Info

avatar Ten blog rowerowy prowadzi Izona. Mam przejechane 53867.50 kilometrów w tym 1066.40 w terenie. Kręcę ze średnią 22.33 km/h i się wcale nie chwalę!
  • Czas na siodełku 100d 08h 39m
  • Więcej o mnie.

    Follow me on Strava 2020 button stats bikestats.pl 2019 button stats bikestats.pl 2018 button stats bikestats.pl 2017 button stats bikestats.pl 2016 button stats bikestats.pl 2015 button stats bikestats.pl 2014 button stats bikestats.pl 2013 button stats bikestats.pl 2012 button stats bikestats.pl 2011 button stats bikestats.pl 2010 button stats bikestats.pl

    Ja na instagramie

    Znalezione obrazy dla zapytania instagram

    Moje ziomeczki

    Wykres roczny

    Wykres roczny blog rowerowy Izona.bikestats.pl

    Z Archiwum X

    Wpisy archiwalne w miesiącu

    Maj, 2018

    Dystans całkowity:1016.46 km (w terenie 0.00 km; 0.00%)
    Czas w ruchu:39:30
    Średnia prędkość:25.73 km/h
    Maksymalna prędkość:91.80 km/h
    Suma podjazdów:9788 m
    Suma kalorii:19326 kcal
    Liczba aktywności:15
    Średnio na aktywność:67.76 km i 2h 38m
    Więcej statystyk
    • Dystans 50.68km
    • Czas 01:56
    • SpeedAVG 26.21km/h
    • SpeedMaxxx 64.10km/h
    • Kalorie 943kcal
    • Podjazdy 430m
    • Sprzęt Bianchi Via Nirone 7 Dama

    Powsinoga :P

    Środa, 9 maja 2018 · dodano: 09.05.2018 | Komentarze 6

    Kiedy rano wyciągałam pranie na balkon ze zdziwieniem stwierdziłam,że nie wieje!
    Czaicie NIE WIEJE!
    Bomba idę na rower! 
    Wyzbierałam się najszybciej jak umiałam i już się wożę <3
    Jeszcze dobrze pół kilometra nie przejechałam i buuummmmm jak mnie podmuch wiatru uderzył!
    No to się nacieszyłam z bezwietrznej pogody :o
    Myślę więc szybko gdzie jechać, jakie kółeczko robić i wymyśliłam standardową i w miarę szybką (napięte grafiki) pętelkę.
    Dom-Olszanki-Łącko-Naszacowcie i dom :P
    Szybko i na temat, a na końcu nagroda!
    Gdybym wiedziała, że traktor który mnie gonił będzie tak fajnie zapitalał tobym się go uczepiła już 5 km od domu, a tak to tylko ostatnie 2 jechałam schowana od wiatru na fajnej prędkości :P
    Czasami plusy mieszkania na wsi są jedyne w swoim rodzaju :)


    • Dystans 50.74km
    • Czas 01:58
    • SpeedAVG 25.80km/h
    • SpeedMaxxx 53.30km/h
    • Kalorie 890kcal
    • Podjazdy 405m
    • Sprzęt Bianchi Via Nirone 7 Dama

    Szlifem pod wiatr!

    Poniedziałek, 7 maja 2018 · dodano: 08.05.2018 | Komentarze 0

    Po sobotniej wycieczce dziwnym trafem nie miałam nawet zakwasów :)
    W niedzielę "ciężko" pracowałam, uzupełniając tutejsze wpisy,a w poniedziałek zaś poszłam na rower :P
    Pogoda ciągle cudna,tylko ciągle wieje, matko!
    W drodze tam i zaś z powrotem, straszne to jest! :O
    Nie idzie się jakoś fajnie rozpędzić na prostej, ani nawet za samochodem zug złapać, bo od razu porywa!
    Nic to.

    Standardowy szlif do Piwnicznej zaliczony, a trener osobisty (czyt.wiatr) dopilnował żeby mnie porządnie zmęczyć!

    • Dystans 115.80km
    • Czas 04:50
    • SpeedAVG 23.96km/h
    • SpeedMaxxx 57.20km/h
    • Kalorie 2227kcal
    • Podjazdy 1235m
    • Sprzęt Bianchi Via Nirone 7 Dama

    Dolina Popradu

    Sobota, 5 maja 2018 · dodano: 06.05.2018 | Komentarze 0

    Kiedy dwa tygodnie temu Paulina przyjechała do mnie z zamiarem wspólnego objechania pętelki wokół Popradu, nie wiedziałam,że tak szybko zaś się tam znajdę :P
    Pierwsze podejście zostało zniszczone przez mój defekt przerzutki, ale teraz musiało się udać :P
    W szerszym składzie, bo Paulina zabrała ze sobą Joannę i z bardziej bojowym nastawieniem udałyśmy się na podbój Popradu :P
    Dla mnie trasa żadna, bo znajoma, dla nich niekoniecznie.
    Chociaż w sumie i dla mnie wiele nowości, bo postanowiłyśmy sprawdzić rzucającą się w oczy ostatnim razem ścieżkę po drugiej stronie Popradu.
    Ale po kolei ;)
    Dziewczyny zameldowały się u mnie pod domem okropnie punktualnie, no szacun baby :P
    Ja jeszcze w lekkiej rozsypce, a one już w sumie gotowe do startu :P
    Nic to, nim one złożyły rowery i ja byłam gotowa do wyjazdu :)
    Pogoda jak dla mnie idealna, Paulinie coś zimno było, ale spoko Mamuśka jeszcze zdążysz się zagrzać :)

    Najpierw na Piwniczną i oby jak najmniej główną drogą. Ciężkie zadanie, bo w sumie cała Dolina prowadzi główną drogą, ale zdarzają się wyjątki.

    Ruch na drodze większy jak w niedziele, ale znośny. Trochę nerwowych kierowców. A weź Babo/Chłopie wsiądź na rower i od razu Ci się buzia uśmiechnie, a nie pchaj się w tą pogodę do auta!

    Do Piwnicznej szybko poszło.

    Chwila standardowego postoju przy źródełku i jedziemy, ale jedziemy inaczej niż ostatnio.
    Tak trzeba odkryć sens tej ścieżki po słowackiej stronie.
    Szybki skręt na mostek i już przeprawiamy się przez Poprad w kierunku granicy.

    Tu mały pitt-stop, bo pociąg :P

    I po przekroczeniu granicy, a za oznaczeniami drogi rowerowej, znalazłyśmy się na intrygującej nas ścieżce rowerowej :)

    Dobra droga, asfalt czadowy, bez dziur i słowackiej tarki i te otaczające nas lasy, czad :P

    W którymś momencie GPS pokazywał że się nam urwie droga, znaczy będą kamyrdole iiii były matko, co to była za katorga :P

    Wszystko mnie już bolało,a to tylko 2 może 3 kilometry takiej jazdy.
    Chyba już wolałam jechać główną i ruchliwą drogą :D
    Kiedy od nowa rozwinęli nam asfalt, dojechałyśmy do końca tej ścieżki i okazało się,że jesteśmy już w Żegiestowie, nieźle :P

    Co ekipa to ekipa :P

    Z Żegiestowa lecimy razem w kierunku Andrzejówki. Tu jeszcze spoko, bo w lesie, ale dalej trzeba było cisnąć na zmiany,bo strasznie wiało.
    Dobrze że nas trzy jechały,bo było o wiele łatwiej, bo jakbym miała to sama jechać tobym zwątpiła!

    Do Muszyny z wielkim oporem, do Krynicy z nadzieją na kawę i ciastko :P

    #czujęsiękolarsko :P

    Dobrze się siedziało, długo się czekało na zapiekanki, ale koniec końców warto było, bo od razu jakoś tak siły więcej przybyło :P
    Szczerze? Nie lubię tej Krynicy, bo wszędzie ciasno i dużo ludzi.
    Prawie jak w Szczawnicy :P
    Kiedy już zaczęłyśmy się zbierać, ostrzegłam dziewczyny przed podjazdem pod Krzyżówkę, ale sama stwierdzam,że on od tej strony wcale nie jest straszny.
    Ten od strony Sącza więcej żył wypruwa, no i dlatego jest tam segment :P
    I tu muszę stwierdzić,że nie znałam Asi, ani jej jazdy, ale daje sobie kobitka rady.
    Z Pauliną jechałam nie pierwszy raz, więc wiem jak jeździ, ale z Joanną  była to moja pierwsza jazda i jest zawodnik :P

    Z Krzyżówki do Sącza jazda to bajka :P
    Ciągle lekko z góry na dół, czasami tylko jakaś śmieszna zmarszczka, ale ogólnie dobra droga :)
    Nawet mimo wiatru, prędkości jakie mogłyśmy wykręcić mnie osobiście zadowalały :P
    Pewnie,że jakby wiało w plecy byłoby łatwiej no ale nie można mieć wszystkiego :P
    Po wjeździe do Sącza, intensywnie wyobrażałam sobie na których ulicach jest w miarę spoko asfalt,coby już nie poniewierać rowerów po dziurach, a w Sączu ich jest od groma :P
    No i tak znalazłyśmy się na rynku :D
    Faktycznie szkoda rowerów :D
    Dziewczynom Sącz nie obcy, więc nie było się co nad nim rozczulać.
    Ostatni przejazd zamykanym jutro mostem heleńskim i ostatnia prosta do domu.
    W domu jak to w domu, zimne piwo a na deser obiad iiiii można żyć dalej :P
    W końcu udało się zaliczyć "uzdrowiskową" Dolinę Popradu bez przygód i uszczerbkach (chyba) na sprzęcie, optymistycznie kończąc długi weekend majowy :P



    • Dystans 30.06km
    • Czas 01:03
    • SpeedAVG 28.63km/h
    • SpeedMaxxx 55.40km/h
    • Kalorie 554kcal
    • Podjazdy 178m
    • Sprzęt Bianchi Via Nirone 7 Dama

    Korzystając z chwili ;)

    Piątek, 4 maja 2018 · dodano: 06.05.2018 | Komentarze 0

    Nie lubię urzędowych załatwień, ale wiem że są one nieodłącznym elementem naszego życia!
    W planach miałam zrobić fajną trasę na Starą Lubownie albo i dalej na Czerwony Klasztor, ale plany planami biurokracja swoje :O
    Kiedy od świtu do południa zeszło mi na lataniu od okienka do okienka, tak już o "fajnej trasie" zdążyłam zapomnieć, ale ogólne zdenerwowanie tym faktem postanowiłam/musiałam rozładować na rowerze! 
    Pojechałam na szybką trasę przez Stary Sącz i nie wiele, bo tyle i aż tyle potrzebne mi było żeby emocje opadły i humor się polepszył :P
    Tylko ten wiatr...

    • Dystans 95.08km
    • Czas 03:45
    • SpeedAVG 25.35km/h
    • SpeedMaxxx 91.80km/h
    • Kalorie 2105kcal
    • Podjazdy 1564m
    • Sprzęt Bianchi Via Nirone 7 Dama

    Rajd Doliną Dunajca,czyli święto pracy na robocie :D

    Wtorek, 1 maja 2018 · dodano: 06.05.2018 | Komentarze 0

    W kalendarzu imprez rowerowych pojawiło się coś nowego.
    Coś co brzmiało zachęcająco, bo domowo.
    Przecież nad Dunajcem się "wychowałam" :)
    W zimie nie brałam tego na serio, bo przecież to jeszcze tak daleko, ale już końcem marca pogoniona przez Paulinę zapisałam się i (UWAGA!) nawet od razu opłaciłam start.
    Tym samym gwarantując swój udział w tej imprezie :P
    Kwiecień zleciał, a mi się jakoś tak nie chciało jechać. Parcia nie miałam, bo przecież jeżdżę jak babcia, do tego moja głowa ciągle boi się zjeżdżać i jeździć w większych grupach (efekty moich dwóch porządnych dzwonów na rowerze).
    Jednak z racji dnia wolnego i pewności, że tak czy siak pójdę na rower, postanowiłam jechać :)
    We wtorek rano wstałam skoro świt o 8 i zaczęłam pakować siebie i rower.

    Poszło sprawnie, mogę ruszać :)
    Szybki skok na stację paliw, bo ani auto nie zatankowane, ani ja nie obkupiona na trasę, a dzisiaj "niech się święci 1 maja" :P
    Oni mi tankują, ja płacę. Czas ucieka, jeszcze nie zdążyłam się zdenerwować :P
    Za pięć 10 wyjeżdżam z Podegrodzia i już bez żadnych planowanych postojów uderzam prosto na Krościenko.
    Droga była fajna, jechało się sprawnie, aż do ostatniego zakrętu przed wjazdem do Krościenka.
    Iwona, aleś się dała  wrobić! O wszystkim bym pomyślała, ino nie o tym,że jak majówka to masa "turystuf" uderzy na Pienińskie czy dalej Podhalańskie drogi. A mi się JUŻ śpieszy!
    Dzwonię do Pauliny,że chyba nie zdążę na ten Rajd i wtedy się już zdenerwuję, bo jak się już wybrałam...
    Było parę minut przed 10.30, Paulina stwierdza że spróbuje mi odebrać pakiet startowy, a mi życzy powodzenia z dojazdem i parkingiem.
    Thank you very much!
    Niby korek, niby jedziemy, minuty mi uciekają.
    Trochę już zwątpiłam i zaczęłam kminić gdzie zostawić samochód i dalej jechać rowerem, ale za wielkiego wyboru nie było.
    Kto zna drogę wie o czym mówię :P
    Jadę, stoję, jadę... Obok mnie przejeżdżają kolarze z numerkami (dopatrzyłam rajdowymi), se myślę spoko macie :P
    Jakoś chwilę przed 11 wjeżdżam na parking, Paulina na mnie czeka, a ja nie mam gdzie zaparkować :O
    Jeeeeee!
    W końcu staję na krawężniku, młodzi strażacy zapewniają, że mogę się tak rozłożyć i rozpoczynam szybkie doprowadzenie się do stanu rajdówki :D
    Proszę Paulinę, (która zajęła się zapinaniem mojego numerku trytytkami) o napełnienie bidonów wodą, a sama kombinuję jak tu bez większego zgorszenia obecnych na parkingu wskoczyć w obcisłe :P
    I powiem tak! Jak któryś z Panów narzeka na kobiety,że się niby długo ubierają do wyjścia, sugeruję związać się z kolarką :P
    I nie to nie jest ogłoszenie matrymonialne :P
    To są fakty!
    Kiedy dojechałyśmy na miejsce startu Rajdu, organizatorzy udzielali ostatnich wskazówek dotyczących bezpieczeństwa podczas jazdy,a mi pozostało posłuchać i zakodować cobym zaś zębów z asfaltu nie zbierała!

    Nie ma sektorów, nie ma podziałów na grupy, nie ma spiny, to jest rajd.
    Ma być fajnie! Tylko ten tłum...
    Od mojej wywrotki na Rajdzie wokół Tatr za chwilę minie dwa lata, a ja dalej boję się tych startów w więcej jak jednoosobowej grupie kolarzy.
    To jest straszne!
    Starając się o tym nie myśleć wpinam buty w pedały i na rozkaz ruszam razem z tłumem.
    Start spokojny, zabezpieczony przez policję. Nikt się nie rozpycha na łokcie, nikt nie szarżuje. 
    Dzięki Bogu :P
    Jedziemy w kierunku Krośnicy, ale wiem że tylko chwilę, bo później czeka na nas pierwszy skręt w lewo i pierwszy za nim podjazd,który doprowadzić ma nas do Sromowców.
    Z racji że ja podjeżdżam, (a Paulina zjeżdża) szybciej, umówiłyśmy się,że ja czekam na nią na każdej górce, ona za to na mnie na dole.
    Tym sposobem właśnie teraz się rozdzieliłyśmy.
    Wyjeżdżając w oczy rzucił mi się piękny różowy rower, no i właścicielka, którą przecież znam! :P
    Poznałyśmy się na Rajdzie wokół Tatr. Na tej edycji na której ja zaliczyłam glebę i ona też.
    Chwilę pogadałyśmy, trochę mi ulżyło, bo ona też po tej rajdowej wywrotce ma blokadę do jazdy w grupie, więc ze mną wszystko w porządku, tak to po prostu zostaje. 
    Kiedy wyjechałam na samą górę, posłusznie poczekałam na Paulinę, zamieniając kilka słów z Czarkiem, przy czym zyskałam ekstra fotkę :P

    Dobra robota!
    Kiedy na horyzoncie pojawiła się Paulina rozpoczął się szybki i wietrzny zjazd do wspomnianych Sromowców.
    Wiało tak bardzo,że szczerze jakby nie te bidony z wodą i te batony w kieszonkach, to pewnie by mnie porwało! 
    Ze Sromowców do Niedzicy i za chwilę miał się rozpocząć odcinek tzw. CHALLENG! Co to znaczy?
    A no tyle,że organizatorzy zadbali o odrobinę adrenaliny podczas "zwykłego" rajdu i wprowadzili trzy odcinki na których można się było ścigać.
    Że odcinki te były prowadzone pod górę, no to ja zaś strzał na prędkości, a Paulina swoje.
    Nie wiedziałam nawet czy ktoś się ściga, ale co mi szkodzi mocniej nacisnąć na pedały? :P
    Na dodatek miałam trochę satysfakcji z faktu wyprzedzania Panów jadąc pod górę^^
    Kiedy odcinek specjalny mi się skończył, pasowało poczekać na Paulinę.
    W sumie to mi się jakoś specjalnie nie śpieszy :P

    Jedziemy dalej na Falsztyn zaś z góry na dół, zaś wieje, no cóż...
    I tu mi się kojarzy,że ja już tu kiedyś byłam :P
    Raz na szosie. Pamiętam jak dzisiaj ten podjazd ciągnął mi się w nieskończoność!
    I raz na góralu kiedy wymyśliłyśmy sobie z Pauliną,zdobywać Turbacz o wschodzie słońca, a obiad jeść u jej mamy :P
    To było przynajmniej szalone :P
    Teraz jedziemy, łapiemy się jakichś dwóch Panów i bardzo dobrze, bo we dwie tobyśmy na tym wietrze chyba zeszły.
    Nie z roweru, ze świata :P
    Cały Rajd jechałam w ciemno.
    Nie widziałam mapki na oczy. Podobno była w pakiecie startowym, ale nie zdążyłam przed startem na nią spojrzeć, bo kiedy? :P
    Na szczęście organizatorzy idealnie oznakowali cała trasę i nie było możliwości się zgubić.
    Kierujemy się na Knurów.
    Czeka tam na nas sławny podjazd na Przełęcz Knurowską i kolejny challenge do zaliczenia.
    No to gazu :P

    Widoki na którymś z tych milionów zakrętów prze jedyne, lubię to!

    Tu dogoniłam jakiegoś Pana, pogadaliśmy sobie chwilę, ale kiedy on stwierdził, że staje i będzie pstrykać fotki ja pojechałam dalej :)
    Fotek z Knurowskiej mam już więcej niż dużo, no a challange :P
    I tu nie spodziewałabym się,że na tych zakrętach zostanę zatrzymana przez samochód i mi sekundy jak nie minuty będą uciekały :O
    Niby mogłam go minąć, ale dobry ścigancki czas nie jest wart, mojego zdrowia/życia.
    Za dużo aut jechało z naprzeciwka,żeby się bawić w wyprzedzanie.
    W ogóle ruch na tej Knurowskiej był jakiś mega duży.
    Teraz jak tak sobie siedzę i piszę, to do mnie dochodzi przyczyna tego ruchu.
    Jak ktoś bardziej obyty albo nawigacja sprawna, to kierowała na Knurów zamiast na Krościenko i tym sposobem przejeżdżając miliony zakrętów nie trzeba było stać w Krościenku w drodze na majówkę.
    Proste? Proste! :P

    Kolejny challenge za mną, chwilę czekam.
    Paulina jedzie i już możemy przez kilka kolejnych kilometrów bez większego wysiłku i na dość dużej prędkości "zwiedzać" rozsławioną przez Kasię Niewiadomą Ochotnicę.

    Póki to, to jeszcze fotka :P
    Jedziemy i jedziemy, dobrze się jedzie, bo to ciągle lekko w dół, aż nagle w ostatniej chwili zdążyłam się zatrzymać przed skrętem na Młynne.
    O jak dobrze że Paulina głośno krzyczy! :D
    Koniec dobrego, zaczyna się pod górę, cza deptać no i ostatni challenge do odhaczenia :p
    Nie powiem, ale nie widząc spiny na mijanych uczestnikach na każdym z tych trzech ściganckich odcinkach, czułam się bynajmniej głupio i sama trochę odpuściłam, bo ciągle nie wiedziałam czy się ktoś w to bawi :P
    Tą drogą nie zdarzyło mi się jechać nigdy. Nie wiedziałam co mnie czeka, a czekał podjazd za podjazdem :P
    Gdzieś te 1500 m przewyższenia musiało się uskładać nie? :P
    Dobre górki.
    Wielu Panów schodziło z roweru, bo sztajfy rower stawiały do pionu,ale ja wiem,że "ból jest chwilowy,a hańba zejścia z roweru trwa wiecznie!" :D
    Deptam więc, bronię się przed ślizgającymi się na kamyczkach kołami i ooooo bufet!
    W samą porę bo mi się suchoty w bidonach porobiły.

    Nie jestem głodna.
    Zabieram parę pomarańczy, (bo się tak ładnie do mnie śmieją), proszę do jednego bidonu o wodę, a do drugiego o izotonik i popędzona przez Czarka, który informuje wszystkich zgromadzonych,że za chwilę będzie trzeba czekać na zjazd, bo będą samochody przepuszczać, postanawiam jechać już,nie czekać.
    Omatkobosko co to był za zjazd!!!!
    Really???
    Ja z moją psychiczną blokadą po glebie na Gliczarowie? Ja mam tu zjechać? 
    Bardzo śmieszne!
    Paulina puściła się w dół, znacznie szybciej ode mnie, a ja i moje wszystkie spięte ze strachu mięśnie z prędkością -10 km/h wlekłyśmy się za nią.
    Jeszcze ten samochód, który tak bardzo chciał być szybszy ode mnie!
    Panie daj Pan spokój ja tu walczę o wszystko!
    Palce i bary od hamowania tak mnie na dole bolały,że z radością przywitałam nowiutki, jeszcze ciepły asfalt zaraz na końcu tego zjazdu.
    Ufff, żyję!
    Teraz genialnie szybki przejazd przez dość wypłaszczoną miejscowość (jaką? :P) i jeszcze przez chwilę nie wiedziałam gdzie jestem, aż w końcu ooo Zasadne i ten skręt, który prowadzi na Przełęcz pod Ostrą. 
    Jestem w domu :)
    Przynajmniej chwilę mi się tak zdawało, bo później w Zbludzy skręciliśmy całym naszym pociągiem w drogę którą zawsze omijałam,a dzisiaj z musu przymusu musiałam się nią przewieźć :P
    Nie była zła, aczkolwiek, trochę za bardzo dziurawa :P
    No i nawet na kolejną fotkę się załapałam :P

    Jakaś taka już nie wyjściowa jestem, czyżbym się zmęczyła? :D 

    Teraz Wola Piskulina, Zagorzyn i Łącko.
    Powinno być z górki, no ale jakby było za łatwo tobyśmy narzekali :P
    Co wiatr tu z nami wyprawiał to jego!
    Dzięki Bogu,że złapałyśmy się jakiejś grupki, bo same to by my nawet do Zielonych Świątek nie dojechały na metę.
    Straszny ten wiatr, bo ogólnie na pogodę narzekać nie można było, ale on to nam dał w kość.
    Kiedy przejechałyśmy tablicę z napisem Krościenko n/Dunajcem trochę mi ulżyło, bo te ostatnie 20 kilometrów dało mi bardziej popalić, niż te wszystkie challenge :O

    Ale mamy to! :D

    Na mecie większość towarzystwa z sielankowym nastawieniem zajadało porządny po rajdowy posiłek (na prawdę był porządny!) i popijało zimne piwo :P

    Dobre to było! :P
    Jak już pojadłam, popiłam, stwierdziłam,że muszę się rozejrzeć, zawsze się ktoś znajomy znajdzie, pogadać będzie fajnie :P

    Znajome widoki? :P

    Kiedy wybijała powoli godzina 17, a więc czas losowania nagród w systemie numerek-nagroda (bez skojarzeń proszę! :D), ruszyłyśmy na miejsce porannego startu rajdu i tu się dowiedziałam,że ja muszę wyjść na scenę, że what?!
    Nie wiem czy Kinga straszy czy obiecuję, ale brzmi ciekawie, bo to znaczy że challenge mi siadły! :)
    Chwila przedmowy i wołają mnie!

    Fajne uczucie :)

    Na samo to warto było się trochę głupio poczuć ścigając się z samym sobą na odcinkach specjalnych :P
    3 miejsce wśród wszystkich startujących kobiet, nie jest źle jak na moją babciną prędkość :P

    Brawo my!

    Po dekoracji i losowaniach pora była opuścić, to świetne towarzystwo i wrócić do "szarej" rzeczywistości :P
    Pierwsza edycja tego Rajdu dla mnie łaskawa.
    Dziękuję organizatorom za możliwość wzięcia udziału w tak fajnym i profesjonalnie zorganizowanym Rajdzie Doliną Dunajca :)
    Z większością z Was zobaczę się pewnie jeszcze nie raz nie dwa w ciągu roku na innych imprezach rowerowych, ale jeśli z kimś nie, to do zobaczenia za rok :)

    Counterliczniki.com