Info

avatar Ten blog rowerowy prowadzi Izona. Mam przejechane 53867.50 kilometrów w tym 1066.40 w terenie. Kręcę ze średnią 22.33 km/h i się wcale nie chwalę!
  • Czas na siodełku 100d 08h 39m
  • Więcej o mnie.

    Follow me on Strava 2020 button stats bikestats.pl 2019 button stats bikestats.pl 2018 button stats bikestats.pl 2017 button stats bikestats.pl 2016 button stats bikestats.pl 2015 button stats bikestats.pl 2014 button stats bikestats.pl 2013 button stats bikestats.pl 2012 button stats bikestats.pl 2011 button stats bikestats.pl 2010 button stats bikestats.pl

    Ja na instagramie

    Znalezione obrazy dla zapytania instagram

    Moje ziomeczki

    Wykres roczny

    Wykres roczny blog rowerowy Izona.bikestats.pl

    Z Archiwum X

    Wpisy archiwalne w kategorii

    Stóweczka

    Dystans całkowity:9562.65 km (w terenie 120.50 km; 1.26%)
    Czas w ruchu:397:57
    Średnia prędkość:24.03 km/h
    Maksymalna prędkość:103.70 km/h
    Suma podjazdów:80304 m
    Maks. tętno maksymalne:210 (106 %)
    Maks. tętno średnie:153 (77 %)
    Suma kalorii:221161 kcal
    Liczba aktywności:86
    Średnio na aktywność:111.19 km i 4h 37m
    Więcej statystyk
    • Dystans 103.66km
    • Czas 04:39
    • SpeedAVG 22.29km/h
    • SpeedMaxxx 60.50km/h
    • Kalorie 2161kcal
    • HRmax 171 ( 86%)
    • HRavg 130 ( 65%)
    • Podjazdy 809m
    • Sprzęt Giant Brass 2

    Kto rano wstaje... :D

    Niedziela, 9 sierpnia 2015 · dodano: 11.08.2015 | Komentarze 0

    Ja to naprawdę mam fiu bździu w głowie :D
    Kto normalny ustawia budzik w niedzielę na 5 rano tylko po to,żeby przed pracą wykręcić połowę z zaplanowanej stówki? :D
    Tak, it's me! :D Już oswoiłam się z myślą,że jestem nienormalna, a na punkcie roweru mam bzika :P
    Więc, bez marudzenia po tym jak zadzwonił budzik i kazał wstać, wstałam, ubrałam się i już o 5:15 śmigałam pod górę w stronę Limanowej :) Nie zjadłam śniadania, nie wiedziałam jak długo bez śniadania pociągnę, ale nieraz zdarza mi się jechać "na wczorajszym" :P Tylko,że to "nieraz" nie trwa dłużej jak pół godziny! Tu trwało ponad 2!
    Po wyjechaniu na Wysokie miałam chwilę oddechu, co starałam się wykorzystać, na luźniejszą jazdę,żeby bez tego śniadania nie paść :)
    Zjazd do Limanowej jak zwykle szybki i aerodynamiczny :P Nie miałam pojęcia,że aż tak mogę się złożyć na rowerze :D
    W Limanowej odbiłam w kierunku Sącza iii tu zaczęła się gorsza jazda, bo praktycznie ciągle lekko pod górkę, oprócz oczywista rzecz jasna tych wszystkich szybszych zjazdów na których aż oczy łzawią :P
    Końcówka moich porannych wojaży wycisnęła na mnie resztki potu, kiedy próbowałam wyturlać się pod Rdziostów :P 
    Tak przy okazji, ten podjazd robi się coraz mniej wkurzający i z czasem łatwiej go pokonywać :) Niech ja sobie tylko szosę kupię a do niej w gratisie spd :D Nie będzie na mnie mocnych we wsi(już nie ma! :D)

    Po odpokutowaniu 8h w pracy,zaczęłam ponowną batalię, tym razem nie z podjazdami, a z sakramenckim upałem! 
    Wychodząc z klubu, spojrzałam na aplikację pogodową i ujrzałam optymistyczne 36 stopni, lol! :D
    No nic, twarda jestem, nie dam się :D
    Kieruję się w stronę Starego Sącza,by później odbić w stronę Łącka, tak im więcej up-ów tym lepiej! :P
    Pogoda jakby łaskawsza,zaczęło się chmurzyć i nawet przez chwilę pomyślałam,żeby zawrócić, bo straszyło burzą :O
    Jednak nieeee, zaryzykowałam i nie żałuję :) Podjazd pod Czarny Potok przy takiej temperaturze, to istny wytop całego ciała, ale spoko! :P Im mniej tłuszczu tym lepiej(no aleee bez przesady!) :D
    Do domu wróciłam coś przed 19, a satysfakcja z wykonanego treningu była ogromna :)
    Bo jak to ktoś kiedyś ładnie powiedział: "Nie ważne o której,ale ważne w jakim humorze wstajesz!" :P Dobry trip!
    Kategoria Stóweczka


    • Dystans 110.26km
    • Czas 04:47
    • SpeedAVG 23.05km/h
    • SpeedMaxxx 53.00km/h
    • Kalorie 2604kcal
    • Podjazdy 1014m
    • Sprzęt Giant Brass 2

    I <3 Podhale :)

    Niedziela, 2 sierpnia 2015 · dodano: 02.08.2015 | Komentarze 0

    Wczoraj cała sobotę poświęciłam dla domu i rodziny :) Dawno tak na luzie nie spędziłam tego dnia :) Jak nie praca, to pielgrzymka, jak nie pielgrzymka to praca, a wczoraj luz :)
    Dzisiaj nie zakładałam nic, bo nie miałam z kim jechać, a nie lubię sama w niedzielę jeździć, ale skoro obudziły mnie dzwony (w nie naszym kościele!) o 6.30, to wstałam i poszłam na 8 do kościoła.
    Tu z góry założyłam,że jak już będę po kościele, to jak mnie najdzie na tripa, to już będę wolna :P
    I naszło mnie :P Co prawda pogoda zrobiła się bardzo niepewna! Z dogrzewającego słońca, które wysmażyło mnie przed kościołem (tak wiem, to kara za nie wchodzenie do kościoła, na mszę :P) zostały same, deszczowe chmury!
    Ale kurde ja miałam ochotę na rower,no! :D
    Uparłam się i pojechałam! Tak mi się pomyślało o Przełęczy, a że Przełęcz jest na Podhalu, a że ja kocham to Podhale, no to dwa razy myśleć nie musiałam :D
    Pierwszy raz mnie pokropiło w Maszkowicach, ale u moresów na przystanku zatrzymywała się nie będę!!!
    Jadę dalej! W Zabrzeży już się zatrzymać musiałam(chciałam, szkoda roweru, mokre klocki piszczą! :P)  i przeczekać falę deszczu! OK, ogarnę fejsbuki :D
    Po pół godziny przerwy, mogłam jechać dalej. Jeszcze trochę kapało z nieba, ale jak popatrzyłam tam do przodu gdzie jechałam, tam świeciło słońce <3
    Do Przełęczy o dziwo nawet mi się nie ciągło! A przecież Ochotnica, to najdłuższa wieś w Polsce!
    Całe 20km lekko pod górę, a na górze zjazd z Przełęczy z pięknym widokiem na Tatry <3  Bosze jak ja kocham tamte strony!
    W górach jest wszystko co kocham!

    Za każdym razem przejeżdżając przez Ochotnicę Górną zastanawiam się gdzie dokładnie mieszka nasza Kasia Niewiadoma?
    Kiedyś podawała adres do autografów, ale nie zapisałam :P I tak jej teraz nie ma w domu, baaa nawet w kraju <się ściga!> :)
    Jadę i jadę, wjeżdżam na włości Rusnaków, ale Staszka też nie ma w domu :P

    Dojeżdżam na szczyt, krótki sik stop, foteczka i zjeżdżam! Asięmimorda cieszy! :P Uwielbiam, no po prostu uwielbiam :P
    Dojeżdżam do"mojego" zakrętu na którym zawsze (kiedy tam jestem) staje i podziwiam po prawo Taterki...

    Czemu ten aparat taki ślepy!

    ....a z przeciwka Czorsztyn <3


    Fota musi być :P Ino samowyzwalacz nie wie,że jeziorko miało być całe!

    Posiedziałam, pojadłam, popiłam i kiedy stwierdziłam,że nie chcę, ale muszę wracać, wstałam i pojechałam w dół, ihaaa!
    Uwielbiam ten zjazd (zresztą już mówiłam, ja tam wszystko uwielbiam! :D)!
    49 szybkich zakrętów do pokonania aaaaaaaaaaaaaaaaaaaaaaaaaaaa...... :D

    Po zjeździe do Knurowa, odbijam w lewo za strzałką na Nowy Sącz. Informują mnie po drodze(znaki!),że do kościoła w Dębnie pozostało mi 1.5km, aleee mój zachwyt nad Tatrami się przedłużył, więc olewam to.
    Wiem i zawsze jest to dla mnie ciężkie doświadczenie kiedy muszę w drodze powrotnej pokonać podjazd w Kluszkowcach!
    Za pierwszym razem, (pamiętam ten raz jak dzisiaj!) musiałam stawać w połowie i odpoczywać!!! Żal!
    Dzisiaj na szczęście jestem ten etap wyżej kiedy, podjeżdżam to na jednym wydechu, oł je! :D Czyli prawdziwe jest stwierdzenie,że trening czyni mistrza!

    Po owym podjeździe, ostatni look na Tatry i spadam do moich sądeckich poziomów! :P

    Na tym zjeździe do Krościenka, dogoniłam i wyprzedziłam(a jakże!) 4 chłopa i się już im dogonić nie dałam!! Fifki! :D
    Wjeżdżam w kolejną niekończąca się miejscowość. O matko Tylmanowa jest nudna jak flaki z olejem i bułka z masłem czy jakoś tak! :p
    Żeby pozbierać więcej up-ów zamiast na łatwiznę jechać przez Łącko, odbijam na Czarny Potok i do zapieku katuję nogi pod górę!
    Nie ma że boli! Rajd wokół Tatr sam się nie przejedzie! :D
    Jak to zawsze sprawiedliwie bywa po podjeździe jest zjazd i ten zjazd prowadzi mnie aż do Podegrodzia.
    Tam wjeżdżam od tyłu coby popatrzeć, czy mi się opłaca  wracać tu wieczorem na festyn, aleee nieeeeeeee, dziadownia, będę leżeć! :D
    Patrze na zegarek jest 16.03, no to kuwa ogień, bo na 16.25 przewidziany jest finish I etapu TdP, muszę to widzieć, bo beze mnie to się nie liczy! :P
    Kręcę ile mogę i wygrywam, finish jest mój :P #AllezKwiato!

    Ładowanie baterii na Podhalu!



    Kategoria Stóweczka


    • Dystans 100.12km
    • Czas 04:33
    • SpeedAVG 22.00km/h
    • SpeedMaxxx 58.80km/h
    • Kalorie 2024kcal
    • HRmax 210 (106%)
    • HRavg 127 ( 64%)
    • Podjazdy 596m
    • Sprzęt Giant Brass 2

    Częstochowa dzień drugi...

    Sobota, 25 lipca 2015 · dodano: 30.07.2015 | Komentarze 2

    Po wczorajszych 150 km rano, nie nie byłam zmęczona, byłam przerażona :D Nie, nie faktem,że muszę przejechać dzisiaj 2/3 tego co wczoraj, ale faktem,że muszę to przejechać i przejechać to w 40 paro stopniowym upale! O mamo! Msza miała być o 7 więc nie ma tragedii, bo kościół jest na miejscu! Pobudkę mieliśmy już o 4 kiedy to chłopaki tak bardzo nie mogli się doczekać kiedy wystartujemy,że postanowili sami sobie z kościoła rowery wyciągnąć :P Nie byłoby w tym nic złego gdyby chociaż alarm potrafili rozbroić, nie doprowadzając do jego uruchomienia :D No nic, wyje ale jest na tyle wcześnie,że olewam sprawę(mimo,że tam w kościele nocuje także mój rower!)i śpię jeszcze 2h :P
    Po zwleczeniu się z łóżka, szybkiej toalecie i ogólnym ogarnięciu, schodzę na dół sprawdzić czy mam jeszcze na czym kontynuować pielgrzymkę i zostaję tam aż do mszy :)
    Ksiądz nie ma nad nami litości, gadane ma jak Prokop(optymistycznie opowiada o jakimś gasnącym płomieniu świecy, dzięki!), a na polu temperatura rośnie! Do tego na 15 zapowiadają burze z deszczem!
    Po 8 w końcu możemy jechać! Bagaże spakowane, nasza grupka gotowa, więc jazda! Nie jedliśmy śniadania, obiecywali,że za 10 km będzie Biedronka. I była tylko,że za kilometrów 13 :P

    Nie tylko my postanowiliśmy zjeść śniadanie pod Biedronką, zrobiło tak z 40% wszystkich uczestników pielgrzymki :)
    Jeden wielki boom na sklep :D
    W planach i na mapce śniadanie mieliśmy mieć w Miechowie, ale Łukasz na wczorajszym wieczornym apelu oznajmił,że się nie dodzwonił do śniadania i musimy sobie sami radzić :)
    Po śniadaniu, na spokojnie, na lajcie(do obiadu) jedziemy z Kingą, Tomkiem, Mateuszem i Jackiem, chillout i integracja :P
    Czasami im gdzieś tam odjeżdżamy, ale to tylko czasami :) Wjeżdżamy do miejscowości Charsznica, gdzie jest peeeeeełnooooo kapusty! Tomek obyty, opowiada,że ta miejscowość słynie z tego,że jest wszędzie pełno kapusty, z tego co widzę, wierzę mu :P Przekładając ilość kapusty na przyrost naturalny, zapewne jest dodatni :P
    Ciepło, wręcz gorąco się robi! Zakładam pod kask buffkę, jest dobrze, tylko wody trzeba 4x więcej niż wczoraj! Na szczęście sklepy jakoś tak częściej.  Z początku nie jest źle, nie jedziemy jakoś bardzo ruchliwymi drogami, wręcz jedziemy w szczerych polach!




    Zboże po prawej zboże po lewej, zboże przed i zboże za nami nie pomaga przy takim upale!
    W Żarnowcu miał być obiad, w Barze "Borowik",ale to jeszcze daleko :p Trzymamy się razem, ciągle ta sama grupka. Inni mijający nas, dziwili się,że nie pedałujemy z Marcinem z przodu,że dzisiaj jedziemy w środku, czy nawet na końcu stawki, ale spokojnie my mamy plany :P
    Nie oddamy Wam tych najlepszych miejsc do spania :P Mija nas co jakiś czas Amadeo z Koniem, też nie szaleją, bo chcą tak jak w tamtym roku z powrotem do Sącza wrócić rowerami :) Jedziemy, gadamy, śpiewamy i jakoś zlatują nam kilometry. Do obiadu dojeżdżamy razem, jemy i nie czekając już na Tomka, Kingę i resztę jedziemy szybciej(sami nam kazali :D)! Znowu szosy, znowu Marcin spawa, a ja nie umim tak zaraz po jedzeniu cisnąć, jeszcze podjazdu! Umieram! :D Dojeżdżam w końcu do Marcina i mu mówię,że w takim tempie daleko nie zajadę, chyba że się rozkręcę, jak się obiad zależy :P Zależał się, rozkręciłam się! Zastawiamy szosy, dojeżdżamy do grupy Marka i tu wygraliśmy! :P Marek zna trasę, to jest jego któraś z kolei pielgrzymka i skrótem od kapliczki opuściliśmy całkowicie przejazd przez miejscowość Lelów :)

    Zgubiliśmy się? Jesteśmy w domu! :P
    Jedziemy, jednemu z grupy Marka coś się w rowerze zepsuło, zatrzymują się, my kawałek dalej, nie wiemy gdzie jechać :D Dojechało nas dwóch chłopa, pokazali drogę, jedziemy z nimi :) Po chwili stwierdzamy,że jadą za wolno, a burza się zbliża coraz bardziej. Ja w lewo, Marcin w lewo porozumiewawczo widzę kręci głową, no to ogień! :D
    Ja nie wiem skąd my te siły bierzemy! :P Zostało nam z 20 km, luz o ile nas wcześniej wiatr nie porwie :P
    Prowadzimy pielgrzymkę, tak nam się wydawało aż do momentu przejazdu obok baru z PSTRĄGiem :D Na parkingu dopatrzyliśmy dwóch "naszych" w tym jeden z nich to ten który wczoraj nas do Koszyc pociągnął, a potem się zgubił i dołożył 20 km :D 
    Gonią nas! No to my uciekamy! :D A ksiądz i Łukasz ciągle przypominali "to pielgrzymka, to nie rajd, czy wyścig"!
    Super tylko my są inni!
    Jak się nie zeszmacimy, to nie zaliczymy tripa :D
    Dojeżdżamy do Janowa, czyli ubyło nam z 13 km :) Już naprawdę niedaleko! Dochodzi godzina 14, więc wg prognoz za około godzinę będzie burza! Spoko zdążymy,7 km w takim tempie na pewno nie pojedziemy godzinę :D
    Na mapce mamy wyraźnie zaznaczone,że w Zrębicach mamy zjechać z drogi głównej w lewo w kierunku Krasawy. OK ale jeszcze nie ma znaku! Jedziemy wzdłuż czadowego lasu, uwielbiam takie! To Zrębicka Leśniczówka. Bujna trawa, wysokie drzewa, no mogłabym tam zostać! :P Nic trzeba jechać, już niedalekooooo :) Od jakiegoś czasu pokazują nam się na drodze znaki na Częstochowę, mijające nas samochody bujają się z tablicami SCZ, więc już za chwilę nasza przygodowa pielgrzymka się skończy :(
    Dojeżdżamy do nakazanego skrętu na Krasawę, to szkoła pewnie będzie już wnet. Chłopaków od PSTRĄGA już dawwwnoo zgubiliśmy, ale świadomość,że za chwilę będziemy mogli złapać oddech pośpieszała nas bardziej niż myśl czy ktoś za nami jedzie czy nie :P
    Ojeju ostatnia prosta była męcząca, wiatr, wiatr jeszcze raz wiatr i to taki silny raz wtwarzowy raz boczny, taki przed burzowy! I jeszcze raz pod górkę iiiiii jest  szkoła! No to żółwik Cinuś jesteśmy na miejscu! :D Ten bezcenny uśmiech satysfakcji kiedy wiemy,że wygraliśmy kolejny etap tej pielgrzymki :P
    Brama do szkoły otwarta, sama szkoła chyba nie, ale nie sprawdzamy tego, nie teraz! Teraz gleba na trawę i oddychamy!
    Leżymy na tym rozgrzanym trawniku, kiedy ktoś za chwilę mówi dzień dobry! To Łukasz, jest w szkole, gotuje bigos na wieczór :D
    Mówi,że w razie burzy możemy wskoczyć z tyłu do szkoły, okej na razie leżymy :P

    Gdyby nie fakt,że nam się woda skończyła, a pić się  chciało wstalibyśmy pewnie dopiero kiedy zaczęło padać, a tak to jeszcze przed deszczem i burzą wróciliśmy do najbliższego sklepu po picie.
    Pościgowych chłopaków nie widać, czyżby zaś się zgubili? :P
    Zaczyna padać i się błyskać, wskakujemy do szkoły,dziękując bozi,że nas już nie zleje :P
    Szczerze współczułam tym których ta burza złapała! Niektórych (jak się później okazało) zlało i 3 razy, auć! :P
    Siedzimy w szkole, czekając, zaś czekając na bagaże, w między czasie rezerwując całą klasę nr. 8 dla naszej "paczki".
    Przyjeżdżają kolejne "ofiary" (dosłownie!) pielgrzymki i deszczu, w szkole robi się ciasno od rowerów i ludzi, ciekawam gdzie to wszystko będzie spało :P
    Większość pewnie na hali :) Apropo hali, tak poszliśmy sobie w tych mokrych, spoconych i brudnych ubraniach pokopać w piłę :P
    Szybko mi się to znudziło, ja już chciałam czyste ubranko! :D

    Nogi? Czy ja mam jeszcze nogi?! :D
    Po prysznicu i ogólnym ogarnięciu w końcu przyjechali Tomek, Kinga i reszta. Zamknięci w klasie, udając że nas w niej nie ma(coby się nam nikt nie wpitolił na nocleg), czekaliśmy aż wszyscy dojdą  do siebie coby iść do sklepu po papu na śniadanie :P
    Już mieliśmy wychodzić kiedy nas zawołali na bigos, mmmm :P Pokręciliśmy się po kuchni nakładając co lepsze porcje dla siebie(chwile dla innych) i z poszliśmy na górę zjeść w spokoju, dobre było :D Gorzej będzie w nocy, wiadomo kapusta,to prawie jak groch :D Po bigosie wciągło nas znowu na halę :P Tym razem większą bo 15 osobową grupą bawiliśmy się w zbijaka :P Nie wiem chyba nam ze 2h zeszło nim w pośpiechu(bo podobno sklep do 20) udaliśmy się na zakupy. Gdyby nie fakt,że zostało nam 10 min nie było by frajdy :P Mateusz jak maratończyk przebiegł całe ze 2 km, brawo! My z Marcinem też się za nim puściliśmy, ale niee to nie te lata :P
    Jak się uśmialiśmy kiedy się okazało że odido otwarte jest aż do 22 :P 
    Jedzonko, piwo i można wracać na apel :P
    Jak się ta droga powrotna ciągła! Piwo zdążyłam wypić nim się doturlaliśmy pod szkołę :P
    Wróciliśmy do klasy, zostawiliśmy zakupy i na dół, posłuchać co nam mają dzisiaj do powiedzenia :P
    Fajnie, były cukierki, było gadanie i były pamiątkowe koszulki :P I love it :P Będzie szpan na Jasnej Górze! :D
    Po apelu rozeszliśmy się do "łóżek" czyt. podłogi z matą i jasiem w moim przypadku lub kocykiem i plecakiem w przypadku Marcina :D 
    A każdy miał ubaw z mojego jasia, wygrałam! :D
    Było by za nudno, gdybyśmy od razu poszli spać :P Postanowiliśmy wykąpać się po raz drugi, bo zbijak i dopiero się położyliśmy :P Leżymy, gadamy, śmiejemy się(Ambroży wygrał! :D), aż tu nagle ktoś puka! To Łukasz, jesteśmy za głośno, a on śpi obok :P OK już będziemy cicho :) Sama nawet nie wiem kiedy w końcu zasnęliśmy, ale wiem,że sen to była chwila... :)








    • Dystans 150.06km
    • Czas 06:34
    • SpeedAVG 22.85km/h
    • SpeedMaxxx 57.20km/h
    • Kalorie 3464kcal
    • HRmax 181 ( 91%)
    • HRavg 140 ( 71%)
    • Podjazdy 1038m
    • Sprzęt Giant Brass 2

    Kierunek Częstochowa! :D

    Piątek, 24 lipca 2015 · dodano: 29.07.2015 | Komentarze 0

    Co się odwlecze, to... Przekładany od 4 lat wyjazd rowerowy do Częstochowy w końcu stał się faktem! Doświadczenia z zeszłego roku kazały po cichu (w jak najmniejszym kręgu uświadomionych), pozałatwiać zastępstwa i ze spokojną głową jechać w nieznane :)
    Do końca nie wiedziałam jak się przygotować i czy w ogóle można się jakoś przygotować do tego typu wyjazdu. Marcin jadąc po raz drugi mniej więcej uświadomił mnie co może mi się przydać, a z czego całkowicie zrezygnować. Nie mając własnego doświadczenia, po prostu go posłuchałam :D
    Piątek! To ten dzień! :D Pobudka o kosmicznie(dla mnie ostatnimi czasy!) wczesnej porze 4:50!
    Mam godzinę na zwleczenie się z łóżka, ubranie,małe śniadanie i dojechanie pod gminę w Chełmcu, gdzie miał czekać na mnie PROsiaczek :P
    Już prawie jestem gotowa do wyjścia kiedy przypomniało mi się,że nie zabrałam jasia :D Taaaaak ta poduszka podczas drugiego noclegu uchroniła mnie przed spaniem z głową na plecaku/torbie, butach itp. itd. :D Przypinam ją, więc do bagażu, o którego wywiezienie do Trzetrzewiny poprosiłam brata i już mogę ruszać! Oczywiście,że o 10 min później niż sobie, to zaplanowałam iiii oczywiście,że się spóźniam! 3 minuty, to nie wiele, ale jednak :) 
    Zaczynamy wspinaczkę przez Chełmiecko-Biczyckie(wtf?!) Stelvio :D
    Już na samym dole mija nas, (więc dojeżdżamy) jakiś starszy rowerzysta (w stylówie euroPRO) i dowiadujemy się,że taaaak on też jedzie na pielgrzymkę :) Ciśniemy równo, najpierw ona na przodzie,potem niestety po kolejnym zakręcie na tych wybitnych serpentynach zostaje z tyłu, a my wspinamy się dalej :) Z początku razem, ale kiedy minęło nas dwóch szosowców, Marcin nie byłby Marcinem gdyby szpanersko się pod nich nie podpiął! :P No więc zostałam sama, ok pod kościół sama się wystyrmam :P
    Pod kościołem peeeeełnooooo rowerów, pełnoooooo bikerów i TAK! ja już chcę jechać! Na mszy, przed komunią uświadomiliśmy sobie z Marcinem,że zrobiliśmy wszystko,co musieliśmy żeby przetrwać 3 dni na rowerze poza domem. Nie pomyśleliśmy jednak,że to jest pielgrzymka i pasowało by się również "duchowo" poprzez spowiedź do niej przygotować!
    No cóż.... Kto pamiętał i kto chciał, do spowiedzi/komunii poszedł :)
    Po mszy sprawdzenie obecności (150 ludziów chętnych i gotowych na wyprawę!), kilka instrukcji od organizatora i startujemy!
    W końcu! :P

    Według mapki, kierujemy się najpierw przez Krasne Potockie na Chomranice,żeby potem podjechać (podobno najgorszą!) górkę w Zawadce. I zonk! Pierwsze skrzyżowanie i już się zgubiliśmy i to dość dużą grupą około 15 osób :D
    Zamiast na Chomranice skręciliśmy na Męcinę,gdzie dopiero po dojechaniu do stacji kolejowej pokapowaliśmy się,że nie tędy droga! A to przecież oczywiste było,że Chomranice są niżej niż Męcina, więc zamiast w lewo trzeba było w prawo! 
    W Chomranicach koło kościoła skręcamy w lewo i zaczynamy wspinaczkę. Znałam drogę byłam tam niedawno z Marcinem kiedy jechaliśmy na Jaworz.
    Napatrzyć się nie mogłam kiedy zobaczyłam(a co się zobaczyło już się nie odzobaczy!) jak ludzie zamiast dzielnie ciągnąć tyłki na rowerze pod górkę, poddawali się już na początku i ją z buta podchodzili! No, come on!
    Zażenowana, ale i podbudowana tą sytuacją wystrzeliłam do góry, mówiąc Marcinowi,że poczekam na końcu, bułkę sobie zjem, bo już głodna przecież byłam :D

    Z Zawadki mieliśmy kierować się na Łososinę, gdzie czekała jak się okazało dość pokaźna grupka pielgrzymów :D
    Tam chwila rozpatrzenia, Kinga, Tomek i reszta "naszych" chłopaków dojechali do nas(mieliśmy od początku jechać razem, ale jak JUŻ pod kościołem w Trzetrzewinie zostali, tak stwierdziliśmy,że co jakiś czas będziemy do nich wracać, ewentualnie czekać przy jedzeniu), kolejna chwila na oddech i mkniemy dalej :) Razem z nami wystartowało parę osób. Na początku ciągłam tą naszą karawanę nie rozpędzając się zbytnio, kontrolowałam czy wszyscy za mną nadążają, jeśli nie to po prostu zwalniałam tempo. Uciągłam tak do Jurkowa potem zjechałam na zmianę, bo już miałam dość tego wmordęwiatru! :)
    Gdzieś tam po drodze nasza grupka się trochę rozjechała, zapoznałam się z Marzeną, trochę pogadałyśmy iiii zostawiłam ją (albo ona mnie?) po podjechaniu na wzgórze do Sanktuarium w Porąbce Uszewskiej o której wspominał Łukasz,że warto tam wstąpić.

    Napompowałam sobie bidon tamtejszą "inną" wodą i pognaliśmy dalej :) Tu nie było pewności, czy aby się zaś nie zgubiliśmy, bo po chwili wyjechaliśmy na jakąś bardzo ruchliwą wojewódzko/krajową drogę i nas TIRy zamiatały! Jedno wiedzieliśmy w Sterkowcu na ul. Nadbrzeżnej 38 czekał na nas obiad! :D

    Po godzinie 12 na obiad dotarliśmy(wcześniej oczywiście się gubiąc, ale co tam :D), pyszna zupa z rozgotowanym makaronem i ciasteczka własnej roboty.

    Jak się nie ma co się lubi... Iwona weź nie wybrzydzaj, to jest pielgrzymka, a nie wczasy all inclusive! :D
    Po obiedzie plan był prosty! Ciśniemy ile fabryka dała, została nam połowa trasy, a wygodne miejsce do spania samo się nie zajmie :P
    Tomka, Kingi i reszty już dawno nie widzieliśmy, (ostatnio w Łososinie),aleee oni jechali jako weterani, więc na pewno się nie zgubią :)
    Jedziemy i jedziemy, z początku jeszcze w grupie, później grupa nam została z tyłu, więc chcąc nie chcąc skazaliśmy się z Marcinem na swoje towarzystwo :) Nie pierwszy, nie ostatni raz! :) Przecież w pojedynkę było by taaaaak nudno :D
    Jazda w 90% była ciągle pod wiatr, więc staraliśmy się zmieniać coby się jedno z nas nie zatyrało na rzecz drugiego. Były ostre podjazdy, później przyjemne zjazdy. Jednego mi zaczęło brakować! Ktoś nam ukradł górki i te wszystkie widoczki, które mamy w najbliższych(i tych dalszych) okolicach Sącza :( Oddawać!
    Za górki i widoczki Marcin skłonny był kupić pierścionek i przeprowadzić się w góry! Gdzie ten jubiler?! :D
    W drodze do Koszyc dojechaliśmy do jakiegoś "naszego" pielgrzyma,(a myśleliśmy,że już nie ma nikogo przed nami i prowadzimy ucieczką przed tym całym peletonem), a jednak! Nie było w tym nic złego :) Dospawaliśmy do niego i tak w najgorszym odcinku, na najbardziej odkrytym terenie, jadąc ciągle pod wiatr,przeciągaliśmy się za nim, przejeżdżając Wisłę i zostawiając go na rynku(musiał zrobić przerwę) pognaliśmy dalej. Jak się później okazało ów kolega, później się zgubił i biedny dołożył sobie 20 km drogi :O
    Spoko, co go nie zabiło, to go wk**wiło! :D
    Jedziemy i jedziemy kilometrów nam licznik dobija, a Racławic i naszego noclegu jak nie było widać tak nie widać dalej!
    Już od jakiegoś czasu ani nas nikt nie mija ani my nie mijamy nikogo, zgubiliśmy się? Nie wiem jedziemy dalej, wg. mapki jesteśmy (chyba) w dobrym miejscu! Miejscowości zaczęły mi się mieszać, bo nie dość,że długie nazwy to jeszcze wszystkie kończyły się na -ice :D Oprócz Bobinu! :D Kocham Bobin :P
    Przed skrętem na Proszowice dopatrzyliśmy w końcu sklep, bo nam się rezerwa włączyła, a na ostatnich 10km na pewno nie było żadnego sklepu, oprócz...ogrodniczego!
    Pojedli, popili, kontrolując czy aby nikt nie zapragnął nas wyprzedzić w celu ulokowania swoich zwłok w lepszym pomieszczeniu niż my :P
    Po ujechaniu kilku kilometrów zwątpiliśmy czy aby w dobrym kierunku jedziemy(na mapce rozpisane było,żeby kierować się na Busko Zdrój i na Kraków, ale jak? Na skrzyżowaniu w jedną stronę jechało się na Kraków,a w drugą na Busko, nie da się jechać w jedną stronę na oba kierunki! :D Na nasze szczęście przy drodze była stacja paliw i już mieliśmy wchodzić i pytać o kierunek na Racławice kiedy na parkingu dopatrzyłam Arka! Tak ja go znam, przecież on chodzi do nas do klubu na spinning i te siłowe zajęcia! Słyszałam to nazwisko w kościele jak Łukasz obecność sprawdzał,ale go na parkingu w Trzetrzewinie nie widziałam. I nie mogłam go widzieć, bo dopiero startowali razem z Beatą właśnie z Proszowic :) Arek wiedział(bo nie jechał pierwszy raz), więc nam wytłumaczył jak mamy jechać, podziękowaliśmy z "do zobaczenia" potem i pojechaliśmy. W tym momencie nie wiadomo skąd wyprzedził nas jakiś starszy Pan. Tak to musiał być uczestnik tej samej pielgrzymki, no to ogień! Chwilę się nie dał wyprzedzić, jednak na podjazdach odpadł. Jeszcze przez jakiś czas kontrolowaliśmy sytuację za plecami, ostatecznie jednak stwierdziliśmy,że go zgubiliśmy :)
    Jesteśmy w Radziemicach, to już prawie finisz tego etapu pielgrzymki, jednak jeszcze trochę zapieku na nas czekało!
    Ja jechałam w ciemno, nie znałam trasy, Marcin co jakiś czas dostawał olśnienia,że jednak 2 lata temu tędy jechał(no jak to? :D) i na pewno będzie "pod górę"! Było! Ciągle było pod i z góry :) Wisiało mi to, jak się zdecydowałam,że jadę, to jadę chociażby do porzygu :P
    Rzygu nie było, ale tuż przed metą na plebani w Racławicach dopatrzyliśmy,że jednak ktoś przed nami jedzie!
    To ten tatuś z tą (niezła, na prawdę szacun dla tych małolatów :P) najlepszą moim zdaniem i najmłodszą dwójką z pielgrzymki.
    My jak my, nie mogliśmy na finiszu przegrać tej walki o wygodne łóżko i do końca ile fabryka dała, na ostatnim wydechu wyprzedziliśmy ich na długiej prostej i victoria!

    Dotarliśmy! :P Pewnie,że zmęczeni, ale zadowoleni, a jakże :)
    Teraz pozostało czekać prawie 2h na nasze bagaże, a tym samym na prysznic i odpoczynek i całą masę reszty naszych współtowarzyszy, którzy gdzieś tam na pewno dzielnie walczą z wiatrem i podjazdami(nie mylić z górkami, bo te zostały w Sączu)!
    Korzystając z czasu wolnego i oczekiwania na czyste ubrania po rozeznaniu terenu, poszliśmy pozajmować miejsca do spania, no bo o to (cisnąć ile się dało) walczyliśmy.

    Ja zajęłam jeden cały pokój z łóżkami na plebani (nawet wygrałam jedyną pościel :D), a Marcin pozajmował chłopakom podłogę i materace, no cóż takie prawo dżungli :p


    Czekamy więc dalej na resztę i kolejny, jutrzejszy etap naszej zabawy :)


    • Dystans 134.42km
    • Teren 14.00km
    • Czas 05:48
    • SpeedAVG 23.18km/h
    • Kalorie 2992kcal
    • HRmax 178 ( 90%)
    • HRavg 138 ( 70%)
    • Podjazdy 625m
    • Sprzęt Giant Brass 2

    Tak nas nam ta ciągnie...

    Niedziela, 12 lipca 2015 · dodano: 12.07.2015 | Komentarze 5

    Po wczorajszej Jaworzowej wspinaczce, rano nie było śladu zakwasu, więc jak się wczoraj umówiliśmy na tripa tak pojechaliśmy.
    Fajnie było do subwaya w Sączu, później poczułam wczorajszą "stówkę", ale im dłużej jechałam tym kręciło się lepiej :)

    Jedziemy do Szczawnicy,żeby stamtąd znaleźć się na Słowacji i wrócić przejeżdżając obok Niedzicy.
    Start o 10.30,pięknie ładnie tylko wiatr, a Fortuna gada,że go będę musiała targać na plecach, no suuuuper!
    Już przed Łąckiem mieliśmy dość, a gdzie tam Krościenko czy Szczawnica :D
    W Tylmanowej ciągnęło nam się jak flaki(ale to zawsze tam tak jest!), w Szczawnicy pierwszy brejk i ODŻYLIŚMY! :D

    Ta czeko tubka z pewnością powstała z myślą o mnie!

    Na dowód jak byłam rano w sklepie po kościele i ją kupowałam, to Kasia kasując mi ją powiedziała"to pewnie bierzesz na rower?" :P
    Już dawno nie jestem incognito w swojej wsi,a rower to znaczna część Iżon(y)owozów :P

    Pomogło, cukru kilo, ale od razu chęci do kontynuowania jazdy nam wróciły :P Na tyle powera dostaliśmy,że jadąc ścieżką w kierunku Słowacji przeoczyliśmy skręt na czerwony szlak i wyjechaliśmy gdzieś...!

    Taaak, to była Leśnica już na Słowacji, ale nie o tą stronę nam się rozchodziło!

    Z każdym metrem coraz mniej nam się ta droga podobała. Co prawda dojazd do niej był fajny, bo tamtędy nie jeździły tabuny rowerzystów(a jak już to 2 na 3minuty! :D),ale to właśnie dlatego,że to była droga donikąd :P Doszliśmy do wniosku,że im wcześniej zawrócimy tym dla nas lepiej!

    Swoją drogą potem jak na spokojnie w domu popatrzyłam na mapę, to wyszło,że jeszcze ze 2km do góry właśnie tą drogą byśmy ujechali i znaleźlibyśmy się tam gdzie chcieliśmy, tylko byśmy kilometrów dołożyli :)


    Wracamy! Znany widok z poprzedniej wycieczki na Słowację :)
    Ta strona Słowacji kompletnie mi się nie podoba! Kojarzy mi się z biedą i cyganami, takie słowackie Maszkowice :P

    Przepraszam,a do domu to którędy? :P

    Po powrocie na prawidłową ścieżkę, zaczęliśmy rajd, prawdziwy rajd! :D Jak można przejechać 55km na full obrotach i wyprzedzać wszystkich, dosłownie wszystkich jadących, a raczej turlających się(tylko po tej!)12 km ścieżce?!
    Nasze ego wzrosło i na tych podkręconych obrotach wylecieliśmy prosto na Czerwony Klasztor.
    Tam skierowaliśmy się na Majere(WTF?!),żeby dojechać do Sromowców Wyżnych.

    Czyli my są na Spiszu...! Do tej pory tą nazwę widziałam tylko w książkach do historii :)

    Przed wjazdem do Sromowców zachwycił nas widok na Niedzicę.

    Taaamm prosto, gdzie się patrzysz widać "daaaleko" zamek w Niedzicy :D

    Przez chwilę wahaliśmy się czy aby nie podjechać do zamku, ale toby było dołożenie sobie jeszcze z dychy do i tak już całkiem dużej puli dzisiejszych kilometrów,nie! Następnym razem!

    Do domu to w prawo Panie Fortuna!

    Zaczynamy najgorszą część dzisiejszej wycieczki. Podjazd pod Sromowce miał być bolesny, tak naprawdę wcale nie był zły :)
    Jeśli gdzieś brakowało tchu, to wystarczył tylko rzut oka na lewo i już mi było lepiej :P

    TatryMy po prostu kochamy nasze Tatry miłością platoniczną!!!!

    Wspinaczkę zakończył wjazd do Krośnicy. Teraz pozostało nam zjechać wprost do Krościenka, a zjazd był zacny!
    Może to tam endomondo zgłupiało i złapało kosmiczną(jak na rowerze) maksymalną prędkość wynoszącą 739km/h? Ale że jak?!
    Przecież nawet odrzutowiec F1 się tak nie rozpędzi! :P
    No nic! Ja po prostu tak szybko jeżdżę! :P

    W Krościenku już droga powrotna. Jechało się ciężko, bo cały czas pod wiatr, ale jadąc po zmianach jakoś przeżyliśmy.
    Na ORLENie w Zabrzeży zarządziliśmy kolejny już brejk, bo nas zaczęło odcinać i to konkretnie! Przerwa na ładowanie węgli dobrze nam zrobiła i pozostałe 20km do domu przejechaliśmy pieronem! :P
    Nawet po skręcie do Gostwicy jak już się rozjechaliśmy z Marcinem, nie zwolniłam, a ciągle cisłam ile fabryka dała! :p
    Jakaś rodzinka jechała popołudniową przejażdżkę po wsi. Dzielny "tatuś" puścił się na spawanie za mną, ale zwyczajnie nie miał szans! :P

    Teraz pasuje się zregenerować i za chwilę pomyśleć o rowerowej pielgrzymce do Częstochowy, ta już za 2 tygodnie, będzie fajnie! :P

    Zaczynam,dobranoc! :P




    Kategoria Stóweczka


    • Dystans 100.71km
    • Teren 7.00km
    • Czas 05:00
    • SpeedAVG 20.14km/h
    • SpeedMaxxx 60.30km/h
    • Kalorie 2830kcal
    • HRmax 176 ( 89%)
    • HRavg 146 ( 74%)
    • Podjazdy 1128m
    • Sprzęt Giant Brass 2

    Jaworz!

    Sobota, 11 lipca 2015 · dodano: 11.07.2015 | Komentarze 0

    Pogoda wróciła, weekend wolny, ojeju trza jeździć :)
    No ja po prostu uwielbiam jazdę na rowerze! :v <3
    Umówiłam się z PROsiakiem i pojechaliśmy "tam gdzie nie wolno się całować"! Taki zakaz!
    Pierwotnie uznaliśmy,że w takim razie nie ma sensu tam jechać, ale zakazy są po to żeby je łamać nie?! :)
    Start o 14 w Chełmcu, a więc przynajmniej w domu nie było lamentu typu "idziesz na rower, obiad zaraz będzie, może poczekasz i zjesz" ojeju jeju no,zjadłam i pojechałam! :D
    Pierwsze schody zaczęły się już w Rdziostowie, kto był, jechał to wie, o czym mówię :D W sumie im dłużej się jeździ na rowerze tym mniej straszny jest Rdziostów :P Jak just się da podjechać, to tam pfff na jednym wydechu! :D
    Jedziemy Marcinkowice, Klęczany i skręcamy koło Kościoła na Zawadkę(rozeznanie przed pielgrzymką!). Już tamtędy kiedyś jechałam z Michałem stromo, ale da się przeżyć :P
    Stamtąd wyjeżdżamy w Chomranicach tam za skrętem w lewo kierujemy się na Skrzętne... Nie wiedziałam co i jak, Marcin mówił tylko,że będzie stromo. Było! :P Rower miejscami się stawiał, ale twardo nie dałam za wygraną! :P Po drodze mijały nas samochody którymi ludzie tak jak i my chcieli dojechać na wieżę widokową...też mi mecyje dostać się tam samochodem! :D

    Turlaliśmy się pod górkę i wyżej i wyżej, aż wkońcu skończył nam się asfalt i zaczęliśmy się bawić w MTB :P
    W tym miejscu podziękuję moim serwismenom za wybór "takich", a nie innych opon, bo dzięki nim mogłam się bujać po kamyczkach,bo Marcin to miał przej*bane....! :)

    W tle Jezioro Rożnowskie

    Po wyjechaniu na górę widoki wynagrodziły te pierońskie podjazdy! Pięknie, to mało powiedziane!!!!!!!
    Tam było zajebiście! Kocham to! <3

    Widok na Limanową

    Mistrzunio! :D


    Wieża widokowa bardzo podobna do tej z Mogielicy, ale z pewnością w dużo lepszym stanie!

    Wen Gosz rozwalił system! :D

    Po ah owaliśmy się i trzeba było wracać :)
    Tutaj zonk, bo nie uśmiechało nam się podjeżdżać ostatni zjazd przed wieżą :D Tak kombinowaliśmy i rozkminialiśmy,że wkońcu zjeżdżając po kamyrdolach w krzakach wyjechaliśmy na piękną drogą asfaltową w centrum Męciny!

    No to super jesteśmy w "cywilizacji!"


    Mały pitt stop na lody(pyszne!) i jedziem dalej!

    Wiedząc,że jesteśmy w Męcinie mieliśmy na uwadze,że musimy podjechać Rdziostów ponownie, bo inaczej do Chełmca nie dojedziemy, auć(chyba,że pod Krasne Potockie, ale tam to jeszcze większa sztajfa!)! W myśl zasady "co Cię  nie zabije..." ciągliśmy tyłki do góry :P
    W Chełmcu zamiast jechać do domu, pojechałam jeszcze kawałek z Marcinem na miasto, tam się rozjechaliśmy. Ja dalej pedałując(bo mi było mało! się dopiero rozkręciłam!) on już do domu!
    Kręciłam i kręciłam, aż zapętliłam na Łącku,tam kolejne podjazdy,ale... coraz łatwiej mi podjeżdżać :P

    Po powrocie do domu grill+piwo i sobota wykorzystana na maksa! :P

    Kategoria Stóweczka


    • Dystans 100.33km
    • Teren 5.00km
    • Czas 04:07
    • SpeedAVG 24.37km/h
    • SpeedMaxxx 59.50km/h
    • Kalorie 2420kcal
    • HRmax 179 ( 90%)
    • HRavg 150 ( 76%)
    • Podjazdy 535m
    • Sprzęt Giant Brass 2

    Rajd Rowerowy o Puchar Złotego Bicykla

    Sobota, 27 czerwca 2015 · dodano: 28.06.2015 | Komentarze 1

    Pogoda na weekend wcale nie obiecywała długich i owocnych tripów!
    Plany miałam inne, miały być podhalańskie widoczki, miały! Aleeee na następny weekend obiecują lepszą pogodę! :D

    W Iwkowej, miejscowości podchodzącej już pod powiat brzeski organizowali Rajd Rowerowy połączony z powitaniem lata.

    Już jakiś czas temu zaczęłam obserwować event na facebooku i kiedy Marcin dopomniał się w piątek o uczestnictwo w nim, nie zastanawiałam się długo,tylko jadem :D
    Pogoda w sobotę była okropna! Parno, duszno, zero słońca fuuj! Ładne mi lato!
    Mimo wszystko zdecydowaliśmy się jechać.

    Zestaw na udany weekend! :P

    Umówiliśmy się standardowo na rynku w Sączu, o 13.30, mieliśmy jechać w trójkę ja, Marcin i Kondziu (dawno z nim nie jeździłam, ale ma kopa!).
    Wystartowaliśmy kierując się na Karków. Jej cisnęliśmy równo! Konrad prowadził od samego Sącza aż do justu i to tak konkretnie!

    Dla mnie jazda do porzygu! Sama w życiu nie wykręciłam nigdy takiej średniej :D

    Podjazd pod just każdy jechał w swoim tempie, ja odpadłam, chłopaki śmigali, Konrad i ta jego jazda, no jestem w szoku! :P

    Just i takich kolejnych 5 zakrętów wyżej i wyżej :)

    Po wyjechaniu na górę, długi zjazd z odpoczynkiem :) Tak, wolę zjeżdżać niż podjeżdżać :D
    Minęliśmy lotnisko w Łososinie i ciśniemy dalej. I jest skręt na Iwkową. Teraz spokojniej, bo zjechaliśmy z głównej, przelotowej drogi w zwykłą wiejską dróżkę :)
    Wg znaku do Iwkowej zostały nam 3km. Po drodze pytaliśmy ludzi gdzie dokładnie ten rajd/festyn jest organizowany, ale ludzie trochę rodem z Maszkowic ni hu hu :D
    W końcu dojechaliśmy i stwierdziliśmy,że to TU musi być ta impreza, chociaż mało imprezowo się zapowiadało!
    Wjechaliśmy na plac, obczailiśmy sytuację i poszliśmy się zapisać na rajd.

    Karta uczestnika, przepustka do ewentualnego zdobycia Pucharu Złotego Bicykla :P

    Pani w rejestracji jak nas zobaczyła od razu ostrzegła nas,że ten rajd to nie wyścig, a spokojny przejazd na 10 kilometrowej trasie :)
    Nie ma to jak PRO stylówą podnieść sobie średnią prędkość :P
    Do startu rajdu zostało jeszcze dobrze ponad godzinę!

    No to siedzimy, gadamy i dupę lejemy :D

    Po 16.15 wkońcu wystartowaliśmy, n a r e s z c i e!

    Okazało się,że ten rajd, to taki bardziej dziecięcy wyścig o wszystko!

    No to jedziemy, uważając coby nie stratować lub nie zostać stratowanym przez twardzieli z podstawówki :P
    W połowie 10 kilometrowego przejazdu wjechaliśmy z asfaltu w teren, tam dopiero była masakra! Żeby tylko nie było kraksy, bo dzieci bujały się od lewa do prawa :O Straszne! Na dodatek przez nie założony napinacz i już naciągnięty zapewne łańcuch,po prostu musiałam zjechać na pitt-stop i babrać się zakładając część napędu, ojoj :P Samochód ratunkow, zamykający rajd podjechał i czekając na zakończenie moich serwisowych zmagań, doradzał co zrobić,żeby łańcuch nie spadał :P Helloł przecież ja wiem czemu spada :P Nie będę zakładała napinacza w trakcie rajdu! :P

    Skończyłam i dogoniłam "peleton" mocno cisnący w dół po kamyrdolach, dzieci pewnie nawet nie wiedziały,że przejechali swoje pierwsze mini XC :D

    Po zakończeniu rajdu, dostaliśmy bloczki na poczęstunek i dobrze, bo głodna już byłam :P

    Do wyboru kiełbasa+piwo lub kiełbasa+roko :P

    Jadałam lepsze kiełbasy, ale nie wolno wybrzydzać :) Postawiło mnie to mimo wszystko trochę na nogi :)
    Poczekaliśmy jeszcze na losowanie wśród uczestników rajdu nagrody głównej (roweru) i pucharu Złotego Bicykla.
    Niestety nie nasze karty wylosowali, więc już nie przedłużając, bo to kawałek do domu, a na zegarku już 18.45, udaliśmy się w drogę powrotną.
    Próbowałam teraz ja poprowadzić naszą 3 osobową grupkę do podjazdu zaś pod just nawet jakoś mi to szło, później znowu zostałam z tyłu :D
    Po zjeździe z justu w dół ("aż się popłakałam z prędkości"), jeszcze chwilę prowadziłam,
    potem Konrad rozpędzał karuzelę!

    Czujna jazda na kole, jeden gwałtowny ruch i leżymy!!!

    Przed 20 byliśmy już w Sączu. Marcin pożyczył mi lampki(bo swoich zapomniałam, bo po co mi?!) i się rozjechaliśmy.
    Oni mieli iść na kebsa, ja chciałam szybko wrócić do domu, ogarnąć się i jechać jeszcze do wujka na imieniny :P
    Pocisłam rozkręcona przez chłopaków przez Stary Sącz,superaśnie mi się jechało!!!
    Ciągle mi mało i mało było, ale kiedy już dochodziła 21 na zegarku postanowiłam już na poważnie jechać do domu :)
    Dobrze,że przed Starym Sączem przypomniał mi się ostatni wpis Łukasza gdzie wspominał,że ul. Węgierska będzie zamknięta, bo faktycznie była,bym się musiała wracać :P


    Po dotarciu do domu, szybka kąpiel, pindrzenie i już jadę na imprezkę :)

    To był bardzo dobry dzień, takie dni lubię kiedy cały praktycznie spędzam po mojemu! :D

    PS: Powoli kończymy czerwiec, jak dla mnie dość mocno zakręcony miesiąc,tuż za podium! :D






    Kategoria Stóweczka


    • Dystans 125.50km
    • Teren 14.00km
    • Czas 05:34
    • SpeedAVG 22.54km/h
    • SpeedMaxxx 56.20km/h
    • Kalorie 3229kcal
    • HRmax 179 ( 90%)
    • HRavg 149 ( 75%)
    • Podjazdy 841m
    • Sprzęt Giant Brass 2

    Słowacka wyrypa! :)

    Niedziela, 7 czerwca 2015 · dodano: 07.06.2015 | Komentarze 2

    Niedziela,wolne, piękne słoneczko, czego chcieć więcej?  Roweru oo taaak! <3 Nie wyobrażam sobie przeleżeć całej pogodnej niedzieli w domu!
    Myślałam już że pojadę sama,bo jedni wyjechali z miasta, inni jeżdżą na kolarkach, a Marcin kasetę zmienił i mu się łańcuch nie mógł z nią dogadać!
    Umówiliśmy się że rano spróbuje je ponownie pogodzić i da mi znać czy jedzie czy mam sobie sama radzić. Przed 10 dobre info, jedziemy!
    Tak! Wiedziałam gdzie jedziemy, obydwoje tego chcieliśmy! Słowacja! :D
    Jakkolwiek by to nie zabrzmiało i tak nie wiedziałam na co się pisze, bo od tej strony jechałam nią po raz pierwszy,tzn. pierwszy raz na rowerze :)
    Umówiliśmy się o 11 na subwayu, ojoj będzie gorąco! I było! Strasznie gorąco! Momentami brakowało tchu a tętno nie spadało poniżej 170 ud/min! Udar,zawał i te inne dziady na własne życzenie! Ale i tak się cieszyłam! :v

    Z faktami się nie dyskutuje! :D

    Jedziemy, najpierw na Mniszek przez Piwniczną.

    Wojenne zapasy!

    Uff, ledwo nam wody z bidonów wystarczyło do odwiertu Piwniczanki. Tam się zatankowaliśmy, polaliśmy wodą , czyt. schłodziliśmy i pojechaliśmy dalej.

    Że bicek? :D

    Do granicy bez przeszkód, no oprócz zamkniętej drogi i objazdu, ale luz :)
    Wjeżdżając na Słowację, do "Salasu u Franka" mniej więcej wiedziałam czym to się je, bo się już tamtędy woziłam... autem :)
    No ale auto,a  rower... :D Samochodem nie odczuwałam nigdy tego 12% nachylenia :p

    Pięknie!

    Słonce nas nie oszczędzało!

    Mimo zapasów wody, mogło się zdarzyć że nam jej zwyczajnie braknie do Szczawnicy,a nie chcieliśmy przewalutowywać naszych złotówek na ojro :) Na szczęście wody nie brakło!

    Gdzieś  w Kamience już (dopiero!) na Słowacji zrobiliśmy brejka, bo w Starej Lubovni chcieliśmy,ale nie znaleźliśmy cienia :)

    Coffee break, level hard! :D

    Siedliśmy pod kościołem, czy jak to się tam na Słowacji nazywa, pojedliśmy, popiliśmy i trzeba było jechać dalej, byle do Czerwonego Klasztoru!

    Tu ciągła się dosłowna droga do nikad!

    Z prawej pola, z lewej pola, przed i za nami tez... pola! :D
    Bywało momentami ciężko, nie było grama cienia (no bo skąd jak w szczerym polu jechaliśmy), dochodziła 14, wiec teoretycznie
    najbardziej gorąca godzina w ciągu dnia, ale to nic, podjazdy się skończyły, teraz to już z wiatrem byle na teren PPN wjechać :)


    Wjechaliśmy! Kto nie widział, nie był, niech żałuje!!!

    Piękne widoki, piękne góry,górki i Trzy Korony przed nami :P <3 Bjutifulll!


    W tym momencie zapomniałam jak bardzo mi gorąco i jak bardzo chciałabym żeby zaczął padać deszcz! :)
    A przyznam się tu i przyznałam się też Marcinowi, przed tymi widoczkami miałam kryzys i to duży! Bo nie dość, że upał, to jeszcze górki i zero cienia, shit!
    Tu jadąc z góry na dół z prędkością dochodzącą miejscami grubo ponad 50km/h, upału nie czułam :) Chciałam już być z powrotem "u siebie" :)

    Już niedaleko "słowackiej zajebanki" :D

    I jest! Skręt na drogę rowerowa prowadząca wzdłuż Dunajca, wprost do Szczawnicy! Cale 12km jazdy i będziemy "w domu" :)




    Sielanka na Dunajcu :)

    Na owej drodze rowerowej ruch jakby co najmniej rozdawali tam kury za darmo :D

    Czyli jesteśmy "u siebie" :P

    Jakoś się po przeciskaliśmy, po ścigaliśmy i wyjechaliśmy, wprost na główną drogę. Tu szybkie rozpatrzenie za sklepem, kolejne tankowanie i już prosto do domu, teraz tego prawdziwego :)
    Z racji kończącego się długiego weekendu, droga z Krościenka do Łącka zakorkowana jak nigdy! Aż śmiesznie to wyglądało :) Żeby na wiejskich drogach przeciskać się przez korek rowerem :P
    Grzało, ciągle grzało! Oblewanie się wodą zaczęło już powodować niekontrolowaną gęsią skórkę z przegrzania!
    Ja już chciałam do cienia!

    Nawet ta kostka paliła po dupie :D

    W Podegrodziu MUSIAŁAM zrobić jeszcze jeden postój, bo normalnie bym nie dojechała! Pomogło!
    Nowy power w nogach, jedziemy! Do domu już tylko(i aż!) z 6km! W Stadłach się pożegnaliśmy i każde do siebie!
    O jak się ucieszyłam jak skręciłam na własne podwórko :D

    Zajebista wycieczka mimo wszystko! Pełno widoków, nowych dróg,miejsc i wgl zaaaaaaaaaaaaajebankaaa !:D


    PS: To jest dopiero bicek! :v



    Kategoria Stóweczka


    • Dystans 105.08km
    • Czas 04:45
    • SpeedAVG 22.12km/h
    • SpeedMaxxx 59.40km/h
    • Kalorie 2396kcal
    • HRmax 177 ( 89%)
    • HRavg 137 ( 69%)
    • Podjazdy 818m
    • Sprzęt Giant Brass 2

    Dookoła Jeziora Rożnowskiego

    Czwartek, 4 czerwca 2015 · dodano: 04.06.2015 | Komentarze 0

    Czwartek Boże Ciało... Wolne od pracy mają wszyscy! No oprócz tych którym obiecano,że im porządnie zapłacą :P
    Wczoraj nie mogłam jeździć, tzn mogłam,ale nie chciałam :) Musiałam dać nogom odpocząć, straszne zakwasy miałam!!
    Zapominam,że w moim tygodniowym planie(a raczej jego braku :D) powinnam uwzględniać, tzw. rest day :)
    No więc nogi nie kręcą, ale gonią tam i z powrotem, bo mam tyyyyyyllllleeee rzeczy do zrobienia przed pracą :)
    Najważniejsze to wykąpać i porządnie nasmarować rower, bo tak go zaniedbałam,że aż piszczał! Zajęło mi to dość dużo czasu,ale dzisiaj czułam,że jadę!
    Fortuna składa rower, Popardowski jedzie szosą,więc z nimi nie pośmigam :) Paweł mi w ostatnim tygodniu coś wspominał o wycieczce w Boże Ciało, ale ja wtedy jeszcze "jechałam" do Berlina.
    Nie ma Berlina jest wycieczka :)
    Umówiliśmy się o 10 pod DKK z planem objechania dookoła Jeziora Rożnowskiego.
    Na miejsce zbiórki spóźniłam się 3min, bo mi rynek zablokowali procesją! :) Swoją drogą nawet nie wiedziałam,że tak tłumnie i "hucznie" w Sączu obchodzą to święto! Dotarłam, Dorota, Paweł i Paweł już czekali. Jedziemy!

    EKIPA!

    W stronę Tęgoborzy(tak just!) dalej na Tropie(do chatki pustelnika przez ruchomy, drewniany most), później nad zaporę w Rożnowie i w Gródku na obiad :) Było już po 13.30 kiedy wyruszyliśmy w kierunku Nowego Sącza. Tempo jazdy bardzo mi odpowiadało, gdzie wolniej, to wolniej, a gdzie ciśniemy to ogień :)
    Bardzo fajne towarzystwo!

    Pogoda nie rozpieszczała, ale była bardzo przyjemna.

    Rzekłabym odpowiednia na tak długą wycieczkę. Nie wyobrażam sobie wjeżdżać na just czy podjazd pod Librantową w Lipie przy wczorajszej (31 stopni!) temperaturze!
    Plan wykonany w 100%, bardzo miła wycieczka! Dziękuję skromnej, ale pozytywnej ekipie za miło spędzony czas, a Dorotce gratuluję progresu :) Tak, od ostatniej wycieczki z nią, jej noga obraca się o 100% szybciej i mocniej! Brawo!
    Jak to mówią "TRENING CZYNI MISTRZA!"

    Kategoria Stóweczka


    • Dystans 101.74km
    • Czas 04:33
    • SpeedAVG 22.36km/h
    • SpeedMaxxx 51.00km/h
    • Kalorie 2467kcal
    • HRmax 170 ( 86%)
    • HRavg 143 ( 72%)
    • Podjazdy 904m
    • Sprzęt Giant Brass 2

    Stóweczka na koniec maja :)

    Niedziela, 31 maja 2015 · dodano: 31.05.2015 | Komentarze 0

    Niedziela, w końcu wolne i w końcu jakaś normalna pogoda!!! <3
    Miałam zamiar iść na 8 rano do kościoła, bo w parafii odpust, więc suma o 11 mogła trwać nawet pół dnia... :) Nie chciałam tracić wolnego na siedzenie w kościele ponad normę :) Zamiar był, tylko że zaspałam i to grubo ponad pół godziny! :D
    Ojoj zabolało,czy to oznacza,że muszę iść na sumę? Biłam się z myślami, czy aby sobie nie darować wgl kościoła,ostatecznie jednak mama sprowadziła mnie na wiarę chrześcijańską i poszłam :D Nie było tak źle! Po 1,5h już przebierałam się na rower <3
    Nie miałam z kim dzisiaj pojeździć, każdy "coś", no cóż samej też czasami jest fajnie w swoim tempie pokręcić :)

    Co to za odpust bez cukierków? :P

    Pogoda była dziwna,taka przedburzowa, trochę się z początku cykorzyłam po wczorajszej ulewie, jednak do końca twardo jechałam swoje :) I wygrałam, bo nie padało :)
    Nie wiedziałam gdzie i po co jechać, ale jechałam i cieszyłam się wolnością! Żadnych ograniczeń czasowych, przecież dzień trwa już grubo ponad 15h!!!


    Pojechałam do Piwnicznej, tam się zawsze coś dzieje! :) I nie było tym razem inaczej! Dzień dziecka........kupa frajdy,zabawy i sportu :P

    Tu była meta dziecięcego maratonu, biegali. Widziałam :P

    Posiedziałam,popatrzyłam i pojechałam dalej ;)

    Korzystając z okazji i będąc już przy pijalni wody, dopompowałam bidon....kwaśną wodą! :D
    W sumie nie najgorsza,zdrowa dla żołądka.

    Jadę dalej i dalej i wymyśliłam sobie,że pojadę na Biczyce, Trzetrzewinę i dalej Wysokie i Kaninę, skoro już mi się tak dobrze jedzie,a słonce jeszcze tak wysoko <3 :P
    Te podjazdy ciągną się jak flaki z olejem, ale coraz lepiej mi wychodzą :)
    Gdzieś tam na górze dopadł mnie kryzys, ale jak szybko dopadł tak szybko odpadł :) A ilu rowerzystów po drodze spotkałam,z iloma się witałam i ilu machałam!!! Pięknie, roweromania w Polsce rośnie w siłę! :)

    Skręcając na Naszacowice przed Siekierczyną postanowiłam,że następnym razem jadę na Limanową do oporu, bo to już z tamtego zjazdu całkiem nie daleko :)
    Do domu wróciłam coś przed 18, głodna jak wilk i zmęczona, ale zadowolona :)
    Niedziela,ta która wydawała mi się na początku zmarnowana okazała się być wykorzystana na maksa!!! :)

    Możemy zaczynać nowy miesiąc, tydzień z nową zajawką na nowe, ciekawe wycieczki :)

    Kategoria Stóweczka


    Counterliczniki.com