Info

avatar Ten blog rowerowy prowadzi Izona. Mam przejechane 53867.50 kilometrów w tym 1066.40 w terenie. Kręcę ze średnią 22.33 km/h i się wcale nie chwalę!
  • Czas na siodełku 100d 08h 39m
  • Więcej o mnie.

    Follow me on Strava 2020 button stats bikestats.pl 2019 button stats bikestats.pl 2018 button stats bikestats.pl 2017 button stats bikestats.pl 2016 button stats bikestats.pl 2015 button stats bikestats.pl 2014 button stats bikestats.pl 2013 button stats bikestats.pl 2012 button stats bikestats.pl 2011 button stats bikestats.pl 2010 button stats bikestats.pl

    Ja na instagramie

    Znalezione obrazy dla zapytania instagram

    Moje ziomeczki

    Wykres roczny

    Wykres roczny blog rowerowy Izona.bikestats.pl

    Z Archiwum X

    Wpisy archiwalne w kategorii

    Tatra Road Race

    Dystans całkowity:166.30 km (w terenie 0.00 km; 0.00%)
    Czas w ruchu:06:46
    Średnia prędkość:24.58 km/h
    Maksymalna prędkość:108.40 km/h
    Suma podjazdów:4187 m
    Suma kalorii:4400 kcal
    Liczba aktywności:3
    Średnio na aktywność:55.43 km i 2h 15m
    Więcej statystyk
    • Dystans 54.00km
    • Czas 02:17
    • SpeedAVG 23.65km/h
    • SpeedMaxxx 64.40km/h
    • Kalorie 1080kcal
    • Podjazdy 1450m
    • Sprzęt Bianchi Via Nirone 7 Dama

    Tatra Road Race...Lepsze niż wszystko inne!

    Sobota, 14 lipca 2018 · dodano: 17.07.2018 | Komentarze 4

    Nie spodziewałam się,że wezmę udział w tegorocznej edycji tego wyścigu.
    Wyścigu nie na darmo nazwanego "najcięższym, amatorskim wyścigiem kolarskim w Polsce".

    Na wyścig zapisałam się już w marcu, licząc na to,że moja psychiczna blokada szybkich zjazdów mi odpuści.
    Nie było kolorowo. W sumie dalej nie jest .
    Ludzie!
    Ja szybciej stoję jak zjeżdżam!
    Zrozumie to tylko ten kto szukał swojej "jedynki" na asfalcie,zjeżdżając z Gliczarowa...

    Decyzja,że jadę zapadła 2 tygodnie temu.
    W sumie, to Damian mi pomógł w jej podjęciu :P
    Dzięki Chopuś Ja za ambitnie do tego wyścigu podchodziłam, a to mi w niczym nie pomagało, wręcz utrudniało!

    Próba nie strzelba.
    Wygrać nie muszę, za to spróbować się ze wszystkimi zjazdami na trasie tego wyścigu jest wielką okazją do pokonania w sumie samej siebie!
    Co za paradoks nie?
    Większość z Was przyjechała pewnie do Zakopanego, obawiając się tych ciężkich, wręcz miejscami pionowych podjazdów, ja przyjechałam ze strachem zjeżdżania.

    Przygotować się w 2 tygodnie do takiego wyścigu się nie da.
    Jadę więc na farta, byle nie zgubić drugiej jedynki :D
    We czwartek przed sobotnim startem udało nam się wyrwać na odcinek trasy,żeby sprawdzić jak bardzo jestem w tyle z formą i na którym kilometrze trasy umrę. 
    No... :D

    Na wyścig ten jechałam po raz 3, więc logistycznie byłam na wszystko przygotowana :P
    Wiedziałam kiedy pobudka. Wiedziałam jak długo jeść śniadanie i kiedy najpóźniej wyjechać z domu,żeby Zakopianka nie pozbawiła mnie możliwości startu.
    Wszystko na spokojnie.
    Nie czułam żadnego stresu,na pewno nie denerwowałam się tak jak za pierwszym razem :)
    W sumie mówią,że pierwszy zawsze najgorszy! :D
    Stres mnie nie dotyczył, aż do momentu kiedy gdzieś pod Nowym Targiem przypomnieli mi w prognozie o pogodzie.
    Miało lać, intensywnie lać!
    Oni mówili, ja zaczęłam sobie wyobrażać zjazd z Butorowego w tej wodzie, lol :O
    No,ale teraz już nie zawrócimy helloł!
    Dzięki wczesnemu wyjazdowi z domu, nawet korki na remontowanej Zakopiance nie zdążyły wyprowadzić mnie z równowagi :P

    Po przyjeździe na miejsce od razu udałam się do biura zawodów po pakiet startowy i po może jakieś słowo otuchy przed starem :)
    Już na dolnej części wejścia na teren Hotelu Mercure minęłam się z chłopakami z sądeckiej grupy MORE,swojsko :)
    Chwila bajerki i już jestem w karczmie.
    Kolarzy u góry mniej, niż samochodów na parkingu.

    Nie narzekam,bo dzięki temu szybko i sprawnie otrzymuję swój numerek startowy i słowo otuchy od Kingi, która nalega żebym się nie bała tych zjazdów, bo nie ma czego...
    Taaa :P

    Odbierając resztę pakietu, kuszę się na okazyjny tatuaż, który mówi wszystko o wyścigu i teraz o moich łydkach :D

    Ciekawe czy jest zmywalny? :P

    Wychodząc z biura, spotkałam kolejnych sądeckich kolarzy,oni są tu pierwszy raz, jeszcze nic nie wiedzą,lol :P
    Zaś chwilę pogadaliśmy i życząc sobie wzajemnego powodzenia, rozeszliśmy się w swoje strony. 
    Po powrocie do samochodu, miałam jeszcze chwilę na nic nie robienie i dopiero przed 11 zaczęłam się przebierać i składać rower.
    Przy okazji zamieniłam parę zdań z Panem startującym na dystansie PRO.
    Faktycznie wyglądał jak PROs :)
    Trzymam kciuki za ukończenie zawodów, bo Pan opowiedział,że tydzień wcześniej się poprzewracał na rowerze i taki nie do końca na wyścig jeszcze.

    Kiedy on odjechał na start i ja już byłam gotowa na rozgrzewkę :P
    Zastanawiałam się tylko czy mogę ruszać, bo przecież za chwilę ruszają PROsy :P
    Jadę, jak wystartują to się im po prostu usunę z drogi.
    Jadę w dół i do góry i tam i nazad i nagle słyszę syreny policyjne, znaczy długi dystans poszedł w ruch!

    Powodzenia!

    Ruszam po raz ostatni w górę i zjeżdżając w dół skręcam w kierunku miejsca startu wyścigu.
    Czuję,że muszę jeszcze raz skorzystać z toalety, coby pod górę nie ciągnąć pełnego pęcherza (jeden, duży bidon z wodą wystarczy :P) i teraz bądź człowieku mądry i jakkolwiek przepchaj się do TOI TOIa.
    Tyyyleeee ludzi, którzy jakoś muszą się pomieścić w IV, ostatnim sektorze, matko :O
    Zostawiam rower, na samym początku, pod pierwszym lepszym namiotem i z buta między tymi wszystkimi kolarzami i ich maszynami próbuję bez szwanku (dla maszyn :P) dojść do celu.
    W tym miejscu przepraszam wszystkich, którym zakłóciłam mentalne skupienie przed startem :P
    Po dotarciu do karczmy, szybka akcja i wracam z powrotem, bo za chwilę sama wyląduję w ostatnim sektorze.

    Dzięki startom w latach ubiegłych i zajmowanych całkiem dobrych jak nie bardzo dobrych lokat, no i przede wszystkim ze względu na płeć mam prawo do startu z sektora I i nie zawaham się tego wykorzystać :P
    Wbijam więc w odpowiednie miejsce, Kinga odhacza moje nazwisko na liście startowej i już jestem gotowa :P
    Patrzę do przodu.
    Widzę i Asię i Martę i tą dziewczynę w pomarańczowym kasku z którą w zeszłym roku tasowałyśmy się na trasie :P
    Proszę chłopaka obok mnie czy by mi nie potrzymał roweru na chwilę i idę na dwa słowa do dziewczyn.
    Dosłownie dwa, bo już muszę wracać na swoje miejsce,zaraz start.

    Odpalam aplikację trzy,dwa, jeden.... i ogień!
    Skupienie, które mnie opanowało najlepiej widać na filmiku, który nagrywał Damian.
    Nawet nie wiedziałam,że potrafię być taka poważna :D
    Nie chciałabym żeby wyścig zakończył się na jakiejś głupiej kraksie przy samym starcie.
    Na szczęście wszyscy  w moim najbliższym otoczeniu mało nerwowi, więc obyło się bez przygód w tej fazie wyścigu.
    Jechałam swoje, nie siepałam się.
    Wiedziałam,że za chwilę mogę stracić oddech przy dłuuugim i stromym podjeździe na Butorowy :P
    Nie chciałabym tego!
    Podjazd nie okazał się w tym roku jakiś straszny. Nie brakowało mi powietrza.
    Nawet poprowadziłam spokojny dialog z Michałem, z którym "umówiliśmy" się w sierpniu na Rajd wokół Tatr.

    Foto Wiktor Bubniak

    Część zawodników została z tyłu. Część mnie wyprzedziła tylko po to żebym za chwilę to ja ich zaś minęła. 
    Większa grupa poszła w górę jak strzała!
    Aż się zaczęłam oglądać czy aby nie zostałam jako jedna z ostatnich podjeżdżających ten podjazd :P
    Nie mogło się jednak tak zdarzyć,żeby na tak krótkim odcinku wyprzedziło mnie ponad 500 osób, no way! :P 
    Po wystyrmaniu się na górę, pierwszy,może nie stromy zjazd, ale zjazd z miejscami zniszczoną nawierzchnią.
    Moja psychologiczna blokada zjazdów, polega na tym,że w momencie kiedy rower wpada w nierówny teren i zaczyna go siepać, ja automatycznie staram się wyhamować praktycznie do zera...
    Oooo tak pamiętam dobrze jak mi zatrzęsło rowerem na Gliczarowie...
    Zjeżdżam więc jak drewno i z zazdrością patrzę na tych wszystkich kolarzy, którzy pewnie nawet przez sekundę nie przytrzymali klamki hamulca na tym odcinku.
    Jeszcze w tamtym roku zjeżdżając w tym miejscu, też nie hamowałam.
    Wydawało mi się że jestem nieśmiertelna na zjazdach, a w nosie!

    Jedziemy dalej kierując się w stronę Czerwiennego.
    Dobrze mi się jedzie, nawet bardzo.
    Gdyby nie ten wiatr, co mi nie chciał pozwolić dospawać się do jakiejkolwiek grupy co by mi się lepiej jechało, nooooo.
    Cóż chwilę powalczyłam, w końcu udało mi się i gdzieś tam zaczęłam plątać się między innymi uczestnikami :)
    Następnym większym podjazdem miała być Bachledówka, ale to za dłuższą chwilę.
    Na razie wozimy się fajnymi drogami, na prawdę.
    Gładkie, lekko wąskie dróżki, ekstra!
    Żeby nie było, one były fajne bo nie dziurawe, więc mnie nie stresowały, ale wcale nie były łatwe, bo to był ciągle podjazd :P
    Zaraz przed Bachledówką zamieniłam parę słów z dziewczyną, która już na Butorowym rzuciła mi się w oczy.
    Jadę ten wyścig 3 rok z rzędu i jeszcze jej tu nie widziałam, a uwierzcie mi, że mimo iż z roku na rok damska frekwencja na tym wyścigu wzrasta, ciągle jest nas, Pań na tyle mało,że jestem w stanie powiedzieć która jedzie pierwszy raz, a z którą już się na tych podjazdach ścigałam :P
    Blondynka z Mazowsza, szybko nakreśliła mi, że ona w rok jak zrobi 400 m up na rowerze to jest dobrze, a tu jej "kazali" za jednym zamachem 1500 wykręcić :P
    Dawaj, dawaj dziołcha, to dopiero początek! :)
    Z tego co się dowiedziałam, noga podaje.
    W maju wygrała krynickie "Majka Days", czyli dobra jest! :D
    Na Bachledówce cisłyśmy PRAWIE równo,bo to przecież "lekki podjazd", później mi gdzieś znikła z pola widzenia, żeby na dalszym odcinku trasy pojawiać się znowu.

    Foto Wiktor Bubniak

    Na szczycie podjazdu zlokalizowany był bufet na którym przez przypadek zamieniłam swój bidon z wodą na bidon z izotonikiem.
    Przez pierwsze 3 sekundy byłam oburzona tym faktem, bo wiedziałam że mój brzuch zostanie zamulony do końca wyścigu i wcale nie będzie mi się przyjemnie jechało.
    Później jednak im dłużej jechałam tym bardziej cieszyłam się,że w bidonie mam coś więcej jak wodę :P 

    Nie pamiętam gdzie zaczął padać deszcz, ale gdzieś właśnie w tym miejscu i wcale mi się to nie podobało.

    Foto Aleksandra Socha
    Chociaż wcale po mnie tego nie widać :P

    Tradycja tego wyścigu została jednak zachowana :P
    W momencie koła traciły przyczepność i zaczęła mi się panika na myśl o kolejnych czekających mnie zjazdach.
    Nie dość,że padało, to jeszcze pierońsko wiało.
    To nie był halny, bo nie był ciepły i suchy. To był jakiś inny diabeł :P
    Walczę więc z mokrym asfaltem i porywistym wiatrem.
    Dużo Was mnie tu wyprzedziło, a ja po raz kolejny z zazdrością patrzyłam jak śmigacie w dół bez hamulców, wow!
    Aż mnie jedynka zabolała! :D
    Nie padało na szczęście długo, więc i koła szybko wyschły, super!

    Jedziemy teraz do Zębu.
    Dzieciaczki kibicują, piątki przybijają.
    Starsze Panie nie są w tym gorsze,tylko mniej spontaniczne :P
    Milusio :)
    Dojeżdżamy do kolejnego ostrzejszego podjazdu, nazwanego dla dosłodzenia mojego bidona "Słodyczkami".
    Cud, miód i bederzygoł... :P
    W zeszłym roku o jak ja tu cierpiałam z powodu skurczów, shit!
    Dzisiaj dzięki Bogu obyło się bez takich atrakcji, ale nie powiem łydka zapiekła!
    Po wyjechaniu na szczyt, w miarę przyjemny odcinek do zjazdu.
    To Zoki,które w tym roku tylko zjeżdżaliśmy.

    Patrząc na mój strach już chyba wolę jak mnie łydka piecze!

    Po bezpiecznym zjeździe czeka nas przed ostatni podjazd, ale jaki podjazd!
    Prowadził na niego ostry skręt, strzelam z 90 stopni, a przed skrętem milion wykrzykników, które dla mnie brzmiały zwolnij albo najlepiej zejdź z roweru! :D
    Ja zwolniłam i się w zakręcie zmieściłam.
    Kolega za mną nie miał tyle szczęścia.
    Tylko słyszałam zamiatane kamyczki spod jego tyłka.
    Ała!

    Zaczynamy wspinaczkę pod Ostrysz!
    Premia górska od Red Bulla.
    Matko!
    Te skrzydła, to on mógł dodać na samym dole.
    To na ten podjazd hasło Hard As Hell, wpasowało się idealnie!
    Ściana, pionowa ściana...płaczu :D
    To tu faceci, FACECI schodzili z roweru!
    Kiedy ich mijałam,za plecami słyszałam charakterystyczny stukot bloków z kolarskich butów.
    Panowie come on!
    To tylko 283827437824% nachylenia, nie bądźcie miękcy i nie prowokujcie mnie, ja z roweru nie zejdę!
    Teraz jechałam głową, nogi jechać nie chciały.
    Na kierownicy macałam klamki, łudząc się,że znajdę jeszcze przynajmniej jedną możliwość zrzucenia na lżejszą przerzutkę.
    Na darmo!
    Z pobocza kibicujący, starszy Pan dodawał mi otuchy wołając "nie odpuszczaj, dopiero parę kobiet przejechało!", no i? :D
    Na asfalcie zobaczyłam napis: WRZUĆ NA BLAT!
    Bardzo śmieszne! :D
    Na szczycie drogi (do nieba) zobaczyłam mnóstwo ludzi podających kubeczki, tudzież puszki z red bullem, nie biorę.
    W bidonie mam nadal słodki izotonik.

    Foto Aleksandra Socha

    Zaczynamy prostą, taką lekko w górę.
    Patrzę na kierownicę kolegi obok. Jest Garmin. Pytam więc ile mamy do końca. Zostało koło 10 może 12 kilometrów...

    Jedziemy na Dzianisz.
    Gorzej niż było już nie będzie.
    Słońce wyszło, może się uda,że więcej nas nie zleje.
    Nie czułam dużego zmęczenia, ale kiedy dojechałam do ostatniego (nie licząc tego do mety) podjazdu dnia dzisiejszego, poczułam,że kończy mi się paliwo w mięśniach iiiii że zaraz może być powtórka z zeszłego roku.
    Na horyzoncie widzę "moją warszawską  znajomą", chyba już by chciała żeby te sztajfy się skończyły.
    Ja też tego chcę, nie chcę skurczów.
    Dociskam więc mocniej w pedały i wyprzedzam ją i kilka innych osób.
    Kiedy znalazłam się na szczycie górki w głowie miałam często powtarzająca mi się dzisiaj myśl:
    Co z tego,że ja ich wyprzedziłam pod górę, jak oni zaraz zostawią mnie z tyłu na zjeździe?
    Smuteczek po raz pierwszy :(
    Tyle co myśl przeszła przez głowę i już te białe włosy warszawskiej dziewczyny pruły jak strzała w dół.
    Cóż...

    Zostało mi tylko zjechać tą przesławną Salamandrę na tyle bezpiecznie,żeby w końcówce imprezy nie głaskać się z asfaltem.
    Kto umi i się nie boi ( a kilku którzy przejechali obok mnie z prędkością światła, na pewno się nie bała), niech śmiga.
    Podobno do odważnych świat należy...

    O jak mi ulżyło kiedy zobaczyłam w dole strażaków pokazujących skręt w lewo kierujący do mety!!!
    Jeszcze tylko bezpiecznie przejechać przez najbardziej nieprzewidywalny odcinek trasy (bo najbardziej ruchliwy) i rura do mety.
    Nie wiedziałam,że mam jeszcze tyle siły na taki szybki sprint w dół!
    Szczerze powiedziawszy miałam nadzieję,że dogonię warszawską blondynkę, ale widząc jaka petarda poszła z Salamandry wiedziałam,że to się raczej na pewno nie wydarzy :D
    Na moje szczęście policja zablokowała totalnie ruch na przeciwnym pasie, a na moim nie było ani pół samochodu, więc w sumie bez większego stresu mogłam przejechać ostatnią prostą przed skrętem na metę.
    Pamiętam jak dwa lata temu na tej prostej musiałam poczekać aż kierowca z białego BMW X3, łaskawie zsunie się z mojego wyścigowego toru jazdy!
    Tym razem poszło łatwiej. 
    Ostatnia zmarszczka prowadząca do mety i słyszę "dajesz Iżona!", to Damian na posterunku! :P

    Cel osiągnięty! Nie zabiłam się! :D
    A w nagrodę dostałam to:

    Pamiątka do końca życia!
    Może kogoś to nie kręci, ale ja się cieszę z takich "pierdołek" ;)

    Po chwilowym dojściu do siebie, chciałam sprawdzić, które miejsce zajęłam,bo jestem pewna, że jedne z ostatnich.
    Nic z tego.
    SMS od TIMEDO szedł przez Hamerykę i trzeba było się uzbroić w cierpliwość.
    Wcześniej niż SMSem,udało mi się zaspokoić moją ciekawość na jednym z namiotowych stanowisk.
    Wklepuję swój numer startowy i wyskakuje mi wynik,zacny wynik!
    Czas: 2:17:26 nie najgorszy! Lepszy od zeszłorocznego o 2 minuty!
    Miejsca gorsze,a le satysfakcja większa :P
    OPEN (czyli wszystkie Kobiety i Mężczyźni startujący na moim dystansie Hard) 226 co na 543 osoby daje mi wynik w środku stawki, a nie jak byłam przekonana na końcu.
    WOW!
    OPEN K (czyli wszystkie odważne Kobiety na moim dystansie) 8 na 66 superwomen, ekstra!
    I ostatnia kategoria wiekowa K2, (czyli Panie jadące mój dystans do lat 30) 6/30 lepiej niż świetnie!
    Zastanawiam się, jakby wyglądał wynik kiedy bym na pełnym gazie pokonywała wszystkie zjazdy bez obawy utraty zęba...?
    Nie wiem. Wiem że zrobiłam tyle ile mogłam na tą chwilę.
    Chociaż gdyby nie strach, pojechałabym pewnie szybciej, bo mogłam. Miałam na to siły, tylko się po prostu bałam!
    Nie ma co gdybać,bo gdyby babcia miała wąsy....
    Miało mnie nie być na tym wyścigu, a byłam i jestem zadowolona :)

    Mając takiego kibica na mecie, mogę jechać jeszcze parę razy taką trasę
    Kiedy pogadałam ze znajomymi, którzy też już ukończyli wyścig, postanowiłam się w końcu przebrać i coś zjeść, bo mi burczało w brzuchu, znaczy emocje opadły!
    Do tego zaczęła się ulewa, a więc podwójnie cieszyłam się z ukończenia wyścigu!
    Poszliśmy do samochodu, a kiedy się ogarnęłam zaczęłam szukać po wyścigowego makaronu.
    Dosłownie szukać :D 
    Przez dwa ostatnie lata posiłek wydawany był w karczmie/biurze zawodów, tym razem jedzenia tam nie było!
    Zaś smuteczek!

    Niby słyszałam, jak przez mikrofon ktoś wspominał o tym gdzie ten makaron jest, ale nie słuchałam :P
    Macie tak czasem nie? :D
    W końcu Pani z karczmy pokierowała mnie do Hotelu i już w sumie za tłumem i rowerami
    doszłam do jedzenia :P

    Ten makaron był pyszny!
    Mogłabym go jeść i jeść, bo moja natura makaroniorza nie ma ograniczenia :P 
    Jedynie mój żołądek ma pewien limit, którego przekroczenie nie zwiastuje nic dobrego :D
    Taka porcja i byłam happy ^^

    Kiedy pojadłam, wróciłam do naszego wozu technicznego.
    Postanowiliśmy,że zamiast czekać na dekorację zwycięzców i losowanie nagród, pojedziemy się zrelaksować na termach :P
    I tak mnie i moje ciągłe około rowerowe tematy Chłopuś bardzo cierpliwie znosił przez ostatnie dwa tygodnie, za co Ci Damian bardzo dziękuję Przez najbliższy miesiąc masz spokój! :P
    Później będzie TYLKO Rajd :D 
    Termy...to był strzał w dychę, tylko ludzie dziwnie patrzyli na moją łydkę... :D
    Cóż...

    Dzięki wszystkim za wspaniałą imprezę, z której po raz kolejny wywiozłam trochę nowego doświadczenia i mogłam spotkać starych,a poznać nowych, rowerowych znajomych :P
    Właśnie ta możliwość ciągnie mnie chyba najbardziej w takie imprezy :)
    Ta atmosfera, ta pozytywna energia i ludzie, którzy cieszą się tym samym co ja :P

    Jak się nie zabiję w między czasie, to za rok też pewnie do Was przyjadę,pytanie z jakim nastawieniem i celem?
    Czy tylko zaś przejechać trasę i nie zgubić zęba, czy coś ugrać? :P
    Zobaczymy!

    Tymczasem będę o Was pamiętała cały rok,

    a z niektórymi z Was zobaczę się pewnie na wspominanym już wyżej Rajdzie wokół Tatr, także do zobaczenia! :P





    • Dystans 57.80km
    • Czas 02:19
    • SpeedAVG 24.95km/h
    • SpeedMaxxx 108.40km/h
    • Kalorie 1654kcal
    • Podjazdy 1522m
    • Sprzęt Bianchi Via Nirone 7 Dama

    Tatra Road Race i did it again!

    Sobota, 8 lipca 2017 · dodano: 09.07.2017 | Komentarze 4

    Tak!
    Znowu wystartowałam w Tatra Road Race! 
    Nie planowałam, nie myślałam,że pojadę, a jednak byłam tam...zaś ;)

    W zeszłym roku, nastraszona przez opowiadania uczestników pierwszej edycji tego "epickiego" wyścigu, już od początku wiosny nie ominęłam żadnej hopki, górki, góry...
    Żadnej!
    Długo, wysoko, często.
    Wszystko jechałam na poczet lipcowego wyścigu.

    W tym roku bez spiny :P
    Jazdy dużo mniej regularne, większość na lajcie.
    Od święta jak mi się zachciało tak się na górki wybierałam, ale świadomie się nie katowałam :P

    Zresztą dużo się u mnie prywatnie działo od początku wiosny ;)
    Nie było nawet czasu myśleć o rowerze, a co dopiero jeździć ;)
    Dopiero jakoś początkiem czerwca zaczęłam się poważniej za rower zabierać i w sumie napędzana facebookową stroną Tatra Road Race, dałam sobie czas do końca czerwca na zadecydowanie czy startuję, czy szkoda mi płuc :)

    Czerwiec mijał, ja ciągle jakoś "nie czułam" tych wyścigowych emocji, które rządziły mną w zeszłym roku.
    28 czerwca przelałam wpisowe na konto organizatora i niech się dzieje co chce :P
    Przecież jak ja na to nie pojadę, to sobie będę pluła w twarz do następnego wyścigu!

    Ostatni tydzień przed wyścigiem, to najpierw dwudniowe wesele, a potem ze 2 kontrolne jazdy w tygodniu iii stwierdzam:
    Będę beczeć na tych wyścigowych podjazdach!

    W sobotę rano dziwnie się czułam, bo w sumie nie czułam żadnych emocji związanych z tym co się ma wydarzyć za kilka godzin :p
    Aż mi głupio było, bo przecież w  zeszłym roku przed wyścigiem zwariowałam :D
    Prawie!

    Wstałam skoro świt, zjadłam porządne śniadanie, zapakowałam co potrzebowałam (np. rower :P) i punkt 7 wystartowałam, podbijać Zakopane :D
    Pogoda tak  jak i w zeszłym roku, już od rana kazała się spodziewać,że wypucowany wczoraj rower po wyścigu zaś się będzie nadawał do pucowania...
    Cóż!

    Droga do Zakopanego przeleciała mi pieronem i nawet remont Zakopianki nie zakłócił płynności jazdy mojego iżonowozu :D
    Po dojechaniu na Szymoszkową, w szoku byłam ilu już kolarzy goniło po parkingu :D
    W zeszłym roku, byłam pierwszą która zaparkowała samochód na bocznym parkingu, a teraz ledwo zmieściłam swoje maleństwo między rowery, ludzi i samochody! :D

    Jest 9 rano...
    Kupa czasu do startu, lecę się rozejrzeć i potwierdzić swój udział w tym międzynarodowym wydarzeniu ;)

    Miasteczko zawodów praktycznie już w pełni gotowe do rozpoczęcia imprezy, biuro zawodów zwarte i otwarte na każdego kto tam zajrzy ;)
    Odbieram pakiet startowy i wracam na parking.
    Na parkingu podchodzi do mnie Pan, którego może z twarzy nie kojarzę, ale ten głos mi mówi że my się już gdzieś kiedyś spotkaliśmy ;)
    Dwa słowa więcej i wiem!
    W marcu jak byłam z Pauliną i Marcinem na tripie w poszukiwaniu krokusów, tak tego Pana spotkaliśmy na drodze rowerowej ;) 
    Pan tutejszy, a mówi że nawet nie wie z jaką trasą przyjdzie mu się na wyścigu zmierzyć ;)
    W sumie, to czasami lepiej nie wiedzieć...! ;)

    Złożyłam rower, przebrałam się i wróciłam do miasteczka zawodów.
    To był strzał w dychę, bo tam u góry więcej znajomych :P
    Był Grzesiek, Adrian, Paweł, Krystian, Jacek,Michał nooo coraz więcej ziomeczków :D

    Nauczona doświadczeniem z zeszłego roku, chciałam się nie zagadać stojąc w miejscu, tylko stawiałam na porządną rozgrzewkę.
    Jeździłam tam i nazad i nazad i tam ii muszę skombinować więcej powietrza do kół ;)
    Na górze było stoisko speców z Veloart'u, którzy ochoczo pożyczyli trochę barów do opon.

    Zbliżała się 11, a więc start długiego dystansu,postanowiłam się im przyglądnąć z wysokości parkingu ;)
    Oni pojechali, a ja jeszcze chwilę sobie pokręciłam na spokojnie, przygotowując głowę do tego czego się najbardziej jednak bałam, czyli startu.
    Nie wiem, mam jakąś taką wewnętrzną blokadę w głowie,że jak większa grupka ludzi startuje na raz, to że to się źle skończy!

    O 11:15 wyjechałam do góry na START swojego wyścigu i zaczęłam obczajkę w który sektor mam się wpakować żebym była tam gdzie być powinnam :)
    Wpuścili mnie między inne dziewczyny, znałam tylko Martę i Kasie, no i Dominikę (z instagrama :D), reszta nemo :P

    Kilka organizacyjnych informacji i już mamy startować, a żeby tradycji stało się za dość, zaczęło padać :D
    Chwilkę po 11:30 ruszyliśmy i niech się dzieje co chce!

    Przypomniało mi się,że ten podjazd pod Butorowy Wierch dał mi w tamtym roku ostro popalić, więc teraz podeszłam do niego z większym respectem!
    Jak się wystrzelam na początku, to nawet jego nie podjadę do końca!
    Dobrze mi było tak pomyśleć, ale z tyłu zaś siedziała myśl: to jest krótki dystans kobieto, tu się nie ma czasu oglądać!

    Jechałam więc na tyle ile mogłam,na szczęście chyba nie wszyscy słyszeli jak ja głośno sapie, no i czekałam kiedy się ten podjazd skończy, bo potem pamiętałam,że jest dłuuuuugggoooo z góry do Ratułowa!
    Już od początku tasowałyśmy się we trzy z nieznajomymi mi dziewczynami i jak się później okazało, do końca siedziałyśmy sobie na ogonie.
    Wiedziałam, (bo organizatorzy trąbili),że trasa jest lekko zmieniona od zeszłego roku,ale nie wiedziałam na ile więcej będzie bolało?!
    Na naklejce z profilem trasy, którą dostałam w pakiecie, widziałam,że dwa razy podjeżdżać nam przyjdzie Żoki z jednej i drugiej strony.
    Chyba po tym długim zjeździe następnym podjazdem były właśnie Żoki,które wcale jakoś mnie nie za piekły (!), potem już wspinaliśmy się do Czerwiennego.
    Niby nie jakoś stromo, wręcz by się wydawało,że droga była prosta,ale ciągle pod górę.
    Męcząca sprawa!
    Dalej ani się myślało organizatorom nam popuścić!
    Czekała na nas "BOSKA" Bachledówka i bufet w nagrodę za wytrwałość!
    Co się tam wyprawiało po drodze!

    Foto Katarzyna Bańka

    Nawet zalecana pozycja aero na niewiele się zdała,Bianka stawiała opór! :P

    Foto Katarzyna Bańka

    Bolało i mnie i rower!

    Na bufecie miałam niczego nie brać jak obiecałam Paulinie (żeby im roboty nie dokładać :D), ale tak było pod warunkiem,że zabiorę dwa bidony od startu ze sobą.
    Miałam zabrać dwa, ale jak zobaczyłam na rozpisce,że bufet jest już po 27 kilometrach stwierdziłam,że jeden mi wystarczy do tego czasu.
    Dźwigać dwa,pełne pod Butorowy,bezsensu.
    Wystarczyło mi to co miałam w tym jednym, ale tu na bufecie proszę o następny! ;)
    Z Bachledówki szybki i stromy zjazd.
    Za chwilę znowu jakiś skręt i kolejna szybka akcja w dół.
    Foto Katarzyna Bańka
    This is Spaaarta! :)

    Po tych wszystkich "miłych" zjazdach, zostało podjechać Żoki po raz drugi, od (moim zdaniem) gorszej, bo stromszej strony i wrócić na Butorowy Wierch,żeby po zjeździe z Salamandry wystrzelić petardę do mety :P

    Podjazd z powrotem na te Żoki skojarzył mi się z Krzywą Wieżą w Pizie :D
    Czemu? Nie wiem :D
    Po prostu im wyżej tym droga jakby się bardziej wyprostowała!
    Nogi się obracać nie chciały, a na dodatek jeszcze ten skurcz w lewej łydce!
    Myślałam,że już mam po ścigu!
    Bolało jak pieron, ale jakoś się wybroniłam!

    W tym momencie powiedziałam sobie w duchu (bo na głos nie byłabym nawet w stanie powiedzieć "a"),że pier*ole i więcej na ten wyścig nie przyjeżdżam!!!
    Never!
    Chyba tu też widziałam napis z pytaniem:
    "Kto Cię na to namówił?"
    No kto?!

    Żeby mi było "przyjemniej", zjeżdżając z Żoków w dół, po tej stromiźnie, w deszczu i błocie, kiedy byłam już na samym dole usłyszałam: "uwaaaagaaaaa!!!", odwróciłam się przez ramię i zobaczyłam gościa, który w powietrzu zrobił dwa fikołki i poszedł jak długi z rowerem!
    Chłopie mam nadzieję,żeś się nie zabił!

    Chyba mnie zaczęło to przerastać, a w głowie włączył się głupi Jasiek....
    Ambicje mi opadły i stwierdziłam,że teraz moim priorytetem jest sprawa dojechania cała i zdrowa do mety.
    Najwyższa lokata zajęta na tym wyścigu nie jest warta połamanych kości albo co gorsza utraty życia....

    Znowu zaczęła się niby prosta, ale ciągle ciągnąca się pod górkę droga, która nie wiedziałam gdzie się kończy, bo to właśnie chyba była ta zmiana trasy.
    Facet,za którym zjechałam z Żoków uprzedził mnie lojalnie,żebym uważała na zjeździe z Salamandry, bo on w zeszłym roku się tam prawie zabił...
    Spoko!
    Nie śpieszy mi się, bo widzę,że ten wyścig to taka trochę rosyjska ruletka przy tym deszczu...
    Wiem też, że w tym roku się nie zabiłeś, bo za chwilę złapałeś gumę!
    Uwierz mi aż mnie to zabolało!!

    Zaczęłam się wspinać pod Butorowy Wierch iiii kuwa zaś ten skurcz, no szlak by go!
    W życiu skurczów podczas jazdy na rowerze nie miałam, a dzisiaj jak na złość kumulacja!
    Wrrrr......!
    Wystyrmałam się w bólu i skurczu do góry po raz ostatni na dzisiejszej drodze krzyżowej iii mimo,że od początku drugiego podjazdu pod Żoki zgubiłam (tak mi się przynajmniej wydawało, bo je straciłam z oczu),swoje dwie nieznajome dziewczyny, tu przy końcówce podjazdu na Butorowy Wierch jedna z nich mnie wyprzedziła i już do mety nie dała się dogonić!
    Masz tę moc dziewczyno!
    Jak się później okazało, w tym momencie straciłam 3 miejsce w swojej kategorii wiekowej!
    Brakło mi 59 sekund!
    LOL!!!

    Po bezpiecznym zjeździe z Salamandry totalna torpeda do mety iii miałam tylko nadzieję,że zaś jakieś BMW mi przed nosem nie wyskoczy, bo naprawdę się rozpędziłam!
    Nogi to mnie już tak bolały,że hopkę do mety myślałam,że z buta podejdę.
    Jednak zasada honoru nie puściła i hasło:
    "Ból jest chwilowy, a hańba zejścia z roweru trwa wiecznie" zatrzymały mnie w siodełku :D


    Po dojechaniu do mety standardowa dillerka rąk i problemy z otworzeniem red bulla, a potem pytanie:

    "Skąd jeszcze siła na ten uśmiech?" :D
    Odpowiadam: taka moja natura ;)

    A tak serio, to jak się nie cieszyć z faktu,że bez jakichś strasznych przygotowań do startu ukończyłam najtrudniejszy,amatorski wyścig w Polsce? ;)
    No i wynik siadł nie byle jaki, bo:

    TRR2017. Wynik nieoficjalny nr 1054. Czas to 02:19:24.644 FUN kat OPEN - m 128, kat OPEN K - m 5, kat K2 - m 4,. Gratulujemy!

    Minęłam się z pudłem,ale cóż konkurencja nie śpi, a rośnie w siłę!
    Brawo kobitki! ;)

    Po wyścigu w miasteczku zawodów standardowa impreza kolarska i pyszny makaron w bufecie!
    Serio mi smakował! :D
    Dużo znajomych twarzy i nawet Pan Józek, (który mi tyłek uratował w zeszłym roku po Rajdzie wokół Tatr, jak mi dętka strzeliła na drodze rowerowej w Nowym Targu) mnie poznał po... posturze ;)
    Świat kolarski jest mały, ale jednak wielki ;) 

    Pan Czaruś,który przyszedł się ze mną przywitać na leżakach i mnóstwo kolarskich blogerów,których kojarzę z internetu,a którym teraz mogłam przybić piątkę! ;)

    Co do samego wyścigu:

    Tyle w temacie!

    Żartowałam ;)
    Jak dla mnie standard organizacyjny nie zszedł z poziomu z zeszłego roku!
    Wszystko dopięte na ostatno guzik, a jeśli nie, to nie było tego widać ;)

    Jedyne,co się zmieniło, to trasa.
    Wasza wyobraźnia do układania morderczych tras nie ma końca!
    Potraficie zaplanować jeszcze cięższą wycieczkę? ;)

    Płuca mnie dzisiaj nie bolą.
    Znaczy nie dałam z siebie maksa!
    Poradzilam sobie z wyścigiem bez respiratora i żyję!
    Tylko nogi,może nogi trochę czuję przy chodzeniu po schodach, ale to dobrze, przynajmniej wiem, że żyję! :D
     
    I chyba Magda miałaś rację mówiąc mi wczoraj,że pamięć zmęczenia i bólu jest krótka iii że głupoty gadam,że już za rok do Was nie przyjadę...
    Jak się wyspałam,najadłam i odpoczęłam tak dzisiaj myślę Wam napisać:
    Dziekuje i do zobaczenia za rok!!! :D

    PS: Na długi dystans chyba mi nigdy jaj nie wystarczy ;)

    Chociaż....

    • Dystans 54.50km
    • Czas 02:10
    • SpeedAVG 25.15km/h
    • SpeedMaxxx 69.80km/h
    • Kalorie 1666kcal
    • Podjazdy 1215m
    • Sprzęt Bianchi Via Nirone 7 Dama

    Tatra Road Race...Piekło południa!

    Sobota, 9 lipca 2016 · dodano: 12.07.2016 | Komentarze 14

    To było w tamtym roku.
    W tamtym roku diabli mnie opętali! :D

    Kiedy oglądnęłam te wszystkie (WSZYSTKIE!) zdjęcia z pierwszego TatraRoadRace i przeczytałam (PRAWIE :D) wszystkie opowiadania na różnorakich blogach stwierdziłam: też tak chcę!
    Chęć uczestnictwa w tak "fajnie" wyglądającym na zdjęciach wydarzeniu była mocniejsza niż zdroworozsądkowe:
    ej przecież ja się nie ścigam! Nawet szosy nie mam...!
    Nie masz szosy,to kupisz! Nie ścigasz się, to zaczniesz! :D

    Kupiłam szosę i zaczęłam maltretować nogi i płuca na podjazdach*
    *Podjazdy - najsłabszy element mojej jazdy na rowerze.
    Najsłabszy, trzeba go więc wzmocnić. Żeby wzmocnić trzeba się turlać pod górę, KAŻDĄ górę!

    Jeździłam i jeździłam aż tu nagle... lipiec!
    Nie wiedziałam czego się mogę spodziewać na wyścigu,bo nigdy na wyścigu nie byłam.
    Te oglądane przeze mnie fragmenty ścigania w zawodowym peletonie kazały mi sobie wyobrazić,że
    WYŚCIG to 250 km wożenia się na kole, gdzie lider grupy jedzie w kokonie chroniony przez swoich pomocników, żeby w końcowych kilometrach albo wystrzelić i z ucieczki albo kilometr przed kreską sprintem ogolić wyścig. Nuda!

    Z założenia nie zakładałam niczego ;)
    To mój pierwszy,życiowy start, chcę obczaić czym to się je :)
    Jadę żeby przejechać i zmieścić się w limicie 3 h czasu dla mojego, krótkiego dystansu,a przy okazji świetnie się bawić! ;)

    Taaa...Piątek wieczór,a mnie dopada panika i stres!
    Bałam się wszystkiego! :D Że na starcie będzie kraksa,że na pewno złapie kapcia,a jak przeżyje start i nie złapię kapcia, to na pewno się zgubię albo przez padający deszcz (miało padać na 99%) nie wyhamuje na zakręcie i mnie będą z asfaltu szufelką zdrapywać!
    Ja życiowa optymistka, pokonana! Głupie nie?
    Te czarne myśli opętały mój nieświadomy niczego mózg i nie dały się wyspać!
    Zasnęłam o 4 rano,żeby o 5 obudziły mnie grzmoty i pioruny!
    Super, czyli jednak mnie zeskrobią z asfaltu! :O

    Wstałam o 6 i zeszłam do kuchni jak na skazanie.
    Jajecznica była nie do połknięcia, a żołądek wielkości pestki czereśni, miazga!
    Spakowana w piątek wieczorem, po 7 odpaliłam iżonowóz iii mam nadzieję,że chociaż na zakopiance korków nie będzie, bo to by już było ponad moje nerwy. Zawróciłabym!
    Do Nowego Targu wiadomo jak do siebie ;) Za szybko dojechałam! Za chwilę mam skręcić na Zakopane, omatko!

    Nawet te widoki nie uspokajały...

    Zakopianka jak na złość pusta, dopiero w Białym Dunajcu jakieś kilka aut przede mną stanęło na światłach, a korek widziałam dopiero we wstecznym lusterku.
    Kuwa za wcześnie się tu znalazłam. Nie zawrócę, bo ten "korek",  to nie jest TEN korek, który miał być ponad moje nerwy :D
    GPS ustawiony na hotel spod którego mieliśmy startować i finiszować zaś za szybko stwierdził "jesteś u celu", wal się!


    Znalazłam dość dobre miejsce parkingowe i poszłam się rozejrzeć.
    Kilku kolarzy też już dojechało. Chłopaki z białego auta obok stwierdzili po kilku wymienionych razem zdaniach,że jak na debiut w startach "wybrałaś najcięższy wyścig z możliwych, ambitnie". Dzięki za pocieszenie chłopaki :P
    Obskoczyłam biuro zawodów, spotkałam dziewczyny z BodyiCoach, dwa słowa i wróciłam do auta :P
    Minuty uciekały, kolarzy przybywało, mój stres minął :D
    W końcu!
    Wyciągłam rower z auta, przebrałam się i pasuje się trochę rozgrzać :D

    Czy tylko ja to tak krzywo przykleiłam? :)

    Gotowam! :P

    Jadę, tam i nazad i nazad i tam i nagle na dolnym parkingu macha do mnie Grzesiek, odmachuje i zjeżdżam do niego i Kuby.
    Gadu, gadu, pierdu pierdu, a rozgrzane mięśnie ostygły!!! :O
    Wracam więc na start za chwile ruszają długodystansowcy. Po drodze spotykam "moich chłopaków", zaś dwa słowa i już jadę bo chcę zobaczyć jak ten start będzie wyglądał :P

    Na starcie wszyscy już gotowi, Krystian udziela ostatnich wskazówek i ostrzega przed złem na trasie...
    8,7,6,5,4,3,2,1... GO!
    Jedźcie z Bogiem i wracajcie szybko! ;)
    Pora na nas! Obiecałam siostrze,że widzimy się za 2 h 30 minut! :)
    Już się nie denerwuję, ustawiam się posłusznie w pierwszym sektorze z innymi dziewczynami, luźna gadka szmatka, motywujący uścisk dłoni z Krystianem i startujemy! :)

    Start spokojny na tyle,że po dojechaniu pod szlabany musieliśmy się zatrzymać i poczekać aż nam je otworzą! :D
    Spoko mi się nigdzie nie śpieszy :)

    Otworzyli, jedziemy!
    Najpierw dość płasko i spokojnie (chociaż dostałam z łokcia od jakiegoś bujającego się na boki chłopa!),potem Butorowy Wierch...
    Czy to to samo co Salamandra? ;)
    Jaki poszedł ogień obosze! W życiu się tak nie zadyszałam!!!
    Płuca powiększyły mi się zapewne 50 tysięcy razy! Nogi nawet dość, kręciły...
    Parę dziewczyn które jeszcze przed chwilą miałam za sobą wystrzeliły w górę jakby miały motorek w tyłku, no a ja zostałam!
    Dojechał mnie Bartek i Michał. Pojechali... 

    Fot. Wiktor Bubniak

    Potem chwile wspinałam się z Grześkiem, niestety już z Tobą chłopie nie pogadam, jestem jak ryba na lądzie! :D
    Doczekać się nie mogłam kiedy ta ścianka się skończy!!!
    Miałam samobójcze pełne hańby myśli o zejściu z roweru! Już! Na nie wiem 4 może 5 kilometrze, omatkobosko gdzie to do końca!? 
    Nawet doping zawodowców z CCC nie wiele mi pomógł!
    Teraz wiem,że mogłam się grzać, a nie bajerować chłopaków! :D Na Salamandrze straciłam najwięcej!
    Kiedy rozpoczął się zjazd, moje płuca odzyskały tlen,więc ścigam tych którzy mi uciekli i uciekam tym którzy za mną zostali! :P
    Chwila wytchnienia trwała dłuższą chwilę. Gdzieś łapałam się koła jakichś facetów, gdzieś ktoś siedział na moim, spoko możemy się zamieniać, ale wy ciągniecie dłużej, jesteście chłopami :P
    Dojechaliśmy do Chochołowa i skręciliśmy na Ciche.
    Ciche nie były ciche, bo tam pełno dzieciaków krzyczało: dajesz, dajesz, szybciej, szybciej...!!! :)
    Pamiętałam z objazdu trasy,że gdzieś po tych Cichych będzie ścianka na Żokach.
    Pamiętałam też,że Magda radziła aby do tego momentu jechać z kimś, tzn. za kimś żeby się oszczędzać.
    Chciałam jechać za kimś, ale wszyscy którzy jechali ze mną jechali za wolno,a zaraz za mną były dziewczyny, nie mogłam im się dać wyprzedzić :D
    Na Żokach nie dałam się wyprzedzić nikomu!
    Na Premię Górską wjechałam parę sekund wcześniej od dziewczyny (z grupy tego Miodu :P) która siedziała mi na plecach, później jej zwiałam zjeżdżając w dół na Mulice.
    Pieronem zjechałam,bo na odcinku zjazdu Mulice-Ratułów złapałam QOMa :D

    Zaczęło kropić, holy shit!
    Że też akurat dzisiaj prognoza pogody musiała się sprawdzić!
    Niechcący spojrzałam w niebo i stwierdziłam,że zaraz zacznie pizgać złem!
    Przez chwilę tylko straszyło, jechałam z bojowym nastawieniem co jakiś czas tasując się ze "słodką" dziewczyną w grupie kilku facetów. Moje morale podnosiły się na wyższy poziom kiedy na każdym KAŻDYM mniejszym podjeździe i KAŻDEJ hopce odpalałam rakietę i zostawiałam chłopów w tyle, meldując się na szczycie przed nimi, a za mną Miodek ;)
    Po którejś takiej hopce, jednemu z chłopaków chyba zrobiło się głupio i mijając nas dwie na prostej krzyknął
    "dziewczyny, jesteście zajebiste!" I porwał mi "słodką" dziewczynę! :D
    Zaczęło lać, porządnie lać!
    Lało, wiało i nie chce wiedzieć ile było stopni, ale moje wszystkie mięśnie, zaczęły zamarzać, po prostu ich nie czułam!
    W pewnym momencie popatrzyłam na nogi, bo nie wiedziałam,czy ich jeszcze używam i pedałuję czy mi się tylko wydaje,że nimi ruszam!!!

    Od tego momentu wyścig zmienił się w walkę o przetrwanie!

    Grupę wolniejszych chłopaków zamieniłam na mocniejszego kolegę z Tych (pozdrawiam :P), który w Czerwiennym podzielił się ze mną napojem ze swojego bidonu, bo u mnie już mimo ulewy suchy rok!
    Chłopie tymi dwoma łykami (więcej nie byłam w stanie połknąć!) uratowałeś mi życie przed podjazdem na Bachledówkę!
    Niech Ci się w życiu darzy!
    Zaczęła się wspinaczka na przedostatnią ściankę dnia dzisiejszego! Kurde!
    Kiedy spojrzałam w górę i zobaczyłam facetów pchających rowery w górę, a w nogach miałam na tyle siły,żeby osobiście z tego roweru nie schodzić, poczułam że moja zamarznięta twarz się uśmiecha! :D
    Do tego organizatorzy oznaczając trasę widać na tyle świetnie się bawili,że pozwolili sobie na heheszki :D
    Dla "umilenia" cierpienia namalowali na 35% nachylenia Bachledówki buźkę...

    Jajcarze! :D 

    Fot. Alina Sosnowska

    Taaak mnie rozśmieszyliście na Bachledówce! :D

    Na szczycie Bachledówki bufet, a na bufecie ktoś aż podskoczył z radości jak mnie zobaczył! Dziewczyna ino która? :D
    Po wstępnej selekcji zdjęć z bufetu strzelam,że to była Magda, to na pewno była ona! :D Ilofju! :*
    Łapię bidona (bym o nim zapomniała :D) i zjeżdżam w dół.
    Oznaczenia ostry/stromy zjazd były dobitne, bo moje super slicki opony w tym momencie nie miały,żadnego tarcia po mokrutkim asfalcie! Ja hamuję,a rower jak na sankach jedzie swoje! Huehue czy oni mają tu te szufelki? :O
    Zostałam sama, wszyscy gdzieś zostali, nie oglądam się za dużo, bo już nie mam siły, za zimno mi!
    Jadę i jadę, gdzieś po drodze widzę Paulinę skitraną w trawie z aparatem, coś tam woła ja nie słyszę (na mecie mi powiedziała,że kazała mi hamować, bo stromy zjazd), a ja nieświadomie na przekór jeszcze szybciej pedałowałam! :D
    W ogóle mało w sobotę słyszałam ;)
    Nawet sobie osobną playlistę ułożyłam z motywatorami na ten wyścig, uwierzcie mi ani pół piosenki z całej listy nie pamiętam!
    Nic nie słyszałam, słuchawka w uchu głucho brzmiała!
    Jedyne co słyszałam wyraźnie, to te dzieciaki, które jak podjechałam do nich na lewą stronę i przybijałam im "piątki" wpadały w szał radości :P
    Należało im się za ten doping w takiej ulewie, dzieciaki byliście wspaniali! :P

    Do mety zostały mi jeszcze Słodyczki. Dość dobrze je zapamiętałam po majowym obczajaniu trasy.
    Długie i strome, ale Bachledówka czy Salamandra były bardziej sztywne, meiner Meinung :P
    Zawahałam się kiedy auto przede mną zrobiło to samo! :D
    Kiedy ruszyło, ruszyłam za nim i dobrze,że okulary mi zaparowały, bo nie widziałam dokładnie jak wysoko są już chłopaki, którzy jechali przede mną,ale to co widziałam za parą kazało mi sobie zadać pytanie:

    czy ja nadal lubię jeździć na rowerze?!  

    W sobotę Słodyczki były dłuższe niż w maju o przynajmniej 150%!
    Pomyślałam,że organizatorzy (na pewno zaś dla żartu!) musieli położyć więcej asfaltu,żeby podjazd nigdy się nie skończył, NIGDY!
    Dogoniłam dwóch facetów,minęłam dzieci, które uparcie prosiły "daj bidona, daj bidona, no daaaaj...! teraz jak już wyjechałam, chciałam bezpiecznie zjechać z Salamandry, bo jak mnie nie zabiła na początku, tak nie dam jej się do końca!
    Stromo!
    Kuwa ja tu serio wyjechałam na rowerze, a nie obok niego?! Nie dowierzałam! Miazga!
    W tym deszczu, to już wolę podjeżdżać te procenty drugi raz niż zjeżdżać po wodzie i z mrozem!
    ŻARTOWAŁAM! :D
    Kiedy znalazłam się na odpowiednim poziomie względem morza,rozpędziłam się ile fabryka dała, bo to już przecież finisz!!!
    I nagle to białe BMW X3!!!
    No chyba sobie babo/chłopie jaja robisz,że ja muszę przez Ciebie hamować i to właśnie teraz!
    Musiałam, bo by taki płaski placek ze mnie został na tylnej szybie białego cacka...
    Kierowca chyba mnie dopatrzył w lusterku, bo po całej wieczności 30 sekund zjechał na chodnik i po prostu mnie przepuścił!
    Nieee na czołówkę między dwa duże auta nie odważę się nigdy na mokrym asfalcie!  
    A jak na złość z naprzeciwka tyle co policja puściła 4 samochody, a białe BMW puściło się samo :P
    Skręcam w lewo i pierwsza myśl przy skręcie CZY SZLABANY SĄ OTWARTE?! 


    Resztkami sił wpadłam na metę! Ja żyję! :D

    Ale na jakoś specjalnie szczęśliwą nie wyglądałam...

    Słyszę swoje imię, ale nie wiem skąd!
    Patrze w lewo, a tam połowa familii do mnie biegnie :P Przyjechali!!! :D
    Kochom fes!
    Zabrali ode mnie rower, bo ciało od wysiłku i zimna trzęsło się jak na porządnym głodzie alkoholowym :D
    Za chwilę do mety dojechała Kasia i w sumie z kobiet to tyle :P

    Fot. Edyta Lesiak

    Wyżej nad metą naskie,sądeckie chłopy już w komplecie :P

    Gratki i brawa za ukończenie każdemu z osobna i można iść się wyciągnąć na leżaczku :P

    Knopers okazał mi aż nadto zadowolenia z mojego przyjazdu na metę,chyba czuł makaron :P

    Długo leżeć się nie dało, bo zimno w tym mokrym ubraniu, proszę siostrę,żeby skoczyła do samochodu po suche ubranie i dopiero jak się przebrałam mogłam normalnie jak człowiek zjeść gorący i pyszny makaron!

    Mniam! :D

    Odprowadziłam rower do auta i już na spokojnie czekałam na dekorację, bo sms od TIMEDO brzmiał:

    TRR. Wynik nieoficjalny nr 1033. Czas to 02:10:16.767 54km kat K2 - m 3, kat OPEN - m 103, kat OPEN K - m 7,. Gratulujemy!


    Pierwszy start w życiu, pierwszy poważny wyścig i od razu pudło!!!

    Szok!!!
    To ja na wyścig pojechałam na obczajkę,żeby ino przejechać, a okazuje się,że na pudło się załapałam w mini kategorii :D
    Fakt ten dla mnie na dzień dobry nie do ogarnięcia!

    Piekło południa okazało się szczęśliwe ;)




    Dziękuję rodzince,która w deszczu i chłodzie cierpliwie na mnie czekała, trzymając kciuki żebym się nie poddała na trasie :)


    A teraz trochę słów do organizatorów:

    Jesteście zajebiści! Kocham Was!

    Nie mogę porównać organizacji tego wyścigu do jakiegokolwiek innego, bo na Waszej imprezie w ściganiu zadebiutowałam! :P
    Mogłam tylko przypuszczać,że będzie porządnie, bo przecież Wy też bawicie się w organizację (albo współorganizację) Rajdu Dookoła Tatr w którym się zakochałam od pierwszego w nim zajechania się na maksa...Kto śledzi ten wie o co chodzi ;)
    Jak na rajdzie tak i na wyścigu, nie było lipy! Wszystko zorganizowane na najwyższym poziomie!
    Nawet fakt tego,że w natłoku spraw organizacyjnych, dopatrzyliście takie "szczegóły" jak urodziny dwóch chłopaków startujących w wyścigu, no chapeau bas!
    Tu nie było lepszych i gorszych zawodników, tu każdy był królem! 

    Zapamiętam (chyba na zawsze) kilka kwestii związanych z moim udziałem w tych zawodach :)

    *W biurze zawodów Pani wydająca numerek z uśmiechem na twarzy stwierdziła,że jeszcze nie było tak źle,żeby nie mogło być gorzej i kazała się wyluzować, bo na spine dupy przyjdzie jeszcze pora...super! :D
    *Przed startem wiele wskazówek i porad aby wszyscy cali i zdrowi ukończyli ściganie (Wy na prawdę się o nas troszczycie!),a w dodatku jeszcze w miarę dobrze się bawili :P
    *Na trasie oznaczenia, informację, emotikony, wykrzykniki, pytajniki... no chociażby człowiek chciał to nie szło się zgubić :D
    *Bufet mimo,że się go doczekać nie mogłam odkąd mi wody brakło w bidonie, tak jak na niego wjechałam to na widok skaczącej z radości Magdy wnet bym zapomniała co ja z niego chciałam! To zaś Magda podpowiedziała bierz bidon i gazu! :P
    No to gazu!
    *Na mecie, dziewczyna podająca mi zimnego "leszka", była na tyle miła,że chciała mi go nawet otworzyć (wiadomo głód alkoholowy robił z rękami co chciał :D), niestety z jej uprzejmości nie skorzystałam, bo zimne piwo było ostatnią rzeczą którą moje wychłodzone ciało chciało przyjąć!
    *Podczas losowania nagród nawet mój ulubiony Pan Czarek mnie dopatrzył i ze sceny posłał szeroki uśmiech :D
    Tak Panie Czarku widziałam to! :D

    Jesteście na tyle zorganizowaną masą ludzi, (aż się boje zapytać kogokolwiek z Was ilu osób potrzebowaliście do ogarnięcia tej imprezy?),że chociażby murem Was odgrodził i morze między Wami wylał Wy i tak się dogracie i zrealizujecie plan imprezy na 150 %, brawo Wy! :)

    Jeśli chodzi o moje sugestię na rok następny, zasugeruję małą zmianę w zapisach regulaminu całej imprezy...
    Punkt 1 (więc najważniejszy!) regulaminu powinien brzmieć:

    *Każdy uczestnik wyścigu TatraRoadRace zobowiązany jest do posiadania prywatnego respiratora!
    W przypadku nie stwierdzenia u uczestnika owego respiratora, nie zostanie on dopuszczony do udziału w wyścigu!

    Tyle ode mnie :P

    I tak!
    Wy uzależniacie! Nie wiem jak to robicie, ale im bardziej człowiek się u Was zeszmaci tym szybciej chce to powtórzyć! :D
    I to jest piękne! ;)
    Oczywiście za rok znowu do Was przyjadę, nie wiem jak mi wtedy pójdzie, ale to nie jest dla mnie ważne!
    Najważniejsza jest ta zabawa i ta atmosfera, którą tworzycie Wy (no i my też :D) i której nigdzie indziej pewnie nie znajdę (nawet szukała nie będę :D), bo Wy jesteście najlepsi!

    Tymczasem cobyście o mnie nie zapomnieli... widzimy się już za lekko ponad miesiąc na 3 (dla mnie), a XXI w ogóle Rajdzie dookoła Tatr!
    Jestem od Was pozytywnie uzależniona!

    Do zobaczenia! :P





    Counterliczniki.com