Info

avatar Ten blog rowerowy prowadzi Izona. Mam przejechane 53867.50 kilometrów w tym 1066.40 w terenie. Kręcę ze średnią 22.33 km/h i się wcale nie chwalę!
  • Czas na siodełku 100d 08h 39m
  • Więcej o mnie.

    Follow me on Strava 2020 button stats bikestats.pl 2019 button stats bikestats.pl 2018 button stats bikestats.pl 2017 button stats bikestats.pl 2016 button stats bikestats.pl 2015 button stats bikestats.pl 2014 button stats bikestats.pl 2013 button stats bikestats.pl 2012 button stats bikestats.pl 2011 button stats bikestats.pl 2010 button stats bikestats.pl

    Ja na instagramie

    Znalezione obrazy dla zapytania instagram

    Moje ziomeczki

    Wykres roczny

    Wykres roczny blog rowerowy Izona.bikestats.pl

    Z Archiwum X

    Wpisy archiwalne w kategorii

    Pielgrzymka/Jasna Góra

    Dystans całkowity:546.75 km (w terenie 0.00 km; 0.00%)
    Czas w ruchu:24:59
    Średnia prędkość:21.88 km/h
    Maksymalna prędkość:68.80 km/h
    Suma podjazdów:3945 m
    Maks. tętno maksymalne:210 (106 %)
    Maks. tętno średnie:140 (71 %)
    Suma kalorii:10944 kcal
    Liczba aktywności:6
    Średnio na aktywność:91.12 km i 4h 09m
    Więcej statystyk
    • Dystans 27.50km
    • Czas 01:38
    • SpeedAVG 16.84km/h
    • SpeedMaxxx 35.30km/h
    • Kalorie 296kcal
    • Podjazdy 146m
    • Sprzęt Bianchi Via Nirone 7 Dama

    Pielgrzymka dzień III. Zrębice-Jasna Góra.

    Niedziela, 30 lipca 2017 · dodano: 02.08.2017 | Komentarze 2

    Źle mi się spało tej nocy.
    Chyba mi się czujnik wstawania włączył,żebym nie przespała godziny 3 i pobudki...
    Nawet się w sumie ucieszyłam, jak Aneta zapytała o 1:40 "czy to już wstajemy"?
    Padła jej komórka i nie wiedziała która godzina...
    Dałam jej swoją ładowarkę i uspokoiłam,że jeszcze chwilę śpimy ;)
    O ile "to coś" można nazwać snem ;)
    Miałam rację w piątek rano,że teoretycznie następną nocą w którą się wyśpię będzie ta w niedziele ;)
    Czekam na nią!
    Po ciemku, po omacku zaczęłam zbierać klamoty i powoli szykować się do startu ostatniego etapu pielgrzymki ;)
    Z jeszcze większym niedowierzaniem stwierdziłam,że zaś w klasie obok młodzież nie śpi, a rozmawia...
    Twardziele!
    Szkoła miała być szczelnie zamknięta, tak przynajmniej obiecywał Łukasz na wczorajszym apelu, a ja ot tak po prostu bez żadnych kluczy,otworzyłam sobie główne drzwi,żeby sprawdzić jaka temperatura o tej wczesnej porze nas przywita ;)
    Było ciepło i przyjemnie, ale znając inwersję temperatury przy wschodzącym słońcu, wolałam ubrać kurtkę, szkoda moich zębów :D

    Wystartowaliśmy w 7 osób jakoś po 3:40 i po ciemku jak ćmy szukaliśmy światła :D
    Świetnie się jechało!

    Cisza, spokój i ciemność, bomba!
    Nawet prąd jakoś tak głośniej po liniach energetycznych przepływał niż robi to w ciągu dnia :D

    Najpierw kierowaliśmy się za znakami na Częstochową, a potem każdy wiedział (ja też, pamiętałam!),że na drugim rondzie trzeba po raz ostatni skierować się w prawo na Częstochową, a potem zaraz zaś w prawo na Kusięta :D
    Nie zgubiliśmy się!
    Tu w mieście, ciepło można byłoby nawet kurtkę ściągnąć, ale na bocznych dróżkach i między lasami tragedia!
    Moje zęby i tak strzelały jak z procy!
    Zimno!
    Dzień coraz wyraźniejszy, ale nie na tyle,żeby przy znaku Częstochowa bez pomocy latarki zrobić grupowe zdjęcie,żeby wszystkich i wszystko było widać ;)


    Po minięciu fabryki jakichś tekstyliów i minięciu kolejnych świateł, coś mi świtało,że Albert dobrze zrobił skręcając w prawo, bo 2 lata temu właśnie gdzieś tam bez skrętu poniewieraliśmy się po jakichś chaszczach ;)
    Tak było i tym razem! Albert swoje my swoje...
    Ze względu na Biankę postanowiłam zawrócić i na wspomnianych światłach odbić w prawo, a nie jak reszta gramolić się po jakichś wertepach :)
    Koniec końców wszyscy spotkaliśmy się w jednym miejscu i razem podążaliśmy "polami elizejskimi" na szczyt Jasnej Góry ;)


    Kiedy już tam dotarliśmy, krótka modlitwa, zdjęcia....


    Iii szukamy miejsca na bezpieczne pozostawienie rowerów na czas mszy...
    Czasu mało, ale zdążyliśmy!
    Faktycznie, odsłonięcie obrazu, ma w sobie coś, co spowodowało u mnie gęsią skórkę :o
    Świetne przeżycie!
    Polecam każdemu! ;)

    Po mszy, mieliśmy mnóstwoooo czasu na jedzenie, zwiedzanie i dalszą integrację, bo autobus który miał nas odwieźć z powrotem do domu, miał ruszyć dopiero o 13.40...
    Omatko!

    Głodna byłam jak diabli, więc najpierw próbowałam skombinować jedzenie.
    Biedronka czynna dopiero od 9 (jest 7), a w domu pielgrzyma kolejka jak za komuny, więc jem suchego obwarzanka i czekam na moje bagaże, tam mam w plecaku bułki, serek i tymbarka ;)

    Kiedy już reszta śpiochów dotarła na Jasną Górę, poszliśmy na wspólne zdjęcie, a po powrocie na parking, zaczęłam zabezpieczać swój rower przed długą podróżą na przyczepce ;)

    Kiedy śniadanie było zjedzone,rower był już zapakowany, bagaże również rozpoczęliśmy zwiedzanie całego miejsca w którym przyjdzie nam jeszcze koczować kilka godzin.
    Jakaś wieża, jakiś obiad iiii tak piwo!
    Panowie zaprosili, Panom się nie odmawia ;)

    Całkiem ładnie ;)

    Pogadaliśmy, posiedzieliśmy iii czas do odjazdu przeleciał.
    Punkt 13.30 wystartowaliśmy z upalnej Jasnej Góry prosto do Trzetrzewiny.

    Gdyby nie kapeć złapany przez nasz drugi autobus podróż minęła bez większych przeszkód, mimo potwornego upału i mojego osobistego zmęczenia.

    Wesoło ;)
    Żeby było śmieszniej rower i bagaż miałam w autobusie ze złapanym kapciem...
    Więc po przyjeździe na miejsce czekało mnie dodatkowo oczekiwanie na moje skarby :P

    Jak widać nie tylko ja się rozdzieliłam ze swoimi rzeczami :P


    Szczęście,że różnica przyjazdu nas i drugiego autobusu nie wyniosła więcej jak 30 minut iii w końcu po 19 wróciłam do domu ;) 
    Fajnie było!!!

    • Dystans 102.70km
    • Czas 04:45
    • SpeedAVG 21.62km/h
    • SpeedMaxxx 54.70km/h
    • Kalorie 1613kcal
    • Podjazdy 837m
    • Sprzęt Bianchi Via Nirone 7 Dama

    Pielgrzymka dzień II. Racławice-Zrębice.

    Sobota, 29 lipca 2017 · dodano: 01.08.2017 | Komentarze 0

    Obudziłam się przed 5 i z niedowierzaniem słuchałam dźwięków wpadających przez otwarte okno.
    Ktoś gonił po placu obok plebani i głośno się śmiał...
    Serio, byli tacy którzy nie spali całą noc? :D
    Szacun ludzie!
    Ja mimo,że moje współlokatorki długo rozmawiały, po skończonej konwersacji z Ziomkiem, zaraz zasnęłam ;)
    Olałam gadających na zewnątrz i zasnęłam,żeby o 6 ostatecznie się obudzić i wstać.
    Szybka toaleta, pakowanie, poranne rozmówki z nowo poznanymi ludzikami iii punkt 7 meldujemy się w kościele na mszy ;)

    Po mszy krótka odprawa iiii jedziemy do Miechowa, tam podobno zakonnice przygotowały dla nas śniadanie (nowość!).


    Zakonnice zakonnicami, ale Biedronka była wcześniej, a tamtejsze bułki z parówkami nie dorównają żadnej zakonnicy :D
    Tak się złożyło,że odjeżdżając spod Biedronki nie potrzebowałam już niczego do żołądka :D 

    Wszystko wszystkim, ale skoro większość...

    ...jak nie wszyscy! zatrzymali się u zakonnic, tak i my zrobiliśmy pauzę :P

    Napiłam się herbaty, a żurek z kiełbasą, jajkiem i chlebem (wypas!) olałam jednogłośnie.
    Mój żołądek by tego nie ogarnął ;)

    Po (dla niektórych) drugim śniadaniu, a mojej herbacie, pomodliliśmy się jeszcze w przy zakonnym kościele i wyruszyliśmy w kierunku Charsznicy.

    Jestem pełna podziwu dla tej miejscowości, ze względu na ilość sadzonej i uprawianej tam kapusty :D
    Do kapusty dochodzi od wczoraj masa cebuli i stwierdzam,że im bardziej wgłąb Polski tym więcej ta gospodarka hula ;)
    No i transport też...;)

    Jedziemy i jedziemy i w sumie mamy dość,bo nie dość,że nas po wczoraj nogi bolą, a i Piotrka piecze tyłek, to jeszcze wiatr, ciągły wiatr w twarz! 

    Bieda! Ale bronimy się :)
    Nasz neutralny wóz daje radę :P

    Na obiad mamy się zameldować w miejscowości Pradła w barze "Borowik".
    Pamiętam ten bar, nie zmienił się nic!
    Ta sama speluna,ta sama pomidorowa, ale zjadłam ;)
    W sumie dzisiaj się mniej jeść chciało, bo gorąco.
    Za to wody to piliśmy hektolitry!!!!
    W pewnym momencie kapłam się,że sklepu nie mijaliśmy już od dłuższego czasu, a Piotrek ma taki śmieszny mały bidon,że na pewno już usycha!!!
    Z początku nie chciał zabrać mojego "zapasowego", ale w końcu się przemógł iii nawet podziękował, bo by padł!
    Za jakieś kilka następnych kilometrów pojawił się sklep iii mogliśmy się wszyscy zatankować.

    A może by tak... browarek? :D

    Marcin znał jakiś skrót dzięki któremu, nie musieliśmy wjeżdżać do miasta Lelów tylko zgrabnie przejechaliśmy go bokiem ;) 
    Droga ciągle wiła się w górę i w dół, w górę i w dół.
    Były też miejsca totalnie płaskie i odsłonięte zasiane w całości zbożami :D

    Nie śpieszyliśmy się wcale, bo nie dość,że gorąco, to jeszcze kurde dobrze się tak plątać większość dnia na rowerze, zwłaszcza że dzisiaj nie straszyła nas żadna burza ;)

    Znalazł się nawet czas na nieco romantyzmu ;)

    Wydawało mi się,że na tym nieco krótszym odcinku będzie znacznie więcej przewyższeń niż dzień wcześniej, a tu patrzę, nawet tysiaka w górę nie podjechałam :D 

    Coraz bliżej i bliżej naszego celu:

    Przez myśl mi nawet przeszło,że następnym razem jeśli wybiorę się na tą pielgrzymkę, załatwię sobie nocleg na Jasnej Górze i już nie będę dzieliła pielgrzymki na 3 dni, bo dwa w zupełności wystarczą ;)

    Do szkoły w Zrębicach dotarliśmy przed dyrektorem,więc że tak powiem pocałowaliśmy klamkę, ale przynajmniej ubrania na czas przyjechały :D

    Kiedy dyrektor wpuścił nas na swoje włościa, mogliśmy spokojnie od razu iść się wykąpać i odpoczywać po trochę gorszym po gorącym etapie naszej pielgrzymki.

    Kiedy już wszyscy zaś zajęliśmy się  integracją, w końcu dojechała do nas wymarzona pizza, a do tego zrobiliśmy ognicho i nawet brak tradycyjnego bigosu nie bolał mnie tak bardzo :P

    W czasie apelu dogadałam się z Anetą, Piotrkiem i kilkoma innymi osobami,że wstajemy o 3, po to żeby na 6 być już na Jasnej Górze.
    Nigdy nie byłam na odsłonięciu obrazu, a mówią,że to duże przeżycie i punkt kulminacyjny każdej pielgrzymki...

    Także zmieniam klasę do spania iii śpię tam gdzie ludziom się chce wstać o 3 :P

    Po apelu i kilku sprawach organizacyjnych idziemy spać...
    Tym razem czeka na nas twarda podłoga i śpiwór...

    Cóż... ;) 


    • Dystans 140.70km
    • Czas 06:14
    • SpeedAVG 22.57km/h
    • SpeedMaxxx 68.80km/h
    • Kalorie 2973kcal
    • Podjazdy 1219m
    • Sprzęt Giant Brass 2

    Pielgrzymka dzień I. Trzetrzewina-Racławice.

    Piątek, 28 lipca 2017 · dodano: 01.08.2017 | Komentarze 2

    W tamtym roku sobie odpuściłam, bo nie wiem czemu,ale chyba dlatego,że dzień wcześniej złapałam gumę i mi opadły morale :P
    W tym roku jak sobie poustawiałam dziewczyny w pracy tak,żeby wiadomo było że mnie nie ma, tak nie pozostało mi nic innego jak po prostu zapisać się i pojechać :P

    Nie przeżywałam tego jakoś tak bardzo, przed pielgrzymką, ale już w piątek duch pielgrzymkowy ożył :P 
    Obudziłam się o 5:15 i pierwsze co sobie pomyślałam,to fakt,że następna noc w którą pewnie się wyśpię, to będzie dopiero ta niedzielna :D
    Lux!

    Zjadłam delikatne i szybkie śniadanie iiii fuck, telefon mi się zaczął aktualizować :D 
    No nic pakuję go do kieszeni i on niech się tam odnawia, a ja pędzę podbijać Trzetrzewinę :D

    Msza rozpoczynająca całe zamieszanie miała się rozpocząć o 6.30 no więc musiałam nieźle naciągać nogi żeby na nią zdążyć.
    Nawet brat, który dowiózł mi tobołki, zatroskany dzwoni o 6.26 gdzie jestem, bo tam już tłumy pod kościołem :P
    Spoko będę na czas :D

    Msza jak każda inna, modlitwy o pogodę i szczęśliwą podróż iiii shit!!! zaś nie byłam do spowiedzi przed pielgrzymką :D
    Spoko nadrobię wieczorem, bo ksiądz obiecuję,że po spowiada gapiów :)

    Po mszy krótka odprawa przez Łukasza i jedziemy ;)

    Z początku sama nie wiedziałam jak się ubrać, bo pod Biczyce się zgrzałam, z potem na mszy ostygłam :P
    Ostatecznie ściągłam koszulkę z długim rękawem i wystartowałam całkiem na krótko.
    Przecież na pewno będzie ciepło!

    Ruszamy razem, jak zawsze: ja, Marcin, Jacek,Kinga,ale oni jak zawsze jadą za wolno :P
    Więc za chwilę jedziemy już tylko we dwoje.
    Jedziemy  trasą którą aż do Jurkowa mniej więcej znam, bo to jeszcze "nasze" okolice.
    W Łososinie pierwszy postój, bo tam część chętnych na 3 dniowe włóczenie się czekała na nas.


    Najgorszy-bo najbardziej ruchliwy odcinek to ten od Łososiny aż do Jurkowa.
    Na szczęście wszyscy pokonaliśmy go bez problemów :)
    Dopiero teraz, w Jurkowie zaczynam się patrzeć na znaki :P

    W Porąbce Uszewskiej modlitwa przy Grocie Sanktuarium Matki Bożej z Lourdes...

    Tam za kościołem podobno sztajfa i segment...

    Ale nie jedziemy tam, zupa stygnie :D

    Pauza na obiad iii



    ...ta sama zupa kalafiorowa i te same rogaliki :P

    No nic darowanemu koniowi się w zęby nie patrzy ;)
    A tak serio to byliśmy sporo przed czasem, bo na obiad kazali nam być nie wcześniej jak na 12, a jest 10:40...
    No nic pomogliśmy gospodyni poukładać krzesełka i nakryć do stołu :P


    Po obiedzie dojeżdża do naszej dwójki Piotrek, który tą pielgrzymkę jedzie po raz drugi.
    Daje radę jak na swoje niejeżdżenie :)
    Na jego nieszczęście, dostaje biegunki!!! po zupie, więc szukamy domu i gospodarza, który pozwoli mu ulżyć :D
    W ostatniej chwili chyba pojawił się gościu który był przed domem i pozwolił mu skorzystać z toalety ;) 

    Jedziemy razem dalej i w pewnym momencie dojeżdżamy do grupki szosowców.

    Tu Piotrek odpadł na swoim crossie.

    Mi i Marcinowi się udało, bo podpięliśmy się pod pociąg w najgorszym miejscu dzisiejszego etapu.
    Taaak to ta dłuuuugaaa, odkryta prosta do Koszyc, która gdyby nie cały zaprzęg, wypruła by nam płuca :P

    Tu też mogliśmy podziwiać Wisłę, przez którą przejeżdżaliśmy, a w Koszycach na ryneczku chwilę odsapnąć ;)

    Dalej kierowaliśmy się na Proszowice.
    Później już do samych Racławic ciągneliśmy z naszą "nową" grupką szoszonów ;)

    Dobrze,że nie robiliśmy już żadnej większej przerwy, bo uchroniło nas to na samym końcu przed ulewą i burzą!
    Po prostu udało nam się :)
    Tyle co zaparkowaliśmy rowery pod plebanią, w której mieliśmy spać iii już zaczęło padać!

    Tyle z naszego szczęścia :P

    Bo na nieszczęście złożył się fakt,że w busie wiozącym nasze tobołki, odpadło koło iiii na ręczniki i czyste ubrania musieliśmy czekać jeszcze z dobre 4h :O
    Skoro tak się sytuacja przedstawiała, postanowiliśmy z chłopakami skoczyć do miejscowego sklepu, bo żołądki przyklejały się do pleców, a najbliższa pizzeria oddalona była od nas 15 kilometrów...


    Pod sklepem "żulerka" iiii możemy wracać i dalej czekać na ubrania.

    Krzywda się nie działa, a przynajmniej zajęłam sobie dobrą miejscówkę do spania :)

    Kiedy w końcu bus zajechał pod plebanię, szczęśliwi wszyscy którzy już dojechali do noclegu, ustawili się w kolejce do kąpania :D
    Mi się udało, bo nie dość,że mój bagaż był w sumie na wierzchu w samochodzie, to jeszcze Krzysiu jak dżentelmen wpuścił mnie przed siebie pod prysznic i wykąpałam się jako druga ze 130 osób :D

    Później zaczęła się integracja, apel iiii do spania, bo jutro pobudka o 6 rano!
    Wczas! 

    PS: No i do spowiedzi przed apelem zdążyłam :D 
      


    • Dystans 25.67km
    • Czas 01:15
    • SpeedAVG 20.54km/h
    • SpeedMaxxx 43.30km/h
    • Kalorie 574kcal
    • Podjazdy 109m
    • Sprzęt Giant Brass 2

    Jasna Góra!

    Niedziela, 26 lipca 2015 · dodano: 30.07.2015 | Komentarze 1

    To już koniec!
    Trzy dni, trzysta kilometrów i Częstochowa została zdobyta! :P
    Pobudka wcześnie rano, bo już po 5, jednak nikomu z nas nie chciało się od razu wstawać :P Dyplomatyczna pobudka stworzona przez Kingę, wywołała raczej głośny wybuch śmiechu niż złość :P
    Nie można było się wyspać,ale kto tu przyjechał spać? :) Rano szybkie śniadanie i już po 6.20 startujemy prosto na Jasną Górę!
    Wychodząc ze szkoły ze swoim bagażem z przykrością stwierdziłam,że leje! Shit!
    Nic, wróciłam na górę, ostrzegłam resztę,że nim oddadzą do auta bagaże, trzeba zabrać coś na deszcz. Wyubierani, jedziemy wkońcu!
    Zrębice-Olsztyn-Częstochowa-Jasna Góra, luzik :D
    Razem, dzisiaj już od początku do końca razem!
    Jedzie się nam dość szybko, nie wiem czy to efekt deszczu, czy świadomości,że za chwilę będziemy u celu?! :P
    Kierujemy się na Olsztyn, po drodze mijając zamek, zaraz obok niego odbijamy w prawo na rondzie i jedziemy dalej :)

    Łukasz na wczorajszym apelu ostrzegał,żeby przy następnym rondzie skręcić na Brzyszów, bo inaczej nigdzie nie dojedziemy :)
    Tak też zrobiliśmy, jednak kawałek dalej jadąc ciut szybciej od Tomka(GPSa :P) zgubiliśmy się(zaś :D) i dojechaliśmy do drogi szybkiego ruchu(tam też mieliśmy nie dojechać!) i zaczęliśmy kombinować jak przedostać się na górę,Jasną Górę :P
    Nic, są chodniki, rower mały, można się przeciskać :) Gdzieś tam bokiem,po trawie wyturlaliśmy się na most, gdzie czekali na nas Tomek, Kinga i Mateusz.
    Wjeżdżamy na alejkę którą wchodzą piesze pielgrzymki na Jasną Górę, rozkoszując się chwilą przejazdu! Czułam się jak młody Bóg!
    Dojechaliśmy na rowerze do Częstochowy lol!! :D

    !!!!!!

    Coraz bliżej końca, a ja mam ciary! :P

    Like a boss'y! :D

    Żeby wszyscy wiedzieli, skąd my są i dokąd my dojechali :P

    Po dotarciu na górę, udajemy się na parking, gdzie powinny czekać na nas autobusy, a na nasze rowery przyczepki,czekają :)
    Rozpoczyna się mozolne układanie i przygotowanie rowerów do przewozu....

    Pierwotnie mieliśmy iść na mszę o 8.30, jednak "nasi" chłopacy tak się wrąbali w pakowanie rowerów,że na mszę udaliśmy się dopiero o 11!!!
    A mieliśmy sobie spokojnie zjeść i pochodzić po Jasnej Górze,no cóż. Przed śmiercią głodową uratował nas Mateusz, który poszedł do spowiedzi i został na mszę. Zostawiliśmy mu pieniądze i przekazaliśmy krótki rozkaz: Na 12 widzimy Cię tu na ławkach z naszymi zapiekankami! :P
    LOL! Chłopak się spiął i wręcz dosłownie na tacy nam podał zapiekanki W łapę i prosto do autobusu :) Większość już czekała, na kilka osób musieliśmy czekać, taki urok grupy :)
    I w tym momencie nasza pielgrzymka dobiegła końca, smuteczek!!!
    Co prawda czekała nas 4.5 godzinna jazda powrotna do domu, aleeeee.....

    .....to już nie bolało :P
    No może bolało...brzuch(a raczej jego mięśnie) i twarz, to od śmiechu :P Fajna ta nasza grupka! :)
    Po dotarciu do Trzetrzewiny zbieranie manatków i samotny powrót do domu!

    Ogólnie wyjazd do Częstochowy zaliczam do tych pozytywnych :) Ja jako długodystansowiec jestem jak najbardziej za takimi właśnie tripami :P Im dalej i dłużej tym lepiej :)
    Na pewno jeśli mi się uda, za rok też tam pojadę, a bo czemu nie? Podobało mi się!




    • Dystans 100.12km
    • Czas 04:33
    • SpeedAVG 22.00km/h
    • SpeedMaxxx 58.80km/h
    • Kalorie 2024kcal
    • HRmax 210 (106%)
    • HRavg 127 ( 64%)
    • Podjazdy 596m
    • Sprzęt Giant Brass 2

    Częstochowa dzień drugi...

    Sobota, 25 lipca 2015 · dodano: 30.07.2015 | Komentarze 2

    Po wczorajszych 150 km rano, nie nie byłam zmęczona, byłam przerażona :D Nie, nie faktem,że muszę przejechać dzisiaj 2/3 tego co wczoraj, ale faktem,że muszę to przejechać i przejechać to w 40 paro stopniowym upale! O mamo! Msza miała być o 7 więc nie ma tragedii, bo kościół jest na miejscu! Pobudkę mieliśmy już o 4 kiedy to chłopaki tak bardzo nie mogli się doczekać kiedy wystartujemy,że postanowili sami sobie z kościoła rowery wyciągnąć :P Nie byłoby w tym nic złego gdyby chociaż alarm potrafili rozbroić, nie doprowadzając do jego uruchomienia :D No nic, wyje ale jest na tyle wcześnie,że olewam sprawę(mimo,że tam w kościele nocuje także mój rower!)i śpię jeszcze 2h :P
    Po zwleczeniu się z łóżka, szybkiej toalecie i ogólnym ogarnięciu, schodzę na dół sprawdzić czy mam jeszcze na czym kontynuować pielgrzymkę i zostaję tam aż do mszy :)
    Ksiądz nie ma nad nami litości, gadane ma jak Prokop(optymistycznie opowiada o jakimś gasnącym płomieniu świecy, dzięki!), a na polu temperatura rośnie! Do tego na 15 zapowiadają burze z deszczem!
    Po 8 w końcu możemy jechać! Bagaże spakowane, nasza grupka gotowa, więc jazda! Nie jedliśmy śniadania, obiecywali,że za 10 km będzie Biedronka. I była tylko,że za kilometrów 13 :P

    Nie tylko my postanowiliśmy zjeść śniadanie pod Biedronką, zrobiło tak z 40% wszystkich uczestników pielgrzymki :)
    Jeden wielki boom na sklep :D
    W planach i na mapce śniadanie mieliśmy mieć w Miechowie, ale Łukasz na wczorajszym wieczornym apelu oznajmił,że się nie dodzwonił do śniadania i musimy sobie sami radzić :)
    Po śniadaniu, na spokojnie, na lajcie(do obiadu) jedziemy z Kingą, Tomkiem, Mateuszem i Jackiem, chillout i integracja :P
    Czasami im gdzieś tam odjeżdżamy, ale to tylko czasami :) Wjeżdżamy do miejscowości Charsznica, gdzie jest peeeeeełnooooo kapusty! Tomek obyty, opowiada,że ta miejscowość słynie z tego,że jest wszędzie pełno kapusty, z tego co widzę, wierzę mu :P Przekładając ilość kapusty na przyrost naturalny, zapewne jest dodatni :P
    Ciepło, wręcz gorąco się robi! Zakładam pod kask buffkę, jest dobrze, tylko wody trzeba 4x więcej niż wczoraj! Na szczęście sklepy jakoś tak częściej.  Z początku nie jest źle, nie jedziemy jakoś bardzo ruchliwymi drogami, wręcz jedziemy w szczerych polach!




    Zboże po prawej zboże po lewej, zboże przed i zboże za nami nie pomaga przy takim upale!
    W Żarnowcu miał być obiad, w Barze "Borowik",ale to jeszcze daleko :p Trzymamy się razem, ciągle ta sama grupka. Inni mijający nas, dziwili się,że nie pedałujemy z Marcinem z przodu,że dzisiaj jedziemy w środku, czy nawet na końcu stawki, ale spokojnie my mamy plany :P
    Nie oddamy Wam tych najlepszych miejsc do spania :P Mija nas co jakiś czas Amadeo z Koniem, też nie szaleją, bo chcą tak jak w tamtym roku z powrotem do Sącza wrócić rowerami :) Jedziemy, gadamy, śpiewamy i jakoś zlatują nam kilometry. Do obiadu dojeżdżamy razem, jemy i nie czekając już na Tomka, Kingę i resztę jedziemy szybciej(sami nam kazali :D)! Znowu szosy, znowu Marcin spawa, a ja nie umim tak zaraz po jedzeniu cisnąć, jeszcze podjazdu! Umieram! :D Dojeżdżam w końcu do Marcina i mu mówię,że w takim tempie daleko nie zajadę, chyba że się rozkręcę, jak się obiad zależy :P Zależał się, rozkręciłam się! Zastawiamy szosy, dojeżdżamy do grupy Marka i tu wygraliśmy! :P Marek zna trasę, to jest jego któraś z kolei pielgrzymka i skrótem od kapliczki opuściliśmy całkowicie przejazd przez miejscowość Lelów :)

    Zgubiliśmy się? Jesteśmy w domu! :P
    Jedziemy, jednemu z grupy Marka coś się w rowerze zepsuło, zatrzymują się, my kawałek dalej, nie wiemy gdzie jechać :D Dojechało nas dwóch chłopa, pokazali drogę, jedziemy z nimi :) Po chwili stwierdzamy,że jadą za wolno, a burza się zbliża coraz bardziej. Ja w lewo, Marcin w lewo porozumiewawczo widzę kręci głową, no to ogień! :D
    Ja nie wiem skąd my te siły bierzemy! :P Zostało nam z 20 km, luz o ile nas wcześniej wiatr nie porwie :P
    Prowadzimy pielgrzymkę, tak nam się wydawało aż do momentu przejazdu obok baru z PSTRĄGiem :D Na parkingu dopatrzyliśmy dwóch "naszych" w tym jeden z nich to ten który wczoraj nas do Koszyc pociągnął, a potem się zgubił i dołożył 20 km :D 
    Gonią nas! No to my uciekamy! :D A ksiądz i Łukasz ciągle przypominali "to pielgrzymka, to nie rajd, czy wyścig"!
    Super tylko my są inni!
    Jak się nie zeszmacimy, to nie zaliczymy tripa :D
    Dojeżdżamy do Janowa, czyli ubyło nam z 13 km :) Już naprawdę niedaleko! Dochodzi godzina 14, więc wg prognoz za około godzinę będzie burza! Spoko zdążymy,7 km w takim tempie na pewno nie pojedziemy godzinę :D
    Na mapce mamy wyraźnie zaznaczone,że w Zrębicach mamy zjechać z drogi głównej w lewo w kierunku Krasawy. OK ale jeszcze nie ma znaku! Jedziemy wzdłuż czadowego lasu, uwielbiam takie! To Zrębicka Leśniczówka. Bujna trawa, wysokie drzewa, no mogłabym tam zostać! :P Nic trzeba jechać, już niedalekooooo :) Od jakiegoś czasu pokazują nam się na drodze znaki na Częstochowę, mijające nas samochody bujają się z tablicami SCZ, więc już za chwilę nasza przygodowa pielgrzymka się skończy :(
    Dojeżdżamy do nakazanego skrętu na Krasawę, to szkoła pewnie będzie już wnet. Chłopaków od PSTRĄGA już dawwwnoo zgubiliśmy, ale świadomość,że za chwilę będziemy mogli złapać oddech pośpieszała nas bardziej niż myśl czy ktoś za nami jedzie czy nie :P
    Ojeju ostatnia prosta była męcząca, wiatr, wiatr jeszcze raz wiatr i to taki silny raz wtwarzowy raz boczny, taki przed burzowy! I jeszcze raz pod górkę iiiiii jest  szkoła! No to żółwik Cinuś jesteśmy na miejscu! :D Ten bezcenny uśmiech satysfakcji kiedy wiemy,że wygraliśmy kolejny etap tej pielgrzymki :P
    Brama do szkoły otwarta, sama szkoła chyba nie, ale nie sprawdzamy tego, nie teraz! Teraz gleba na trawę i oddychamy!
    Leżymy na tym rozgrzanym trawniku, kiedy ktoś za chwilę mówi dzień dobry! To Łukasz, jest w szkole, gotuje bigos na wieczór :D
    Mówi,że w razie burzy możemy wskoczyć z tyłu do szkoły, okej na razie leżymy :P

    Gdyby nie fakt,że nam się woda skończyła, a pić się  chciało wstalibyśmy pewnie dopiero kiedy zaczęło padać, a tak to jeszcze przed deszczem i burzą wróciliśmy do najbliższego sklepu po picie.
    Pościgowych chłopaków nie widać, czyżby zaś się zgubili? :P
    Zaczyna padać i się błyskać, wskakujemy do szkoły,dziękując bozi,że nas już nie zleje :P
    Szczerze współczułam tym których ta burza złapała! Niektórych (jak się później okazało) zlało i 3 razy, auć! :P
    Siedzimy w szkole, czekając, zaś czekając na bagaże, w między czasie rezerwując całą klasę nr. 8 dla naszej "paczki".
    Przyjeżdżają kolejne "ofiary" (dosłownie!) pielgrzymki i deszczu, w szkole robi się ciasno od rowerów i ludzi, ciekawam gdzie to wszystko będzie spało :P
    Większość pewnie na hali :) Apropo hali, tak poszliśmy sobie w tych mokrych, spoconych i brudnych ubraniach pokopać w piłę :P
    Szybko mi się to znudziło, ja już chciałam czyste ubranko! :D

    Nogi? Czy ja mam jeszcze nogi?! :D
    Po prysznicu i ogólnym ogarnięciu w końcu przyjechali Tomek, Kinga i reszta. Zamknięci w klasie, udając że nas w niej nie ma(coby się nam nikt nie wpitolił na nocleg), czekaliśmy aż wszyscy dojdą  do siebie coby iść do sklepu po papu na śniadanie :P
    Już mieliśmy wychodzić kiedy nas zawołali na bigos, mmmm :P Pokręciliśmy się po kuchni nakładając co lepsze porcje dla siebie(chwile dla innych) i z poszliśmy na górę zjeść w spokoju, dobre było :D Gorzej będzie w nocy, wiadomo kapusta,to prawie jak groch :D Po bigosie wciągło nas znowu na halę :P Tym razem większą bo 15 osobową grupą bawiliśmy się w zbijaka :P Nie wiem chyba nam ze 2h zeszło nim w pośpiechu(bo podobno sklep do 20) udaliśmy się na zakupy. Gdyby nie fakt,że zostało nam 10 min nie było by frajdy :P Mateusz jak maratończyk przebiegł całe ze 2 km, brawo! My z Marcinem też się za nim puściliśmy, ale niee to nie te lata :P
    Jak się uśmialiśmy kiedy się okazało że odido otwarte jest aż do 22 :P 
    Jedzonko, piwo i można wracać na apel :P
    Jak się ta droga powrotna ciągła! Piwo zdążyłam wypić nim się doturlaliśmy pod szkołę :P
    Wróciliśmy do klasy, zostawiliśmy zakupy i na dół, posłuchać co nam mają dzisiaj do powiedzenia :P
    Fajnie, były cukierki, było gadanie i były pamiątkowe koszulki :P I love it :P Będzie szpan na Jasnej Górze! :D
    Po apelu rozeszliśmy się do "łóżek" czyt. podłogi z matą i jasiem w moim przypadku lub kocykiem i plecakiem w przypadku Marcina :D 
    A każdy miał ubaw z mojego jasia, wygrałam! :D
    Było by za nudno, gdybyśmy od razu poszli spać :P Postanowiliśmy wykąpać się po raz drugi, bo zbijak i dopiero się położyliśmy :P Leżymy, gadamy, śmiejemy się(Ambroży wygrał! :D), aż tu nagle ktoś puka! To Łukasz, jesteśmy za głośno, a on śpi obok :P OK już będziemy cicho :) Sama nawet nie wiem kiedy w końcu zasnęliśmy, ale wiem,że sen to była chwila... :)








    • Dystans 150.06km
    • Czas 06:34
    • SpeedAVG 22.85km/h
    • SpeedMaxxx 57.20km/h
    • Kalorie 3464kcal
    • HRmax 181 ( 91%)
    • HRavg 140 ( 71%)
    • Podjazdy 1038m
    • Sprzęt Giant Brass 2

    Kierunek Częstochowa! :D

    Piątek, 24 lipca 2015 · dodano: 29.07.2015 | Komentarze 0

    Co się odwlecze, to... Przekładany od 4 lat wyjazd rowerowy do Częstochowy w końcu stał się faktem! Doświadczenia z zeszłego roku kazały po cichu (w jak najmniejszym kręgu uświadomionych), pozałatwiać zastępstwa i ze spokojną głową jechać w nieznane :)
    Do końca nie wiedziałam jak się przygotować i czy w ogóle można się jakoś przygotować do tego typu wyjazdu. Marcin jadąc po raz drugi mniej więcej uświadomił mnie co może mi się przydać, a z czego całkowicie zrezygnować. Nie mając własnego doświadczenia, po prostu go posłuchałam :D
    Piątek! To ten dzień! :D Pobudka o kosmicznie(dla mnie ostatnimi czasy!) wczesnej porze 4:50!
    Mam godzinę na zwleczenie się z łóżka, ubranie,małe śniadanie i dojechanie pod gminę w Chełmcu, gdzie miał czekać na mnie PROsiaczek :P
    Już prawie jestem gotowa do wyjścia kiedy przypomniało mi się,że nie zabrałam jasia :D Taaaaak ta poduszka podczas drugiego noclegu uchroniła mnie przed spaniem z głową na plecaku/torbie, butach itp. itd. :D Przypinam ją, więc do bagażu, o którego wywiezienie do Trzetrzewiny poprosiłam brata i już mogę ruszać! Oczywiście,że o 10 min później niż sobie, to zaplanowałam iiii oczywiście,że się spóźniam! 3 minuty, to nie wiele, ale jednak :) 
    Zaczynamy wspinaczkę przez Chełmiecko-Biczyckie(wtf?!) Stelvio :D
    Już na samym dole mija nas, (więc dojeżdżamy) jakiś starszy rowerzysta (w stylówie euroPRO) i dowiadujemy się,że taaaak on też jedzie na pielgrzymkę :) Ciśniemy równo, najpierw ona na przodzie,potem niestety po kolejnym zakręcie na tych wybitnych serpentynach zostaje z tyłu, a my wspinamy się dalej :) Z początku razem, ale kiedy minęło nas dwóch szosowców, Marcin nie byłby Marcinem gdyby szpanersko się pod nich nie podpiął! :P No więc zostałam sama, ok pod kościół sama się wystyrmam :P
    Pod kościołem peeeeełnooooo rowerów, pełnoooooo bikerów i TAK! ja już chcę jechać! Na mszy, przed komunią uświadomiliśmy sobie z Marcinem,że zrobiliśmy wszystko,co musieliśmy żeby przetrwać 3 dni na rowerze poza domem. Nie pomyśleliśmy jednak,że to jest pielgrzymka i pasowało by się również "duchowo" poprzez spowiedź do niej przygotować!
    No cóż.... Kto pamiętał i kto chciał, do spowiedzi/komunii poszedł :)
    Po mszy sprawdzenie obecności (150 ludziów chętnych i gotowych na wyprawę!), kilka instrukcji od organizatora i startujemy!
    W końcu! :P

    Według mapki, kierujemy się najpierw przez Krasne Potockie na Chomranice,żeby potem podjechać (podobno najgorszą!) górkę w Zawadce. I zonk! Pierwsze skrzyżowanie i już się zgubiliśmy i to dość dużą grupą około 15 osób :D
    Zamiast na Chomranice skręciliśmy na Męcinę,gdzie dopiero po dojechaniu do stacji kolejowej pokapowaliśmy się,że nie tędy droga! A to przecież oczywiste było,że Chomranice są niżej niż Męcina, więc zamiast w lewo trzeba było w prawo! 
    W Chomranicach koło kościoła skręcamy w lewo i zaczynamy wspinaczkę. Znałam drogę byłam tam niedawno z Marcinem kiedy jechaliśmy na Jaworz.
    Napatrzyć się nie mogłam kiedy zobaczyłam(a co się zobaczyło już się nie odzobaczy!) jak ludzie zamiast dzielnie ciągnąć tyłki na rowerze pod górkę, poddawali się już na początku i ją z buta podchodzili! No, come on!
    Zażenowana, ale i podbudowana tą sytuacją wystrzeliłam do góry, mówiąc Marcinowi,że poczekam na końcu, bułkę sobie zjem, bo już głodna przecież byłam :D

    Z Zawadki mieliśmy kierować się na Łososinę, gdzie czekała jak się okazało dość pokaźna grupka pielgrzymów :D
    Tam chwila rozpatrzenia, Kinga, Tomek i reszta "naszych" chłopaków dojechali do nas(mieliśmy od początku jechać razem, ale jak JUŻ pod kościołem w Trzetrzewinie zostali, tak stwierdziliśmy,że co jakiś czas będziemy do nich wracać, ewentualnie czekać przy jedzeniu), kolejna chwila na oddech i mkniemy dalej :) Razem z nami wystartowało parę osób. Na początku ciągłam tą naszą karawanę nie rozpędzając się zbytnio, kontrolowałam czy wszyscy za mną nadążają, jeśli nie to po prostu zwalniałam tempo. Uciągłam tak do Jurkowa potem zjechałam na zmianę, bo już miałam dość tego wmordęwiatru! :)
    Gdzieś tam po drodze nasza grupka się trochę rozjechała, zapoznałam się z Marzeną, trochę pogadałyśmy iiii zostawiłam ją (albo ona mnie?) po podjechaniu na wzgórze do Sanktuarium w Porąbce Uszewskiej o której wspominał Łukasz,że warto tam wstąpić.

    Napompowałam sobie bidon tamtejszą "inną" wodą i pognaliśmy dalej :) Tu nie było pewności, czy aby się zaś nie zgubiliśmy, bo po chwili wyjechaliśmy na jakąś bardzo ruchliwą wojewódzko/krajową drogę i nas TIRy zamiatały! Jedno wiedzieliśmy w Sterkowcu na ul. Nadbrzeżnej 38 czekał na nas obiad! :D

    Po godzinie 12 na obiad dotarliśmy(wcześniej oczywiście się gubiąc, ale co tam :D), pyszna zupa z rozgotowanym makaronem i ciasteczka własnej roboty.

    Jak się nie ma co się lubi... Iwona weź nie wybrzydzaj, to jest pielgrzymka, a nie wczasy all inclusive! :D
    Po obiedzie plan był prosty! Ciśniemy ile fabryka dała, została nam połowa trasy, a wygodne miejsce do spania samo się nie zajmie :P
    Tomka, Kingi i reszty już dawno nie widzieliśmy, (ostatnio w Łososinie),aleee oni jechali jako weterani, więc na pewno się nie zgubią :)
    Jedziemy i jedziemy, z początku jeszcze w grupie, później grupa nam została z tyłu, więc chcąc nie chcąc skazaliśmy się z Marcinem na swoje towarzystwo :) Nie pierwszy, nie ostatni raz! :) Przecież w pojedynkę było by taaaaak nudno :D
    Jazda w 90% była ciągle pod wiatr, więc staraliśmy się zmieniać coby się jedno z nas nie zatyrało na rzecz drugiego. Były ostre podjazdy, później przyjemne zjazdy. Jednego mi zaczęło brakować! Ktoś nam ukradł górki i te wszystkie widoczki, które mamy w najbliższych(i tych dalszych) okolicach Sącza :( Oddawać!
    Za górki i widoczki Marcin skłonny był kupić pierścionek i przeprowadzić się w góry! Gdzie ten jubiler?! :D
    W drodze do Koszyc dojechaliśmy do jakiegoś "naszego" pielgrzyma,(a myśleliśmy,że już nie ma nikogo przed nami i prowadzimy ucieczką przed tym całym peletonem), a jednak! Nie było w tym nic złego :) Dospawaliśmy do niego i tak w najgorszym odcinku, na najbardziej odkrytym terenie, jadąc ciągle pod wiatr,przeciągaliśmy się za nim, przejeżdżając Wisłę i zostawiając go na rynku(musiał zrobić przerwę) pognaliśmy dalej. Jak się później okazało ów kolega, później się zgubił i biedny dołożył sobie 20 km drogi :O
    Spoko, co go nie zabiło, to go wk**wiło! :D
    Jedziemy i jedziemy kilometrów nam licznik dobija, a Racławic i naszego noclegu jak nie było widać tak nie widać dalej!
    Już od jakiegoś czasu ani nas nikt nie mija ani my nie mijamy nikogo, zgubiliśmy się? Nie wiem jedziemy dalej, wg. mapki jesteśmy (chyba) w dobrym miejscu! Miejscowości zaczęły mi się mieszać, bo nie dość,że długie nazwy to jeszcze wszystkie kończyły się na -ice :D Oprócz Bobinu! :D Kocham Bobin :P
    Przed skrętem na Proszowice dopatrzyliśmy w końcu sklep, bo nam się rezerwa włączyła, a na ostatnich 10km na pewno nie było żadnego sklepu, oprócz...ogrodniczego!
    Pojedli, popili, kontrolując czy aby nikt nie zapragnął nas wyprzedzić w celu ulokowania swoich zwłok w lepszym pomieszczeniu niż my :P
    Po ujechaniu kilku kilometrów zwątpiliśmy czy aby w dobrym kierunku jedziemy(na mapce rozpisane było,żeby kierować się na Busko Zdrój i na Kraków, ale jak? Na skrzyżowaniu w jedną stronę jechało się na Kraków,a w drugą na Busko, nie da się jechać w jedną stronę na oba kierunki! :D Na nasze szczęście przy drodze była stacja paliw i już mieliśmy wchodzić i pytać o kierunek na Racławice kiedy na parkingu dopatrzyłam Arka! Tak ja go znam, przecież on chodzi do nas do klubu na spinning i te siłowe zajęcia! Słyszałam to nazwisko w kościele jak Łukasz obecność sprawdzał,ale go na parkingu w Trzetrzewinie nie widziałam. I nie mogłam go widzieć, bo dopiero startowali razem z Beatą właśnie z Proszowic :) Arek wiedział(bo nie jechał pierwszy raz), więc nam wytłumaczył jak mamy jechać, podziękowaliśmy z "do zobaczenia" potem i pojechaliśmy. W tym momencie nie wiadomo skąd wyprzedził nas jakiś starszy Pan. Tak to musiał być uczestnik tej samej pielgrzymki, no to ogień! Chwilę się nie dał wyprzedzić, jednak na podjazdach odpadł. Jeszcze przez jakiś czas kontrolowaliśmy sytuację za plecami, ostatecznie jednak stwierdziliśmy,że go zgubiliśmy :)
    Jesteśmy w Radziemicach, to już prawie finisz tego etapu pielgrzymki, jednak jeszcze trochę zapieku na nas czekało!
    Ja jechałam w ciemno, nie znałam trasy, Marcin co jakiś czas dostawał olśnienia,że jednak 2 lata temu tędy jechał(no jak to? :D) i na pewno będzie "pod górę"! Było! Ciągle było pod i z góry :) Wisiało mi to, jak się zdecydowałam,że jadę, to jadę chociażby do porzygu :P
    Rzygu nie było, ale tuż przed metą na plebani w Racławicach dopatrzyliśmy,że jednak ktoś przed nami jedzie!
    To ten tatuś z tą (niezła, na prawdę szacun dla tych małolatów :P) najlepszą moim zdaniem i najmłodszą dwójką z pielgrzymki.
    My jak my, nie mogliśmy na finiszu przegrać tej walki o wygodne łóżko i do końca ile fabryka dała, na ostatnim wydechu wyprzedziliśmy ich na długiej prostej i victoria!

    Dotarliśmy! :P Pewnie,że zmęczeni, ale zadowoleni, a jakże :)
    Teraz pozostało czekać prawie 2h na nasze bagaże, a tym samym na prysznic i odpoczynek i całą masę reszty naszych współtowarzyszy, którzy gdzieś tam na pewno dzielnie walczą z wiatrem i podjazdami(nie mylić z górkami, bo te zostały w Sączu)!
    Korzystając z czasu wolnego i oczekiwania na czyste ubrania po rozeznaniu terenu, poszliśmy pozajmować miejsca do spania, no bo o to (cisnąć ile się dało) walczyliśmy.

    Ja zajęłam jeden cały pokój z łóżkami na plebani (nawet wygrałam jedyną pościel :D), a Marcin pozajmował chłopakom podłogę i materace, no cóż takie prawo dżungli :p


    Czekamy więc dalej na resztę i kolejny, jutrzejszy etap naszej zabawy :)


    Counterliczniki.com