Info

avatar Ten blog rowerowy prowadzi Izona. Mam przejechane 53867.50 kilometrów w tym 1066.40 w terenie. Kręcę ze średnią 22.33 km/h i się wcale nie chwalę!
  • Czas na siodełku 100d 08h 39m
  • Więcej o mnie.

    Follow me on Strava 2020 button stats bikestats.pl 2019 button stats bikestats.pl 2018 button stats bikestats.pl 2017 button stats bikestats.pl 2016 button stats bikestats.pl 2015 button stats bikestats.pl 2014 button stats bikestats.pl 2013 button stats bikestats.pl 2012 button stats bikestats.pl 2011 button stats bikestats.pl 2010 button stats bikestats.pl

    Ja na instagramie

    Znalezione obrazy dla zapytania instagram

    Moje ziomeczki

    Wykres roczny

    Wykres roczny blog rowerowy Izona.bikestats.pl

    Z Archiwum X

    Wpisy archiwalne w kategorii

    Rajd wokół Tatr

    Dystans całkowity:813.75 km (w terenie 0.00 km; 0.00%)
    Czas w ruchu:33:45
    Średnia prędkość:24.11 km/h
    Maksymalna prędkość:83.90 km/h
    Suma podjazdów:7209 m
    Maks. tętno maksymalne:182 (92 %)
    Maks. tętno średnie:151 (75 %)
    Suma kalorii:18987 kcal
    Liczba aktywności:4
    Średnio na aktywność:203.44 km i 8h 26m
    Więcej statystyk
    • Dystans 195.90km
    • Czas 07:55
    • SpeedAVG 24.75km/h
    • SpeedMaxxx 68.00km/h
    • Kalorie 3985kcal
    • Podjazdy 2390m
    • Sprzęt Bianchi Via Nirone 7 Dama

    Czad! Czyli Rajd wokół Tatr po raz 4! :D

    Niedziela, 27 sierpnia 2017 · dodano: 01.09.2017 | Komentarze 6

    O Rajdzie wokół Tatr można by pisać wiele...
    Ja napiszę trochę... ;)

    Kto śledzi ten wie, ja się w tym Rajdzie zakochałam od pierwszego zajechania się na nim! <3
    Powiecie, trzeba mieć nie halo w głowie,żeby kochać się w rzeczy która sprawia "ból".
    Tak, bo po którymś z tych 200 kilometrów zaczyna boleć wszystko! Łącznie z życiem :D
    Ale o tym w trakcie!

    Do Nowego Targu standardowo chciałam przyjechać wcześniej, znaczy w sobotę.
    Po co?
    A po to:

    Żeby zameldować się na Rancho Lot, odebrać swój pakiet i poczuć tą fajną, kolarską atmosferę już wcześniej niż tylko przez parę niedzielnych godzin trwania Rajdu :)
    Mogłabym w sumie w niedzielę wstać skoro środek nocy i zapitalać z domu na lotnisko,aleee lepiej wstać skoro ten środek nocy w Nowym Targu i zapitalać do Magdy bułki robić :D
    Te z szynką i serem i te z samym serem i te z serduszkami i te bez, to nasza robota! :D 

    Zdj. Pauliny

    Tak, wstałyśmy o 4.50 tylko po to żebyśmy wszyscy mieli do jedzenia świeże bułki na bufetach.
    Smakowały? ;)

    Kiedy po 7 produkcja się skończyła, a "Panie Bufetowe" rozjechały się na miejsce zbiórki, nam pozostało zrobić to samo.
    Na lotnisku pełno kolarzy, a i pewnie drugie jak nie trzecie tyle czeka na nowotarskim rynku na start główny.

    Lubię to!

    Pogoda jak na zamówienie.
    Jeszcze w sobotę wieczór nieźle padało, a niedziela zapowiadała się cała słoneczna i jak na końcówkę sierpnia i lokalizację imprezy ciepła!
    Czad! :D
    Od rana na króciaka i tak przez całą drogę! Lato nie odchodź!!!!

    Na lotnisku chwila na rozmowy ze znajomymi kolarzami ( z tymi nieznajomymi też, w końcu po to ten Rajd :P)...

    Zdj. Wiktor Bubniak

    .....ostatnie przygotowania :D i chwilę przed 8 starujemy w kierunku rynku.
    Na rynku omatkobosko jak ja kocham kolarstwo!!! :D <3

    Mało?!

    Zdj. Wiktor Bubniak

    Pełno nas, dużo nas! Ludziów jak mrówków!
    Wszędzie, w każdym rogu i zasięgu wzroku kolarz!
    Fotograf Wiktor Bubniak musiał się wdrapać na balkon kamienicy żeby nas wszystkich w kadr złapać :P
    Uwielbiam! :P

    Kilka słów od organizatorów, informacje porządkowe, zdjęcia i ruszamy!

    Zdj. nowytarg24.tv

    Pod eskortą policji w asyście karetek jak te "święte krowy" raz w roku możemy bezkarnie "rządzić się" na dzielni :D
    Jak ja się tego startu bałam!!!
    W głowie ciągle siedziały wspomnienia z zeszłorocznej wywrotki jakoś na 13 może 15 kilometrze tego Rajdu.
    Strasznie nie chciałam żeby się to i  w tym roku powtórzyło!

    Jedziemy początkowo ciut inaczej niż to miało miejsce w poprzednich edycjach tego Rajdu, bo po drodze (w sumie na drodze :P) są roboty.
    Nie, nie roboty,że jakieś Decepticony z Transformersów, tylko prace ziemne, znaczy asfalty nowe kładą :P
    Przez Ludźmierz i Rogoźnik, a tam skręt na Stare Bystre i przejazd przez Ciche.
    Wioski te urzekają mnie za każdym razem swoją tradycją ;)
    Jest niedziela, ludzie w pełnym umundurowaniu góralskim, zmierzają do kościołów.
    Niektórzy jadą samochodami inni pieszo, ale co najfajniejsze i końmi się wożą, no czad!
    Nie dość,że ładnie wyglądają, to jeszcze głośno dopingują i się ciągle do nas uśmiechają, love!

    Zdj. Wiktor Bubniak

    Z Cichego wjeżdżamy, a raczej podjeżdżamy do Chochołowa i udajemy się w kierunku granicy ze Słowacją.
    Te pierwsze podjazdy weryfikują peleton i mimo,że już od początku się rozciągnęliśmy, teraz dzielimy się jeszcze bardziej.
    Wiecie zależy kto jaki wytop na łydce ma i jaki respirator ;)

    Jesteśmy na Słowacji, tu to się trzeba pilnować, bo jazda nie po ichniejszemu może sporo kosztować.

    Był podjazd jest zjazd.
    Tego się też boję, bo czy wiecie czy nie, niecałe 3 tygodnie temu zaliczyłam niezłego dzwona na zjeździe z Gliczarowa i psychika  tu zaś hamuje!
    Zjeżdżamy, Taterki się do nas uśmiechają, nooo da się to jakoś przejechać :)
    Skręcamy na Oravice i kierujemy się w stronę Zuberca.
    Jest trochę płasko (ale ciągle pod górę), są hopki, podjazdy, jest wszystko o czym sobie może kolarz pomarzyć :)

    Jedziemy, gadamy, kilometry uciekają.

    Zdj. Wiktor Bubniak

    Przed Liptovskim Mikulaszem ma czekać na nas pierwszy bufet. Tak, na 80 kilometrze ;)
    W sumie ja ekonomiczna jestem jak jeżdżę,ale z racji że ciepło, to wodą nie pogardzę, bo mi bidony zasychają ;)
    Na bufecie masa ludzi!

    Piją, jedzą, gadają...Sielanka :P

    Komu by się chciało dalej stąd jechać, helloł?!
    Nie śpieszę się jem drożdżówki (które mi się śniły co noc od zeszłorocznego Rajdu!), arbuzy, banany...
    Dojeżdżają kolejne znajome twarze, fajnie jest!
    I co mnie tu zaskoczyło!!!
    Że z fizjologią się nie dyskutuje,miałam potrzebę i były TOI TOIe!
    Czaicie? Jest łeb u organizatorów!
    Od kilku ostatnich kilometrów do bufetu rozkminiałam, gdzie jakiego krzaka znajdę, a znalazłam TOI TOIa, świetne!

    Kiedy do bufetu dojechał Marcin (nie wiem gdzie, ale zgubiłam go gdzieś na podjeździe), pojadł,postanowiliśmy jechać dalej, bo jeszcze nawet połowy drogi nie pokonaliśmy ;)

    Zdj. Wiktor Bubniak

    Teraz czekał na nas najgorszy odcinek Rajdu... Jakieś 40 kilometrów płaskiego,pod górę, czujecie?!
    Tu psycha siada, ja Wam mówię! Bez dobrego towarzystwa nie ma się co tam wybierać!
    Na nasze szczęście dojechała do nas Magda ze swoją ekipą i takim większym pociągiem (nie za dużym, bo POLICIA ino czekała!), pognaliśmy w stronę Strbskiego Plesa.

    Nim Strbskie, to remont mostu, czerwone światła, asysta karetki za plecami (nie nie było dzwona, po prostu Panowie z karetki chyba lubią patrzeć na kolarzy :P)  i kolejne tasowania między współuczestnikami Rajdu.
    Zgubiliśmy część ekipy, ale w sumie tu nie ma reguły, każdy jedzie swoim tempem ;)

    Kiedy skończył się dzień dziecka i płaskie, lekko pod górę zamieniło się w pod górę, totalnie już każdy jechał swoje.
    Dobrze mi się jechało, nie mogę narzekać, tylko jakoś już kark mnie bolał.
    Mijałam kolejnych uczestników, aż zatrzymałam się przy chłopaku z UKLEJNY MYŚLENICE, jakoś mam taki sentyment do tamtych stron ;)
    Jak się okazało chłopak ma na imię Paweł i w sumie chyba mu nie przeszkadzam swoją paplaniną o wszystkim i o niczym!
    Byle tylko wyjechać na Strbskie i doczołgać się do drugiego bufetu...!
    Gadaliśmy, żartowaliśmy i jest! 
    Jest tabliczka, to i za zakrętem musi być bufet :P

    Musiałam sobie zrobić selfie :D

    Na bufecie zaś drożdżówki, arbuzy, banany, fajnie :P
    Pogoda świetna.
    Słońce, wiatr, błękitne niebo...
    No żyć nie umierać ;)

    Proszę obsługę o dolanie wody do jednego i izotonika do drugiego bidona i kiedy już zaczynam się "plątać" bez celu postanawiam że jadę dalej.
    Paweł oznajmia że jedzie ze mną.

    Super, bo Marcina nie widać, a samej to się dłuży!!!
    Rusza z nami jeszcze inna ekipa, kilku męskich osobników.
    Wiem,że teraz będzie z góry na dół, Paweł wie (zdążyłam mu się poskarżyć),że boję się zjeżdżać od ostatniej gleby, więc mówi,że poczeka na dole, ale teraz musi się "wyżyć" na tym zjeździe :P
    OK jedźcie wszyscy, ja i tak wolę zjeżdżać sama! Jak się przewrócę, to przynajmniej nikomu nic nie zrobię ;)

    Zjazd jest epicki!
    Ten kawałek Rajdu jest chyba najlepszy! W dół,dół,dół,skręt w lewą stronę iiii zaś niby płasko, ale pod górę.
    No nic, przecież nie pierwszy raz przychodzi nam się zmierzyć z ta trasą ;)
    Trzeba dużo gadać, żartować, to wtedy kilometry same uciekają, a życie boli mniej :D
    Do Zdziaru, dojechaliśmy z jakimiś pojedynczymi osobami  z którymi tasowaliśmy się od drugiego bufetu.

    Na górze,czekał na nas ostatni bufet,na ktorym nic nie zjadłam,bo w sumie nie potrzebowałam.
    Wypatrywałam "mojej" Pani z karetki,ale jej nie było,szkoda!
    Był za to Pan Czarek,który miał jeszcze na tyle siły,że zrobił mi "masaż" nóg,szalony! ;)
    Dobrze się siedziało,widoczki cieszyły oczy,ale im dłużej to trwało tym gorzej,bo ciało nie chciało z głową współpracować ;)

    Trzeba jechać,ale przydał by się ktoś do pomocy,bo od Bukowiny do samej mety tego Rajdu podobno strasznie wieje...
    Niedobrze!
    Zbieramy się w 3. 
    Ja,Paweł i Michał.
    Mało jak na nierówną walkę z wiatrem.

    Do końca Rajdu zostało nam ze 30 km,może mniej,ale siły już brakowało.
    Po 170 km boli każda zmarszczka na asfalcie!
    Nie ma jednak marudzenia,cierp ciało jakżeś chciało ;)

    Zdj. Wiktor Bubniak

    Jedziemy,do naszej trójki dołącza chyba dwójka i tak się "ścigamy" z wiatrem i uciekającymi, ostatnimi kilometrami.
    Gdzieś tam nawet na zmianę wyszłam,aleee chyba za dużo Panom nie pomogłam ;)
    Nie pomagała też jazda jeden za drugim,bo ten pieroński wiatr wiał z boku...
    Do niego dochodzą rozpędzone samochody i Pan na motorku bez działającego STOP-u i robi się naprawdę niebezpiecznie!
    Paweł nam słabnie,droga do mety zdaje się nie mieć końca.
    Dobrze, że chociaż Michał ma jeszcze powera,bo reszta nas zostawiła.
    Po skręceniu na lotnisko,Michał motywator krzyczy,żebym dała jeszcze z siebie wszystko i na pełnym gazie wjeżdżamy na metę.
    Czad!
    Zaś objechałam Tatry w koło!!!

    Na mecie chwila na dojście do siebie i już szukamy miejscówki na odpoczynek i posiłek.
    Idę do "kuchni" zamienić bilecik na ryż z kurczakiem i zimne piwo!

    Tak piwo!
    Pierdziele miałam wracać zaraz do domu, ale jak Paulina oferuje drugi nocleg, to czemu mam się nie napić? :P
    Natalka czy chce czy nie, zostanie postawiona przed faktem dokonanym i jak wróci z bufetów, to się dowie,że do domu wracamy jutro :P
    Jem kurczaka, piję piwo, jedno potem drugie iiii język mi się pląta...
    Przynajmniej nie będzie zakwasów :D

    Kiedy już większość (albo wszyscy?) łącznie z obsługą bufetów dojechali do mety, nie pozostało nic innego jak odpoczywać i cieszyć się kolejnym ukończeniem Rajdu wokół Tatr! ;)

    Dziękuję organizatorom za tą przejedyną imprezę!
    Za tą atmosferę, za te bufety z drożdżówkami, bananami, arbuzami i innymi kabanosami :D
    Za te TOI TOIe dzięki którym nie musiałam gonić po krzakach i za to że po prostu Wam się chcę!

    Do zobaczenia za rok!!! ;)

    <3

    • Dystans 210.50km
    • Czas 08:24
    • SpeedAVG 25.06km/h
    • SpeedMaxxx 83.90km/h
    • Kalorie 5077kcal
    • Podjazdy 2697m
    • Sprzęt Bianchi Via Nirone 7 Dama

    XXI Rajd wokół Tatr, zdarzyło się po raz 3!

    Niedziela, 28 sierpnia 2016 · dodano: 30.08.2016 | Komentarze 8

    Nie wiem od czego zacząć... ;)

    Zacznę od tego,że końcem lutego w końcu kupiłam sobie rower szosowy i już w tym roku tyle mniej zmartwienia i zapytań "na czym tym razem przejadę wokół Tatr?" :)
    Dziękuję Rafałowi i Paulinie za użyczanie mi swoich rowerów w latach ubiegłych ciesząc się, że w końcu mam swoją wypasioną furę :P

    A sam rajd...
    Dla mnie rajd zaczął się już w sobotę.
    Wychodzę z założenia,że przyjechać w niedzielę tylko na Rajd, to bezsensu!
    Trzeba być wcześniej żeby się zaklimatyzować.
    Jechałam prosto na lotnisko żeby powiedzieć wszystkim tam obecnym "cześć!" :p 
    Za "cześć" dostałam fuchę! Jutro skoro środek nocy będziemy bułki na bufety robić... Supa! :D
    Trzeba spadać i szybko spać!
    Łatwo powiedzieć, gorzej zrobić :p 
    U Pauliny zawsze tematów do obgadania jest tyle że ho ho! :p
    Noc trwała tyle co mrugnięcie okiem i już się szykowałyśmy do roboty.

    Do Magdy wtarabaniłyśmy się chwilę po 6 rano iiii systemem taśmowym, wyprodukowałyśmy miliony bułek! Smacznego! :D
    Kiedy wszystko i wszyscy byli gotowi,mogłyśmy ruszać na lotnisko.
    Było ciepło, jak na 28 sierpnia i tak wczesną godzinę, wystarczyła koszulka i spodenki!
    Dobrze,bo w ciągu dnia ma być upał, a kieszonki już wystarczająco upchane.

    Na lotnisku dużo kolarzów, ekstra! :D Lubię dużo kolarzów w jednym miejscu!
    Są nasze grupowe chłopaki ze Sącza, jest Grzesiek i dużo znajomych, ale niepoznanych osobiście twarzy, które pamiętam z dwóch wcześniejszych Rajdów ;)
    Chwila organizacji i jedziemy na nowotarski rynek, bo to stamtąd mamy start główny zwany przez koksów ostrym :D

    Na rynku ttyyllee jak nie tyyyyyyyyyyyyylllllllllllllllllllllllllllllllllllllleeeeeeeeeeeeeeeeeeeeeee ludzi!!! A ile ludzi tyle rowerów! :p

    Miazga!
    Czyli moje pochlebiające tą imprezę wpisy działają! :p
    Nieee no nie musicie mi dziękować,przyjemność po mojej stronie! :D 

    Fotki, foteczki,ostatnie uwagi organizacyjne i jedziemy.
    W tym roku wygląda to troszkę inaczej niż poprzednio.
    Startujemy w dwóch osobnych grupach, a kto w której chce jechać, to jego wolna wola.
    Ja wybieram drugą podobno wolniejszą grupę, bo mi się na tych Rajdach nigdzie nie śpieszy! Im Rajd trwa dłużej tym lepiej ;)
    Albo nie, sorry! Ten pierwszy jechany  w deszczu chciałam żeby się skończył jak najszybciej, tak!
    Ale już zeszłoroczny ze względu na piękną pogodę mógł trwać i trwać... ;)
    Teraz też miało być pięknie!
    Na starcie ustawia się też Paulina, Grzesiek i cała nasza ekipa ze Sącza, miło ;)
    Jest też Edyta, (z którą jechałam w tamtym roku od pierwszego bufetu aż do mety) która sugeruje,że powinnam jechać w pierwszej grupie, bo na pewno jeżdżę szybko.
    Hmm... czasami mi się zdarza, ale raczej nie zdarzy się dzisiaj ;)

    Ruszamy!
    Tempo dobre, mi pasuje. Jak na początek, to ani nie za szybko ani nie za wolno ;) 

    Jedziemy i jedziemy i buuummmm! Leżę,ale jak to?!
    (Do teraz nie wiem,ale poczekam na powtórkę w Eurosporcie z analizą komentatorów :D)
    Pamiętam tylko,że gościu przede mną bez żadnego ostrzeżenia po prostu wyhamował do zera!
    Nie byłam w stanie zdążyć się zatrzymać, bo siedziałam mu na kole,więc odbiłam się od niego i zatrzymałam na asfalcie,a na mnie zatrzymał się ktoś!
    Jestem trochę w szoku, nie wiem czy jeszcze żyję i czy się mogę podnieść!
    Przez ułamek sekundy pomyślałam,nieeee to nie może się JUŻ skończyć! przecież czekałam na ten Rajd cały rok!
    Reszta peletonu, której udało się przede mną zatrzymać i na mnie nie najechać,pomogła mi się pozbierać, sprawdzili moją przytomność,pomogli ogarnąć rower, wstępnie opatrzyli rozwalone kolano i łokcie i stwierdzili,że jak czuje się na siłach dalej jechać, to gazu!
    No to gazu!
    W tym momencie nie wiem czy czuję się na siłach jechać dalej, bo widzę,że mam rozwalone kolano, bo krew się leje,a nie czuje żadnego bólu!
    Adrenalina level hard!
    No cóż... Po prostu miałam pecha, a zamiast cieszyć się,że się nie połamałam wk****łam się,że dałam się przewrócić :O

    Jadę,ale głowa zaczyna boleć.
    Nią,tzn. kaskiem uderzyłam o asfalt,to pewnie od tego.
    Jak będzie gorzej, to schodzę bo to będzie chore jechać dalej...
    Zostałyśmy same: ja, Paulina, Edyta i dwie inne dziewczyny, które poharatały się chwile przede mną w pierwszej kraksie dnia...
    Jedziemy w piątkę. Girl team ;)
    Gadam chwile z "nowymi" dziewczynami i jedna z nich, Angelika pamięta mnie z TRR, ja jej niestety nie pamiętam.
    Dopiero później zajarzyłam,że to ona zajęła 1 miejsce w tej samej kategorii w której ja zajęłam 3.
    Czyli "znamy" się z podium :) 
    Jedziemy na zmiany, bo nie mamy wyjścia, cały peleton odjechał, a było tak fajnie!
    Wywrotka była ostatnią rzeczą, której bym się spodziewała na Rajdzie, a to dopiero początek wrażeń!
    Następnym razem do granicy poproszę organizatorów (tudzież Magdę we własnej osobie :p) o osobną eskortę policyjną :D 

    Wjeżdżamy na Słowację, zaczynają się pierwsze podjazdy, zaczyna mnie w końcu boleć krwawiące kolano...Chyba żyje!
    Po skręcie na Oravice na poboczu czekała karetka.
    Miałam ją po prostu minąć, ale dziewczyny mnie nawróciły,żeby mnie chociaż odkazili.
    Razem ze mną odkażały się dziewczyny z pierwszej kraksy i Bartek, który jak się okazało, w tej pierwszej kraksie też oberwał!

    Jak już wszyscy stoimy, tak wszyscy sikamy i wszyscy ruszamy.

    Bartek z chłopakami pojechali szybciej, aleee nie minęło więcej jak 1 może 1.5 km dojeżdżamy, a tam zaś ktoś leży!!! 
    WTF?! Ten Rajd nie tak miał wyglądać!!!
    Jak zobaczyłam czerwony rower w trawie, tak już wiedziałam,że to zaś Bartek!
    Masz chłopie dzisiaj pecha! Jeszcze Ci potrącenia przez samochód brakowało!
    Na tyle poważnie to wygląda,że mi się już Rajdu odechciało na tą chwilę kiedy tam wszyscy staliśmy i czekaliśmy,aż zorganizuje się wezwana pomoc.
    Nie wiem ile tam byliśmy, ale pomyślałam,że jak tak dalej pójdzie i po drodze spotkamy albo nie daj Boże sami będziemy uczestnikami jeszcze jakiejś kraksy, to może się okazać,że nawet do środy nie zdążymy tych Tatr okrążyć...
    W końcu chłopaki stwierdzili,że to bez sensu żebyśmy wszyscy stali i czekali, więc decydujemy się z Pauliną i Edytą,że jedziemy dalej, a oni zostają z Bartkiem i czekają.
    Morale mi spadły pod poziom morza! Takie widoki mocno ryją psychę!
    Mimo wszystko jedzie mi się bardzo przyjemnie, staram się wyrzucić z głowy obrazki tych wszystkich wypadków i cieszyć oczy widokami przede mną.
    Przecież to one są jednym z wielu powodów dla których po raz trzeci przyjechałam na ten Rajd!
    Jak ktoś śledzi, wie jak bardzo jestem zakochana w górach...
    Edyta, którą dobry humor nie odpuszcza od początku, zmienia temat i ze skutkiem przekierowuje myślenie na to co tu i teraz, a nie to co tam przed chwilą, dzięki! :)
    Patrzymy na liczniki, a tu dopiero 40 km, hmm... śmiać się czy płakać? Nie wiadomo!
    Wiadomo jedynie,że do pierwszego bufetu mamy drugie tyle do przejechania, ale przecież damy radę!
    Górki pod Liptovsky Mikulas są, ale na mnie w tym roku górki nie robią wrażenia!
    Wiem, jestem fes skromna, ale za bardzo w tym roku już się oklnęłam na podjazdach,żeby nie widzieć progresu w podjeżdżaniu!
    Czuję,że faktycznie Edyta miała racje mówiąc mi na starcie,żebym się ustawiła w pierwszym-szybszym peletonie...
    Może przynajmniej bym nie zbierała cielska z asfaltu?
    Ni ma co gdybać, wystartowałam z nimi, z nimi mam nadzieję wrócić ;)

    Na podjazdach każda jedzie swoje.
    Jadę ten Rajd już 3 raz, więc mniej więcej pamiętam kiedy zaczyna lub kończy się podjazd, jest mi raźniej niż za pierwszym razem ;)

    Pięknie!
    Na bufecie przepyszne drożdżówki, (zjadłam ich chyba z pisiont! :D) i w sumie tyle się tu poczęstowałam :P

    Zamieniłam już zagrzaną, a nie dopitą do końca wodę w bidonach na "świeżą" i mogę jechać dalej.
    Czekam tylko aż dziewczyny skończą się posilać.
    W między czasie dojechali chłopaki, którzy zostali przy Bartku.
    Bartek cały, ale bez szpitala się nie obejdzie. Ehh...
    Od wyjazdu z pierwszego bufetu dołączyłyśmy do fajnej 3 osobowej grupki, do której dospawałyśmy z nadzieją,że chociaż przez chwilę pojedziemy z kimś.
    Chwila trwała nie więcej jak 15-20 km po czym grupka się nam rozerwała, ale pociąg był zacny :P

    Pan konduktor :P

    i cały skład wagonowy :)
    Świetnie się uzupełniliśmy fotkami! :D

    Najgorszy etap, czyli przejazd przez centrum miasta za nami, teraz będzie spokojniej. 

    Zostałyśmy same, a więc dalej jak na początku tak i w środku Rajdu we trzy dzielnie pokonujemy kolejne kilometry :) 
    Za niedługo rozpocznie się wspinaczka pod Strebskie Pleso, a Paulina ma kryzys, niedobrze! 
    W tamtym roku Marcin miał tu kryzys, teraz ona, jakieś feralne miejsce czy co... ? :O 
    Zatrzymałyśmy się.
    Edyta zrobiła sobie sik stop, Paulina się porozciągała i chyba na razie spoko, no to jedziemy dalej!
    Widoki te same co rok temu, ale ciągle cieszą oko ;)



    No siema! :D

    Podjazd pod Strebskie Pleso przebiegał w nie najgorszym nastroju ;)
    Paulina włączyła sobie muzykę więc mam nadzieję,że jej się polepszy ;)

    Zaś jechałyśmy swoje. Ja z Edytą ciut szybciej, Paulina troszkę wolniej.
    W nagrodę na górze będą drożdżówki i kabanosy,jedziem tam! :D

    Oooo! Tu jeszcze Bianki nie było! :P Ma swój dziewiczy Rajd :D

    Po dojechaniu na drugi bufet, ja zaś żrem drożdżówki, Edyta swoje papu, a Paulina upragnione kabanosy!
    Myślę,że to one ją tu dociągnęły! :D

    Legenda głosi,że były też arbuzy i miała być kawa na hasło,a kawy ni ma!
    Ktoś zrobił przeciek (na tajne,ustalane w skromnym gronie, podczas robienia miliona bułek w środku nocy) hasło!
    Bo jak nie przeciek, to znaczy,żeeeee całą kawę wypiła Magda! :D
    No cóż, kto późno przychodzi, ten się obchodzi smakiem ;)

    Po 2 bufecie był ten zjazd, który mógłby trwać aż do Nowego Targu, ale jakby był tak długi, to ten Rajd nie miałby sensu ;)
    Jedziemy, prędkości cieszą, zakrętasy i widoczki też i nagle koniec zjazdu!
    Skręcamy w lewo i za niedługą prostą będzie czekał na nas ostatni poważniejszy podjazd na Zdziar. 
    Po prostej jedziemy jak przystało na Słowacji gęsiego, jedna za drugą, zmieniając się coby którejś wiatr nie ujechał.
    W sumie walczymy o Paulinę,której kryzys się pogłębiał... Nie damy jej teraz zrezygnować, nie!
    Jak tylko nam zostawała z tyłu, starałyśmy się zwalniać na tyle,żeby nas bez większego dla siebie (chyba?) wysiłku mogła dojechać. 
    Kończą mi się krówki.

    Krówka (de) motywator, mówiła mi tak chyba ze 4 razy w ciągu całego Rajdu!

    Zjadłam prawie całą kieszonkę! Omatkobosko chyba mam cukrzycę! 
    Cały Rajd jadę na drożdżówkach i krówkach ;)
    Mam w kieszonkach jeszcze batony i banana, ale na ten moment drożdżówki i krówki mi wystarczają.
    Przed totalnym zamuleniem ratują mnie gryzy kanapek, z czosnkiem i pastą oliwkową, które przygotowała sobie Edyta, a którymi się chętnie dzieliła, pycha!
    Podjazd pod Zdziar zaczynamy razem z Edytą swoim równym tempem.
    Już na początku Rajdu, zauważyłyśmy,że tempo mamy takie samo i dobrze się nam razem jedzie ;)
    Mówię do Edyty,że może się Paulina nie obrazi jak wyjedziemy szybciej nie czekając na nią, bo tam na ostatnim bufecie na pewno będzie stała karetka.
    Będzie więcej czasu, to może mi popatrzą czy się nie przestawiłam przy upadku, bo mi się szyja nie skręca :O
    Edyta przystała na pomysł, przeprosiłyśmy Paulinę w myślach i jeszcze szybciej zaczęłyśmy podjeżdżać do góry. 
    Na górze oczywiście że była karetka i była w niej ta "moja" uwielbiana od pierwszego mojego Rajdu Pani pielęgniarka (a może ona jest ratownikiem medycznym? :p).
    Nie ważne!
    Jak mnie zobaczyła, tak też mnie poznała! No hejka! :D
    Od razu zabrała mnie do karetki i tam zaczęły się oględziny mojego poobijanego ciała.
    *Głowa cała,a że boli przy wstrząsach na tarkowatym, słowackim asfalcie, to albo efekt kraksy albo w tym momencie już wysiłku,ciężko stwierdzić.
    *Kolano po raz drugi przeczyszczone, łokcie też, podobno się zagoją  ;)
    *Kręgi szyjne miałam na swoim miejscu, a bolało, bo jak uderzyłam głową (kaskiem) o ziemię tak po prostu szyja się nadwyrężyła,przejdzie!
    Pani mi ją zmroziła (mogła by tak psikać tym sprayem do dzisiaj :D) i na chwilę zapomniałam o bólu.
    *Biodro które wcześniej nie dawało o sobie znać, a teraz jest spuchnięte i lekko sine podobno jest całe i podobno jak dojechałam do tego momentu bez żadnych bóli z nim związanych, to się wyliże i za rok się będę z tego wszystkiego śmiała, noooo!
    Oględziny, oględzinami, gadka szmatka, gadką  szmatką :)
    Pani pielęgniarka (tudzież ratownik medyczny) powiedziała,że po raz 3 mnie podziwia,że mi się chce jechać tyle hektarów, ale sama stwierdziła,że specjalnie wcześniej wróciła z urlopu,żeby mogła być tu dzisiaj z nami... Nie dziwcie się więc,że mi się chce! :P
    Załogowy kolega Pani pielęgniarki, korzystając z mojej posiadówy w karetce powoził się na mojej furze i stwierdził,że rower jak na niego robiony :P
    Wstępnie, zawarliśmy ustną umowę sprzedaży iii w razie "W" już nie muszę szukać kupca na moje cacko ;)
    Ale to se jeszcze Pan poczeka ;)
    Jest fajnie,jest miło, ale Edyta krzyczy,że Paulina już przejechała.
    Żegnam się więc z całą pomocą medyczną, dziękując za wsjo i w sumie nawet nie biorąc już nic z tego 3 bufetu, staruję z Edyta w pogoni za Pauliną.

    Paulina ciśnie, nie wiem w jakim jest stanie psychicznym i fizycznym,wole się nie narzucać coby mi się nie dostało, ale skoro jedzie, to chyba dojedzie ;)
    Doganiamy ją gdzieś tam i niby z początku obstawiamy jej tyły, ale jak już się teren wyrównał, a wiatr jak to wiatr zawsze w twarz, to wychodzimy na zmiany, starając się nie jechać za szybko cobyśmy jej nie zostawiły.
    Jeszcze jeden podjazd i wjeżdżamy do Polski. Już nie daleko ;)
    Mówię do Edyty że najlepiej jakby Paulina jechała w środku, to jej nie zgubimy.
    Pojedziemy w takim tempie,żeby było jej spoko jechać.
    Nie wiem czy to było Paulinie pomocne, ale takim systemem dojechałyśmy do Nowego Targu.
    Przed skrętem na lotnisko sznur samochodów, a na ostatniej prostej do mety złapałam kapcia!
    Huuurrraaa, jeszcze mi tego brakowało!
    Z dwojga złego jak już się złapał, to chwała Bogu,że teraz, a nie jakieś 30 km stąd, bo trzeba by było go robić, a dzisiaj już wystarczająco dużo czasu "zmarnowałyśmy" na niespodziewane przygody!
    Dojechałam na tym flaku do mety, a za nią mąż Edyty, od ręki zabrał się za naprawę mojego defektu,dzięki Rafał! ;)

    Na mecie podeszła do mnie kobieta, która przepraszała za to że nie zdążyła przede mną wyhamować i to po jej rowerze mam ślad na koszulce na plecach.
    Spoko, wyluzuj, przecież to nie Twoja wina ;) 
    Nie wiem kto jest winny, nie wiem od czego to się zaczęło, pamiętam tylko,widok zatrzymanego przede mną nagle roweru.
    Ja też tu pewnie jakąś winę mam. Może jechałam zbyt mało czujnie? Może gdybym się bardziej skupiła, nie musiałabym widzieć spływającej po kolanie krwi, a szyja była by nadal wszędzie skrętna? :)
    Nie ma co gdybać, mówi się,że jakby człowiek wiedział,że się przewróci, toby sobie usiadł, a nie popełnia błędu tylko ten, kto nic nie robi! Wszystko prawda!


    Jest wtorek, powoli strupieje :D 

    I co? Kolejny Rajd wokół Tatr za mną.
    Był całkowicie inny niż dwa poprzednie, był dziwny! 
    Mam strasznie mieszane uczucia co do tych wszystkich wydarzeń, które miały miejsce w niedzielę.
    Nawet nie mam jakiegoś wielkiego zadowolenia z tegorocznej edycji tej imprezy.
    Moja gleba, a później widok Bartka leżącego w trawie i jego skasowanego roweru mocno siadły na psychice, ale kolarstwo to taki sport, sport ekstremalny i takie rzeczy się zdarzają, szkoda że akurat nam.
    Plusem tegorocznego Rajdu była znowu przepiękna pogoda i fakt,że mój żołądek nie zdążył się zbuntować!
    Nie zamuliło mi go, czego efektem była chociażby drożdżówkowa rozpusta na 1 i 2 bufecie ;)
    W poprzednich rajdach, wyglądało to tak,że śliny nie chciały mi przejść przez gardło już na 1 bufecie, o jedzeniu nie wypominając! :O
    Nie wiem, może to przez to że na bufetach nie brałam izotoników, których założyłam nie brać, sprawdzając czy to aby tu jest wina moich żołądkowych rewolucji po Rajdzie.
    Nieee, nie jechałam całego Rajdu na wodzie! 
    Miałam swoje specyfiki, które mają podobne działanie jak izo, ale nie zamulają mi żołądka i są pyszne ;)
    Może to też zbyt wolne (jak dla mnie) tempo, jakim jechałyśmy broniąc Paulinę przed rezygnacją z kontynuowania Rajdu?
    Przecież mnie nawet nogi nie zaczęły piec podczas jazdy, a  po całym Rajdzie nawet zakwasów (czy jak kto woli DOMSów :D) nie miałam!
    Przez ten brak zmęczenia,gdyby nie bolące ciało i krwiaki po wywrotce, pomyślałabym,że całą niedzielę przespałam, a Rajd mi się tylko śnił ;)
    I tak z tego wszystkiego najbardziej boli mnie serce ;)
    Czy jeśli moje zadowolenie z tegorocznego Rajdu jest znikome, to koniec z moją obecnością na tej imprezie? 
    Nie!
    O ile się nie połamie/nie zabiję przez ten rok na rowerze i kupię nowy kask (czekam na propozycję od sponsorów :D), to za rok znowu tu przyjadę i mam nadzieję znowu zacząć się cieszyć z udziału w tej niesamowitej imprezie ;)
    Bo ona ma swój urok i swój klimat!
    Organizatorzy stają na głowie,żeby wszystko było przygotowane na 110%,a że w tym roku było trochę nerwowo, no cóż, nie zawsze musi być idealnie!

    Masa ludzi, masa pozytywnych uścisków dłoni, uśmiechów, gratulacji,przybitych piątek i tyle zamienionych słów z różnymi osobami, no nie można z tego zrezygnować, bo raz coś poszło nie tak.
    Zdarza się...
    Zresztą nie chciałabym zostawić Rajdu wokół Tatr z tak dziwnymi uczuciami jakie mam teraz!
    Z nim ma mi się kojarzyć wszystko co najlepsze, a nie kraksy, krew i poobijane ciało. 

    Mam nadzieję, do zobaczenia za rok! ;)
    Enjoy!















    • Dystans 205.05km
    • Czas 08:16
    • SpeedAVG 24.80km/h
    • SpeedMaxxx 65.64km/h
    • Kalorie 4978kcal
    • HRmax 182 ( 92%)
    • HRavg 145 ( 73%)
    • Podjazdy 2122m
    • Sprzęt Giant Brass 2

    XX Rajd wokół Tatr!

    Niedziela, 30 sierpnia 2015 · dodano: 01.09.2015 | Komentarze 6

    Kiedy w zeszłym roku wyjeżdżałam pod Strbskie Pleso, wypluwając płuca, w deszczu i zimnie, obiecałam sobie,że pierwszy i ostatni raz jadę ten Rajd! Bo za co ja mam się tak męczyć i żyły wypruwać, jak tak naprawdę nic za to nie dostanę?!
    Mogłam sobie przecież wtedy pod ciepłym kocem w domu telewizor oglądać...
    Gdyby mi chociaż wtedy ktoś za to konkretnie zapłacił, to może bym widziała sens tej rzeźni....a tak to płakać się chciało!

    Chyba bym sobą nie była, gdybym została w domu! :D

    Są wydarzenia, miejsca i ludzie, którzy są bezcenni! :)
    Nie da się, po prostu się nie da przeliczyć na złotówki tych wszystkich wrażeń, emocji i pozytywnej energii od pozytywnie zakręconych ludzi!!!
    Czekałam na tegoroczny Rajd jak dziecko na Boże Narodzenie! Sierpniowe grafiki w pracy już w lutym miały delikatnie zaznaczone,że Iwony nie ma 29/30 sierpnia w klubie! Święto! :P
    Mając "jakieś" doświadczenie z tamtego roku, wiedziałam,że jestem w stanie to przejechać, tylko nie wiedziałam w jakim to zrobię tym razem! :D
    Oczywiście miałam nadzieję(obiecałam to sobie właśnie rok temu),że chociażbym miała suchy chleb wodą popijać, to kupię sobie szosę i więcej się na góralu męczyła nie będę!
    Nadzieja jednak odchodzi ostatnia! Odeszła w kwietniu kiedy mój iżonowóz odmówił współpracy i trzeba było "ciułane" $ wydać na 4, a nie 2 koła!
    Wiedziałam wtedy,że już do sierpnia nie zdążę się z kasą na szosę ogarnąć, a już mi tak dobrze szło :O
    No cóż...

    Im bliżej Rajdu tym więcej logistycznego przygotowania. Pogodziłam się z myślą,że zaś pojadę na góralu(o ile mi go Rafał pożyczy :P), ale na tyle mi się do końca w tamtym roku tam podobało,że nawet na hulajnodze mogłabym to jechać(patrz 2 akapit!)
    Rafał roweru chciał pożyczyć(nawet go specjalnie na tą okazję do serwisu oddał,żeby mnie nie zawiódł na trasie), ale tak się wszystko poskładało,że dokładnie tydzień przed Rajdem przywiozłam do domu prawdziwy, szosowy rower! :P Dzięęęęęęki Paulina <3

    No to mam tydzień na to,żeby się nauczyć "na tym" jeździć :P Naukę rozpoczęłam zaraz w niedzielę :p
    Wsiadam i zonk! Ta szosa nie jest taka zajebista jak mi się wydawało! Oddajcie mi mój rower!!!
    Na szczęście ten stan trwał przez pierwsze 3 km pokonane na TREKu Pauliny :P
    Potem się już tylko w nim zakochałam <3 :D
    Planowałam nawet w pracy wziąć urlop w na żądanie coby się nacieszyć tym rowerem przez ten tydzień, aleeee nie!
    Tydzień wolnego+rower szosowy w domu= zajazd do Rajdu murowany :D
    Więc grzecznie chodziłam do pracy, a po pracy delikatnie oswajałam swoje plecy do całkiem dla nich nowej pozycji aeroeuroPRO :D
    Tak w ogóle to nie ma porównania rower górski na szosie, a szosa na szosie! :P

    Jadąc na Rajd wiedziałam,że w tym roku może być tylko lepiej i było! Ale od początku:

    Niedziela, pobudka 6 rano,patrze przez okno zaś mgła taka,że nawet balkonu nie widzę!
    Szit powtórka z zeszłego roku, a Krystian wczoraj mówił,że nawet rękawków nie potrzeba ze sobą zabierać, bo ciepło...
    OK,rękawków nie zabiorę, bo wezmę kurtkę!
    Ta desperacja na szczęście trwała tylko do śniadania, później po jednym i drugim wyjściu przed dom, stwierdziłam,że jest "ciepło" i Krystian miał jednak rację(z lokalnym herosem się nie dyskutuje! :D)!
    Po śniadaniu "pakowanie" zestawu na przetrwanie no i jedźmy już w końcu, bo czekam na to od 365 dni! :P

    Dojeżdżamy na lotnisko i jestem w swoim żywiole! Pełno rowerów, pełno kolarzy i pełno optymizmu! Lubię to :D
    Wyłapuję kilka znajomych(z zeszłego roku) twarzy, w oczy rzuca mi się zajebistozielony TREK Grześka i sam Grzesiek, jest Andrzej i Magda i drugi Grzesiek i jest ten PROs, który w tamtym roku się nabijał,że niby na góralu chcę te Tatry objechać....
    No chłopie masz przerąbane,nie zapomniałam! :D
    Ludzi dużo,chociaż to na pewno jeszcze nie są wszyscy,reszta pewnie na rynku czeka, robi mi się gorąco :D
    Wybija 8, czas ruszać!

    Ustawiamy się w kolumnę i według tego co mówi Krystian, mamy ochronę policyjną aż do przejścia granicznego w Chochołowie, ekstra! Całe 40 kilometrów jazdy w stylu "co mi zrobisz jak mnie złapiesz?!" :P

    Na rynku pamiątkowe foto(pewnie i tak nie wszyscy się załapali :P) i ruszamy! W końcu!!!! :P

    Ruszamy z peletonem i w peletonie jedziemy! Nie zostaliśmy z Marcinem z tyłu jak w zeszłym roku, praktycznie zaraz po stracie!
    Mówią,że nie sprzęt lecz technika....pierdoły opowiadają :P Chociaż pewnie i  w tym stwierdzeniu jest dużo prawdy :P

    Fajnie się wozimy, my jedziemy, policja jedzie, a auta stoją i mrugają :P Gęba mi się cieszy na dzień dobry!

    Przygoda z peletonem urwała mi się w Chochołowie na pierwszym podjeździe :D Wiedziałam,że tam się wszystko rozłoży :P
    Marcin wystrzelił w pierwszej grupie, ja zostałam! I dobrze! Potem mi mówił,że oni tam nawet z blatów nie zrzucali tylko jak ciśli na najcięższych tak wylecieli na nich na granicę :D Kozaki!
    Już się miałam wbijać na górze w jakąś grupkę, kiedy przy zmianie przerzutki łańcuch mi spadł i musiałam go ręcznie zakładać!
    Taaaak Paulina ostrzegała, że jest naciągnięty i już go w tygodniu zakładałam,no ale.... i tak jest zajebiście :D

    Marcin tam u góry się zatrzymał i czekał na mnie,potem już jechaliśmy sami.
    Zostało z tyłu kilka osób, ale to też wina defektów, nie ma łatwo.

    Strzałki które organizatorzy pozakładali przy "najgorszych" skrętach ułatwiły sprawę. Szczerze? W tym roku mapkę Rajdu którą dostaliśmy w sobotę przewiozłam przez 205 km w tylnej kieszonce nietkniętą :P
    Pewnie to też dlatego,że mało jechaliśmy sami, ciągle kogoś dojeżdżaliśmy albo ktoś nas dojeżdżał i każdy z nas mniej więcej kojarzył kiedy trzeba skręcać, a gdzie trzeba jechać prosto :)
    I szczerze? :D W tym roku dzięki pięknej pogodzie, przynajmniej widziałam wokół czego jadę! :D



    Widoki były przecudne!!!
    Do pierwszego bufetu dojechaliśmy całkiem szybko. Nawet woda mi się w bidonach nie zdążyła skończyć,a z naładowanych kieszonek nie pomyślałam jeszcze,żeby coś zjeść :P

    Robiem co mogem! :D

    Na bufecie tankujemy do pełna, łapie banana, chwila oddechu i jedziemy :)
    Wystartowaliśmy razem z dwójką ziomeczków z jmp,nie znam ich, ale poznam :P
    Po chwili już wiem,że ona to Edyta, a on to Rafał :P
    Super,jedziemy z Wami!
    I tu po pierwszym bufecie doznałam ciężkiego szoku! Jak, JAK to możliwe,że w tamtym roku nie widziałam,że przejeżdżaliśmy centralnie koło Tatralandii? :D Ja wiem,padało, ale żeby aż tak? :D

    Etap od pierwszego do drugiego bufetu,wypruł mi najwięcej żył rok temu i dlatego wjazdu na Strbskie Pleso obawiałam się najbardziej!
    Rozpoczynając wspinaczkę,zastanawiałam się,czy to rower, czy obecność Edyty i Rafała...

    ...a potem jeszcze jednej grupki,która z nami podjeżdżała,czy może fakt,że nie padał deszcz sprawiły że nie wiem, na prawdę nie wiem kiedy przejechaliśmy "najgorszy" etap Rajdu!

    Prawda prawdą teraz też jechałam do porzygu i na 2 bufecie nawet woda nie chciała wejść, ale najważniejsze,że już mam za sobą te 50 kilometrów :P


    Na 2 bufecie, na górze Strbskiego istny piknik kolarski! :P Jak mi się to spodobało :D
    Zero spiny, totalny luz i jest czas,żeby się poznać, pogadać i pomarudzić :)
    Nikomu się nie śpieszyło! Było gdzie się położyć, było co jeść i pić i było CIEPŁO :P Luzacko!
    Posiedziałam chwilę, pooddychałam to i na kanapkę się wkońcu skusiłam :)
    Dowiedziałam się od Edyty,że to będzie dla niej najdłuższa jednodniowa wyprawa rowerowa. Dotychczasowy rekord, to było 80 km, a teraz miało być ponad 2x tyle! No Edytko od tego momentu trzymam za Ciebie kciuki :)

    Z drugiego bufetu wystartowaliśmy sami, ale widząc jak tegoroczny rajd przebiega, wiedzieliśmy,że zaraz dogonimy kogoś albo ktoś nas i już będzie raźniej :P
    Tak też się stało :) Dojechaliśmy do jakiegoś Tomka i przez jakiś czas spawaliśmy za nim :) Poznał mnie! Pamiętał,że rok temu jechałam na góralu, omatko! To aż tak się to ludziom w pamięci wyryło,że się puściłam na Tatry na MTBku? :P
    To już 4 osoba która była w szoku,że przeżyłam zeszłoroczny Rajd :P Czuję się niezniszczalna!
    Ten zjazd ze Strbskiego mógłby trwać do granicy z Polską, aleeee wtedy toby było przecież bez sensu! :P
    Zjazd był długi i szybki.
    Ledwo połknęłam kanapki z drugiego bufetu, a Marcin mi mówi,że następny już za 15 kilometrów :D Nie wyrabiam w tym roku z jedzeniem i piciem :D

    Nie nauczony do szosowej pozycji kark coraz bardziej dawał o sobie znać,muszę być twarda :P
    Tak naprawdę najgorsze już za nami. Teraz został ostatni dłuższy podjazd na Zdziar, 3 bufet iiii wracamy do Polski.
    A ten Z(a)dzi(a)orny podjazd w zeszłym roku podchodziłam w kawałku z buta, przy okazji jedząc banana :)
    Teraz nie było takiej potrzeby, rower robił robotę :)

    Po wyjechaniu na górę,czekał na nas 3 już ostatni bufet na trasie tegorocznego Rajdu :)
    Tu nie zjadłam nic,niedobrze mi! Proszę o dolewkę płynów do bidonów iiii znowu! Pani z karetki też sobie mnie zapamiętała z zeszłego roku! :P Miło!
    Musiałam chyba wtedy żałośnie wyglądać :D Nieważne to :P

    Po chwili kiedy do bufetu dojechała "nasza" para z jmp postanowiłyśmy sobie z Edytką uciąć krótką pogawędkę nad sensem istnienia, który w tym momencie nie miał sensu :D
    Wygodnie rozsiadłyśmy się na krzesełkach i chwilo trwaj :P

    Każdy ma swoje Calpe! :D

    Tylu nowych ludzi,lubię nowych ludzi! :D

    Był czas na wszystko! :D No bo po co się śpieszyć? :P Jest fajnie!!!

    Chwila jednak nie mogła trwać, bo wiadomo im dłużej siedzisz tym gorzej wstajesz :)
    Wstałyśmy więc i jazda! Jeszcze tylko ze 3 dychy na liczniku i będziemy szczęśliwe(albo i nie?).

    Zjazdy z bufetów były długie i strome, tak samo jak podjazdy na nie :P
    W ogóle to sobie w głowie zakodowałam,że bufety to takie nagrody za to że się do nich na górę wyjechało :P

    W zeszłym roku ten odcinek pokonaliśmy w trupa,do dzisiaj pamiętam tą prędkość(nienaturalnie dużą, patrząc na wcześniej przejechane 170 km) i ten padający prosto na twarz deszcz.
    Tym razem było całkiem inaczej. Gorące, wręcz palące słońce, mocny boczny wiatr i na prostym typowe wożenie się za prowadzącym :) Przynajmniej nie padało! I tu właśnie na stosunkowo najprostszym odcinku Rajdu, złapałam kryzys! Tak dopiero i aż wtedy!
    Mój zmulony żołądek prosił się o wyczyszczenie, do tego ten wiatr i pragnienie, a napić się nie mogłam, bo śliny nawet nie chciały się połknąć :O Omatkoboska,porzygam się zaraz!!!
    Ale! Byle do lotniska! Co, ja nie dam rady?!
    Pamiętałam jak w zeszłym roku bardzo mi się dłużył przejazd na ranczo po wjechaniu za znak z napisem Nowy Targ!
    Teraz już wiedziałam,że sam wjazd do miasta nie oznacza jeszcze końca Rajdu,bo do lotniska zostało kilka kilometrów, no nic zaciskam zęby i gonię Rafała, a Marcin z Edytą gonią mnie! :D

    Metę Rajdu zobaczyłam już z daaaaleka,a mijając po drodze Paulinę(zmierzającą na after party) nawet się nie zatrzymałam, bo już chciałam sobie usiąść(taaaak dawno nie siedziałam, tylko ostatnie 8h! :D) i pozwolić żołądkowi na dojście do siebie :P
    Na mecie podeszła do mnie jakaś dziewczyna z dyplomami i zapytała jak się nazywam, a ja jej na to,że nie wiem! Nie teraz! :D
    Teraz chodź tu Edytko niech ja Cię uścisnę,żeś dała radę przejechać Rajd i pokonać swój dotychczasowy 80 kilometrowy rekord :P Zrobiłaś to!

    Kiedy doszło do mnie,że ja to Iwona i dyplom był mój,zostawiłam rower i już tylko zostało odebrać po rajdowy posiłek i zimne piwo!
    O dziwo!
    Zimne piwo wchodziło, a jeszcze przed chwilą nawet ślina nie weszła :D Aleee ja wiem czemu! To po prostu ten zobojętniający chmiel :D
    Teraz mogłabym siedzieć z nimi wszystkimi nawet do rana! Zadowoleni, uśmiechnięci i towarzyscy, lubię to i tych wszystkich ludzi z którymi miałam okazję przejechać ten Rajd! :D Na mecie znalazł się też Pan Czarek, który także miło(tym razem mi!) utknął w pamięci z zeszłego roku :) Pierwsze co zapytał, to czy tym razem założyłam slicki na koła, czy nadal tłukłam się na tamtych? Ma pamięć! :D
    Zawsze kiedy słyszę lub widzę wzmiankę o Nowym Targu,właśnie z tymi wszystkimi pozytywnymi wspomnieniami on mi się kojarzy! <3

    I dlatego nawet jeśli w przyszłym roku faktycznie Rajd wokół Tatr pojedziemy w przeciwną (trudniejszą) stronę,to też znowu tu wrócę i przejadę te odwrócone 205 kilometrów dla tej atmosfery i dla tych właśnie ludzi!

    Dziękuję wszystkim organizatorom tego zamieszania za zorganizowanie po raz kolejny najlepszego wydarzenia w roku!
    Na następne znowu będę czekała całe, dłuuuugie 365 dni!
    Dzięki całej ekipie JMP! Jesteście najbardziej sympatyczną ekipą kolarską jaką dotychczas poznałam(i wcale się nie przylizuję! :D), po prostu jesteście najlepsi! :P
    Dzięki, dzięki, dzięki!!!

    PS: Jak za rok faktycznie pojedziemy w druga stronę i będzie za ciężko, to najwyżej sobie zrobię maraton 24 godzinny! :D

    Do uwidzenia! :)
     


    • Dystans 202.30km
    • Czas 09:10
    • SpeedAVG 22.07km/h
    • SpeedMaxxx 58.50km/h
    • Kalorie 4947kcal
    • HRmax 182 ( 90%)
    • HRavg 151 ( 75%)
    • Sprzęt Giant Brass 2

    XIX rajd wokół Tatr, czyli samobójstwo na życzenie! ;)

    Niedziela, 31 sierpnia 2014 · dodano: 01.09.2014 | Komentarze 9

    To nie była ani łatwa ani trudna decyzja... Była poprostu ciężka!
    Bo skąd ja mam wiedzieć, czy ja dam rady jechać ponad 200km po górach, w nieznanym terenie, na nie swoim rowerze?! Tego się nie dało przewidzieć, to trzeba było spróbować, spróbowałam! Przynajmniej wiem,że na zawodowca się nie nadaje :D
    Ale od początku... ;)
    O tym rajdzie dowiedziałam się od Pauliny jakoś już chyba końcem lipca i od tego czasu siedziała mi w głowie myśl,że pojadę,spróbuję, bo jak nie to będę żałowała ;) Pojechałam, nie żałuję :D

    Przygotowania do rajdu z jakimiś mecyjami nie było ;) Najpierw orientacyjne szukanie chętnych w grupie GB (znalazłam jednego PROsa, tzn. Fortunosa, który się napalił na ten rajd równie mocno jak ja :P),później zostało obczajenie transportu do Nowego Targu i samo zakwaterowanie przed rajdem... W tej kwestii nie obyło się bez przeszkód, (człowiek bez własnego samochodu jest jak człowiek bez ręki TAK!), ale daliśmy radę ;) Dzięki Basia!
    Im bliżej rajdu tym większe wątpliwości zaczęły mną władać, bo kto przy zdrowych zmysłach garnie się dobrowolnie na COŚ takiego?!
    Teraz rozumiem dlaczego tak ważna w sporcie jest mocna psychika!
    Będąc już w sobotę w Nowym Targu, mieliśmy ochotę wrócić z powrotem z Basią do Sącza, jakbogakocham! Ale nieeee, bo przecież w życiu trzeba być twardym, a nie miękkim!

    Nasza przygoda w Nowym Targu zaczęła się od poszukiwania ul. Ogrodowej gdzie mieliśmy drzymać ;)
    Nawet nam to sprawnie poszło. Załatwiliśmy formalności meldunkowe iii się rozdzieliliśmy ;) Ja do Pauliny po "moją rajdówkę", Fortuna do serwisu dopracować rower ;)

    Fury!

    Następnie pasowało cosik zjeść, bo mi osobiście w tym całym przed rajdowym amoku nawet do głowy nie przyszło,że jak zjadłam śniadanie o 8 tak było przed 16, a ja dalej o śniadaniu!!!! A jutro rajd, nie wolno tak!
    Poszliśmy, zjedliśmy(pizza była bleeee!), zrobiliśmy zakupy na wieczór i na jutro, przebraliśmy się i wio na rowery, szlifować po Nowym Targu ;)
    Tak! Jako że na rower tereny są zajebiste! Paulina zazdraszczam!!!! Można śmigać i śmigać, ojeju <3 Ale jako samo miasto, to takie se ;) Będąc lokalnym patriotą, do mieszkania wolę mój płaski Nowy Sącz ;)
    Rajdówka okazała się genialnym rowerem! Dzięki Rafał, dzięki Paulina ;)

    Boszsze ja chce rower z przerzutkami!!!


    Jako że NT jest małym miastem przejechaliśmy go PRAWIE dookoła, na końcu lądując na lotnisku, coby odebrać pakiety startowe ;)

    Pogadali my z "zielonym" i trochę nabraliśmy odwagi na ten rajd, bo tak ciągle mieliśmy cykora!!!

    Wróciliśmy do pokoju, tylko po to żeby zostawić rowery i z powrotem na miasto, obczaić jak się (nie) bawią na Podhalu w sobotę...
    Godz 20,cisza! OK to my też idziemy spać, bo ustaliliśmy,że rano wstajemy o 6, żeby zjeść normalne śniadanie... ;)

    I nastała niedziela, sądny dzień, wyrok śmierci... Godz 6 rano, budzik się drze swoje, ja swoje na Marcina, czy on oszalał,żeby w niedziele o tej porze budzik nastawiać, a Marcin na mnie żebym wstawała, bo ktoś jajecznice musi zrobić, tee chłopy! :D
    Przy śniadaniu poznaliśmy dwóch innych uczestników rajdu, jakonimielinaimie?! Nie ważne,byli spoko i już ;) Po
    śniadaniu razem wystartowaliśmy na lotnisko, miło było ;) Mgła ograniczała widoczność do mojego przedniego koła, kiepsko!
    Ale ta mgła, dawała nadzieje na słońce za parę godzin ;)

    Na lotnisku istna śmietanka towarzystwa kolarskiego, lubię to!

    Chwila na ogarnięcie się, jakieś fotencje i przejazd na nowotarski rynek ;) ZIMNO!

    Na rynku zaś zdjęcia, godzina 8:14 i strzał omatkotojużmamyjechać?!

    Jedziemy! Tego startu nie zapomnę do końca życia! ;)

    Coś pięknego!
    Z początku, jechało się równo wszyscy w jednej grupie, nie przeszkadzał mi nawet fakt,że ja i Marcin jesteśmy jedynymi uczestnikami tego rajdu bez kolarek! Kiedy na starcie jeden PROs na szosówce(znajdę Cię PROsie!), zagadał że na pewno nie dojedziemy na TYCH rowerach do mety, to sobie pomyślałam, choćbym się miała porzygać, to dojadę i nie dam satysfakcji cwaniakowi!

    Jedziemy, grupa się rozbija, ja zostaje, bo do cholery czeka mnie ponad 200km, jak się teraz zajadę, to po 40km spadnę...!
    Jadę po swojemu, czekając kiedy Fortuna zaczai,że mnie zgubił :D

    Jeeeest czeka, jak miło ;)

    Do pierwszego bufetu (80km), jechało mi się genialnie, sobie pomyślałam nawet,że nie taki diabeł straszny ;) Ten zjazd z tych serpentyn i te widoczki,no ja pikole bomba! ;)
    Nie wiedziałam jak się grubo w tym momencie myliłam z takim podejściem :D Gdzieś tam po drodze zaczęło, padać ja nie ogarniam po co to lało?! Zimno, mokro, no w mordę jeża, nie tak miało być!!!

    Teoretycznie płaski teren i podjazd na Strbskie Pleso(taaak TdP i te sprawy), tak nam dał w kość, że ja osobiście w głowie miałam kilka razy myśli typu japierdolędalejniejadę!
    Marcin też nie miał optymistycznego nastawienia co mnie nie motywowało jakoś szczególnie, o fuck!
    Podjazd ciągnął się jak flaki, normalnie droga donikąd!
    Kolejny bufet miał być po wjeździe na Strbskie (130km), ale kuwa zaczęłam wątpić,że na niego zdążymy!
    Wg endomondo brakowało nam do bufetu ponad 10km, a do końca jego postoju zostało ok 45min, na tym terenie niemożliwe do wykonania!
    Aleee jest, udało się! Pan Czarek (pozdro dla mojego rajdowego idola ;)), czekał na nas! Jednak na tym podjeździe tak się doprawiłam,że o jakimkolwiek jedzeniu nie było mowy, rzygać mi się chciało, a nie jeść!!! P. Czarek dopompował mi wody do bidonów i obiecał,że teraz będzie z górki, uff było ;)
    Do trzeciego bufetu nie pamiętam nic,wiem,że tam ów Pan Czarek pamiętając,że na poprzednim bufecie nie zjadłam nic, wręcz wcisnął(nawet obrał ze skórki :D)mi na chama banana,żebym cokolwiek chociaż zjadła, zjadłam pół, reszta była bleeee...!

    Po trzecim bufecie, dołączyliśmy do trójki uczestników rajdu i tak już razem w 5 jadąc na zmiany cisnęliśmy(dosłownie 45-47km/h) do samego Nowego Targu(skąd ja na to jeszcze siłę wzięłam?!)! Nigdy, na prawdę nigdy się tak nie ucieszyłam na widok tablicy z informacją,że przejeżdżamy na granicę Polski! Boszsze, czekałam na to od początku deszczu na Słowacji, czyli po pierwszym bufecie! Już miałam w nosie,że znowu leje, że jeszcze jakieś % na drodze się pojawiają, ja już chciałam żeby było sucho i ciepło!

    A ta satysfakcja z wjazdu na Ranczo, bezcenna!

    Pierwsze słowa do Marcina na mecie:Kurwa Fortuna zrobiliśmy TO!
    Gratulacje na parkingu i miłe przywitanie w namiocie przez resztę, przybyłych już kolarzy, uświadomiło mi,że TAK WARTO BYŁO!

    I jeśli miałabym tam pojechać drugi raz, TAK pojechałabym! Więc gratuluję wszystkim uczestnikom i do zobaczenia za rok! ;)

    PS: Dzisiejszy poranek nie należał do najlepszych w moim życiu, żeby wstać z łóżka potrzebowałam trzech prób, nogi nie chciały współpracować! Chcieliśmy wracać na rowerach do NS, ale nieee po pierwsze ał wszystko nas boli, po drugie deszcz!

    Jak dobrze,że kierowca jedynego PKSu jadącego do Sącza był tak łaskawy i wpakował nam te rowery do środka :D Nie było szans wrócić na rowerze, NIE!

    Dzięki Paulina, dzięki Marcin, dzięki Rafał, bez Was by mnie tam nie było ;)



    Counterliczniki.com