Info

avatar Ten blog rowerowy prowadzi Izona. Mam przejechane 53867.50 kilometrów w tym 1066.40 w terenie. Kręcę ze średnią 22.33 km/h i się wcale nie chwalę!
  • Czas na siodełku 100d 08h 39m
  • Więcej o mnie.

    Follow me on Strava 2020 button stats bikestats.pl 2019 button stats bikestats.pl 2018 button stats bikestats.pl 2017 button stats bikestats.pl 2016 button stats bikestats.pl 2015 button stats bikestats.pl 2014 button stats bikestats.pl 2013 button stats bikestats.pl 2012 button stats bikestats.pl 2011 button stats bikestats.pl 2010 button stats bikestats.pl

    Ja na instagramie

    Znalezione obrazy dla zapytania instagram

    Moje ziomeczki

    Wykres roczny

    Wykres roczny blog rowerowy Izona.bikestats.pl

    Z Archiwum X

    Wpisy archiwalne w miesiącu

    Lipiec, 2018

    Dystans całkowity:832.15 km (w terenie 0.00 km; 0.00%)
    Czas w ruchu:33:47
    Średnia prędkość:24.63 km/h
    Maksymalna prędkość:84.60 km/h
    Suma podjazdów:11395 m
    Suma kalorii:17151 kcal
    Liczba aktywności:14
    Średnio na aktywność:59.44 km i 2h 24m
    Więcej statystyk
    • Dystans 45.50km
    • Czas 02:05
    • SpeedAVG 21.84km/h
    • SpeedMaxxx 84.20km/h
    • Kalorie 948kcal
    • Podjazdy 760m
    • Sprzęt Bianchi Via Nirone 7 Dama

    Urwałam z przodu przerzutkę!

    Wtorek, 31 lipca 2018 · dodano: 31.07.2018 | Komentarze 2

    Miało być tak pięknie... :P
    Wcześnie się dzisiaj obudziłam (jakiś dziwny sen mnie obudził), do tego byłam rano strasznie głodna, więc postanowiłam nie leżeć bezczynnie w łóżku tylko ogień na śniadanie i będę miała taaakiii długi dzień przed pracą :P
    Taaaa  :P
    Wstałam,zjadłam, obczaiłam prognozę pogody (bo coś nie wyraźnie było na niebie) i już byłam gotowa na włóczenie się po wsi.
    Niby spoko 8 rano, a ja już na rowerze, tylko udało mi się 100 m od domu, urwać przerzutkę z przodu.
    Znaczy linka mi strzeliła... I to na najlżejszym blacie, lol!
    Już miałam zawracać póki jestem tak blisko domu, no ale co ja ze sobą będę robić w tak długim,wolnym czasie?!
    Jadę dalej, ale muszę sobie kombinować podjazdy non stop, bo po prostym nie da się jechać!
    Już w Gostwicy skręcam na Krzaki i ciągnę do góry na tej urwanej przerzutce :P

    Tak mi trochę morale opadły, ale skoro tak mi się zdarzyło :)
    Dalej pcham się na Mokrą Wieś i Łukowicę.
    Wszędzie byle jak najwięcej pod górę, bo nie chce mi się myrdać nogami na darmo!
    W Łukowicy skręcam na Roztokę i ciesząc się,że mam "coś" depnąć pod nogą jadę aż do Starej Wsi.
    LoL to miała być szybka wycieczka,a w tym tempie, to nawet do obiadu nie wrócę do domu :D
    Robiem co mogem!
    Musiałam śmiesznie wyglądać, machając tak w kręciołku nogami :P
    Z Siekierczyny dojechałam do Rogów i stamtąd zaś się wspinając dotarłam na Osowie, skąd "na luzie" stoczyłam się z powrotem do Gostwicy.
    Umordowałam się więcej niż jeżdżąc na twardych przełożeniach, a rower? Rower do serwisu!  


    • Dystans 55.31km
    • Czas 02:05
    • SpeedAVG 26.55km/h
    • SpeedMaxxx 55.10km/h
    • Kalorie 1016kcal
    • Podjazdy 436m
    • Sprzęt Bianchi Via Nirone 7 Dama

    Na dobry początek tygodnia ;)

    Poniedziałek, 30 lipca 2018 · dodano: 31.07.2018 | Komentarze 4

    Weekend po raz ostatni (na najbliższe półtora miesiąca) przeleciał mi pod znakiem wesela,znowu!
    Już mi się odechciało tych wesel! :D
    Człowiek taki uwiązany,że o matko bosko!
    Niby olaliśmy poprawiny i niedziela była wolna, ale szkoda mi się było włóczyć na rowerze, kiedy Chopusia miałam w domu, a później i reszta rodzeństwa się pozjeżdżała <3
    Woleliśmy jedną wielką ekipą wybrać się i trochę posmażyć nad Jeziorem Rożnowskim, ooooo tak skwarki! :D
    W poniedziałek tak bardzo mi się chciało na rower,że ojeju :D 
    Wyspałam się i to porządnie fes!
    Prawie 12 h snu, wyrównało jego weekendowe braki. 
    Szkoda mi czasu w weekend na sen ;)
    Pełna siły i z masą energii wyruszyłam na podbój sądeckich szos :D

    O jak moją formę i weekendowe pijaństwo szybko zweryfikowały pierwsze lepsze hopki :P
    Piłaś, nie jedź bym rzekła :D 
    Nie dość,że upał, duszno jak fiks (uwielbiam lato i upały, ale nie aż takie :P), to jeszcze wody w bidonie brakło jakoś nawet nie w połowie drogi, lol :P

    Stwierdziłam,że i tak mi się nigdzie nie śpieszy :D
    Więcej siedziałam jak jechałam, ale kto mi zabroni, trener? :P
    No więc właśnie, dlatego go nie mam! :D
    W drodze na Piwniczną milion robót drogowych i non stop jakieś zatrzymanie ruchu, a ja potrzebuję prędkości, bo skwaaar!
    Po dojechaniu do źródełka w Piwnicznej i dopompowaniu bidona, zawróciłam i czym prędzej pedałowałam do domu, bo chciałam zdążyć przed południem wrócić...
    Prawie się udało, prawie :D 


    • Dystans 70.26km
    • Czas 02:43
    • SpeedAVG 25.86km/h
    • SpeedMaxxx 65.20km/h
    • Kalorie 1199kcal
    • Podjazdy 450m
    • Sprzęt Bianchi Via Nirone 7 Dama

    Koła mi się wolno obracają!

    Czwartek, 26 lipca 2018 · dodano: 27.07.2018 | Komentarze 0

    Jak w tytule! 
    Myślałam rano,że się normalnie spóźnię do pracy, rowerem!
    Jakoś tak mi się wolno jechało...
    I to nie,że ja nie mam siły,helloł!
    Tylko koła nie mają siły się szybko obracać :P
    Doturlałam się jakoś na czas w tej duchocie i parności do pracy, a po pracy skoczyłam do (tym razem) Bikershopu po nowe "kopyta do pedałów", czytaj nowe bloki do shimanowskich butów, bo stare, zwłaszcza lewy, już się nawet nie wpinał :P
    Szybko i sprawnie chłopaki wymienili co trzeba i ja pełna obawy,czy aby się zdążę wypiąć w razie W, pojechałam do domu.
    O jak się mi fajnie jechało, mając pewność,że nic mi z pedałów nie wyskoczy :)
    To twarde wpięcie w pedał robi robotę, a moje "doświadczenie" z blokami daje poczucie ja wiem?
    Pewności manewru blokami? :P
    Z tej radości mimo wiatru w twarz i ciągle wolno obracających się kół postanowiłam do domu wracać (jakby to Chopuś powiedział) przez pół województwa, czytaj przez Łącko :P
    Źle mi się jechało, no ale dałam sobie radę!
    A jaka ja głodna do domu wróciłam!!!
    Dzięki Bogu,że mnie nie zbombiło! :D

    • Dystans 72.51km
    • Czas 02:48
    • SpeedAVG 25.90km/h
    • SpeedMaxxx 63.70km/h
    • Kalorie 1428kcal
    • Podjazdy 786m
    • Sprzęt Bianchi Via Nirone 7 Dama

    Świetna przejażdżka :D

    Wtorek, 24 lipca 2018 · dodano: 25.07.2018 | Komentarze 3

    Szkoda,że w zeszłym tygodniu pogoda była jaka była, bo tyle lata nam uciekło :O
    Z drugiej jednak strony po czymś takim człowiek bardziej docenia pogodne niebo!
    Z okazji pierwszej zmiany, mimo chwilowego zawahania, do pracy wybrałam się rowerem.
    Nogi wcale mnie nie chciały zawieźć do klubu, a głowa ani tyle :D

    Po pracy jak zwykle błądziłam po połowie małopolski, ale było mi tak świetnie!
    Nie chciałam zginąć na Marcinkowickiej pod kołami jakiegoś pchającego się w korku samochodowego szaleńca, więc wybrałam się do domu górą.
    Górą znaczy przez Marcinkowice :P
    Mniejszy ruch, nie najgorsza droga, chociaż jadę ciągle lekko pod górę,ale to pod górę fajne jest!
    W Pisarzowej podjeżdżając jeden ze stromszych podjazdów na tej trasie,nagle mnie ktoś woła:
    "Hej, poznajesz mnie?" Patrzę i nie poznaję :O Patrzę drugi raz, przystaję i poznaję!
    To Aneta, którą poznałam w zeszłym roku w drodze do Częstochowy, na pielgrzymce rowerowej.
    Razem budziłyśmy się nad ranem o 3 tylko i aż po to żeby zdążyć na 6 na odsłonięcie obrazu, fajne to było!
    Pogadałyśmy sobie chwilę i wiem,że tak jak i ja ona też w tym roku nie wybiera się na tą pielgrzymkę.
    Jej się nie chcę, bo tyle co wróciła z nad morza, po którego wybrzeżu jeździła rowerem, ja idę na wesele, więc nie ma kiedy jechać :P
    Kiedy skończyłyśmy, z powrotem wróciłam na podjazd i w Mordarce nawróciłam w kierunku domu.

    Mimo wiatru tak świetnie mi się jechało,że postanowiłam podjechać całą Kaninę i Wysokie i przez Chełmiec wracać do domu, tylko już nie pchać się w korki :P
    Miejscami zjazd był na tyle niebezpieczny, bo bujało mną jak chorągiewką,że po raz enty powiedziałam sobie w duchu,że już wolę podjazdy, im wyższe tym się nimi bardziej cieszę.
    Zjazdów się boje i już!

    Fajnie było na prawdę, niech tak będzie do października <3

    • Dystans 22.23km
    • Czas 01:31
    • SpeedAVG 14.66km/h
    • SpeedMaxxx 84.60km/h
    • Kalorie 955kcal
    • Podjazdy 1102m
    • Sprzęt Giant Brass 2

    Z Chopusiem do Klasztoru :D

    Poniedziałek, 23 lipca 2018 · dodano: 24.07.2018 | Komentarze 3

    Weekend przeleciał mi pod znakiem wspaniałego wesela <3
    Nie obyło się bez podróży, bo wesele było hen hen prawie przy ukraińskiej granicy, ale to była podróż samochodowa.
    Podobno podróże kształcą, a jak! :P

    Po powrocie korzystając z faktu,że i ja i Chopuś mieliśmy wolny poniedziałek, a pogoda była cudna, postanowiliśmy spalić trochę tego alkoholu (taaa bo uwierzę,że "sportowcy nie piją :P) i wybraliśmy się do Szczawnicy, do Czerwonego Klasztoru.

    Fajna ta trasa. Typowo pod rower górski. Nie za duży ruch na ścieżce. Byłam tam chyba drugi raz w życiu.
    Pięknie! :P
    Tylko ten Dunajec jeszcze taki paskudny...


    • Dystans 70.05km
    • Czas 02:24
    • SpeedAVG 29.19km/h
    • SpeedMaxxx 72.70km/h
    • Kalorie 1384kcal
    • Podjazdy 566m
    • Sprzęt Bianchi Via Nirone 7 Dama

    Już myślałam,że Słońce umarło!

    Piątek, 20 lipca 2018 · dodano: 20.07.2018 | Komentarze 2

    Ale się nam rozpadało w tym tygodniu!
    Jeszcze poniedziałek i wtorek były znośne (do teraz żałuję,że poniedziałkowy wolny czas straciłam na pucowanie roweru, zamiast na jeżdżenie na nim), ale od środy istny armagedon!
    Lało jak z cebra!
    Normalnie jakby tam u góry ktoś wiadrami wody nas polewał!
    Deszcz, bez końca deszcz! 

    Miejscami aż podtapiało...

    Smuteczek!
    Dzisiaj obiecywali,że będzie słońce...
    O jak ja się zawiodłam kiedy rano otworzyłam oczy, a tu dalej co?
    Deszcz!
    Wkurzyłam się!
    Ale wiem,że tyle ino mogłam.
    Na pogodę nie ma mocnych.
    Tak było o 8 rano.
    Koło 11 ku mojemu zadowoleniu można było zebrać się na rower!
    Jeju jak mi się micha cieszyła :D
    Uwielbiam jeździć na rowerze i bez niego taka żem jakaś nie swoja!
    Nie wiem czy to już nałóg, ale cóż... :P
    Udało mi się dzisiaj zdobyć Piwniczną, od której deszcz odgonił mnie we wtorek :P
    Początkiem trasy miałam tak drętwe nogi,że pomyślałam,lol daleko to ja nie zajadę dzisiaj :P 
    Udało mi się jednak wykręcić całkiem sporo kilometrów, w całkiem przyzwoitym czasie :D
    Uważam więc,że takie przymusowe wolne od roweru czasami wychodzi na dobre!



    • Dystans 50.68km
    • Czas 01:51
    • SpeedAVG 27.39km/h
    • SpeedMaxxx 62.00km/h
    • Kalorie 1079kcal
    • Podjazdy 520m
    • Sprzęt Bianchi Via Nirone 7 Dama

    Uciekając przed deszczem... :P

    Wtorek, 17 lipca 2018 · dodano: 17.07.2018 | Komentarze 0

    Po sobotnim wyścigu nie ma już śladu :P
    Nie rozjeżdżałam, bo nie było kiedy :)
    W sumie mogłam wczoraj, tylko mi się wczoraj nie chciało, za długo spałam :)
    Regeneracja też ważna sprawa, nie? :)

    Dzisiaj kiedy przebudziłam się koło 2 w nocy i słyszałam przez otwarte okno jak deszcz bębni o parapet, pomyślałam, lol chyba mam spokój z rowerem przez najbliższe kilka dni!
    Nic z tego! 
    Do rana w miarę się wypogodziło i jak tylko skończyłam sprzątać w domu po śniadaniu, tak od razu wskoczyłam na rower :)
    Plan był prosty: szybko, płasko i o suchym kole dotrzeć do Piwnicznej i takim samym sposobem z niej wrócić :P
    Dobrze zaplanować, a już na moście w Starym Sączu zawracałam, spierdzielając przed deszczem! :)
    Odbiłam na Chełmiec, bo tam słońce świeciło i postanowiłam, że wolniej bo wolniej, ale powspinam się do Trzetrzewiny, a potem w razie ewentualnego deszczu szybko zjadę do domu :P
    Jak pomyślałam tak zrobiłam.
    Nawet mi ten podjazd szedł, narzekać nie mogę.
    Przy drogowskazie na Podrzecze skręciłam i szybkim tempem zjechałam aż na Strzyganiec pod kościół.

    Ładnie tam patrząc z góry nie? :)
    Mając jeszcze chwilę, postanowiłam wracać do domu przez Stary Sącz, bo teraz widać było tam słońce i zaś mnie zwiodło, bo mnie od samego mostu do domu ciągle deszcz kropił!
    Ale nie lało, udało mi się!

    Deszczu ić sobie już stont!


    • Dystans 54.00km
    • Czas 02:17
    • SpeedAVG 23.65km/h
    • SpeedMaxxx 64.40km/h
    • Kalorie 1080kcal
    • Podjazdy 1450m
    • Sprzęt Bianchi Via Nirone 7 Dama

    Tatra Road Race...Lepsze niż wszystko inne!

    Sobota, 14 lipca 2018 · dodano: 17.07.2018 | Komentarze 4

    Nie spodziewałam się,że wezmę udział w tegorocznej edycji tego wyścigu.
    Wyścigu nie na darmo nazwanego "najcięższym, amatorskim wyścigiem kolarskim w Polsce".

    Na wyścig zapisałam się już w marcu, licząc na to,że moja psychiczna blokada szybkich zjazdów mi odpuści.
    Nie było kolorowo. W sumie dalej nie jest .
    Ludzie!
    Ja szybciej stoję jak zjeżdżam!
    Zrozumie to tylko ten kto szukał swojej "jedynki" na asfalcie,zjeżdżając z Gliczarowa...

    Decyzja,że jadę zapadła 2 tygodnie temu.
    W sumie, to Damian mi pomógł w jej podjęciu :P
    Dzięki Chopuś Ja za ambitnie do tego wyścigu podchodziłam, a to mi w niczym nie pomagało, wręcz utrudniało!

    Próba nie strzelba.
    Wygrać nie muszę, za to spróbować się ze wszystkimi zjazdami na trasie tego wyścigu jest wielką okazją do pokonania w sumie samej siebie!
    Co za paradoks nie?
    Większość z Was przyjechała pewnie do Zakopanego, obawiając się tych ciężkich, wręcz miejscami pionowych podjazdów, ja przyjechałam ze strachem zjeżdżania.

    Przygotować się w 2 tygodnie do takiego wyścigu się nie da.
    Jadę więc na farta, byle nie zgubić drugiej jedynki :D
    We czwartek przed sobotnim startem udało nam się wyrwać na odcinek trasy,żeby sprawdzić jak bardzo jestem w tyle z formą i na którym kilometrze trasy umrę. 
    No... :D

    Na wyścig ten jechałam po raz 3, więc logistycznie byłam na wszystko przygotowana :P
    Wiedziałam kiedy pobudka. Wiedziałam jak długo jeść śniadanie i kiedy najpóźniej wyjechać z domu,żeby Zakopianka nie pozbawiła mnie możliwości startu.
    Wszystko na spokojnie.
    Nie czułam żadnego stresu,na pewno nie denerwowałam się tak jak za pierwszym razem :)
    W sumie mówią,że pierwszy zawsze najgorszy! :D
    Stres mnie nie dotyczył, aż do momentu kiedy gdzieś pod Nowym Targiem przypomnieli mi w prognozie o pogodzie.
    Miało lać, intensywnie lać!
    Oni mówili, ja zaczęłam sobie wyobrażać zjazd z Butorowego w tej wodzie, lol :O
    No,ale teraz już nie zawrócimy helloł!
    Dzięki wczesnemu wyjazdowi z domu, nawet korki na remontowanej Zakopiance nie zdążyły wyprowadzić mnie z równowagi :P

    Po przyjeździe na miejsce od razu udałam się do biura zawodów po pakiet startowy i po może jakieś słowo otuchy przed starem :)
    Już na dolnej części wejścia na teren Hotelu Mercure minęłam się z chłopakami z sądeckiej grupy MORE,swojsko :)
    Chwila bajerki i już jestem w karczmie.
    Kolarzy u góry mniej, niż samochodów na parkingu.

    Nie narzekam,bo dzięki temu szybko i sprawnie otrzymuję swój numerek startowy i słowo otuchy od Kingi, która nalega żebym się nie bała tych zjazdów, bo nie ma czego...
    Taaa :P

    Odbierając resztę pakietu, kuszę się na okazyjny tatuaż, który mówi wszystko o wyścigu i teraz o moich łydkach :D

    Ciekawe czy jest zmywalny? :P

    Wychodząc z biura, spotkałam kolejnych sądeckich kolarzy,oni są tu pierwszy raz, jeszcze nic nie wiedzą,lol :P
    Zaś chwilę pogadaliśmy i życząc sobie wzajemnego powodzenia, rozeszliśmy się w swoje strony. 
    Po powrocie do samochodu, miałam jeszcze chwilę na nic nie robienie i dopiero przed 11 zaczęłam się przebierać i składać rower.
    Przy okazji zamieniłam parę zdań z Panem startującym na dystansie PRO.
    Faktycznie wyglądał jak PROs :)
    Trzymam kciuki za ukończenie zawodów, bo Pan opowiedział,że tydzień wcześniej się poprzewracał na rowerze i taki nie do końca na wyścig jeszcze.

    Kiedy on odjechał na start i ja już byłam gotowa na rozgrzewkę :P
    Zastanawiałam się tylko czy mogę ruszać, bo przecież za chwilę ruszają PROsy :P
    Jadę, jak wystartują to się im po prostu usunę z drogi.
    Jadę w dół i do góry i tam i nazad i nagle słyszę syreny policyjne, znaczy długi dystans poszedł w ruch!

    Powodzenia!

    Ruszam po raz ostatni w górę i zjeżdżając w dół skręcam w kierunku miejsca startu wyścigu.
    Czuję,że muszę jeszcze raz skorzystać z toalety, coby pod górę nie ciągnąć pełnego pęcherza (jeden, duży bidon z wodą wystarczy :P) i teraz bądź człowieku mądry i jakkolwiek przepchaj się do TOI TOIa.
    Tyyyleeee ludzi, którzy jakoś muszą się pomieścić w IV, ostatnim sektorze, matko :O
    Zostawiam rower, na samym początku, pod pierwszym lepszym namiotem i z buta między tymi wszystkimi kolarzami i ich maszynami próbuję bez szwanku (dla maszyn :P) dojść do celu.
    W tym miejscu przepraszam wszystkich, którym zakłóciłam mentalne skupienie przed startem :P
    Po dotarciu do karczmy, szybka akcja i wracam z powrotem, bo za chwilę sama wyląduję w ostatnim sektorze.

    Dzięki startom w latach ubiegłych i zajmowanych całkiem dobrych jak nie bardzo dobrych lokat, no i przede wszystkim ze względu na płeć mam prawo do startu z sektora I i nie zawaham się tego wykorzystać :P
    Wbijam więc w odpowiednie miejsce, Kinga odhacza moje nazwisko na liście startowej i już jestem gotowa :P
    Patrzę do przodu.
    Widzę i Asię i Martę i tą dziewczynę w pomarańczowym kasku z którą w zeszłym roku tasowałyśmy się na trasie :P
    Proszę chłopaka obok mnie czy by mi nie potrzymał roweru na chwilę i idę na dwa słowa do dziewczyn.
    Dosłownie dwa, bo już muszę wracać na swoje miejsce,zaraz start.

    Odpalam aplikację trzy,dwa, jeden.... i ogień!
    Skupienie, które mnie opanowało najlepiej widać na filmiku, który nagrywał Damian.
    Nawet nie wiedziałam,że potrafię być taka poważna :D
    Nie chciałabym żeby wyścig zakończył się na jakiejś głupiej kraksie przy samym starcie.
    Na szczęście wszyscy  w moim najbliższym otoczeniu mało nerwowi, więc obyło się bez przygód w tej fazie wyścigu.
    Jechałam swoje, nie siepałam się.
    Wiedziałam,że za chwilę mogę stracić oddech przy dłuuugim i stromym podjeździe na Butorowy :P
    Nie chciałabym tego!
    Podjazd nie okazał się w tym roku jakiś straszny. Nie brakowało mi powietrza.
    Nawet poprowadziłam spokojny dialog z Michałem, z którym "umówiliśmy" się w sierpniu na Rajd wokół Tatr.

    Foto Wiktor Bubniak

    Część zawodników została z tyłu. Część mnie wyprzedziła tylko po to żebym za chwilę to ja ich zaś minęła. 
    Większa grupa poszła w górę jak strzała!
    Aż się zaczęłam oglądać czy aby nie zostałam jako jedna z ostatnich podjeżdżających ten podjazd :P
    Nie mogło się jednak tak zdarzyć,żeby na tak krótkim odcinku wyprzedziło mnie ponad 500 osób, no way! :P 
    Po wystyrmaniu się na górę, pierwszy,może nie stromy zjazd, ale zjazd z miejscami zniszczoną nawierzchnią.
    Moja psychologiczna blokada zjazdów, polega na tym,że w momencie kiedy rower wpada w nierówny teren i zaczyna go siepać, ja automatycznie staram się wyhamować praktycznie do zera...
    Oooo tak pamiętam dobrze jak mi zatrzęsło rowerem na Gliczarowie...
    Zjeżdżam więc jak drewno i z zazdrością patrzę na tych wszystkich kolarzy, którzy pewnie nawet przez sekundę nie przytrzymali klamki hamulca na tym odcinku.
    Jeszcze w tamtym roku zjeżdżając w tym miejscu, też nie hamowałam.
    Wydawało mi się że jestem nieśmiertelna na zjazdach, a w nosie!

    Jedziemy dalej kierując się w stronę Czerwiennego.
    Dobrze mi się jedzie, nawet bardzo.
    Gdyby nie ten wiatr, co mi nie chciał pozwolić dospawać się do jakiejkolwiek grupy co by mi się lepiej jechało, nooooo.
    Cóż chwilę powalczyłam, w końcu udało mi się i gdzieś tam zaczęłam plątać się między innymi uczestnikami :)
    Następnym większym podjazdem miała być Bachledówka, ale to za dłuższą chwilę.
    Na razie wozimy się fajnymi drogami, na prawdę.
    Gładkie, lekko wąskie dróżki, ekstra!
    Żeby nie było, one były fajne bo nie dziurawe, więc mnie nie stresowały, ale wcale nie były łatwe, bo to był ciągle podjazd :P
    Zaraz przed Bachledówką zamieniłam parę słów z dziewczyną, która już na Butorowym rzuciła mi się w oczy.
    Jadę ten wyścig 3 rok z rzędu i jeszcze jej tu nie widziałam, a uwierzcie mi, że mimo iż z roku na rok damska frekwencja na tym wyścigu wzrasta, ciągle jest nas, Pań na tyle mało,że jestem w stanie powiedzieć która jedzie pierwszy raz, a z którą już się na tych podjazdach ścigałam :P
    Blondynka z Mazowsza, szybko nakreśliła mi, że ona w rok jak zrobi 400 m up na rowerze to jest dobrze, a tu jej "kazali" za jednym zamachem 1500 wykręcić :P
    Dawaj, dawaj dziołcha, to dopiero początek! :)
    Z tego co się dowiedziałam, noga podaje.
    W maju wygrała krynickie "Majka Days", czyli dobra jest! :D
    Na Bachledówce cisłyśmy PRAWIE równo,bo to przecież "lekki podjazd", później mi gdzieś znikła z pola widzenia, żeby na dalszym odcinku trasy pojawiać się znowu.

    Foto Wiktor Bubniak

    Na szczycie podjazdu zlokalizowany był bufet na którym przez przypadek zamieniłam swój bidon z wodą na bidon z izotonikiem.
    Przez pierwsze 3 sekundy byłam oburzona tym faktem, bo wiedziałam że mój brzuch zostanie zamulony do końca wyścigu i wcale nie będzie mi się przyjemnie jechało.
    Później jednak im dłużej jechałam tym bardziej cieszyłam się,że w bidonie mam coś więcej jak wodę :P 

    Nie pamiętam gdzie zaczął padać deszcz, ale gdzieś właśnie w tym miejscu i wcale mi się to nie podobało.

    Foto Aleksandra Socha
    Chociaż wcale po mnie tego nie widać :P

    Tradycja tego wyścigu została jednak zachowana :P
    W momencie koła traciły przyczepność i zaczęła mi się panika na myśl o kolejnych czekających mnie zjazdach.
    Nie dość,że padało, to jeszcze pierońsko wiało.
    To nie był halny, bo nie był ciepły i suchy. To był jakiś inny diabeł :P
    Walczę więc z mokrym asfaltem i porywistym wiatrem.
    Dużo Was mnie tu wyprzedziło, a ja po raz kolejny z zazdrością patrzyłam jak śmigacie w dół bez hamulców, wow!
    Aż mnie jedynka zabolała! :D
    Nie padało na szczęście długo, więc i koła szybko wyschły, super!

    Jedziemy teraz do Zębu.
    Dzieciaczki kibicują, piątki przybijają.
    Starsze Panie nie są w tym gorsze,tylko mniej spontaniczne :P
    Milusio :)
    Dojeżdżamy do kolejnego ostrzejszego podjazdu, nazwanego dla dosłodzenia mojego bidona "Słodyczkami".
    Cud, miód i bederzygoł... :P
    W zeszłym roku o jak ja tu cierpiałam z powodu skurczów, shit!
    Dzisiaj dzięki Bogu obyło się bez takich atrakcji, ale nie powiem łydka zapiekła!
    Po wyjechaniu na szczyt, w miarę przyjemny odcinek do zjazdu.
    To Zoki,które w tym roku tylko zjeżdżaliśmy.

    Patrząc na mój strach już chyba wolę jak mnie łydka piecze!

    Po bezpiecznym zjeździe czeka nas przed ostatni podjazd, ale jaki podjazd!
    Prowadził na niego ostry skręt, strzelam z 90 stopni, a przed skrętem milion wykrzykników, które dla mnie brzmiały zwolnij albo najlepiej zejdź z roweru! :D
    Ja zwolniłam i się w zakręcie zmieściłam.
    Kolega za mną nie miał tyle szczęścia.
    Tylko słyszałam zamiatane kamyczki spod jego tyłka.
    Ała!

    Zaczynamy wspinaczkę pod Ostrysz!
    Premia górska od Red Bulla.
    Matko!
    Te skrzydła, to on mógł dodać na samym dole.
    To na ten podjazd hasło Hard As Hell, wpasowało się idealnie!
    Ściana, pionowa ściana...płaczu :D
    To tu faceci, FACECI schodzili z roweru!
    Kiedy ich mijałam,za plecami słyszałam charakterystyczny stukot bloków z kolarskich butów.
    Panowie come on!
    To tylko 283827437824% nachylenia, nie bądźcie miękcy i nie prowokujcie mnie, ja z roweru nie zejdę!
    Teraz jechałam głową, nogi jechać nie chciały.
    Na kierownicy macałam klamki, łudząc się,że znajdę jeszcze przynajmniej jedną możliwość zrzucenia na lżejszą przerzutkę.
    Na darmo!
    Z pobocza kibicujący, starszy Pan dodawał mi otuchy wołając "nie odpuszczaj, dopiero parę kobiet przejechało!", no i? :D
    Na asfalcie zobaczyłam napis: WRZUĆ NA BLAT!
    Bardzo śmieszne! :D
    Na szczycie drogi (do nieba) zobaczyłam mnóstwo ludzi podających kubeczki, tudzież puszki z red bullem, nie biorę.
    W bidonie mam nadal słodki izotonik.

    Foto Aleksandra Socha

    Zaczynamy prostą, taką lekko w górę.
    Patrzę na kierownicę kolegi obok. Jest Garmin. Pytam więc ile mamy do końca. Zostało koło 10 może 12 kilometrów...

    Jedziemy na Dzianisz.
    Gorzej niż było już nie będzie.
    Słońce wyszło, może się uda,że więcej nas nie zleje.
    Nie czułam dużego zmęczenia, ale kiedy dojechałam do ostatniego (nie licząc tego do mety) podjazdu dnia dzisiejszego, poczułam,że kończy mi się paliwo w mięśniach iiiii że zaraz może być powtórka z zeszłego roku.
    Na horyzoncie widzę "moją warszawską  znajomą", chyba już by chciała żeby te sztajfy się skończyły.
    Ja też tego chcę, nie chcę skurczów.
    Dociskam więc mocniej w pedały i wyprzedzam ją i kilka innych osób.
    Kiedy znalazłam się na szczycie górki w głowie miałam często powtarzająca mi się dzisiaj myśl:
    Co z tego,że ja ich wyprzedziłam pod górę, jak oni zaraz zostawią mnie z tyłu na zjeździe?
    Smuteczek po raz pierwszy :(
    Tyle co myśl przeszła przez głowę i już te białe włosy warszawskiej dziewczyny pruły jak strzała w dół.
    Cóż...

    Zostało mi tylko zjechać tą przesławną Salamandrę na tyle bezpiecznie,żeby w końcówce imprezy nie głaskać się z asfaltem.
    Kto umi i się nie boi ( a kilku którzy przejechali obok mnie z prędkością światła, na pewno się nie bała), niech śmiga.
    Podobno do odważnych świat należy...

    O jak mi ulżyło kiedy zobaczyłam w dole strażaków pokazujących skręt w lewo kierujący do mety!!!
    Jeszcze tylko bezpiecznie przejechać przez najbardziej nieprzewidywalny odcinek trasy (bo najbardziej ruchliwy) i rura do mety.
    Nie wiedziałam,że mam jeszcze tyle siły na taki szybki sprint w dół!
    Szczerze powiedziawszy miałam nadzieję,że dogonię warszawską blondynkę, ale widząc jaka petarda poszła z Salamandry wiedziałam,że to się raczej na pewno nie wydarzy :D
    Na moje szczęście policja zablokowała totalnie ruch na przeciwnym pasie, a na moim nie było ani pół samochodu, więc w sumie bez większego stresu mogłam przejechać ostatnią prostą przed skrętem na metę.
    Pamiętam jak dwa lata temu na tej prostej musiałam poczekać aż kierowca z białego BMW X3, łaskawie zsunie się z mojego wyścigowego toru jazdy!
    Tym razem poszło łatwiej. 
    Ostatnia zmarszczka prowadząca do mety i słyszę "dajesz Iżona!", to Damian na posterunku! :P

    Cel osiągnięty! Nie zabiłam się! :D
    A w nagrodę dostałam to:

    Pamiątka do końca życia!
    Może kogoś to nie kręci, ale ja się cieszę z takich "pierdołek" ;)

    Po chwilowym dojściu do siebie, chciałam sprawdzić, które miejsce zajęłam,bo jestem pewna, że jedne z ostatnich.
    Nic z tego.
    SMS od TIMEDO szedł przez Hamerykę i trzeba było się uzbroić w cierpliwość.
    Wcześniej niż SMSem,udało mi się zaspokoić moją ciekawość na jednym z namiotowych stanowisk.
    Wklepuję swój numer startowy i wyskakuje mi wynik,zacny wynik!
    Czas: 2:17:26 nie najgorszy! Lepszy od zeszłorocznego o 2 minuty!
    Miejsca gorsze,a le satysfakcja większa :P
    OPEN (czyli wszystkie Kobiety i Mężczyźni startujący na moim dystansie Hard) 226 co na 543 osoby daje mi wynik w środku stawki, a nie jak byłam przekonana na końcu.
    WOW!
    OPEN K (czyli wszystkie odważne Kobiety na moim dystansie) 8 na 66 superwomen, ekstra!
    I ostatnia kategoria wiekowa K2, (czyli Panie jadące mój dystans do lat 30) 6/30 lepiej niż świetnie!
    Zastanawiam się, jakby wyglądał wynik kiedy bym na pełnym gazie pokonywała wszystkie zjazdy bez obawy utraty zęba...?
    Nie wiem. Wiem że zrobiłam tyle ile mogłam na tą chwilę.
    Chociaż gdyby nie strach, pojechałabym pewnie szybciej, bo mogłam. Miałam na to siły, tylko się po prostu bałam!
    Nie ma co gdybać,bo gdyby babcia miała wąsy....
    Miało mnie nie być na tym wyścigu, a byłam i jestem zadowolona :)

    Mając takiego kibica na mecie, mogę jechać jeszcze parę razy taką trasę
    Kiedy pogadałam ze znajomymi, którzy też już ukończyli wyścig, postanowiłam się w końcu przebrać i coś zjeść, bo mi burczało w brzuchu, znaczy emocje opadły!
    Do tego zaczęła się ulewa, a więc podwójnie cieszyłam się z ukończenia wyścigu!
    Poszliśmy do samochodu, a kiedy się ogarnęłam zaczęłam szukać po wyścigowego makaronu.
    Dosłownie szukać :D 
    Przez dwa ostatnie lata posiłek wydawany był w karczmie/biurze zawodów, tym razem jedzenia tam nie było!
    Zaś smuteczek!

    Niby słyszałam, jak przez mikrofon ktoś wspominał o tym gdzie ten makaron jest, ale nie słuchałam :P
    Macie tak czasem nie? :D
    W końcu Pani z karczmy pokierowała mnie do Hotelu i już w sumie za tłumem i rowerami
    doszłam do jedzenia :P

    Ten makaron był pyszny!
    Mogłabym go jeść i jeść, bo moja natura makaroniorza nie ma ograniczenia :P 
    Jedynie mój żołądek ma pewien limit, którego przekroczenie nie zwiastuje nic dobrego :D
    Taka porcja i byłam happy ^^

    Kiedy pojadłam, wróciłam do naszego wozu technicznego.
    Postanowiliśmy,że zamiast czekać na dekorację zwycięzców i losowanie nagród, pojedziemy się zrelaksować na termach :P
    I tak mnie i moje ciągłe około rowerowe tematy Chłopuś bardzo cierpliwie znosił przez ostatnie dwa tygodnie, za co Ci Damian bardzo dziękuję Przez najbliższy miesiąc masz spokój! :P
    Później będzie TYLKO Rajd :D 
    Termy...to był strzał w dychę, tylko ludzie dziwnie patrzyli na moją łydkę... :D
    Cóż...

    Dzięki wszystkim za wspaniałą imprezę, z której po raz kolejny wywiozłam trochę nowego doświadczenia i mogłam spotkać starych,a poznać nowych, rowerowych znajomych :P
    Właśnie ta możliwość ciągnie mnie chyba najbardziej w takie imprezy :)
    Ta atmosfera, ta pozytywna energia i ludzie, którzy cieszą się tym samym co ja :P

    Jak się nie zabiję w między czasie, to za rok też pewnie do Was przyjadę,pytanie z jakim nastawieniem i celem?
    Czy tylko zaś przejechać trasę i nie zgubić zęba, czy coś ugrać? :P
    Zobaczymy!

    Tymczasem będę o Was pamiętała cały rok,

    a z niektórymi z Was zobaczę się pewnie na wspominanym już wyżej Rajdzie wokół Tatr, także do zobaczenia! :P





    • Dystans 42.56km
    • Czas 02:03
    • SpeedAVG 20.76km/h
    • SpeedMaxxx 82.80km/h
    • Kalorie 1102kcal
    • Podjazdy 1153m
    • Sprzęt Bianchi Via Nirone 7 Dama

    Lekki recon trasy Tatra Road Race, zdechnę tam w sobotę!

    Czwartek, 12 lipca 2018 · dodano: 13.07.2018 | Komentarze 5

    Powiem tak...
    Po zeszłorocznej glebie na Gliczarowie obiecałam sobie,że już nigdy w życiu nie będę szybko zjeżdżać na rowerze...
    Więc też nigdy już nie wybiorę się na żadne, ŻADNE! zawody...
    No i prawie trzymam się tej obiecanki...

    Jest lipiec, zaś facebooki kuszą na TRR! I to skutecznie!
    Na tyle skutecznie,że dwa tygodnie temu zaczęłam ostro trenować do wyścigu! :D 
    Rychło w czas nie? :P 
    Żeby sprawdzić jak bardzo jestem w dupie z formą zdecydowałam,że przejadę się do Zakopanego na trasę i sprawdzę na którym kilometrze umrę :P
    Liczyłam na to,że uda mi się w tym tygodniu wyrwać w pracy nadprogramowe wolne (zwłaszcza,że Chłopuś ma niespodziewany tydzień laby), no ale nie udało się.
    Umówiliśmy się,że we czwartek po mojej zmianie zrobimy sobie szlifa do Zakop(rkowa)anego.
    Liczyłam,że wyjedziemy ze Sącza o 14.30, ale przez to że we środę oddałam rower na przedstartowy serwis, a wczoraj miałam go odebrać, start naszej wycieczki opóźnił się o dobrą godzinę :O
    Chyba nie zdążę objechać całości trasy, lol :P
    Już nawet miałam wahanie czy mi się na pewno chcę jechać, ale kiedy Damian z takim zawodem w głosie zapytał "Iwona serio? Teraz?"),  wiedziałam,że teraz to już nie ma wyjścia, trza jechać!
    Po drodze szybki pitt-stop na niezdrowy obiad (bosze w życiu nie jadłam gorszego kebaba do teraz mnie po nim muli !!!) i można jechać dalej.
    Korki, korki jeszcze raz korki!
    Masakra!
    Nie tylko w Sączu taka bieda z przejazdami, to jest straszne!
    Już się zaczęłam śmiać,że całe popołudnie przestoimy w korkach, a ja sobie nic nie pojeżdżę, bo mnie noc zastanie!
    Za bardzo nawet te widoczki nie pomagały:

    Po prostu strasznie dłużyła się ta trasa do Zakopanego...
    I ten kebab co mi w żołądku robił bulgotki, a w przełyku zgagę!
    Ej przecież ja nie miałam nigdy zgagi,helloł!
    W Białym Dunajcu i dalej Poroninie korki że o jaaaaaapier!
    Na prawdę straciłam sens tego rekonesansu trasy :O
    Dobrze,że Chłopuś był przy mnie, bo On to mnie tak nastawia na wiarę chrześcijańską <3
    Po dojechaniu na Szymoszkową, ja składam rower, a Damian wgrywa na stravę trasę, co by mnie dobrze poprowadził :)
    Startujemy!
    Umówiliśmy się,że on jedzie na przód i w odpowiednich momentach trasy (czyli jak mnie już zgubi) będzie na mnie czekał :P
    Z dużym wyprzedzeniem też używa kierunkowskazów, zwłaszcza jeśli po zjeździe jest skręt.
    Nie chciałabym mu się zatrzymać w bagażniku!
    Fajne to było!
    Oczywiście podjazd pod Butorowy Wierch od razu zabrał mi radość z życia, ale że wiedziałam że to tylko lekka przejażdżka nie spinałam się jakoś za bardzo :P
    Nawet fotkę strzeliłam, co na wyścigu jest raczej niewyobrażalne :D

    Przy zjeździe miałam awarię łańcucha i stwierdziłam,że ten przedstartowy serwis, to taki raczej lekki :P
    Chociaż wiem, Michał ostrzegł,że kaseta i łańcuch zaraz będą to wymiany, więc narzekać na te komponenty nie mogę, tylko muszę je wymienić i już :)
    Trasę w większości pamiętałam. Chociaż wiem (z facebooków),że leci ona troszkę inaczej niż w latach poprzednich.
    Strzałki pionowe na znakach drogowych i te poziome na jezdni też ułatwiały sprawę jazdy.
    Zastanawiałam się czy Damian je wgl zauważył, czy patrzy tylko w GPS żeby nie pomylić trasy :)
    Przy kolejnym jego zatrzymaniu się i upewnieniu,że jeszcze żyję mówię mu o tych strzałkach.
    Faktycznie nie widział ich.
    Pomyślałam,że ja dzięki mojemu "doświadczeniu startowemu" dobrze wiem,że te strzałki to nie od parady na tych słupach i innych, no a on skąd mógłby wiedzieć? :* :P
    Asfalty w większości dobre, aczkolwiek jak na złość te przy zjazdach w dużo gorszej jakości niż na podjazdach czy też prostej drodze :O
    A ja się tak boję zjeżdżać!
    Czerwienne i Bachledówka....

    Ona mi tu dała trochę w gaźnik, ale doping Panów z samochodowych Crunchipsów podniósł na duchu :P
    Na samym szczycie chwila oddechu i analiza dalszej części trasy.
    Robi się ciemnawo, bo już przed 20,a na niebie granatowe chmury i wiem,że na pewno nie przejedziemy całości trasy, nie ma opcji!
    Zjeżdżam w dół i tak sobie myślę... Stres jest przy zjeździe na suchym asfalcie, a co dopiero na mokrym będzie, kiedy obiecują nam intensywne opady deszczu w sobotę....?
    Jedziemy dalej do Zębu i tu kolejny podjazd,tym razem pod Słodyczki.
    Przypomniało mi się jak w tamtym roku to właśnie pod tą górę,pokonana przez skurcze, straciłam 3 miejsce w swojej kategorii.
    Smuteczek!
    Na samej górze decydujemy się,że kończymy objazd trasy, bo już taki lekki zmrok, a robić tą jeszcze jedną małą pętelkę, bez sensu.
    Niby chciałam podjechać jeszcze Żoki, ale okazało się,że wg trasy te Żoki zjechaliśmy, a nie na odwrót.
    No cóż w sumie bardziej boję się zjeżdżać, jak podjeżdżać, więc taki trening też dobry.


    Mój osobisty trener i psycholog w jednym :P
    Ma Chłopuś więcej wiary we mnie niż ja w siebie <3

    Ostatni zjazd z Butorowego.
    Gdyby nie dziury w asfalcie, byłby przyjemny, a tak to dla mnie mega stresujący.
    Nie wyobrażam sobie w mojej bojaźni,zjeżdżać tam po mokrym asfalcie mimo,że dwa ostatnie wyścigi właśnie tam pływaliśmy :O :D

    Trasa objechana.
    Zobaczymy co się będzie działo w sobotę.
    Nie mam parcia na wynik. Chcę wziąć udział w tych zawodach,żeby odblokować trochę głowę na stromych zjazdach i w jeździe w grupie, bo to u mnie po różnych wypadkach mocno kuleje :O
    Nie liczę na jakieś ekstra miejsce, bo kondycja (hahaha co to jest? :D) podwórkowa, ale chciałabym po prostu przejechać całe zawody i bez szwanku i wypadku dojechać do mety...
    Trzymajcie za to ostatnie, mocno kciuki!


    • Dystans 70.81km
    • Czas 03:00
    • SpeedAVG 23.60km/h
    • SpeedMaxxx 61.90km/h
    • Kalorie 1553kcal
    • Podjazdy 972m
    • Sprzęt Bianchi Via Nirone 7 Dama

    Ciągłam pod górę równo! :D

    Wtorek, 10 lipca 2018 · dodano: 11.07.2018 | Komentarze 2

    Do pracy pojechałam rowerem.
    Najlepszy i prze jedyny środek lokomocji w mieście.
    Czasami tylko mi szkoda,że nie mam takiego "normalnego" górala,żebym się mogła na nim bez żalu bujać po krawężnikach :)
    Rano bez szału, nie ma czasu na szaleństwa!
    Po pracy za to ja wiedziałam co chcę zrobić :P
    Każda górka!
    Każda, nawet ta na którą trzeba było zboczyć z drogi, ot tak do podjazdu :D
    Jak się bawić, to porządnie!
    No i weszłam z Chłopusiem o zakład, za każdego zdobytego QOMa, jedna Kinderka dla... mnie oczywiście, jeah! :D
    Z obwodnicy pojechałam na Rdziostwów i dalej ogień przez Marcinkowice, Klęczany, Chomranice, Kłodne, Pisarzową, Męcinę i Mordarkę w stronę Limanowej (czy wymieniłam wszystkie mijane miejscowości? :P).
    Tak mnie zmotywowały te obiecane Kinderki,że nawet nie wiem kiedy już wracałam przez Wysokie na Raszówki, lol :D
    Raszówkami w dół i ogień dalej prostą drogą aż do skrętu na podjazd w Łukowicy.
    On boli, zawsze boli,ale podobno jak boli, to rośnie :D
    Wystyrmałam się na szczyt tej prawie (przy końcu) pionowej ściany i zjechałam w dół do centrum wsi.
    Tu przypomniało mi się,że jest gdzieś skręt, który wiedzie na podjazd pod cmentarz tutejszej parafii...
    Nie nie czułam,że umieram :D
    Po prostu ten podjazd był stromy, a za nim był kolejny i następny i to była świetna okazja do  kontynuuowania miliona wzniesień na stosunkowo krótkiej trasie :P
    Kiedy wspinałam się pod cmentarz i byłam już na wierzchołku wzniesienia, przechodzący obok dziadek stwierdził:
    "Wyćwiczona! Jak już tu wyszłaś, wszędzie wyjdziesz!"
    Trzymam za słowo, dziadku :) 
    Tak zmotywowana popędziłam dalej.
    Do domu postanowiłam wracać przez Owieczkę i Rogi, zaliczając jeszcze jeden poważny podjazd w ostatniej miejscowości. 
    I to był dobry wybór, bo własnie na tej sztajfie w Rogach, złapałam QOMa, a więc jedna Kinderka moja! <3
    Szkoda,że zakład nie padł z rana, bo Kinderki były by dwie.
    Koło Lidla na Sucharskiego tak się rozpędziłam, że dojeżdżając do 3K zabrałam Bombelinskiej koronę :P
    Agatko, you lost :)
    Po wystyrmaniu się w Rogach na górę, zostało mi rozkminić jak najszybszy zjazd do domu i wyszło na to,że obok dawwwneeego wysypiska śmieci na Osowiu będzie mi najszybciej i najprzyjemniej, bo już z górki :P
    Podobało mi się to,że na trasie 55 kilometrów, potrafiłam ujechać tyle UP-ów!
    Genialne to było i mega satysfakcjonujące <3


    Counterliczniki.com