś Paulina nie ebała,że ją zostawiłam? No,nie mogę powiedzieć,że było mi ciężko!
    Przypomniało mi się stwierdzenie, które widziałam gdzieś w internetach, że "ciężkość podjazdu nie zależy od jego stromizny, a od szybkości jego pokonywania" i to mi się sprawdziło w 100% ;)
    Za wolno jechałam jak na swoje dotychczasowe możliwości i podjazdu (mimo momentami 32.1%!!!! wg. stravy) do ciężkich w tym tempie zaliczyć nie mogę!




    Jedyne co zaczęło mi przeszkadzać to fakt,że im wyżej byłam tym mocniej wiał zimny wiatr!

    Im bliżej szczytu tym widoki coraz piękniejsze!!! No jak ja kocham góry, omatkobosko!!! 
    Mogłabym być żoną Janosika czy Harnasia :D 

    Na szczycie mróz!
    Jak dobrze,że Mamuśka mi kurtkę pożyczyła <3
    Skitrałyśmy się pod skałą i zaczęłyśmy ładować w siebie te batony,które tu dowiozłyśmy coby na drogę powrotną sił nie brakło :)

    Milion ochów i achów, kilka fotek...




    Po widoku napompowanej kurtki, możecie stwierdzić jak strasznie duło! 
    Żartowałam! Tyle batonów zjadłam,że aż spuchłam :D



    ....leżakowanie z kofolą iii...


    chcąc nie chcąc, pora zjeżdżać w dól ;)

    Było po 14, czas nie najgorszy, ale o 17 naszego czasu Kasia Niewiadoma i reszta kobitek rozpoczyna ściganie na IO, ważne wydarzenie,dobrze by było pooglądać ;)
    Zbieramy się i zjeżdżamy...
    Zjazd szybki i wolny. Analizując zapis na stravie w jednym miejscu stromość zjazdu wynosiła -45.8%... Czy to jest możliwe?
    Dużo "korytek" odprowadzających wodę, trzeba się pilnować,żeby nie wywinąć orła albo co gorsze nie uszkodzić roweru! :D
    Dwa razy zgubiłabym pompkę, raz myślałam,że zgubiłam tylne koło, ale okej wszystko pod kontrolą :)
    W pewnym momencie,zrobiło się ciepło, to pewnie różnica wysokości się wyrównała :D
    Spadłyśmy na odpowiedni poziom względem morza. Koniec zgrupowania wysokogórskiego :D

    Po wjechaniu na "główną" drogę prowadzącą z Vysokich do Zdziaru, nasza trasa już całkiem pokrywała się z powrotną drogą Rajdu ;)
    Ot takie odświeżenie trasy przed zbliżającą się coroczną wyrypą :D 
    Wracając spowalniał nas wiatr, ciągle wiejący w twarz, ale ten element jest już nieistotny! Po prostu jestem tak bardzo naładowana pozytywną energią,że nic, kompletnie nic nie jest w stanie mnie zniechęcić do kontynuowania tej wycieczki <3

    Po powrocie na mieszkanie i wstępnym ogarnięciu nieładu, siadłam i poczułam,że to była prawdziwa Tatrzańska Wyrypa!
    Takie jakie lubię najbardziej! :D 

    I tak wgl to tyle szumu narobiłam opowiadając to wszystko,aaa tak na prawdę przeleżałyśmy cały dzień, oglądając IO! 
    Zaś żartowałam! :D

    Mam nadzieję,że jeszcze nie raz coś takiego powtórzymy, bo wszystkie emocje i przeżycia na takiej trasie są nie do opisania <3 ;)
     


    Kategoria Stóweczka


    • Dystans 50.00km
    • Czas 01:43
    • SpeedAVG 29.13km/h
    • SpeedMaxxx 56.20km/h
    • Kalorie 1009kcal
    • Podjazdy 203m
    • Sprzęt Bianchi Via Nirone 7 Dama

    Mam ten "wolny" piątek...

    Piątek, 5 sierpnia 2016 · dodano: 08.08.2016 | Komentarze 0

    ....taaaa ;)
    W domu więcej pracy niż można ogarnąć ;)
    Wczorajszy defekt jakoś mnie tak wybił z rytmu,że nie wiedziałam czy mi się chce jeździć czy nie.
    Założyłam,że jak będzie czas i chwila na rower, to sobie wyskoczę i przy okazji kupię dętkę (zapasową wykorzystałam wczoraj) i zamienię parę złotówek na euro, bo w weekend chcemy z Pauliną na Słowację wyskoczyć :P  
    Czas i chwila nadarzyły się przed samym południem (tak też zakładałam :p), więc nie marnotrawiąc niczego wybyłam na 2 h z domu.
    Do Nowego Sącza jechało mi się świetnie, bo z wiatrem. Z powrotem trochę ciężej, ale ten wiatr uratował mnie przed suchotami. Strasznie grzało, ale jest lato! Niech grzeje ile wlezie! ;) 

    Counterliczniki.com