Info

avatar Ten blog rowerowy prowadzi Izona. Mam przejechane 53867.50 kilometrów w tym 1066.40 w terenie. Kręcę ze średnią 22.33 km/h i się wcale nie chwalę!
  • Czas na siodełku 100d 08h 39m
  • Więcej o mnie.

    Follow me on Strava 2020 button stats bikestats.pl 2019 button stats bikestats.pl 2018 button stats bikestats.pl 2017 button stats bikestats.pl 2016 button stats bikestats.pl 2015 button stats bikestats.pl 2014 button stats bikestats.pl 2013 button stats bikestats.pl 2012 button stats bikestats.pl 2011 button stats bikestats.pl 2010 button stats bikestats.pl

    Ja na instagramie

    Znalezione obrazy dla zapytania instagram

    Moje ziomeczki

    Wykres roczny

    Wykres roczny blog rowerowy Izona.bikestats.pl

    Z Archiwum X

    • Dystans 75.30km
    • Czas 02:40
    • SpeedAVG 28.24km/h
    • SpeedMaxxx 51.80km/h
    • Kalorie 1454kcal
    • Podjazdy 291m
    • Sprzęt Bianchi Via Nirone 7 Dama

    Nudne te płaszczaki :P

    Poniedziałek, 29 maja 2017 · dodano: 30.05.2017 | Komentarze 0

    Wiedząc,że pogoda na poniedziałek zakładała afrykańskie upały, oczywistą oczywistością był fakt wyboru roweru na środek wiozący moje szlachetne ciało :D do pracy!
    Wybór ten był strzałem w dychę!
    No przecież bym się żywcem usmażyła w iżonowozie jadąc po 14 do domu!
    Tak to miałam bieżący przewiew ^^

    Po pracy zostawiłam wszystkie klamoty w klubie i na luzaka pojechałam się przewieźć na płasko i na szybko!
    Tak mi się tylko wydawało,że szybko! :P
    Strava mnie oszukuję :p
    Pędzę jak diabeł,a  tu średnia ledwo 28 z haczykiem :P
    Żal!

    Przejechałam całe Łącko i w Zabrzeży zawróciłam,żeby wrócić do domu! :P
    Paweł miał rację, gdyby nie podjazdy, umarlibyśmy z nudy na rowerze :P


    • Dystans 100.10km
    • Czas 03:42
    • SpeedAVG 27.05km/h
    • SpeedMaxxx 78.50km/h
    • Kalorie 2122kcal
    • Podjazdy 1003m
    • Sprzęt Bianchi Via Nirone 7 Dama

    Urodzinowa Knurowska... Love <3

    Sobota, 27 maja 2017 · dodano: 29.05.2017 | Komentarze 4

    Co za pogoda, co za czas! :P
    Jojczałam,że słońce nie świeci, pada deszcz i nie ma jak na rower iść, a tu pacz!
    Lampa jakich dawno nie było, no i ten urodzinowy czas, który ja wiem jak mam wykorzystać,żeby mi było "wszystkiego najlepszego"! :D

    Po sprzątaniu rezydencji, nie czekając na obiad, zebrałam się i wyruszyłam w kierunku, prze zemnie ukochanej Przełęczy Knurowskiej <3

    Wiało! Ale co tam! 
    Do Ochotnicy sobie poradziłam, a w Ochotnicy jak to Stachu 100 lat temu stwierdził: "nie wieje nigdy!"
    No chyba nie wiało 100 lat temu! :P
    Pizgało jak w kieleckim!
    Trudno.
    Słońce wynagradzało wszystko! :D

    W Ochotnicy się nie śpieszyłam, bo czas przejazdu przez tą prawie 20 kilometrową wieś, urozmaicałam sobie, przystawaniem i dopingowaniem kolarzy górskich!
    Co chwilę z jakiegoś leśnego zaułku wyjeżdżał mi jakiś uczestnik Cyklokarpat w Kluszkowcach :)
    Na swojej, czystej Biance czułam się trochę jak słoń w składzie porcelany między tymi wszystkimi MTB-owcami, ale jarałam się, bo wszyscy (bez wyjątku!) rowerzyści byli w tym czasie pod specjalną ochroną policji, straży pożarnej i pogotowia ratunkowego!
    Byłam bezpieczna :P

    O 14 byłam nad Przełęczą, chwila na oddech i na snikersa i sruuu w dół :)
    Kiedy sobie tak smacznie zajadałam batonika, minął mnie sam Karol Domagalski, chyba robił KOMa, ale na "siema" odpowiedział :P

    Pamiątka po NTRCH :P Dzięki za info!

    W drodze do domu, wiatr dawał się w kość jeszcze bardziej i w sumie się cieszyłam,że zjeżdżam a nie na odwrót, bo bym się nieźle ujechała!

    Fajny czas i przewyższenie się mi wykręciło!
    Aż szkoda,że wołana od rana grupka się nie zebrała i jechałam sama, bo by była większa moc! :D

    Opalenizna  "jestękolarzem" zaliczona! :D 

    PS: I tort też był! :D

    Co prawda dopiero w niedziele, no ale,życzenia i prezent w sobotę się zgodziły... :D 
    Fajny ten Łukasz...^^
    Kategoria Stóweczka


    • Dystans 68.60km
    • Czas 02:56
    • SpeedAVG 23.39km/h
    • SpeedMaxxx 89.60km/h
    • Kalorie 1687kcal
    • Podjazdy 1083m
    • Sprzęt Bianchi Via Nirone 7 Dama

    To kolarstwo mnie wykończy! :P

    Piątek, 26 maja 2017 · dodano: 26.05.2017 | Komentarze 2

    Boszsz co za pogoda!
    W poniedziałek udało mi się trochę pokręcić, a potem lipa cały tydzień lało!!!
    Dawno nie narzekałam na pogodę, ale w sumie dawno nie miałam tyle czasu, który mogłabym wykorzystać na rower ;)
    No nic pogody nie przeskoczę, trzeba akceptować co jest.

    Dzisiaj wyjechałam z zamiarem pojeżdżenia pod górę i tak się też woziłam.
    Rdziostów, Zawadka, Dąbrowa i na dobitkę dla leniwych nóg Biczyce aż do Wysokiego.
    Fajna sprawa, dziwna pogoda.
    W drodze do Rdziostowa odbiłam do Sącza, bo rano jak dobijałam powietrza do kół, skrzywiłam (jednym, głupim ruchem) wentyl :D
    Musiałam się upewnić czy aby mi w połowie podjazdu powietrze nie zejdzie z koła :P
    Hopek popatrzył,zbadał, kazał jeździć, a przy następnym pompowaniu uważać.
    OK!

    Zmachałam się na tych podjazdach!
    Jednak powiedzenie,że "żeby jeździć, trzeba jeździć" jest jak najbardziej prawdziwe :)
    Nie jeździłam, mam za swoje!



    • Dystans 50.10km
    • Czas 01:51
    • SpeedAVG 27.08km/h
    • SpeedMaxxx 69.80km/h
    • Kalorie 983kcal
    • Podjazdy 310m
    • Sprzęt Bianchi Via Nirone 7 Dama

    Poranny szlif

    Poniedziałek, 22 maja 2017 · dodano: 23.05.2017 | Komentarze 0

    Helloł!

    Wspominałam już,że muszę skończyć z alkoholem i imprezami? :P
    No to podtrzymuję ten stan, muszę z tym skończyć! :P
    W sobotę po raz trzeci poprawialiśmy wesele, no i zaś niedziela wycięta z rowerowego życiorysu :D
    Aczkolwiek nie tak do końca!
    Wiedziałam,że Łukasz ma przyjechać po obiedzie, więc się nigdzie nie wybierałam, a kiedy już przyjechał sam mnie na rower ciągnął!
    Brawo On! :P
    Poplątaliśmy się po okolicach, milusio! :D 


    W poniedziałek nie miałam za wiele czasu na cokolwiek, bo w pracy musiałam być już na 13, ale pogoda była na tyle przyjemna,że aż żal mi było od tak poprostu siedzieć w domu i czekać na wyjście do pracy :)

    Pojechałam się pokręcić w okolice Łącka, niezła frajda! :P
    Ale tak jak kolega Dawid stwierdził, pasuje mi więcej up-ów zaliczać, bo jak się wybiorę z bikeatelier na Stelvio, to mnie tam zajadą :D

    Spoko!
    Jesteśmy po weselu i jego poprawinach, poprawin, poprawin... może się w końcu zbiorę do regularnej jazdy! :D 

    Trzymajta kciuka!

    • Dystans 125.10km
    • Czas 04:18
    • SpeedAVG 29.09km/h
    • SpeedMaxxx 103.70km/h
    • Kalorie 2850kcal
    • Podjazdy 808m
    • Sprzęt Bianchi Via Nirone 7 Dama

    Dolinka #2 (17) coffee ride! :P

    Piątek, 19 maja 2017 · dodano: 20.05.2017 | Komentarze 2

    Prawie spontaniczna wycieczka :)
    Kiedy wracałam we czwartek z pracy i stojąc w korku chciałam się żywcem usmażyć w iżonowozie, obiecałam sobie,że już nigdy na taki upał nie będę ciągła auta do pracy!
    Rower, rower i jeszcze raz rower!
    Nie dość,że bez korków, to jeszcze "klima" działa :D

    Wstałam więc rano 15 minut wcześniej niż zwykle, ubrałam się, zabrałam plecak i pojechałam w ten piękny, letni poranek!

    Tak wyglądam po 5 rano!
    Totalne Nemo! :D

    Siedząc w pracy, czekałam do godziny 10 i szybkim myczkiem, pojechałam do chłopaków na serwis,prosząc o litość dla Bianki :D
    Po ostatnim czyszczeniu bębenka, smar tak się nie mógł ułożyć,że czułam jakby mi koło ciągle samo hamowało!
    A może to jednak brak w ostatnim czasie regularnej jazdy? :P
    Cokolwiek to nie było, wymagało fachowego oka :)

    Wstępnie Arturo był sceptycznie nastawiony do nagłego serwisu mojego roweru,ale od słowa do słowa obiecał że do końca mojej pracy, rower będzie gotowy!

    Siedząc w pracy, w sumie tuż przed jej zakończeniem, z głupa napisałam wiadomość do grupy, czy jest ktoś chętny na rower po 15.
    O dziwo, udało mi się zebrać 6 osób! 
    Super, bo miałam ochotę przekręcić Dolinę Popradu, a patrząc na wiatr, (który wiał z za dużą prędkością jak na rower,) zajechałabym się sama!

    Z pracy wyszłam troszkę wcześniej i z buta, na cywila przeszłam się po serwisowany rower.
    Omatkobosko jaka lampa, jaki skwar! Super!

    W serwisie rower zastałam jeszcze w częściach:

    Ale Artur czując presję czasu (wiedział,że się umówiliśmy na Dolinkę), dwoił się i troił,żeby zdążyć na czas :)
    Przy okazji pokazał i wytłumaczył co mi przeszkadzało w lżejszej jeździe na rowerze.
    Prawie pikuś! 

    Czekając na rower, patrzyłam na zegarek i zaczęłam kombinować jak tu sprawnie wrócić do klubu po ubrania rowerowe,żeby nie opóźniać bardziej naszego tripa.
    Zapytałam Michała, o rower zastępczy i dostałam...rowerek teściowej! :D 

    Mówię Wam pół miasta się za mną oglądnęło! :P
    Jechało jak czołg, ale na pewno pozwoliło szybciej dostać się do klubu.
    Kiedy się przebrałam zaś zonk, bo nie mam gdzie, bidonów włożyć!
    Upchałam je i batony do kieszonek koszulki i już w wersji euroPRO wróciłam na serwis!

    Mówię Wam jest moc!

    Kiedy Bianka cała i zdrowa wyjechała ze stajni bikeatelier, ogłosiłam wyjazd i tym sposobem, w 3 osoby wyruszyliśmy w kierunku Nawojowej.
    Tam na przystanku miał czekać Marek, Artur i Mirek, ale że o umówionej 15.15 my dopiero wyjechaliśmy spod sklepu, pojechali bez nas :)
    No nic Andrzej nas trochę podholował, a kiedy stwierdził,że zawraca obydwoje z Bartkiem próbowaliśmy dogonić niecierpliwych :P 

    Mieliśmy nadzieję,że na Krzyżówce ich złapiemy i tak też się stało!
    Super, bo we dwoje gonić pod wiatr, to tak jakby popełnić samobójstwo!

    Z Krzyżówki odbiliśmy na Tylicz i dość fajnym tempem ruszyliśmy w kierunku Muszyny.


    Pierwszy raz jechałam tą drogą, ale droga warta grzechu!
    Po wcześniejszej walce z wiatrem do Krzyżówki, sceptycznie byłam nastawiona do dalszego pedałowania, ale dzięki tej drodze, wiara w sens dalszej jazdy wróciła! :p
    Pięknie, poprostu pięknie było!
    Panowie, nie dali mi poczuć się gorszą czy słabszą! W sumie wcale nie jestem od nich słabsza! :D 
    Moje zmiany nie były ani wolniejsze ani krótsze od ich zmian!

    Po dojechaniu do Muszyny, zatrzymaliśmy się przy wodopoju,który okazał się...wyschnięty!!!


    No nic!
    W Piwnicznej na pewno wody nie braknie! 
    Kilka chwil oddechu i szybkie wciągnięcie czegoś na ząb i jedziemy dalej :)

    Marek z Arturem zostali z tyłu, a ja z Bartkiem i Mirkiem ciągneliśmy w szybszym tempie po tych równych asfaltach i w pięknym krajobrazie.

    Mirek i Artur-nie wiecie co dobre! :D

    Po dojechaniu do Piwnicznej zatrzymaliśmy się przy źródełku Piwniczanki, zatankowaliśmy bidony do pełna i gaz do Rytra, bo tam zaplanowaliśmy coffee breaka! :P

    Po dojechaniu do Villi Poprad oczom ukazał się jeszcze lepszy widok, niż wzdłuż całej pętli nad Popradem :)

    Legenda głosi,że w sezonie można poleżeć sobie tutaj na leżaczkach :)
    No więc, szukamy leżaczków!

    Postawiliśmy całą Villę na nogi, coby nam poleżeć dali :D

    I dopięliśmy swego! :P
    Leżaczki dostaliśmy, kawę i ciacho też!

    Czego więcej do szczęścia potrzeba?! :P

    Najlepszy tekst Marka:
    "Iwona ściągnij kask, chce widzieć jak naprawdę wyglądasz?!" :D 
    Umarłam! :D :D
    Tak to jest kiedy widzimy się tylko na rowerach, w całym kolarskim mundurku! 

    Tak nam było przyjemnie,że do domu wracać się nie chciało :P
    Chcieliśmy czy nie pora najwyższa, bo już chwile po 19!
    Do Starego Sącza jeszcze razem, a tam na rondzie każdy w swoją stronę.

    Świetny, spontaniczny (że tak powiem) trip, który mam nadzieję powtórzy się jeszcze nie raz w tym sezonie!

    Kategoria Stóweczka


    • Dystans 95.40km
    • Czas 03:45
    • SpeedAVG 25.44km/h
    • SpeedMaxxx 67.00km/h
    • Kalorie 2096kcal
    • Podjazdy 912m
    • Sprzęt Bianchi Via Nirone 7 Dama

    Dziurawa ta Słowacja!

    Środa, 17 maja 2017 · dodano: 19.05.2017 | Komentarze 2

    Jest piękna pogoda i mimo powrotu do pracy, jest wolne popołudnie! :D 

    Zaraz po obiedzie, wystroiłam się jak w niedziele do kościoła (żartuję!) i wystartowałam na podbój Starej Lubovni! :P
    Jak mi się gęba cieszyła na tą pogodę i na tą wycieczkę!

    Ciepło, przyjemnie, ubrań na sobie pół tony, a nie tona (w końcu!), no i te wiosenne okoliczności przyrody :P

    Miodzio!

    Do granicy nie wiem kiedy dojechałam, tyle miałam frajdy z tego,że jadę! :P

    Aż zaczęłam gwizdać z radości :D
    Moje gwizdy przerwał strach! 

    Droga rowerowa wzdłuż jezdni, a ja sobie pedałuje niewinnie po asfalcie!
    Przestraszyłam się,straszak działa!
    Swoją drogą u nas by takie coś nie postało za długo! 
    Zadziabali by! :D
    Jadę z Mniszka w kierunku Hranicnego i widzę, to:

    Czyli stawianie komuś "wiechy", to taka słowiańska tradycja! :P

    Jechałam i jechałam, nigdzie się nie śpieszyłam, cieszyłam się wolnością! :P
    Po jakimś czasie pokapowałam się,że mój weselny manicure idealnie zgrał się z kolorami mojej Bianki!

    Przypadek? Nie sądzę! :P

    Zakładałam,że dojadę do Starej Lubovni, ale tyle zdjęć pstrykałam po drodze i na tyle się delektowałam jazdą,że poprostu wiedziałam,że nie zdążę do zmroku zjechać i podjechać tam i nazad :P
    Wyjechałam na Kremną, tam poahowałam widoki Taterków (jak zwykle lepiej widocznych gołym okiem!)...

    ...i postanowiłam,że do domu wrócę autobusem! :D

    Żartowałam!

    Teraz kiedy miało być więcej z górki jak do góry miałabym do autobusu się pakować?!
    To nie w moim stylu! :D

    Myślałam tak tylko do momentu pierwszej, ledwo ominiętej, porządnej partii dziur!

    Jak w tytule,dziurawa ta Słowacja jak fix!
    Nie szło się porządnie rozpędzić, bo żal mi było już i tak nie najprostszych kół! :P

    Wracałam już przy zachodzie słońca, który z minuty na minutę był coraz piękniejszy! :p

    Pamiętacie "moją" alejkę w Starym Sączu? :P
    Jest coraz piękniejsza! 

    Ze Starego Sącza pojechałam jeszcze na "słynny" most w Kadczy i już na dobre do domu :P

    Świetna wycieczka w środku tygodnia!
    Tego mi trzeba!
    Kocham rower!


    • Dystans 70.00km
    • Czas 02:45
    • SpeedAVG 25.45km/h
    • SpeedMaxxx 68.80km/h
    • Kalorie 1481kcal
    • Podjazdy 595m
    • Sprzęt Bianchi Via Nirone 7 Dama

    Koniec imprez i alkoholu, pora wrócić na rower! :D

    Poniedziałek, 15 maja 2017 · dodano: 19.05.2017 | Komentarze 0

    Omatkobosko!
    Co to był za szalony czas przygotowań i samego wesela! :D
    W życiu nie spałam tak mało i nie tańczyłam tak dużo! :D
    Świetna sprawa!
    Ale wszystko co dobre, szybko się kończy iiii po dwóch tygodnia takiego luźnego, "imprezowego" życia, czas najwyższy wrócić do rzeczywistości iii na rower... ! :P

    Ktoś mi powie: "miałaś tyle wolnego, mogłaś jeździć!"
    Może i miałam kupę wolnego, ale wolnego od chodzenia do pracy.
    Przed weselem było tyle do zrobienia,że nawet czasu wyspać się nie było, a gdzie tu mowa o rowerze! :D
    No i mój palec!
    On ciągle ciągnie! (Jakkolwiek, to brzmi! :P)

    Kiedy w poniedziałek popołudniu Warszawa i Niemcy się rozjechali, a reszta pojechała do domu weselnego, po zostawione tam rzeczy, ja spróbowałam ubrać shimanowskie buciorki (na te zdymki na palcach) i kiedy weszły, pojechałam dobić nogi po weselu! :D
    W kierunku niezaplanowanym.
    Żeby planować muszę najpierw sprawdzić na co stać moje nogi, a stać je na wiele ino żeby mi się chciało!
    Wybór jest prosty albo wódka albo rower?!

    Pojechałam w kierunku Limanowej od strony Marcinkowic, ale w Mordarce odbiłam już na Wysokie, bo mi szkoda było jeździć, kiedy reszta pewnie wróciła już do domu :P
    Czując,że nogi jadą, myślałam żeby sobie wrócić do domu przez Biczyce, ale kiedy na Kaninie zobaczyłam jakąś nieznaną, a świeżo zrobioną drogę, postanowiłam sprawdzić, gdzież mnie to doprowadzi :P
    Zjechałam do Przyszowej, wcześniej broniąc się przed glebą na żwirku!
    Z Przyszowej pojechałam na Stary Sącz, a  stamtąd do domu! :P

    Kurde odżyłam!
    A zdymki strzeliły- nie wytrzymały ciśnienia! :D 


    • Dystans 139.30km
    • Czas 05:55
    • SpeedAVG 23.54km/h
    • SpeedMaxxx 85.30km/h
    • Kalorie 3478kcal
    • Podjazdy 2419m
    • Sprzęt Bianchi Via Nirone 7 Dama

    Bieszczadzka Sparta!

    Poniedziałek, 8 maja 2017 · dodano: 18.05.2017 | Komentarze 0

    O wyjeździe w Bieszczady chłopaki z bikeatelier mówili już przed świętami Wielkanocnymi.
    Mając na uwadze ten wyjazd, grafik na maj ustalałam tak żebym mogła jechać :P
    Prawda prawdą, mój rozcięty palec nie obiecywał za wiele, no ale ja uparta jestem!

    W poniedziałek w środku nocy, nielitościwy budzik zadzwonił o 4.30, a ja jak gdyby nigdy nic wstałam i z uśmiechem na twarzy zaczęłam się przygotowywać do wyjazdu :D
    Nie miałam za wiele czasu, bo pod sklepem byliśmy umówieni już na 5.15 (max 5.20), ale wiedząc o tym, wieczorem zapakowałam rower i plecak z ubraniami do auta.
    Teraz pozostało mi zrobić sobie coś ciepłego do picia i śniadanie, które zamierzałam zjeść już w busie wiozącym nas w Bieszczady.

    Chwilę po 5 wyjechałam z domu,żeby punktualnie o 5.20 wstawić się pod sklepem.
    Ekipa też tyle co się zjeżdżała, więc super, mimo że tylko ja dojechać do Sącza musiałam, się nie spóźniłam!! :D
    Zapakowaliśmy rowery i siebie i AHOJ przygodo!!!

    Droga przeleciała raz dwa, bo ekipa miała wiele tematów do omówienia :)
    Od tych rowerowych: KOMów i KUDOSów, przez pracownicze: telefony z firmy o awarii komputerów i tym podobne, aż po osobiste: związki, dzieci i inne :D
    Wesoło!

    Pod Zaporę w Solinie dojechaliśmy przed 9 i zaczęła się walka o WC (krzaczki!) i ogólne przygotowanie do wycieczki.

    I tu zonk!
    Właśnie dowiedziałam się,że trasa jaką dzisiaj przyjdzie mi przejechać, będzie liczyła 140 km i prawie 2500m up!
    Boszsz w co ja się wpakowałam!
    O ile nogi są twarde, o tyle płuca mogą się zbuntować, a o palcu nawet nie chce myśleć!
    Przecież ja ciągle przekładam łańcuch na blat prawą ręką!!!
    No nic, przyjechałam, nie będę teraz w samochodzie na nich czekać.
    Przypomniałam im (mimo,że pamiętali), że palec mam zepsuty i wystartowaliśmy!

    Pogoda nie zachęcała do kręcenia i już od startu przyszło nam się mierzyć z mżawką przechodzącą w lekki deszcz z wiatrem.
    No cóż,prawdziwy trening charakterów!

    Start nad Zaporę w kierunku Polańczyka.
    Najpierw do góry (tak na rozgrzewkę), potem zjazd w dół do Wołkowyi.
    Pamiętam tą miejscowość. 
    Jak byłam w Bieszczadach dwa lata temu, to w miejscowości obok Wołkowyi mieliśmy domek  w którym spaliśmy.

    Jechaliśmy góra, dół, góra.
    Wydawało mi się,że tego do góry jest dużo więcej niż w dół, no ale ostrzegli mnie przed startem co mnie czeka :P

    Kiedy byliśmy w połowie drogi, zaczęliśmy się licytować czy stajemy w Ustrzykach na obiad (było już koło godziny 13), czy sobie darujemy i ciągniemy do końca, a gdzieś bliżej busa zjemy coś dobrego?
    W sumie jedyną przeszkodą do zatrzymania się w połowie drogi było zimno!

    Czaicie to? Mokrzy od deszczu, brudni, mielibyśmy się zatrzymać i pozwolić wychłodzić nasze ciało?!
    Tak, zrobiliśmy to!
    Na szczęście obsługa karczmy w której się zatrzymaliśmy, mimo,że nie mogła nam rozpalić kominka, użyczyła ciepłe polarowe koce, spod których nikomu się nie chciało wychodzić, a w najlepszym wypadku liczyliśmy na to,że pozwolą nam te koce zabrać ze sobą i będziemy wracać na Batmana do busa! :D 


    Pojedliśmy, pogadaliśmy i chcąc nie chcąc musieliśmy wyjść na tą dżdżystą pogodę, w mokrych i zimnych ubraniach!

    W sumie, to liczyliśmy na to,że nasze rowery pozostawione bez opieki już ktoś sobie zabrał i nie będziemy mieli wyjścia, będziemy musieli wracać autobusem...
    Niestety nic z tych rzeczy się nie wydarzyło. Rowery grzecznie stały, trzeba było pedałować!

    Kontynuując naszą przygodę, wjechaliśmy do Bieszczadzkiego Parku Narodowego.
    Piękna sprawa!!!
    Mam nadzieję,że wrócimy tam przy pięknej, słonecznej pogodzie :)

    Te podjazdy, wijące się serpentyny! Kurde było co jechać!
    Palec mnie tak napierdzielał,że nie mogłam trzymać ręki na kierownicy, tylko ciągle się "zgłaszałam" jak w szkole do odpowiedzi (żartuję, w szkole się dobrowolnie do odpowiedzi nie zgłaszałam! :D), bo mnie tak ciągło i pulsowało! 
    Ała!
    Obiad był strzałem w dziesiątkę, bo pewnie gdyby nie on, padlibyśmy na tym podjeździe jak muchy do smoły... :P
    Minęliśmy Rawkę i Wetline- te miejscowości też pamiętam sprzed dwóch lat ;)
    Jechaliśmy i jechaliśmy, końca nie było!
    Na nasze szczęście w końcu zaczęło się przejaśniać i po ponad 100 km w deszczu Słońce uraczyło nas swoimi promieniami.
    Ubrania wyschły, można było jechać dalej!
    W sumie, to wolałam,żeby podczas tej wycieczki te podjazdy się nie kończyły, bo na zjazdach było mi zwyczajnie zimno!

    Kiedy dojechaliśmy do Terki, w grupce zrobiło się małe zamieszanie, a to dlatego,że nasza pętelka się zakończyła i teraz zostało nam podjechać z powrotem do Polańczyka i zjechać w dół na Zaporę w Solinie, a stamtąd już prosto do busa!

    Nie powiem, bo te ostatnie podjazdy, tak mi dały w dupę,że w oczach miałam, już ciemno, jasno, ciemno :P
    Jedyną moją podporą była Beata, która czuła to samo, goniąc ze mną chłopów spragnionych piwa! :D 

    Jak bardzo (pod względem pogodowym) był to paskudny trip, tak pod względem trasy i towarzystwa był jednym z najlepszych w mojej "karierze"!

    Byłam mokra, brudna, ale i mega zadowolona!

    Nie wspominając o Biance, która się chyba zestarzała od tego brudu!


    Z tą ekpą, to można konie kraść! :P


    Dzięki BANS, do następnego! :P
    Kategoria Stóweczka


    • Dystans 80.00km
    • Czas 03:02
    • SpeedAVG 26.37km/h
    • SpeedMaxxx 57.20km/h
    • Kalorie 1696kcal
    • Podjazdy 611m
    • Sprzęt Bianchi Via Nirone 7 Dama

    W końcu jakaś lepsza pogoda :D

    Piątek, 5 maja 2017 · dodano: 05.05.2017 | Komentarze 0

    Palec się goi, pogoda jest świetna no i ten czas, którego mam całe mnóstwo....i mnóstwo do roboty :D
    Robota nie zając,w sumie to nawet zając to nie zając :D  Nie ucieknie!

    Rano chciałam od razu wystartować, ale są rzeczy ważne i ważniejsze.
    Wystartowałam koło w pół do 11 iiii oszalałam!
    Ciepło, wręcz gorąco i full lampa! <3

    Przez chwilę zastanowiłam się, gdzie pojechać, ale w sentymencie do zaplanowanego i nie odbytego tripa we wtorek (PALEC!), skierowałam koła do Mniszka nad Popradem.
    Wiedziałam,że nie będzie mi się chciało jechać wg. wtorkowego planu, więc po wjeździe na Słowację podkręciłam kawałek w stronę miejscowości Hranicne i zawróciłam.
    Tu mnie zygło czy aby nie trzasnąć stówki znienacka, aleeeee taka fajna pogoda,że szkoda mi było ino na rowerze ją przekręcić.
    Serio to napisałam?!
    Szkoda mi całego dnia na rower?
    Ahhh te zmieniające się priorytety! :D

    Kiedy już w drodze powrotnej znalazłam się w SS, z ulgą stwierdziłam,że w odpowiednim momencie zawróciłam, bo mi siły całkiem opadły!
    Zjadłam niby dwa batony i kończyłam drugi bidon wody, no ale jakoś mi tak już pod wiatr (dosłownie!).
    To było chwilowe. 
    Kiedy wróciłam do domu, odpoczęłam i pojadłam, stwierdziłam,że mogłabym jechać dalej! :D

    Waryjot!

    • Dystans 70.10km
    • Czas 02:33
    • SpeedAVG 27.49km/h
    • SpeedMaxxx 76.70km/h
    • Kalorie 1434kcal
    • Podjazdy 538m
    • Sprzęt Bianchi Via Nirone 7 Dama

    Żyje!

    Czwartek, 4 maja 2017 · dodano: 04.05.2017 | Komentarze 0

    10 dni wolnego i już na starcie nokaut!
    Mój palec i krajalnica już nigdy się nie będą lubili!

    Never!

    Przez taką głupotę i pierdołę, straciłam parę dni z urlopu i trening z Rafałem Majką! :O
    Shit happens...!

    W sumie nie ma tego złego coby na dobre nie wyszło, bo na rozwalonym palcu straciła tylko kwestia rowerowa, inne kwestie wręcz zyskały ^^

    Dzisiaj od rana goniłysmy z kobitkami po sklepach, galeriach...
    Wesele tak blisko, a ja tak bardzo nie cierpię zakupów!
    Kiedy już wszystkie miałyśmy totalnie dość, wykończone wróciłyśmy do domu, a ja dla odreagowania chciałam się (w końcu!) przewieźć na rowerze...
    Omatko!
    Godzinę mi zeszło nim wystartowałam!
    Zbierałam się na dwa razy, bo przecież za pierwszym razem musiało mnie odlać!

    Siedziałam pod domem i czekałam. Cierpliwość podobno popłaca.... :P

    Po godzinie zabawy w kotka i myszkę z pogodą, wbrew wszystkiemu postanowiłam pojechać.
    To był test dla palca.

    Musiałam wiedzieć czy z wysiłku zaś zacznie krwawić, czy już jest na tyle "zagojony",że krwi nie będzie.
    Nie było! :D
    Panowie jedziemy w te Bieszczady!

    Prawda prawdą jedyne w czym mi ten palec przeszkadzał na rowerze, to załadowanie łańcucha na blat.
    Musiałam to robić prawą ręką, mały krok do gleby, ale poradziłam sobie :)

    Po deszczu nie było śladu i normalnie aż mi się w środku z radości wszystko cieszyło na tą jazdę i to słońce :)

    No ja to jednak lubię ten rower :P

    Pojechałam w kierunku Kamienicy, coby się trochę poturlać do góry i na dobranoc zjechać tym dłuuugim zjazdem od Młyńczysk do Naszacowic.
    Trasa fajna i dobrze się jedzie, ale po wcześniejszym deszczu na zjeździe między lasem, droga ani trochę nie wyschła.
    Ja i buty i bidon i rower...no wszyscy byliśmy brudni! :P 

    Ciapkało gdzie mogło, a na dodatek w tym lesie było zimno, ale już mi się nie chciało stawać i ubierać nogawek.

    Na dole od Jadamwoli aż do Olszanek czuć było prawdziwą wiosnę <3
    Te kwitnące sady, te umajone pola...jestuś jak ja to lubię!!!
    Absolutnie się mi nie śpieszyło, mogłabym tam zostać :)
    Ale jeszcze tam wrócę. Wnet ;) 

    Do domu wróciłam chwilę po 20 i dobrze,że już bo chyba palec sobie przypomniał,że obtargany.
    Zaś zaczęło ciągnąc i pulsować :O
    W nagrodę miałam fajny zachód słońca, który się mi trochę rozmazał:

    Mam nadzieję,że temat palca powoli się zamyka i że za chwilę będę w pełni sprawna :D



    Counterliczniki.com