Info

avatar Ten blog rowerowy prowadzi Izona. Mam przejechane 53867.50 kilometrów w tym 1066.40 w terenie. Kręcę ze średnią 22.33 km/h i się wcale nie chwalę!
  • Czas na siodełku 100d 08h 39m
  • Więcej o mnie.

    Follow me on Strava 2020 button stats bikestats.pl 2019 button stats bikestats.pl 2018 button stats bikestats.pl 2017 button stats bikestats.pl 2016 button stats bikestats.pl 2015 button stats bikestats.pl 2014 button stats bikestats.pl 2013 button stats bikestats.pl 2012 button stats bikestats.pl 2011 button stats bikestats.pl 2010 button stats bikestats.pl

    Ja na instagramie

    Znalezione obrazy dla zapytania instagram

    Moje ziomeczki

    Wykres roczny

    Wykres roczny blog rowerowy Izona.bikestats.pl

    Z Archiwum X

    Wpisy archiwalne w miesiącu

    Kwiecień, 2018

    Dystans całkowity:850.04 km (w terenie 0.00 km; 0.00%)
    Czas w ruchu:34:51
    Średnia prędkość:24.39 km/h
    Maksymalna prędkość:67.70 km/h
    Suma podjazdów:8576 m
    Suma kalorii:15335 kcal
    Liczba aktywności:12
    Średnio na aktywność:70.84 km i 2h 54m
    Więcej statystyk
    • Dystans 112.24km
    • Czas 04:24
    • SpeedAVG 25.51km/h
    • SpeedMaxxx 64.80km/h
    • Kalorie 2006kcal
    • Podjazdy 1050m
    • Sprzęt Bianchi Via Nirone 7 Dama

    Przełęcz Knurowska czyli spotkanie na szczycie :D

    Sobota, 7 kwietnia 2018 · dodano: 08.04.2018 | Komentarze 0

    Jej na takiego tripa czekałam od ostatniego takiego tripa :D
    Długo mi zeszło w tym roku z pierwszą setą, ale tak jak pogoda się nie może rozkręcić tak i ja mam z tym problem :O
    Koniec końców, wiedziałam,że weekend ma być przyjemny. Wiedziałam,że w niedzielę siedzę w pracy i wiedziałam że sobota będzie wolna :P
    W sumie to dużo wiedziałam :D 
    We czwartek Paulina zadała pytanie czy nie mam ochoty się z nią poszlajać na rowerze, no a czemu nie? :P
    Początkowo miało to być zaś polowanie na krokusy, ale koniec końców zostało ono zaniechane.
    Pomyślcie ile ludziów na Podhale w tak słoneczny weekend zjechało,żeby podeptać, powzdychać i po fotografować krokusy?!
    Pewnie wszsycy!

    Że nie krokusy, to kompromis. Mi się nie chciało jechać do Nowego Targu (straciłam zaufanie do seja :P), a Paulinie nie chciało się wymyślać krokusowej trasy. W związku z powyższym zaproponowałam żeby zrobiła taką pętelkę, gdzie dałoby się odbić na Knurowską, na którą ja się wybieram :)
    No i koniec końców spotkamy się tam na szczycie :P
    Plan dobry, czas wykonać :)
    W sobotę wstałam bardzo wcześnie jak na wolny dzień, bo pogoda przecudna od rana <3
    Obiecałam Paulinie że o 12 wystartuję z domu, więc koło 14 powinnam być na Knurowskiej.
    Jak obiecałam tak zrobiłam. Idealnie wyczułam czas sprzątania w domu,które skończyłam 15 minut przed południem i ze spokojną głową mogłam się szlajać całe popołudnie na rowerze.
    Uwielbiam <3 :P
    Czas na start też był idealny, bo po rześkim poranku, temperatura była już na tyle przyjemna,że obyło się bez kurtki, nogawek (przynajmniej na początku :P) czy innych kilogramów ubrania :) 

    Jedna rzecz mi tylko przeszkadzała. Fakt,że mama gotuje pyszny obiad, a mi już kiszki grają marsza... Ale przecież nie mam czasu czekać na obiad, bo nigdzie nie pojadę albo pojadę, ale będę się włóczyła do wieczora, a tego też nie chcę, nie mam czasu na to :P 
    Zjem później. 

    Teraz wystarczą mi lindorki :D
    Załadunek jest, fun jest można jechać :P
    Wiedziałam że nie muszę się jakoś spinać fes, bo do Knurowskiej powinnam spokojnie zdążyć w 2 h, ale też nie chciałam tam jechać pół dnia :)
    Ciepło było, chociaż początkowo wahałam się, czy aby te nogawki które zabrałam awaryjnie do kieszeni,nie wciągnąć na gołe nogi :P
    Po kilki kilometrach nie było takiej potrzeby :D

    Gołe łydki +5 do prędkości :D
    O jak mi się micha cieszyła całą drogę. Jak mnie ktoś widział, myślał wariatka :P

    Jeszcze całą drogę do Przełęczy wydawało mi się,że jadę z wiatrem, czad :D

    Będąc w Łącku dostałam smsa od Mamuśki,że ona już zmierza na Przełęcz, że what? :P
    Przecież sama Ochotnica będzie mi się ciągła dwa lata!
    No nic, dociskam mocniej na te pedały i jadę ile mogę,żeby długo tam na mnie nie czekała :)
    Ochotnica przeleciała nawet nie wiem kiedy, minęło mnie kliku PRO-sowych kolarzy-bucy którzy nawet "hejki" nie odpokazali i już jestem na szczycie :D 

    W sumie to jesteśmy razem :D
    Chwila oddechu, szybka wymiana ploteczek i trzeba zjeżdżać, bo osobiście mi już zimno. Tu nogawki się przydały. Dobrze że je zabrałam, bo bym chyba zjeżdżając w dół straciła czucie w nogach :D
    Wiecie co? Dalej boję się zjeżdżać :O Przeraża mnie to, bo dawniej jak nie miałam siły do góry, to nadrabiałam na dół, a teraz gdzie ja nadrobię? 
    Z racji mojego strachu Paulina zjechała szybciej i jeszcze zdążyła mi fotkę strzelić :)

    Zacna :)

    Ta też ;)
    Po skończonym podziwianiu widoczków, pora było się rozstać. 
    W Knurowie ja odbiłam na Nowy Sącz, Paulina na Nowy Targ i tyle z naszego szczytowego spotkania :P
    Dobre i to!
    Omatkoboskokochano jak mnie wiatr poniewierał na tej drodze powrotnej :O
    Przewidywałam,że tak się może zdarzyć, wręcz byłam tego pewna,że jak w jedną stronę wiatr mi pomaga, to w drugiej mi będzie dokuczał.
    Już na pierwszym lepszym moście zatrzymałam się,żeby ściągnąć nogawki i trochę obczaić to co pod mostem się kryje :P

    Nieźle co? :P

    Jechałam i czekałam kiedy ten najgorszy odcinek trasy przejadę, bo wiedziałam,że jak już doczołgam się na Krośnicę to będzie z górki. Dosłownie i w przenośni :)

    Nie było aż tak tragicznie, ale nogi czuły każdą zmarszczkę, każdą!
    Piekło, bolało i mi się przypomniało co znaczy "poważna" jazda na rowerze :P
    Aleee lubię to!
    Kiedy dojechałam do Grywałdu zatrzymałam się na tamtejszym ORLENie żeby dopompować bidon i dokupić jakiegoś batona, bo bomba była blisko :O

    Więcej i więcej ciastków :P 
    Tu zaś założyłam nogawki i już do samego domu z nich nie zrezygnowałam.
    Do Krościenka wiatr męczył mnie okropnie, a od tamtejszego ronda jakby nagle zaczął współpracować :D Ekstra!
    Nie marnowałam tego, tylko cisłam ile mogłam, bo i tak już za długo byłam na tym rowerze :)
    Znaczy dłużej niż zakładałam, a przecież na wieczór mam inne plany,no :P
    Dobra passa skończyła się w Łącku, po skręcie centralnie na kierunek jazdy do domu.
    Matko, co tam wiało to moje :O
    Już miałam pełne hańby najgorsze myśli wezwania pomocy, ale nieee, nie doczekanie :P
    Pamiętajcie sport kształtuję nie tylko ciało,ale i charakter! Trza być twardym a nie miękkim <3
    Po morderczej walce z wiatrem i dojechaniu do Podegrodzia cieszyłam się że jestem już tu,równocześnie byłam przerażona,że jeszcze tak "daleko" mam do domu....
    Wróciłam zmęczona,ale i cholernie zadowolona, bo mimo wszystko zaś się nie poddałam :P

    Dobry dzień,dobra wycieczka, dobre towarzystwo :P
    Dzisiaj (niedziela) siedząc w pracy, cieszę się,że nikt ode mnie nie wymaga żadnej aktywności fizycznej, bo po prostu nie mam siły :D
    Miłego dnia!
    Kategoria Stóweczka


    • Dystans 52.25km
    • Czas 02:06
    • SpeedAVG 24.88km/h
    • SpeedMaxxx 55.40km/h
    • Kalorie 988kcal
    • Podjazdy 568m
    • Sprzęt Bianchi Via Nirone 7 Dama

    Coś się skończyło....

    Piątek, 6 kwietnia 2018 · dodano: 08.04.2018 | Komentarze 4

    Długi i ciężki był to dla mnie tydzień....
    Święta zapowiadały się fajnie.
    O ile w Wielkanoc miało być rodzinnie i spokojnie, o tyle w Lany Poniedziałek myślałam, że się trochę dotlenię chociażby krótką przejażdżką.
    Plany były zacne, ale mój dziadek jak to całe życie dowcipniś myślał, że jak w Prima Aprilis umrze, to nam zrobi śmieszny żart...
    Niestety żart mu nie wyszedł.
    Ani troszkę nie było to śmieszne dziadku <3
    Ludzie świętowali, a nam zatrzymała się czasoprzestrzeń. Poniedziałek, wtorek, no i dzień pogrzebu środa.
    Żyliśmy jakby obok życia i innych ludzi, dziwne uczucie.
    Czemu wspominam tu o dziadku?
    Ano temu, bo to on niezmordowanie uczył mnie jako smarka jeździć na rowerze i to on do ostatnich swoich dni przeklinał fakt,że mnie ten rower tak cieszy i że się tak (według niego) na nim męczę... Coś się skończyło...
    Długo by tu o tym pisać,ale dziadka nie ma, my musimy sobie żyć dalej, taka kolej rzeczy.

    Po tych kilku dniach oderwania od rzeczywistości i najgorszym z możliwych obrządków jakim jest pogrzeb jednej z najbliższych osób w domu od czwartku trzeba było wrócić do pracy i codziennych obowiązków.
    Chciałam iść na rower, mimo że od poniedziałku kicham i smarkam, ale nawet w pracy stwierdzili że to przez brak roweru :D
    Chęci miałam, czas miałam, ale pogoda zrobiła mnie w konia.
    Całe do południa kiedy ja byłam w pracy świeciło i grzało, a jak ja tylko skończyłam zmianę i wróciłam do domu zaczęło padać :O
    W piątek za to od rana było bardzo zimno, ale późnym popołudniem zrobiło się na tyle przyjemnie,że już nie wytrzymałam i pojechałam :)

    Albo mnie to zabije albo mnie wyleczy.
    Pierwotnie zakładałam,że będzie to płaska rundka do Piwnicznej, ale jak tylko ujechałam pierwsze 3 kilometry, telefon od mamy, kilka poleceń i już wiem że trasa będzie inna :)
    Chcąc nie chcąc z płaskiej Piwnicznej wyszła stroma Trzetrzewina, ale w sumie nie było mi tam źle :)

    Zawsze to jakieś poważniejsze przepalenie nogi :P
    Pewnie że się w górę wlekłam jak mięczak, ale nie przejęłam się za bardzo, czując że się duszę od zatkanego nosa i płuc :D 
    Zresztą mało teraz jeżdżę, więc wiadomka że płuca nie wydolą helloł!

    Wracałam do domu już w sumie o zachodzie słońca,ale byłam bardzo zadowolona że przejechałam kawał konkretnej trasy :)
    Oby tak dalej :)

    Counterliczniki.com