Info

avatar Ten blog rowerowy prowadzi Izona. Mam przejechane 53867.50 kilometrów w tym 1066.40 w terenie. Kręcę ze średnią 22.33 km/h i się wcale nie chwalę!
  • Czas na siodełku 100d 08h 39m
  • Więcej o mnie.

    Follow me on Strava 2020 button stats bikestats.pl 2019 button stats bikestats.pl 2018 button stats bikestats.pl 2017 button stats bikestats.pl 2016 button stats bikestats.pl 2015 button stats bikestats.pl 2014 button stats bikestats.pl 2013 button stats bikestats.pl 2012 button stats bikestats.pl 2011 button stats bikestats.pl 2010 button stats bikestats.pl

    Ja na instagramie

    Znalezione obrazy dla zapytania instagram

    Moje ziomeczki

    Wykres roczny

    Wykres roczny blog rowerowy Izona.bikestats.pl

    Z Archiwum X

    Wpisy archiwalne w kategorii

    Stóweczka

    Dystans całkowity:9562.65 km (w terenie 120.50 km; 1.26%)
    Czas w ruchu:397:57
    Średnia prędkość:24.03 km/h
    Maksymalna prędkość:103.70 km/h
    Suma podjazdów:80304 m
    Maks. tętno maksymalne:210 (106 %)
    Maks. tętno średnie:153 (77 %)
    Suma kalorii:221161 kcal
    Liczba aktywności:86
    Średnio na aktywność:111.19 km i 4h 37m
    Więcej statystyk
    • Dystans 100.03km
    • Czas 03:58
    • SpeedAVG 25.22km/h
    • SpeedMaxxx 52.92km/h
    • Kalorie 1614kcal
    • Podjazdy 603m

    Jak do tego doszło nie wiem^^

    Poniedziałek, 14 września 2020 · dodano: 30.12.2020 | Komentarze 0

    Spontaniczna, nieplanowana stóweczka ;)
    Nie wiedziałam,że aż tak mnie fantazja poniesie i zrobię tego dnia 100 km :P
    Lubię takie zasko ;)

    Od początku.

    Wyjechałam lekko po 13, więc teoretycznie miałam mnóstwo czasu na to,żeby się do wieczora porządnie przewieźć, więc wyruszyłam po prostu przed siebie ;)
    Najpierw na Stary Sącz, potem na Rytro i dalej do Piwnicznej, nuda co? ;) Też tak sobie pomyślałam, a lampka kontrolna w mojej głowie powiedziała mi: "przecież masz jeszcze dość siły na kontynuowanie tej wycieczki".
    To było dobre info dla mózgu! :D
    Ruszyłam więc dalej i dalej, teraz już wiedziałam,że to będzie sto!

    Dolina Popradu jest piękna o każdej porze roku^^
    Gdzieś na wysokości Milika zawróciłam.
    Nie chciałam przewziąć swoich sił i pogody. Nie chciałam wracać po zmroku i w chłodzie.

    Kiedy zawróciłam,droga i czas jakoś tak szybciej uciekały.
    Sama nie wiem kiedy wróciłam do domu ;)
    Zmęczona byłam okrutnie! Moje niewyjeżdżone ciało odmawiało posłuszeństwa.
    Można się tak bryknąć raz na jakiś czas, ale bez przesady :D
    Mimo wszystko barz kocham to kolarstwo amatorskie
    Kategoria Stóweczka


    • Dystans 100.84km
    • Czas 04:08
    • SpeedAVG 24.40km/h
    • SpeedMaxxx 61.20km/h
    • Kalorie 1613kcal
    • Podjazdy 497m
    • Sprzęt Bianchi Via Nirone 7 Dama

    Baby wyjeżdżone,to Baby zadowolone! I ten pieroński,ryterski wiatr!

    Poniedziałek, 11 maja 2020 · dodano: 30.12.2020 | Komentarze 1

    No i miałam Mamuśkę na wycieczce Doliną Popradu!
    Uwielbiam takie eskapady!
    Ja skończyłam szkolenie czym prędzej, Mamuśka miała wolne.
    Nie powiem obawiałam się jak moja rodzinka zareaguje kiedy do domu przyjedzie "obcy" w tym dziwnym czasie....
    Jednak domownicy wykazali się klasą i nie zrobili ani trochę dymu o to,że zaprosiłam koleżankę do siebie^^
    Umówiłyśmy się,że jak tak chwilę popołudniu do mnie zajedzie, będzie, to idealny czas na to,żebyśmy zdążyły chociaż w połowie się karnąć po Dolince.
    Nie pomyliłam się ^^
    Prawie punkt po 14 byłyśmy gotowe do wystartowania :D

    Nie zakładałyśmy niczego.
    Nie liczyłyśmy ile nam się uda kilometrów zrobić.Nie planowałyśmy jak daleko zajedziemy.

    Po prostu cieszyłyśmy się swoim towarzystwem, pogodą i rowerową wolnością^^

    Sama nie wiem kiedy zajechałyśmy do Żegiestowa. Tam zaczęło nas straszyć deszczem.
    Postanowiłyśmy zawrócić. Wiało niemiłosiernie, zwłaszcza w Rytrze, ale jak nie my to kto?
    W drodze powrotnej zahaczyłyśmy o przepyszne lody na rynku w Piwnicznej- Zdrój, mniam!

    Kiedy byłyśmy już w Starym Sączu, jadąc takimi uliczkami,żeby pokazać Mamuśce bogactwo i miejsce mojej nowej pracy, wywnioskowałyśmy,że jak przejedziemy Stary dookoła, to od tak wpadnie nam stóweczka na liczniku :P
    Nie wiele się zastanawiając, dobijałyśmy do setki!

    Fajna taka wycieczka! Nie ma to jak dzielić z kimś swoje pasje. Nie ma to jak mieć się z kim wyżyć i obustronnie się z tego cieszyć :P
    Niestety z przykrością muszę stwierdzić,że była to moja pierwsza i ostatnia setunia w 2020 roku, szok!
    Kategoria Stóweczka


    • Dystans 115.84km
    • Czas 05:19
    • SpeedAVG 21.79km/h
    • SpeedMaxxx 66.20km/h
    • Kalorie 2166kcal
    • Podjazdy 1740m
    • Sprzęt Bianchi Via Nirone 7 Dama

    Spisko rundka :P

    Sobota, 8 czerwca 2019 · dodano: 13.06.2019 | Komentarze 3

    W zeszłym tygodniu rozkminiałam o której (i czy w ogóle?) wstawać w sobotę rano po to żeby zrobić taką dłuższą wycieczkę, czy olać sprawę i w końcu porządnie się wyspać? :P
    W podjęciu decyzji pomogła mi nieświadomie Paulina, która zapytała co robię w sobotę, bo przygotowała "małą" rundkę po Spiskich terenach.
    W sumie czemu nie? :P
    Jak tylko uda mi się "uciec" z domu przed robotą jarzynkowo-plewienną no to jacha!
    Ino im wcześniej tym lepiej, bo wiadomo jest sobota :D
    W piątek delikatnie zawahałam się co do mojego udziału w spiskiej przygodzie (umarłam w piątek!!!), ale ostatecznie nie mogłam sobie i Paulinie odmówić :P

    Oczywiście,że nie zdążyłam się wyspać, ale wstałam na tyle wcześnie,żeby chwilę po 8 być już w drodze do Krempach.
    Jechało mi się szybko i sprawnie ;)
    Po dotarciu do Pauliny szybka obróbka własnej osoby, czyt. zmiana z cywila na kolarza i przed 10 start w nieznane ;)
    W sumie nawet nie spojrzałam na gpxa trasy, ale wiedziałam że z Pauliną na pewno nie zginę!
     
    Z racji nieznajomości trasy, jechałam za Pauliną i Szymonem (krakowski kolega Mamuśki, równy gość :P) jak to ciele majowe :D
    W sumie faktycznie majowe ;)
    Nie ujechaliśmy więcej jak 8 może 9 kilometrów iiii trzask!
    Przy zjeździe nawet ja będąc hen hen daleko, widziałam ten strzał powietrza z opony Pauliny!
    Pierwsza myśl, zahamowała pewnie i kurz się uniósł z ziemi, drugaaaa i już potwierdzona, opona przecięła się na kamieniu i strzeliła dętka... 
    Dobrze,że nie spowodowało, to w następstwie wywrotki i większych obrażeń na ciele Mamuśki.
    A żeby było śmieszniej, Szymon który dużo szybciej zjeżdżał niż my, na samym dole czekał na nas zmieniając...dętkę w swoim rowerze, też trzasło! :D

    Cóż została szybka rozkmina co by tu zrobić,żeby nie kończyć, a kontynuować dalej wycieczkę?
    Dobrze,że rozsławiony swoim fan pagiem (Szosą po Podhalu) Kuba, mieszkał zaledwie 10 kilometrów od pechowego miejsca straty i uszczelniając rozciętą oponę banknotem 10-cio złotowym dojechaliśmy wszyscy po zapasową oponę, mając tym samym możliwość dalszego kontynuowania naszej wycieczki :)
    Kiedy dojechaliśmy do Kacwina, czekała nas kolejna przerwa na zmianę wspomnianej opony i podziwianie na prawdę świetnie urządzonego serwisu rowerowego.
    No muszę chłopaka pochwalić, postarał się! :D

    Jasne że nie mam zdjęcia ze środka, ale nasze bryki też prezentowały się świetnie co? :D

    Kiedy wszystkie awarie zostały zażegnane pognaliśmy dalej w kierunku Słowacji. 
    Trasa, ten podjazd i ta miejscówka od razu skojarzyła mi się z trasą po której ja już kiedyś przecież z Grześkiem  jechałam, tak!

    Tylko wtedy było odwrotnie, bo na jedną przełęcz zjeżdżaliśmy, na inną podjeżdżaliśmy, ale to cygańskie osiedle nic się nie zmieniło!
    Dalej przeraża mnie swoją bliskością i ilością romskich osadników w nim :O
    Czym prędzej żeśmy się stamtąd ulotnili i kontynuowali jazdę w obranym kierunku.

    Na pewno zauważyliście,że piszę bardzo ogólnikowo, ale ni hu hu nie zapamiętałam wszystkich nazw poszczególnych miejscowości przez które przejeżdżaliśmy :D 
    To Paulina z Szymonem ogarniali nasze kolejne kilometry, ja tylko jechałam za nimi :P

    Strava Wam wszystko wytłumaczy, także zapraszam!

    Upał podczas tej wycieczki był niemiłosierny.
    Ja nieprzygotowana, (bo jak już wspomniałam nie popatrzyłam na linka z trasą przed wycieczką), a tu praktycznie 90% trasy wiodło przez teren naszych południowych sąsiadów!
    Ani ojro w kieszeni ani jakichś większych zapasów pożywienia i picia...
    Moja wina, za bardzo wybrałam się na spontana, mimo wcześniejszych ustaleń :P
    Dzięki Bogu,że Paulina miała żelki+orzeszki i batony, a do tego poratowała wodą na słowackiej stacji, bo bym nie dojechała do końca, uschłabym :D
    Ręce, zwłaszcza ramiona tak mi spaliło,że kiedy podjeżdżaliśmy już po polskiej stronie pod zamek w Niedzicy, aż się ucieszyłam,że słońce jest na moich plecach i jestem w stanie je ochronić własnym ciałem, bo aż piekło!!!
    A końcówka drogi do domu Pauliny strasznie mi się ciągła, bo ja już myślami byłam na basenie w Starym Sączu z Chopusiem moim, a tu gdzie to tam do tego? :P

    Kiedy już wróciliśmy na włościa od razu poszłam się ogarnąć, zaopatrując swoje spalone członki, a po tym wszystkim mamuśka smacznie mnie nakarmiła i wypuściła do domu :D

    Wycieczka bardzo mi się podobała, ale następnym razem muszę się bardziej do takowej przygotować! :P
    Jedynym jej minusem był czas jej trwania, bo inaczej sobie obliczałam, a co innego wyszło, aleeee jadąc w trasę nie wszystko można przewidzieć :P

    Miło było i mam nadzieję,że za niedługo coś podobnego sobie powtórzymy zaś... ;)
    Kategoria Stóweczka


    • Dystans 124.43km
    • Czas 04:40
    • SpeedAVG 26.66km/h
    • SpeedMaxxx 67.32km/h
    • Kalorie 2564kcal
    • Podjazdy 1240m
    • Sprzęt Bianchi Via Nirone 7 Dama

    Pierwsza poważna zgrupka, czyli stówka jak malowana :D

    Niedziela, 17 marca 2019 · dodano: 09.04.2019 | Komentarze 3

    Trochę się wahałam,bo przecież zimy nie przepracowałam rowerowo, a zarobkowo i nie byłam do końca pewna, czy ta stówka ma już sens bytu :P
    Mimo wszystko pojechałam, bo jak to Bartek napisał "Ty nie dasz rady?!"
    Przekonywujące! :D 
    Umówiliśmy się o 11 pod Orbisem i Panowie, ja Was proszę, jestem tym jedynym (chyba), słabym ogniwem w naszej czteroosobowej grupce! :P
    Ja, Bartek, Michał i Jarek, zacne towarzystwo!
    Już pod hotelem musiałam się rozebrać z nogawek, bo mimo wiatru było na prawdę ciepło!
    Wystartowaliśmy!
    Tempo spokojne, można było bez zadyszki pogadać :P
    Trasa była z góry ustalona.
    Miała to być sympatyczna Dolina Popradu i była. Tylko w nieco zmienionej formie,niż standardowa, bo kierowaliśmy się przez Królową i Boguszę na Berest.
    I tu mnie spotkała niespodzianka!
    Ten podjazd w Boguszy,niby płasko(ale ciągle pod górę)w roku zakupu Bianki był dla mnie zabójczy, teraz został podjechany na prędkości z luźną gadką z Maciejem.

    Da się!
    Zjazd oczywiście na heblach.
    To mi się już chyba nigdy nie zmieni!
    Nie dość że zjazd, to jeszcze wiało, myślałam,że mnie porwie! :P
    Na dole chłopaki poczekali i zaczęła się nierówna walka z wmordęwindem, nie lubię barz!
    Kiedy doturlaliśmy się na podjazd w Bereście mi się już nie chciało, a tu nawet jeszcze nie byliśmy w połowie :O
    Serio!
    Pierwszy kryzys!
    Nogi jak neptyki, głowa nie moja, nawet baton nie pomógł!
    Niepotrzebnie kolorowe narkotyki (magnez+witaminy) rozpuściłam w bidonie, zamuliło!

    Ale chłopaki mi nie dali zginąć i jak razem wyjechaliśmy, tak razem wrócimy, miło! :P

    Obstawiali moje tyły :D
    Podobno faceci lubią jechać za dziewczynami.
    Ciekawe czemu...? :D

    Podjazd fajny, trochę przypominał mi ten z trasy pod Ostrą w Limanowej, ale dużo przyjemniejszy do jechania ;)
    Po wyjeździe decyzja na pitt-stop na stacji przy wylocie z Krynicy.
    Chwila postoju iii jeszcze bardziej mi się nie chcę!
    Zastane te moje chude kości!
    W niedziele na stacji  nie kupi hot-doga, a na słodkie mój zamulony żołądek nie miał ochoty (absolutnie!), wzięłam tą długą,zimną i ostrą bagietkę z kurczakiem...
    Z braku laku :D

    Ruszyliśmy w dalszą drogę i tak mi się jakoś zaczęło dłużyć.
    Jak sobie uświadomiłam,że dopiero jesteśmy w Muszynie, to mi się prawie płakać chciało!

    Tak mnie już kark bolał,że szok!
    Nogi spoko, tyłek spoko ino ten kark i barki...

    Trzeba to chyba w końcu ustawić, coby z takiej przyczyny nie tracić przyjemności z tej aktywności.
    Jechaliśmy, gadaliśmy, narzekaliśmy, no i się cieszyliśmy :P
    Ten multum emocji zrozumie każdy kogo kiedykolwiek goniła bomba :D

    Dobra mina do złej gry :D

    Kolejny przystanek zaplanowaliśmy w Pijalni Artystycznej w Piwnicznej, bo tam mają dobre ciacho i można posiedzieć na balkonie, czyli nie trzeba tracić promieni słonecznych na przesiadywanie w ciemnych lochach, niewiadomego pochodzenia knajpek :D
    Kiedy dojechaliśmy do Pijalni, ja już przebierałam nogami.
    Zaczęło mi się dłużyć, okropnie dłużyć :P
    W sumie się nawet ucieszyłam,że nie ma wolnych stolików, bo liczyłam na szybki stop i powrót.
    Im dłuższe te przerwy, tym mi gorzej wystartować z powrotem!
    Była kawka, było ciasto i był ogień, byle do domu :P
    Kiedy dojeżdżaliśmy do ronda w Starym Sączu, dostałam słowotoku, bo chciałam podziękować chłopakom za wspólną jazdę i zapewnić,że nie, nie wyładują mi się akumulatorki nim zajadę na swoje podwórko :D
    Udało się, chociaż każda zmarszczka na drodze, przeszkadzała trzy razy bardziej niż zwykle!

    Fajna ta wycieczka, bardzo fajna!
    Tak dawno nie jeździłam z kimś na rowerze,że już zapomniałam ile to frajdy jest,kiedy można sobie pożartować w trasie :D
    A przecież kolarstwo szosowe, to przede wszystkim dobra ekipa,pyszne ciacho i doskonały humor! 
    Muszę zadbać w tym roku,żeby przynajmniej raz na jakiś czas znaleźć możliwość i czas na przejażdżkę w gronie rowerowych znajomych.
    Uwielbiam!
    Kategoria Stóweczka


    • Dystans 100.01km
    • Czas 04:33
    • SpeedAVG 21.98km/h
    • SpeedMaxxx 60.01km/h
    • Kalorie 1778kcal
    • Podjazdy 1217m
    • Sprzęt Bianchi Via Nirone 7 Dama

    Rapha Women's 100 Podhale!

    Sobota, 15 września 2018 · dodano: 17.09.2018 | Komentarze 4

    Zdarzyło się, w końcu! :P
    W końcu dotarłam do Nowego Targu i w końcu wybrałyśmy się z Pauliną na rowerowego szlifa!
    Bosze rok tam jechałam!

    Jak?
    Ano ja podpuszczałam, Paulina zorganizowała :)
    Kiedy na kolarskich portalach społecznościowych pojawiła się wzmianka o tegorocznej edycji Rapha Women's 100 pomyślałam,że pora wykorzystać babski blog i ogłosić światu,że nie tylko w dużych miastach na świecie kobietki wożą się na rowerach <3
    Jesteśmy wszędzie!

    Z początku Mamuśka zaczęła wymyślać,że za późno,że nie ma trasy,że (za zimno/ciepło, za sucho/mokro i wgl za... :P), ale w końcu utworzyła wydarzenie z konkretną trasą, godziną i miejscem startu.
    Pozostało pomodlić się o sprzyjającą pogodę i liczyć na to,że ZAŚ mi nic nie wypadnie co nie pozwoli mi dotrzeć na Podhale.
    No come on! Ileż można?!

    Kiedy już wszyscy wiedzieli,że w sobotę 15 września będę niedostępnym cywilem,przyszła pora na wołanie o litość z góry i dobrą pogodę.
    Jeszcze w piątek upewniłam się czy aby podhalańska Rapha wystartuje, ale i w tym momencie obiecałam sobie,że chociażby śniegiem kurzyło jadę, jak nie na kobiecą stówkę, tak chociażby do Pauliny na kawę i plotki.
    Przecież,to takie babskie ;)
    Pogoda jeszcze w sobotę od rana nie zachęcała do wyjścia z domu, a co dopiero do wyjścia na rower, ale...obiecałam.

    Wsiadam w auto i myślę sobie, nawet mi się chcę :P
    Pisze do Pauli,że już jadę,ona że za szybko, a ja że żartuję :D 
    Jechałam i coraz bardziej wierzyłam w moc kawy, bo na to,że rower wyciągnę z bagażnika nie zapowiadało się, nawet po zaparkowaniu auta pod blokiem na osiedlu Pauliny.
    Zabrałam jednak rower do góry iiii wygodnie rozsiadłyśmy się na kanapie, mając nadzieję,że chociaż kawa się szybko nie skończy :D
    Po dłuższej,bo 2 godzinnej paplaninie, zdecydowałyśmy (mimo ciągłego braku słońca) na start tej podhalańskiej wersji Raphy :P
    Szkoda,że pogoda była jaka była, bo może i więcej kobiet zdecydowało by się na przejażdżkę z nami, a tak to musiałyśmy we dwie godnie reprezentować te nasze południowe tereny ;)

    Wystartowałyśmy.

    Nie miałam pojęcia gdzie jedziemy, ale to było w tym wszystkim najlepsze :D
    Z początku jechałyśmy w przeważającej części drogami rowerowymi, które albo ze względu na pogodę albo względu "posezonowego" były totalnie puste, ekstra!

    Cisza, spokój, nie trzeba było się przepychać między samochodami i innymi kolarzystami.
    Gadałyśmy,żartowałyśmy, czas uciekał, a kilometrów jakoś nie przybywało!
    Jak zobaczyłam na liczniku DOPIERO 21 kilometrów, kiedy mi się wydawało,że jedziemy już dwa dni, to zwątpiłam!
    Dobrze,że miałam towarzystwo, bo weźźź samemu bym umarła :O
     
    Jedziemy dalej. 
    Ja dalej nie znam terenu i jedyne co mi barz przeszkadza, to te małe, dojadłe pikusiozaury!
    Jakie małe, takie dojęte!

    Pogoda się wyrabia, czasami druga (w sumie pierwsza) warstwa bluzki z długim rękawem mi nie potrzebna,ale tylko czasami.
    To jest Podhale, tu się nie dyskutuje!

    W połowie naszego dystansu słońce wyszło na dobre, ale nie mylcie pojęć.
    Było słońce, ciepła jakiegoś za dużego nie :D

    Kiedy dojeżdżałyśmy do końca naszego "rajdu", konieczna była wizyta na myjni (samochodowej), bo nasze wozy ciężko zniosły przeprawę przez Spiskie tereny :D

    Asfalt wyłożony bydlęcym łajnem, no tego nawet w sądeckim nie grają :D :P
    Śmiechy chichy z tego,ale pasowało mi mycie roweru, bo przynajmniej nie będę miała jeszcze tego na głowie :P
    Już i tak jestem spóźniona!
    Poza,nie lubię trzymać w domu brudnego roweru, bo mi go ruda łapie :O

    Odpicowałyśmy fury i kiedy padło zapytanie o to co teraz zjemy w odpowiedzi wyszło KFC!

    Nie jestem jakimś zwolennikiem tego jedzenia, ale jak każdy normalny człowiek raz na jakiś czas i na to się skuszę.
    W dodatku na mojej stravie brakowało mi jakieś 2.5 km do wyznaczonej przez organizatora "stówki", więc nie ma się co pchać od razu na mieszkanie, trzeba dokręcić, co by zaliczyć to wyzwanie :P

    Jedzenie wyborowe, jadłam aż mi się uszy trzęsły, pyszne było!
    Jeżdżąc, chyba spaliłam cały cukier z organizmu, bo jak nie jestem zwolenniczką pepsi tak i ona zrobiła robotę!
    Normalnie mogłam wsiąść i dalej drylować na rowerze :P

    Mogłam,ale czas!
    Wiedziałam dobrze,że na wieczór umówiłam się z Chopusiem i nie spodziewałam się,że tak długo nam zejdzie :O
    Pewnie gdyby pogoda dopisywała od samego rana i faktycznie wystartowałybyśmy o umówionej 10, nie zeszło by nam tak długo, a tak to aż mi głupio!
    No cóż, stało się.
    Zostało mi się wykąpać i pora wracać do domu, bo jeszcze tyle drogi przede mną :o
    Obiecałam Paulinie, że postaram się ją jeszcze w tym roku odwiedzić (z rowerem czy bez), co by na mnie znowu rok nie czekała!
    Czy to się uda? Czas pokaże,ale chciałabym ;)

    Po godzinie pirackiej jazdy samochodem,spóźniona, ale zadowolona wróciłam do domu i... Chopusia <3
    Kategoria Stóweczka


    • Dystans 100.17km
    • Czas 03:50
    • SpeedAVG 26.13km/h
    • SpeedMaxxx 49.30km/h
    • Kalorie 1647kcal
    • Podjazdy 609m
    • Sprzęt Bianchi Via Nirone 7 Dama

    Najnudniejsza stówka w życiu :D

    Piątek, 31 sierpnia 2018 · dodano: 31.08.2018 | Komentarze 2

    Postanowiłam sobie,że do końca sierpnia (mojego miesiąca urlopowego), przejadę minimum 1000 km na rowerze i zrobię parę dziennych stówek.
    Plan niezły, zwłaszcza,że pod koniec miesiąca wypada Rajd wokół Tatr, więc 200 km pyknie w jeden dzień...
    Taaaa... ino trzeba jeszcze jechać na ten Rajd :D
    Jak ktoś czyta, wie,że na Rajd nie pojechałam, bo zimno, brzydko i wgl szkoda zdrowia.
    200 km w dzień więc nie było, no i mi się plan zepsuł :D
    Do tego muszę doliczyć parę wypraw w góry iii fakt,że mój mężczyzna zaklepał sobie wolne na równi ze mną iii te 1000 km nie jest już taką oczywistą oczywistością ;) :P

    Szczęście w nieszczęściu ostatni tydzień sierpnia był łaskawy i pozwolił mi sobie pojeździć ile chciałam i kiedy chciałam :P
    Z tym ostatnim nie do końca, bo przecież wróciłam już do pracy,no i zaś się zaczął sezon na pracę polowe w domu, ale i tak nie było źle :P

    Nic z tym tysiącem, ale stówek ciągle mam jakoś tak mało!
    Postanowiłam trochę jeszcze je nadgonić i dzisiaj strzelić byle jaką stówkę na zakończenie wakacji.
    Dosłownie byle jaką! Dawno tak nudnej trasy nie jechałam, jejuuu!
    Gdyby nie to,że mi się po prostu nie chciało jeździć pod górę, to bym ją sobie chociaż trochę urozmaiciła, a tak to morduj się tu człowieku po płaskim :P

    Pojechałam w kierunku Szczawnicy i jak szybko tam zajechałam, tak szybko stamtąd uciekałam!
    Nudno tam,że ojeju :P
    Jedyne z czego się cieszę,to to że jadąc tak sobie powoli rowerem, wyczaiłam na trasie Naleśnikarnię, do której nie zawaham się zaciągnąć Chopusia <3
    Byle nie na rowerze! :P

    Nie było też dzisiaj słońca, może to też nie było jakieś fes motywujące, ale i tak nie miałam co robić w domu, a jak już wstałam o 6 (do kościoła), to przecież nie będę do 14 siedzieć i się w ścianę gapić!
    Dobrze,że chociaż nie padało :)
    Na prawdę była to najnudniejsza stówka w życiu!
    Dobrze,że jutro weekend i że nie będę miała czasu jeździć na rowerze, bo chyba bym go sprzedała, gdyby mnie ktoś na niego zawołał :D 

    Kończąc ten nudny wpis apeluję o przemyślane trasy Waszych szlifów, bo te dziadoskie mogą Wam odebrać chęci i radości z kręcenia na rowerze, serio! 
    Kategoria Stóweczka


    • Dystans 105.85km
    • Czas 04:07
    • SpeedAVG 25.71km/h
    • SpeedMaxxx 60.50km/h
    • Kalorie 1917kcal
    • Podjazdy 1067m
    • Sprzęt Bianchi Via Nirone 7 Dama

    Dolina Popradu :P

    Wtorek, 21 sierpnia 2018 · dodano: 27.08.2018 | Komentarze 2

    Dawno mnie tu nie było :P
    Właśnie po to są takie urlopy,żeby korzystać z czasu wolnego i robić coś na co brakuje czasu w okresie pracy :)
    Wstałam sobie na tyle wcześnie,coby zdążyć wyjechać z domu nie później niż przed 8.30, udało mi się :)
    Początkowo chciałam zrobić słowacką pętelkę od Starej Lubowni aż po Czerwony Klasztor, ale wychodząc z domu, obiecałam mamie,że pojadę z nią później w załatwienia.
    Zmieniłam więc trasę na inną, postawiłam na Dolinę Popradu.
    Byłam tu ostatnio z Pauliną i Asią bodajże w maju iii od tego czasu ciągle mi było nie po drodze :)

    Pogoda była idelna :)
    Nie grzało, nie mroziło, super!

    Trasę rozpoczęłam od strony Piwnicznej. O jakież było moje zdziwienie kiedy już od Rytra zatrzymały mnie jakieś niezidentyfikowane pojazdy rozbrajające drogę :O
    Nawet rowerem mnie nie przepuścili.... Cóż :)
    Dalsza droga obyła się bez takich zachowań :D 
    Jechałam sobie spokojnie od Wierchomli po Zubrzyk i Żegiestów podziwiając tamtejsze krajobrazy ;)
    Mówicie co chcecie tam jest co podziwiać, na prawdę!

    Im bliżej Muszyny tym we mnie mniej prądu.
    Pasuje mi się wnet gdzieś zatrzymać, bo nie dojadę nawet do jutra do domu :D
    Szczęście,że przy drodze jakiś CPN i że mają tam jakieś batony :P
    Jem jakbym nie widziała, piję pyszny soczek z czarnej porzeczki i oooo nieeee!
    Jak ja teraz wyjadę pod Krzyżówkę? :D
    Wolno, będę wyjeżdżała wolno ot tak :P
    Sam przejazd przez Krynicę trwał wieki, bo tam ciągle mnóstwo turystów i rozkopane drogi, ale koniec końców kiedy wyprzedziłam dorożkę z jakże zmęczonymi życiem trzydziestolatkami, tak już miałam puste pole w powrocie do domu.
    Pod Krzyżówkę nie poszło mi tak strasznie jak myślałam,ale to chyba dlatego,że podjeżdżałam ją od tej łagodniejszej strony.
    Zawsze uważałam i uważam do dzisiaj,że od strony Sącza ten podjazd daję bardziej w kość :)
    Chyba nawet nie na darmo z drugiej strony ma zaznaczony segment!

    Łatwizna :)
    Po wydrapaniu się na górę, szybki zjazd w dół z prędkością, która nawet mnie zadziwiła (gdzie ten mój strach przed zjazdami?!) i już teoretycznie prostsza (bo z górki) część trasy dzisiejszej pętelki :)
    W tym miejscu rozkminiałam którędy uciekać przed wjazdem do Sącza,bo nie uśmiechało mi się plątać między samochodami i wykminiłam!
    W Nawojowej skręciłam na Łazy Biegonickie i mimo,że wpakowałam się w kolejne hopki, nie musiałam się martwić o to czy mnie aby jakiś pirat drogowy nie stuknie swoją odpicowaną furą :O

    Zmęczyłam się całością tej trasy i na prawdę cieszyłam kiedy mogłam się w domu wykąpać i wygodnie usadowić na fotelu :D 
    Chyba się starzeję :P
    Kategoria Stóweczka


    • Dystans 110.00km
    • Czas 04:16
    • SpeedAVG 25.78km/h
    • SpeedMaxxx 62.60km/h
    • Kalorie 2059kcal
    • Podjazdy 1250m
    • Sprzęt Bianchi Via Nirone 7 Dama

    Przełęcz Knurowska :)

    Wtorek, 14 sierpnia 2018 · dodano: 27.08.2018 | Komentarze 0

    Długo wyczekiwany urlop rozpoczęłam genialnym i odmóżdżającym wyjazdem na Mazury ;)
    Wyjazd z taką ekipa MUSIAŁ być udany! I taki był <3
    Totalne nic nie robienie myślę,że nam wszystkim wyszło na zdrowie ;)

    Po powrocie nie miałam jakichś większych planów na resztę wolnego.
    Chciałam po prostu robić kiedy i co mi pasowało :P
    We wtorek korzystając ze świetnej pogody wybrałam się skoro świt pętelką na Przełęcz Knurowską ;)
    Lubię tam jeździć, bo to jest Podhale, a ja lubię Podhale :)
    Jedyne co do dzisiaj pamiętam z tej wycieczki, to owce na szczycie Przełęczy i potworne zakwasy dnia następnego :)

    Aaaaaa no i grupkę kolarzy, którzy postanowili się schłodzić w okolicznej rzece Białce i razem ze mną (albo ja razem z nimi? :P) zjeżdżali z Przełęczy :)
    Pamiętam też,że ledwo obroniłam się przed bombą i chwała Bogu,że zatrzymałam się w sklepie w Zabrzeży, bo bym padła jak mucha w drodze do domu!
    I co najważniejsze ledwo, na prawdę LEDWO zdążyłam wrócić do domu przed okropną burzą!
    Już podjeżdżając "moją" górkę zaczęło mocniej kropić, żeby w momencie mojego wejścia do domu porządnie się rozlać :P
    Miałam farta! ;)

    Fajna wycieczka, mam nadzieję,że ją powtórzę jeszcze kiedy w jesieni ;)
    Kategoria Stóweczka


    • Dystans 100.00km
    • Czas 04:05
    • SpeedAVG 24.49km/h
    • SpeedMaxxx 67.70km/h
    • Kalorie 1981kcal
    • Podjazdy 1288m
    • Sprzęt Bianchi Via Nirone 7 Dama

    Słowiański trip :P

    Środa, 4 lipca 2018 · dodano: 04.07.2018 | Komentarze 5

    Tak długo planowałam wybrać się na te słowackie pagórki,że już zwątpiłam w to,że w tym roku tam dotrę :D
    Lipiec, 7 miesiąc roku, a ja tam nie byłam jeszcze ani razu, wstyd! 
    Wczoraj siedząc w pracy, pomyślałam,że skoro ma być taka piękna pogoda, a ja i tak będę walczyła o to żeby się przeturlać na rowerze, to może fajnie będzie w końcu zrealizować swoje plany... :)
    Wiedząc,że nie, nie mam dzisiaj dnia wolnego od pracy, stwierdziłam, że muszę najpóźniej wystartować o 8 z domu,żeby na spokojnie objechać,wrócić, ogarnąć się i jeszcze zdążyć do pracy.
    OK! Challenge accepted! :D
    Idąc spać.
    Ustawiłam sobie budzik na 7:15 tylko po to żeby za chwilę przestawić go na 7.30 :D 
    Niech tak zostanie, wystarczy mi, zdążę do 8 się wyzbierać :)
    Rano po raz pierwszy przebudziłam się coś po 5, ale jakoś mnie to nie wzruszyło.
    Obróciłam się na drugi bok i śpię dalej :P
    Godzina 7:02 ja już wyspana, ekstra! :P
    Mam chwilę na bajerkę z mamą i czas na spokojniejsze przygotowanie się do wycieczki.
    7:30 jestem po śniadaniu i we wstępnej fazie ubierania.
    O tyle mam utrudnione zadanie,że siostra z którą dzielę pokój śpi w najlepsze i no nie chcę jej obudzić. 
    Szybko powyciągałam potrzebne rzeczy,w tym najgorszy (do cichego wyciągnięcia z pokoju) rower i już mogę jechać :P
    Wyjechałam całe 5 minut przed planowanym czasem, więc mam 5 minut na nieśpieszne rozkręcenie nóg bez równoczesnego ich zapieku na dzień dobry :D
    Pierwszy pit-stop na sweet fotkę już w Brzeznej, helloł!

    W takim tempie i z tak częstymi postojami nawet do wieczora się nie ogarnę :D
    Jadę dalej.
    Na tutejszym ryneczku, ruch taki jakby co najmniej była środa! :D
    I tu taka moja mała dygresja....
    Kiedy ja nie jadę po drodze rowerowej, tylko obok niej, kierowcy często, gęsto krzyczą na mnie przez uchylone okno, że mam od jazdy drogę rowerową i że mam spadać z asfaltu.
    A dzisiaj pewnie Ci sami kierowcy, zablokowali mi wspomnianą drogę dla ROWERÓW, swoimi, zaparkowanymi samochodami, dzięki! 
    Wyjeżdżam na rondo w Starym Sączu i jadę główną drogą aż do Piwnicznej.
    W Delikatesach poniżej rynku postanawiam zakupić paliwo w postaci dwóch milky way-ów i cisnę dalej :P 
    Do granicy ze Słowacją jedzie mi się na tyle przyjemnie,że postanawiam strzelić sobie następną fotkę. 

    Tym razem z kijem :D
    Chwila oddechu (chociaż w sumie, nawet się nie zdążyłam zadyszeć :P) i jadę w ten słowacki kraj.

    Nazwy te brzmią poważnie, jednak ja wiem,że wycieczka w głąb Slowacji zakończy się po najdłuższej wspinaczce w tej okolicy :P 
    Jechało się dobrze, nie było jeszcze za ciepło, aczkolwiek cieszyłam się,że przed wyjściem z domu ściągłam koszulkę, która przez moment w trakcie ubierania się,wydawała się niezbędna.
    W Hranicach (czy jak to się tam odmienia? :P), zatrzymały mnie światła, bo cesta była frezowana, ale mi to pasuje, bo każdy remont drogi na tym odcinku teraz, oznacza przyjemniejszą jazdę rowerem w przyszłości :P
    Do Kremnej nie udało mi się jakoś strasznie zmęczyć i powody są dwa: 
    1. Albo się fes dziadowałam, znaczy wcale nie spinałam.
    2. Albo ta droga na moich nogach i płucach szczególnie nie zrobiła większego wrażenia.
    Stawiam na 1!
    Kiedy kończył mi się podjazd zza przydrożnych drzew wyłaniały się powoli Tatry,jeju jak mnie kręci taki widok!!!
    Domyślałam się, a raczej miałam nadzieję,że jeśli niebo jest prawie bezchmurne, to widok na góry będzie idealny.
    Był!
    Postanowiłam teraz dać sobie spokój z fotkami, a napstrykać je w drodze do góry, czemu tak?
    A no temu,że na tym odcinku drogi w zeszłym roku kładli nową nawierzchnię i chciałam się po prostu cieszyć zjazdem, mimo mojej blokady przed szybką jazdą :)
    Pamiętam jak jeszcze przed tym remontem drogi, na tym zjeździe, były takie al'a poukładane betonowe płyty, które miały pełno "szpar" co odcinek i strasznie siepało na nich jak się człowiek rozpędził :O
    Dzisiaj mogłam się rozpędzić i w dodatku ciągle dokładać sobie prędkości, bo gładki jak stół asfalt aż sam się o to prosił :D
    Nawet się nie bałam!
    Kiedy zjazd mi się skończył, szybko lukłam na oddalone w mieście Tatry, uwieczniłam je iii żałowałam,że nie mam wolnego, bo bym się zapuściła dalej aż na Czerwony Klasztor,żeby później przez Szczawnicę wracać do domu :P
    Przynajmniej byłaby pętelka :D

    Słabo ten aparat widział te góry. Już moje ślepe oczy widziały je wyraźniej, żal mi :(
    Nie było czasu na rozczulanie się nad widokami, bo do domu jeszcze ho ho ho, a ja jeszcze chcę pofocić co nieco wspinając się z powrotem :P

    Ostatnia fotka na dole i wracam!
    Zjeżdżając w dół obczaiłam spoko miejsce na dobrą fotę, ale wyjeżdżając zapomniałam w którym miejscu to było, lol :D
    Do zatrzymania się "zmusił" mnie bocian, który jak gdyby nigdy nic, spacerował sobie po skoszonej trawie <3

    On na pewno był polski!
    Szkoda że jak się do niego chciałam przybliżyć, to rozłożył skrzydła i odleciał parę metrów dalej.
    Sorry boćku nie chciałam Cię przestraszyć, no... :)
    Skoro już się tu zatrzymałam, to pora zrobić pamiątkowe selfie z Tatrami w tle, które niestety się "rozlały" :O

    Ale i tak są piękne!!!
    Chociaż patrząc na kolejne zdjęcie, są malutkie...

    Po skończonej sesji, zaczęłam się na tyle niezgrabnie zbierać z tej trawy, że wlazłam w mrowisko gigantycznych mrówek!!!
    Na szczęście jak szybko włożyłam tam nogę, tak szybko ją porwałam, bo fujjjj!!!
    Przypomniało mi się w sumie,jak dziadek zawsze powtarzał,że duże mrówki nie gryzą...
    Wolałam nie sprawdzać :P

    Ostatni look w dół i jadem dalej, bo mnie czas goni!
    Nie wiem, ale albo ja się przyzwyczaiłam do tej trasy albo mi się zwiększyła tolerancja na takie "monotonne" podjazdy, bo nawet nie wiem kiedy mi ten odcinek minął :P
    Przy końcówce jeszcze mnie naszło na fotkę i za chwilę zaczął mi się zjazd z Kremnej i ogólnie już łagodniejsza część trasy.

    W sumie do samej Piwnicznej powrót z tej Starej Lubovni jest z góry na dół, tylko czasami jakieś mniejsze hopki, które mimo że małe i tak już zapiekły!
    Ale do domu coraz bliżej....

    We wspomnianej Piwnicznej dopompowałam bidony wodą ze źródełka i już w sumie nie chciało mi się dalej jechać :O
    Wiało mi tak w twarz,że aż mi siły odbierało!
    Ile by mi to łatwiej było jakby ktoś jechał przede mną i mnie od tego wiatru osłaniał, jej...
    No nic, ja się nie umiem długo nad sobą rozczulać, nie na rowerze!
    Sama sobie trasę wymyśliłam, nikt mi nie kazał jechać :P
    Od Barcic wracałam tak trochę wbrew sobie.
    Organizm czuł,że dawno się tak nie woził.
    Mimo,że mamy lipiec, tak długich wycieczek, mam zaledwie kilka w tym roku.
    Muszę to zmienić, bo inaczej umrę na Rajdzie wokół Tatr w sierpniu,a na to pozwolić sobie nie mogę, nie ja :D
    Mój wyraz twarzy, według Chopusia <3 mówił wszystko "weźcie już ten rower ode mnie!" :P

    Będąc tu w Starym, popatrzyłam na strave...
    Jej nie wiem jak to się stało,że ja w tym miejscu jeszcze nie miałam z 90 km, a ledwo 80 :O
    Czyżby frezując cestę Słowacy skrócili mi drogę do Starej Lubovni? :D
    Ile razy robiłam tą trasę, tyle razy jakoś ta setka szybciej się robiła, a tu jeszcze 20 kilosów, omatko :P
    Bardziej realnym powodem tych kilometrów jest niedokładny GPS w telefonie.
    Już nie raz porównywałam ślady z Garmina i aplikacji, więc wiem,że to aplikacja cygani!
    Cóż...
    Dopóki nie wykręcę setki, nie wracam.... :D
    Tym sposobem do domu wracałam przez Mostki,a ostatnia prosta od Stadeł mnie zabiła.
    Znaczy nie ona, a ten pieroński wiatr, czy kiedyś przestanie wiać? :O
    Jak w domu spojrzałam do lusterka, tak zobaczyłam na swojej twarzy kilo soli, serio!
    Niby tylko 25 stopni, a tak mnie osoliło :D

    Mimo wszystko czadowo było!

    Kategoria Stóweczka


    • Dystans 136.85km
    • Czas 05:10
    • SpeedAVG 26.49km/h
    • SpeedMaxxx 78.10km/h
    • Kalorie 2583kcal
    • Podjazdy 1166m
    • Sprzęt Bianchi Via Nirone 7 Dama

    Przełęcz Knurowska,Nowy Targ :P

    Środa, 30 maja 2018 · dodano: 04.06.2018 | Komentarze 7

    Ale mnie poniosło :P
    Wolną miałam środę, a wiedząc że weekend wcale nie będzie długi, bo przerwany praca w piątek, postanowiłam sobie ten czas wykorzystać najlepiej jak tylko mogłam :P
    Wiedziałam,że będzie straszny upał, wiedziałam że chcąc jechać w dłuższą trasę samej, muszę sobie wstać wcześniej i zrobić to szybciej niż mój organizm zdąży zaprotestować :P 
    Wstałam, więc normalnie tak jak do pracy, zjadłam śniadanie i wystartowałam może trochę później niż do klubu, zatrzymując się na stacji po kawę :P
    Chyba zaczyna mi ta kawa smakować :D
    Ruszam spod stawów w Starym Sączu i właśnie przez tamtejszy rynek kieruję się a jakże by gdzie indziej jak na Nowy Targ :p
    Najpierw przez Gaboń aż do słynnego mostu w Kadczy i tyle na razie ucieczki z głównej drogi.
    Przez Łącko do skrętu na Ochotnicę ciągle w dość dużym ruchu.
    Nie pierwszy nie ostatni raz :P
    Jest 8 rano ja już cisnę zdobywać Przełęcz Knurowską, nieźle! :D
    Na Przełęczy chwila oddechu na batona i fotkę i już mogę zjeżdżać dalej :P

    Ładnie co? <3

    Zjeżdżając miałam milion myśli na minutę :P
    Skoro jest dopiero przed 9, a ja już jestem u celu, no to jadę dalej zdobywać.
    Tym razem Nowy Targ!
    Przecież już parę lat temu "gwałciłam" Fortunę do wspólnego tripa na nowotarskie lody....ale nie :P
    No to dzisiaj sobie użyłam i sprawdziłam, czy da się z Nowego Sącza dojechać do Nowego Targu i wrócić w ciągu tego samego dnia...?
    Da się!
    W sumie od Przełęczy do rynku, droga jest jak bajka :P
    Jeszcze chyba mi wiało w plecy ;)

    Na rynku szybka rozkmina, czy siedzę czy jadę? Czy jem lody, czy nie mam na nie ochoty?

    Chwilę pomyślałam i już wiem: nie mam ochoty na lody, zjem banana i uciekam do domu :P
    Parę fotek i już wracam, bo droga daleka.
    Najgorzej jechało się do podjazdu na Snozkę, bo nie dość,że  pod górę to jeszcze odcinkami zdarli asfalt i trzeba było na zęby uważać :D
    Dalej szybki zjazd do Krościenka i już jestem jak u siebie :)
    Jedyne co mnie zaczęło przerażać to fakt, że mi paliwo odcinało, a nie chciałabym żeby mnie w tym momencie odcięło :O
    Założyłam,że do Zabrzeży mi wystarczy, a tam kolejny pitt-stop na doładowanie do pieca :P
    Batony, izotonik i chyba dojadę do domu :P
    Po 11 zaczęło na prawdę mocno grzać, już tak bardzo chciałam zejść ze słońca, a tu jeszcze z 30 km do końca przygody.
    Dosłownie zeszło mi do południa i dziękowałam Bogu że tak wczas wstałam, przecież inaczej bym wyparowała :D
    Kiedy wróciłam, pierwszą rzeczą jaką chciałam zrobić było wskoczyć do Dunajca.
    Nie to nie była by próba samobójcza (nie po takim wyczynie :D)!
    Chciałam się po prostu ochłodzić :P
    Jednak z braku umiejętności pływackich, kąpiel w chłodnej wodzie zostawiłam sobie na tą bezpieczną we wannie :D
    Myślałam że będę mega wypompowana, a tu dopiero w domu była pompa z robotą :D
    Praca cały tydzień na "dwie" zmiany+rower, daje popalić. Serio!
    Nie wiem skąd ja na to siły znalazłam, ale cieszyłam się,że nas chłopaki zabierają na śląski weekend, bo na prawdę potrzebowałam sobie dychnąć!
    Ahoj!
    Kategoria Stóweczka


    Counterliczniki.com