Info

avatar Ten blog rowerowy prowadzi Izona. Mam przejechane 53867.50 kilometrów w tym 1066.40 w terenie. Kręcę ze średnią 22.33 km/h i się wcale nie chwalę!
  • Czas na siodełku 100d 08h 39m
  • Więcej o mnie.

    Follow me on Strava 2020 button stats bikestats.pl 2019 button stats bikestats.pl 2018 button stats bikestats.pl 2017 button stats bikestats.pl 2016 button stats bikestats.pl 2015 button stats bikestats.pl 2014 button stats bikestats.pl 2013 button stats bikestats.pl 2012 button stats bikestats.pl 2011 button stats bikestats.pl 2010 button stats bikestats.pl

    Ja na instagramie

    Znalezione obrazy dla zapytania instagram

    Moje ziomeczki

    Wykres roczny

    Wykres roczny blog rowerowy Izona.bikestats.pl

    Z Archiwum X

    Wpisy archiwalne w miesiącu

    Lipiec, 2018

    Dystans całkowity:832.15 km (w terenie 0.00 km; 0.00%)
    Czas w ruchu:33:47
    Średnia prędkość:24.63 km/h
    Maksymalna prędkość:84.60 km/h
    Suma podjazdów:11395 m
    Suma kalorii:17151 kcal
    Liczba aktywności:14
    Średnio na aktywność:59.44 km i 2h 24m
    Więcej statystyk
    • Dystans 40.61km
    • Czas 01:36
    • SpeedAVG 25.38km/h
    • SpeedMaxxx 48.20km/h
    • Kalorie 634kcal
    • Podjazdy 190m
    • Sprzęt Bianchi Via Nirone 7 Dama

    Monday Morning :P

    Poniedziałek, 9 lipca 2018 · dodano: 10.07.2018 | Komentarze 2

    Zostałam zabita przez budzik!
    Mimo, że poszłam spać przed 22, sen był za krótki!
    Nim uświadomiłam sobie co się ze mną dzieje minęło kilka dobrych minut.
    Szybki look za okno i już wiem, że do pracy pojadę rowerem, perfect!


    No i takie widoki :P <3
    Jechałam do pracy niby z chęcią i radością (mimo poniedziałku :P), ale jakoś dojechać nie mogłam :D
    Bałam się przez ułamek sekundy, że nawet jadąc rowerem się spóźnię!
    Udało się być na czas!
    Po pracy nie miałam za wiele czasu na jazdę, bo umówiłam się na fuchę!
    Kamil, sądecki fotograf zaproponował mi kolejną już sesję rowerową w plenerze, supa!
    Potrzebował pary rowerzystów, więc nie omieszkałam do takiej sesji zaprosić Chopusia <3
    Tym sposobem po szybkim powrocie do domu, udaliśmy się na szlifa do Falsztyna na milion pozowanych fot :D
    Fajnie!


    • Dystans 72.62km
    • Czas 02:54
    • SpeedAVG 25.04km/h
    • SpeedMaxxx 63.40km/h
    • Kalorie 1573kcal
    • Podjazdy 1112m
    • Sprzęt Bianchi Via Nirone 7 Dama

    Hopa hopka po rozkopanej Limanowej

    Piątek, 6 lipca 2018 · dodano: 06.07.2018 | Komentarze 5

    Ale mnie wzięło na podjazdy! :P
    Czy to aby nie za późno? :)
    Na pewno za późno, ale lepiej późno niż wcale :P
    Jak mi się dzisiaj dobrze jeździło!
    Z początku tylko nogi jak drewniaki, ale po kilkunastu kilometrach, omatko mogłabym tak ciągnąć tą wycieczkę w nieskończoność :)
    Miałam pewne obawy czy aby nogi nie będą się bardzo buntowały na trasie po słowiańskim tripie, ale o dziwo świetnie współpracowały <3
    Wczoraj tak sobie wypucowałam Biankę,że szczerze aż mi żal było ją wyciągać z pokoju :D

    Na tym zdjęciu może nie widać nic nadzwyczajnego, bo rower jak rower :P
    Ale to zdjęcie osobiście mnie wzrusza :D 

    Pomyśleć że ta kaseta ma już ze 20 tysięcy kilometrów przejechane :P
    Swoją drogą muszę ją zmienić, bo mi przerzutki "myślą" przy ich przerzucaniu, ale na razie mnie na to nie stać.
    Pojechałam przez Olszanki i Młyńczyska pod Ostrą.
    Zaś dawno mnie tu nie było. Znaczy nie pod Ostrą, bo tu byłam początkiem tygodnia, tylko w odwrotnym kierunku, kierunku Limanowej.
    Chciałam pozaliczać wszystkie możliwe podjazdy w najbliższej okolicy, nie robiąc przy tym miliona kilometrów :P
    Prawie mi się udało haha :P
    Zjazd z Ostrej po torze, miał być mega szybki, przynajmniej tak chciałam...
    Chciałam, bo próbuję zlikwidować blokadę zjazdów.
    Nawet dobrze mi szło, nawet położyłam się na kierownicy, kiedy nagle zobaczyłam znak informujący, o remoncie drogi. Kurczę, szkoda!
    Remont był na tak długim odcinku,że aż mi się wnętrzności poprzewracały, kiedy musiałam zjeżdżać po zdartej nawierzchni asfaltu, boszzszsz....
    Kiedy zjechałam do centrum Limanowej, na rondzie odbiłam w stronę Siekierczyny i zaś miałam spore nachylenie do wydeptania, poszło!
    Założyłam sobie,że jak się wystyrmam, to na górze zjem, jeden, dwa albo nawet 4 milky waye :D
    Grzało mi do czachy tak niemiłosiernie,że myślałam że eksploduję :P
    Po wciągnięciu 2 batonów i dopompowaniu bidona wodą, zostało mi podjechać Raszówki i zdecydować czy wracam do domu przez Łąki czy cisnę aż do Biczyc i Chełmiec.
    Się okaże.
    Wszystko zależy od tego jak szybko się wygramolę do tego zjazdu na Łąki :P
    Że wiatr mi chyba sprzyjał (lol, w końcu!) albo wypucowany rower był lżejszy, tak postanowiłam wracać aż Biczycami :P
    Fajnie mi się jechało (wiem,że się powtarzam),ale całą trasę sobie to powtarzałam :D
    Wręcz czadowo! Nie wiem czym to było spowodowane, ale chcę tak częściej :P
    Tyle podjazdów, a ani nogi nie bolały, ani płucom nie brakowało powietrza, ekstra! :P
    Ostatni szybki i jak na mnie odważny zjazd w dół i w miarę sprawny powrót obwodnicą do domu.
    Dobre to było!

    • Dystans 100.00km
    • Czas 04:05
    • SpeedAVG 24.49km/h
    • SpeedMaxxx 67.70km/h
    • Kalorie 1981kcal
    • Podjazdy 1288m
    • Sprzęt Bianchi Via Nirone 7 Dama

    Słowiański trip :P

    Środa, 4 lipca 2018 · dodano: 04.07.2018 | Komentarze 5

    Tak długo planowałam wybrać się na te słowackie pagórki,że już zwątpiłam w to,że w tym roku tam dotrę :D
    Lipiec, 7 miesiąc roku, a ja tam nie byłam jeszcze ani razu, wstyd! 
    Wczoraj siedząc w pracy, pomyślałam,że skoro ma być taka piękna pogoda, a ja i tak będę walczyła o to żeby się przeturlać na rowerze, to może fajnie będzie w końcu zrealizować swoje plany... :)
    Wiedząc,że nie, nie mam dzisiaj dnia wolnego od pracy, stwierdziłam, że muszę najpóźniej wystartować o 8 z domu,żeby na spokojnie objechać,wrócić, ogarnąć się i jeszcze zdążyć do pracy.
    OK! Challenge accepted! :D
    Idąc spać.
    Ustawiłam sobie budzik na 7:15 tylko po to żeby za chwilę przestawić go na 7.30 :D 
    Niech tak zostanie, wystarczy mi, zdążę do 8 się wyzbierać :)
    Rano po raz pierwszy przebudziłam się coś po 5, ale jakoś mnie to nie wzruszyło.
    Obróciłam się na drugi bok i śpię dalej :P
    Godzina 7:02 ja już wyspana, ekstra! :P
    Mam chwilę na bajerkę z mamą i czas na spokojniejsze przygotowanie się do wycieczki.
    7:30 jestem po śniadaniu i we wstępnej fazie ubierania.
    O tyle mam utrudnione zadanie,że siostra z którą dzielę pokój śpi w najlepsze i no nie chcę jej obudzić. 
    Szybko powyciągałam potrzebne rzeczy,w tym najgorszy (do cichego wyciągnięcia z pokoju) rower i już mogę jechać :P
    Wyjechałam całe 5 minut przed planowanym czasem, więc mam 5 minut na nieśpieszne rozkręcenie nóg bez równoczesnego ich zapieku na dzień dobry :D
    Pierwszy pit-stop na sweet fotkę już w Brzeznej, helloł!

    W takim tempie i z tak częstymi postojami nawet do wieczora się nie ogarnę :D
    Jadę dalej.
    Na tutejszym ryneczku, ruch taki jakby co najmniej była środa! :D
    I tu taka moja mała dygresja....
    Kiedy ja nie jadę po drodze rowerowej, tylko obok niej, kierowcy często, gęsto krzyczą na mnie przez uchylone okno, że mam od jazdy drogę rowerową i że mam spadać z asfaltu.
    A dzisiaj pewnie Ci sami kierowcy, zablokowali mi wspomnianą drogę dla ROWERÓW, swoimi, zaparkowanymi samochodami, dzięki! 
    Wyjeżdżam na rondo w Starym Sączu i jadę główną drogą aż do Piwnicznej.
    W Delikatesach poniżej rynku postanawiam zakupić paliwo w postaci dwóch milky way-ów i cisnę dalej :P 
    Do granicy ze Słowacją jedzie mi się na tyle przyjemnie,że postanawiam strzelić sobie następną fotkę. 

    Tym razem z kijem :D
    Chwila oddechu (chociaż w sumie, nawet się nie zdążyłam zadyszeć :P) i jadę w ten słowacki kraj.

    Nazwy te brzmią poważnie, jednak ja wiem,że wycieczka w głąb Slowacji zakończy się po najdłuższej wspinaczce w tej okolicy :P 
    Jechało się dobrze, nie było jeszcze za ciepło, aczkolwiek cieszyłam się,że przed wyjściem z domu ściągłam koszulkę, która przez moment w trakcie ubierania się,wydawała się niezbędna.
    W Hranicach (czy jak to się tam odmienia? :P), zatrzymały mnie światła, bo cesta była frezowana, ale mi to pasuje, bo każdy remont drogi na tym odcinku teraz, oznacza przyjemniejszą jazdę rowerem w przyszłości :P
    Do Kremnej nie udało mi się jakoś strasznie zmęczyć i powody są dwa: 
    1. Albo się fes dziadowałam, znaczy wcale nie spinałam.
    2. Albo ta droga na moich nogach i płucach szczególnie nie zrobiła większego wrażenia.
    Stawiam na 1!
    Kiedy kończył mi się podjazd zza przydrożnych drzew wyłaniały się powoli Tatry,jeju jak mnie kręci taki widok!!!
    Domyślałam się, a raczej miałam nadzieję,że jeśli niebo jest prawie bezchmurne, to widok na góry będzie idealny.
    Był!
    Postanowiłam teraz dać sobie spokój z fotkami, a napstrykać je w drodze do góry, czemu tak?
    A no temu,że na tym odcinku drogi w zeszłym roku kładli nową nawierzchnię i chciałam się po prostu cieszyć zjazdem, mimo mojej blokady przed szybką jazdą :)
    Pamiętam jak jeszcze przed tym remontem drogi, na tym zjeździe, były takie al'a poukładane betonowe płyty, które miały pełno "szpar" co odcinek i strasznie siepało na nich jak się człowiek rozpędził :O
    Dzisiaj mogłam się rozpędzić i w dodatku ciągle dokładać sobie prędkości, bo gładki jak stół asfalt aż sam się o to prosił :D
    Nawet się nie bałam!
    Kiedy zjazd mi się skończył, szybko lukłam na oddalone w mieście Tatry, uwieczniłam je iii żałowałam,że nie mam wolnego, bo bym się zapuściła dalej aż na Czerwony Klasztor,żeby później przez Szczawnicę wracać do domu :P
    Przynajmniej byłaby pętelka :D

    Słabo ten aparat widział te góry. Już moje ślepe oczy widziały je wyraźniej, żal mi :(
    Nie było czasu na rozczulanie się nad widokami, bo do domu jeszcze ho ho ho, a ja jeszcze chcę pofocić co nieco wspinając się z powrotem :P

    Ostatnia fotka na dole i wracam!
    Zjeżdżając w dół obczaiłam spoko miejsce na dobrą fotę, ale wyjeżdżając zapomniałam w którym miejscu to było, lol :D
    Do zatrzymania się "zmusił" mnie bocian, który jak gdyby nigdy nic, spacerował sobie po skoszonej trawie <3

    On na pewno był polski!
    Szkoda że jak się do niego chciałam przybliżyć, to rozłożył skrzydła i odleciał parę metrów dalej.
    Sorry boćku nie chciałam Cię przestraszyć, no... :)
    Skoro już się tu zatrzymałam, to pora zrobić pamiątkowe selfie z Tatrami w tle, które niestety się "rozlały" :O

    Ale i tak są piękne!!!
    Chociaż patrząc na kolejne zdjęcie, są malutkie...

    Po skończonej sesji, zaczęłam się na tyle niezgrabnie zbierać z tej trawy, że wlazłam w mrowisko gigantycznych mrówek!!!
    Na szczęście jak szybko włożyłam tam nogę, tak szybko ją porwałam, bo fujjjj!!!
    Przypomniało mi się w sumie,jak dziadek zawsze powtarzał,że duże mrówki nie gryzą...
    Wolałam nie sprawdzać :P

    Ostatni look w dół i jadem dalej, bo mnie czas goni!
    Nie wiem, ale albo ja się przyzwyczaiłam do tej trasy albo mi się zwiększyła tolerancja na takie "monotonne" podjazdy, bo nawet nie wiem kiedy mi ten odcinek minął :P
    Przy końcówce jeszcze mnie naszło na fotkę i za chwilę zaczął mi się zjazd z Kremnej i ogólnie już łagodniejsza część trasy.

    W sumie do samej Piwnicznej powrót z tej Starej Lubovni jest z góry na dół, tylko czasami jakieś mniejsze hopki, które mimo że małe i tak już zapiekły!
    Ale do domu coraz bliżej....

    We wspomnianej Piwnicznej dopompowałam bidony wodą ze źródełka i już w sumie nie chciało mi się dalej jechać :O
    Wiało mi tak w twarz,że aż mi siły odbierało!
    Ile by mi to łatwiej było jakby ktoś jechał przede mną i mnie od tego wiatru osłaniał, jej...
    No nic, ja się nie umiem długo nad sobą rozczulać, nie na rowerze!
    Sama sobie trasę wymyśliłam, nikt mi nie kazał jechać :P
    Od Barcic wracałam tak trochę wbrew sobie.
    Organizm czuł,że dawno się tak nie woził.
    Mimo,że mamy lipiec, tak długich wycieczek, mam zaledwie kilka w tym roku.
    Muszę to zmienić, bo inaczej umrę na Rajdzie wokół Tatr w sierpniu,a na to pozwolić sobie nie mogę, nie ja :D
    Mój wyraz twarzy, według Chopusia <3 mówił wszystko "weźcie już ten rower ode mnie!" :P

    Będąc tu w Starym, popatrzyłam na strave...
    Jej nie wiem jak to się stało,że ja w tym miejscu jeszcze nie miałam z 90 km, a ledwo 80 :O
    Czyżby frezując cestę Słowacy skrócili mi drogę do Starej Lubovni? :D
    Ile razy robiłam tą trasę, tyle razy jakoś ta setka szybciej się robiła, a tu jeszcze 20 kilosów, omatko :P
    Bardziej realnym powodem tych kilometrów jest niedokładny GPS w telefonie.
    Już nie raz porównywałam ślady z Garmina i aplikacji, więc wiem,że to aplikacja cygani!
    Cóż...
    Dopóki nie wykręcę setki, nie wracam.... :D
    Tym sposobem do domu wracałam przez Mostki,a ostatnia prosta od Stadeł mnie zabiła.
    Znaczy nie ona, a ten pieroński wiatr, czy kiedyś przestanie wiać? :O
    Jak w domu spojrzałam do lusterka, tak zobaczyłam na swojej twarzy kilo soli, serio!
    Niby tylko 25 stopni, a tak mnie osoliło :D

    Mimo wszystko czadowo było!

    Kategoria Stóweczka


    • Dystans 65.01km
    • Czas 02:25
    • SpeedAVG 26.90km/h
    • SpeedMaxxx 66.60km/h
    • Kalorie 1219kcal
    • Podjazdy 610m
    • Sprzęt Bianchi Via Nirone 7 Dama

    Wiało fes, ale tak bardzo mi się chciało :P

    Poniedziałek, 2 lipca 2018 · dodano: 02.07.2018 | Komentarze 0

    Weekend zleciał, nawet nie wiem kiedy, serio :P
    Niby w niedzielę myślałam,że się wybiorę do Pauliny na szlifa, aleeee nie przy tak nie pewnej pogodzie :P
    W sumie patrząc na przebieg dnia wczorajszego, to dobrze,że nigdzie nie pojechałam :D
    Dzisiaj kiedy obudziłam się w sumie później niż się tego spodziewałam, wiedziałam,że na pewno chcę iść na rower, mimo miliona zadań do wykonania w domu przed pracą....
    Robota jak i praca nie zając, a ładna pogoda na rower ostatnio gorsza do złapania niż ten zając :P

    Pojechałam w stronę Łącka, bo chciałam się trochę powspinać, jeju jak wiało!
    Kiedy dojechałam do Zabrzeży i skręciłam w kierunku Kamienicy, myślałam że wygrałam.
    Myliłam się!
    Wiatr jakby odwrócił się razem z moją zmianą kierunku jazdy i dalej naparzał na przeciw mnie! 
    Nic to, nie pierwsza nie ostatnia jazda pod wiatr :P
    W Kamienicy zaczęły się pierwsze większe podjazdy, a na samej górze w Zagorzynie zrobiłam sobie mały pitt-stop na pogawędkę z kolarzami Seniorami, którzy wołali mnie na piwo, no ale ta praca... :P

    Po rozmowie zostało mi szybko zjeżdżać w dół na Jadamowle i dalej Olszanki, bo kuwa zaś nie zdążę na czas do pracy :D 


    PS: Spóźniłam się i to aż 9 minut, lol! :D

     

    Counterliczniki.com