Info

avatar Ten blog rowerowy prowadzi Izona. Mam przejechane 53867.50 kilometrów w tym 1066.40 w terenie. Kręcę ze średnią 22.33 km/h i się wcale nie chwalę!
  • Czas na siodełku 100d 08h 39m
  • Więcej o mnie.

    Follow me on Strava 2020 button stats bikestats.pl 2019 button stats bikestats.pl 2018 button stats bikestats.pl 2017 button stats bikestats.pl 2016 button stats bikestats.pl 2015 button stats bikestats.pl 2014 button stats bikestats.pl 2013 button stats bikestats.pl 2012 button stats bikestats.pl 2011 button stats bikestats.pl 2010 button stats bikestats.pl

    Ja na instagramie

    Znalezione obrazy dla zapytania instagram

    Moje ziomeczki

    Wykres roczny

    Wykres roczny blog rowerowy Izona.bikestats.pl

    Z Archiwum X

    Wpisy archiwalne w kategorii

    Stóweczka

    Dystans całkowity:9562.65 km (w terenie 120.50 km; 1.26%)
    Czas w ruchu:397:57
    Średnia prędkość:24.03 km/h
    Maksymalna prędkość:103.70 km/h
    Suma podjazdów:80304 m
    Maks. tętno maksymalne:210 (106 %)
    Maks. tętno średnie:153 (77 %)
    Suma kalorii:221161 kcal
    Liczba aktywności:86
    Średnio na aktywność:111.19 km i 4h 37m
    Więcej statystyk
    • Dystans 100.25km
    • Czas 03:52
    • SpeedAVG 25.93km/h
    • SpeedMaxxx 52.20km/h
    • Kalorie 1814kcal
    • Podjazdy 647m
    • Sprzęt Bianchi Via Nirone 7 Dama

    Szczawnica i te inne Jaworki :P

    Piątek, 27 kwietnia 2018 · dodano: 06.05.2018 | Komentarze 0

    Mam wolne. Mam długi weekend :P Nie mam czasu pisać. Nie piszę, bo jeżdżę :D 
    Z tej wolności i radości siedzenie przed komputerem jest ostatnią rzeczą jaka mi się chce :)
    W piątek (i to TYDZIEŃ!) temu byłam w Szczawnicy :)

    Mówię że nie mam czasu na pisanie! 
    Plan był prosty. 
    Zrobić szybkie (:D) 100 km za bardzo się nie męcząc :) 
    Plan dobry, ale jak jeździsz jak babcia i na dodatek wiatr ciągle wieje Ci w twarz no to już wiesz, że to nie będzie ani szybka ani niemęcząca stówka :P
    Wyjechałam zaraz po obiedzie, wróciłam prawie na kolację, fes szybko :)
    Do Łącka jeszcze spoko, w Łącku kumulacja wiatru. Dobrze że chociaż ruch na drodze był znośny:)
    Droga prosta, dosłownie jedna hopka w Tylmanowej, nudna trasa, ale wiedziałam o tym wybierając się tam :)

    Będąc już w Jaworkach zadzwoniłam nawet do Grześka, lokalnego przewodnika rowerowego czy aby uda mi się jakoś zapętlić tą trasę, ale jedynym rozwiązaniem okazała się Słowacja, a ja nie miałam tyle czasu (wieczór się mi robił) żeby dokładać kolejne 30 może 40 km do tej wycieczki :)

    No nic wracam zatem z powrotem tak jak przyjechałam,ale wcześniej muszę zrobić wszystkie fotki, bo tu jest pięknie!!!

    Ładnie nie? :P

    To patrzcie na to!

    Uwielbiam :) <3
    Kategoria Stóweczka


    • Dystans 125.14km
    • Czas 05:15
    • SpeedAVG 23.84km/h
    • SpeedMaxxx 61.20km/h
    • Kalorie 2344kcal
    • Podjazdy 1108m
    • Sprzęt Bianchi Via Nirone 7 Dama

    Pół Dolinka, czyli twarda stówka na urwanej przerzutce!

    Niedziela, 22 kwietnia 2018 · dodano: 26.04.2018 | Komentarze 3

    Jej umówiłyśmy się z Pauliną na wycieczkę Doliną Popradu.
    Z początku wszystko szło zgodnie z planem.
    Było wolne. Była pogoda. Były chęci.

    Sobotnią imprezę zakończyłam na tyle wcześnie,że bez większych problemów mogłam rano wstać na poranną mszę do kościoła i "odbębnić" powinność, aczkolwiek nie powiem suszyło mnie fes :O
    Paulina przyjechała prawie punktualnie, kiedy ja próbowałam zjeść śniadanie.
    Nie to nie kac, to dokręcony aparat... Się mi zachciało ładnie uśmiechać :O!
    Nic to,jakoś sobie "pojadłam".
    Po śniadaniu w miarę szybko się przyryktowałyśmy do wyjazdu i lekko po 10 wystartowałyśmy :)
    Pierwszy pitt-stop zaliczyłam już 2 kilometry od domu, bo przecież wypadła niehandlowa niedziela, a ja żadnych zapasów nie mam na drogę.
    Po zaopatrzeniu się ruszyłyśmy na podbój Dolinki!
    Moje bojowe nastawienie do zaplanowanej trasy, przerodziło się we w&^%&*nie kiedy po 7 km strzeliła mi linka tylnej przerzutki i to na najniższym jej biegu... No to objechały :O
    Szybkie rozeznanie w sądeckich mechanikerach.
    Retoryczne pytania zadawane przeze mnie do telefonu brzmiały pewnie tak jakbym sugerowała,że oni tylko "czekają" aż ktoś im przyprowadzi rower do naprawy w NIEDZIELĘ... 
    No weź Iwona Ty się babo ogarnij :P
    Nic to!
    Chwila zawahania, podjęta próba kontynuowania jazdy i zdobycia Dolinki nawet z takim defektem, zakończyła się fiaskiem kiedy doszło do mnie,że ja NIE podjadę Krzyżówki NA TYCH przełożeniach.
    Nie ma opcji!
    Chociażby mi żyłka poszła, się ne da...!
    A z buta iść tam, no bez sensu! 
    Do tego ten wiatr wiejący ZAWSZE w twarz i już wracamy kierując się na Piwniczną.

    Tam w mojej wyobraźni nie ma za dużo pod górę i dobrze, może cosik z tej wycieczki będzie :P
    Chciałam jechać dalej. Nie chciałam Pauliny wypuścić stąd zaś z mieszanymi uczuciami. Chciałam żeby się podobało.
    Podobno mi się to udało! A kolana do wymiany :D

    Do Piwnicznej faktycznie nie było jakoś trudno :) Parę hopek,przerzutki niepotrzebne :)
    Schody (znaczy podjazdy) zaczęły się gdzieś w Wierchomli, ale i tu dało się jechać bez przerzucania :P
    Że pogoda była boska (oprócz wiatru!), no i chęci były duże, dojechałyśmy tylko i aż do Muszyny.

    Tam zrobiłyśmy pitt-stopa na czekoladę z lodami i w myśl zasady "im dłużej siedzisz, tym gorzej ruszasz" po chyba kwadransie wracałyśmy z powrotem :P
    O jakie tu było zdziwienie (żart!) że wiatr zaś wieje w ryja, mimo że totalnie zmieniłyśmy kierunek jazdy :P
    Uwielbiam!
    To jest tak zwana szkoła charakteru! Szczerze? Mój jest już nie do zdarcia! :P
    Jechałyśmy, palma od wiatru biła, ale było fajnie! :P
    Ja narzekać nie mogłam, nawet pomimo znacznego utrudnienia bawiłam się świetnie :P
    No jak można narzekać jak się jedzie na rowerze? :P
    Nie można!
    Gdzieś od Zubrzyka goniłyśmy (znaczy Paulina spawała, ja się podpięłam :P) jakąś nieznajomą parę szoszonów i chwilę za nimi jechałyśmy, dobre i to przy tym wietrze :P 
     
    Peletun :D
    Nie byłabym sobą gdybym do ludziów nie zagadała i dzięki temu dowiedziałam się że jadą do Piwnicznej,a w sumie nic nam z tego, bo ustaliłyśmy chwilę wcześniej, że na Wierchomli przy tym świetnym zakręcie Paulina sobie użyje na fotkach.
    Więc para odjechała, a my zaś pitt-stop!
    Nieźle ;)
    Po krótkiej sesji zdjęciowej zostało nam dotoczyć się na rynek do Piwnicznej i zjeść kolejną porcję lodów, a kto nam zabroni? :P
     
    Mówisz masz :P
    Po chwili oddechu i rozmowie z jakimś przypadkowym (podobno) kolarzem emerytem pora było ostatecznie się spiąć i dojechać do domu.
    A wyczyn tym większy,że w nogach już dawno stówka strzeliła,a wiatr nie odpuszczał :O
    No ale, nas Baby byle co nie zniszczy,a satysfakcja z objechania tyluuuu kilometrów bez przerzutki była przeogromna :P

    PS: Ale ostatniego podjazdu do własnego domu już nie dałam rady wyjechać. Butowałam :D
    Kategoria Stóweczka


    • Dystans 112.24km
    • Czas 04:24
    • SpeedAVG 25.51km/h
    • SpeedMaxxx 64.80km/h
    • Kalorie 2006kcal
    • Podjazdy 1050m
    • Sprzęt Bianchi Via Nirone 7 Dama

    Przełęcz Knurowska czyli spotkanie na szczycie :D

    Sobota, 7 kwietnia 2018 · dodano: 08.04.2018 | Komentarze 0

    Jej na takiego tripa czekałam od ostatniego takiego tripa :D
    Długo mi zeszło w tym roku z pierwszą setą, ale tak jak pogoda się nie może rozkręcić tak i ja mam z tym problem :O
    Koniec końców, wiedziałam,że weekend ma być przyjemny. Wiedziałam,że w niedzielę siedzę w pracy i wiedziałam że sobota będzie wolna :P
    W sumie to dużo wiedziałam :D 
    We czwartek Paulina zadała pytanie czy nie mam ochoty się z nią poszlajać na rowerze, no a czemu nie? :P
    Początkowo miało to być zaś polowanie na krokusy, ale koniec końców zostało ono zaniechane.
    Pomyślcie ile ludziów na Podhale w tak słoneczny weekend zjechało,żeby podeptać, powzdychać i po fotografować krokusy?!
    Pewnie wszsycy!

    Że nie krokusy, to kompromis. Mi się nie chciało jechać do Nowego Targu (straciłam zaufanie do seja :P), a Paulinie nie chciało się wymyślać krokusowej trasy. W związku z powyższym zaproponowałam żeby zrobiła taką pętelkę, gdzie dałoby się odbić na Knurowską, na którą ja się wybieram :)
    No i koniec końców spotkamy się tam na szczycie :P
    Plan dobry, czas wykonać :)
    W sobotę wstałam bardzo wcześnie jak na wolny dzień, bo pogoda przecudna od rana <3
    Obiecałam Paulinie że o 12 wystartuję z domu, więc koło 14 powinnam być na Knurowskiej.
    Jak obiecałam tak zrobiłam. Idealnie wyczułam czas sprzątania w domu,które skończyłam 15 minut przed południem i ze spokojną głową mogłam się szlajać całe popołudnie na rowerze.
    Uwielbiam <3 :P
    Czas na start też był idealny, bo po rześkim poranku, temperatura była już na tyle przyjemna,że obyło się bez kurtki, nogawek (przynajmniej na początku :P) czy innych kilogramów ubrania :) 

    Jedna rzecz mi tylko przeszkadzała. Fakt,że mama gotuje pyszny obiad, a mi już kiszki grają marsza... Ale przecież nie mam czasu czekać na obiad, bo nigdzie nie pojadę albo pojadę, ale będę się włóczyła do wieczora, a tego też nie chcę, nie mam czasu na to :P 
    Zjem później. 

    Teraz wystarczą mi lindorki :D
    Załadunek jest, fun jest można jechać :P
    Wiedziałam że nie muszę się jakoś spinać fes, bo do Knurowskiej powinnam spokojnie zdążyć w 2 h, ale też nie chciałam tam jechać pół dnia :)
    Ciepło było, chociaż początkowo wahałam się, czy aby te nogawki które zabrałam awaryjnie do kieszeni,nie wciągnąć na gołe nogi :P
    Po kilki kilometrach nie było takiej potrzeby :D

    Gołe łydki +5 do prędkości :D
    O jak mi się micha cieszyła całą drogę. Jak mnie ktoś widział, myślał wariatka :P

    Jeszcze całą drogę do Przełęczy wydawało mi się,że jadę z wiatrem, czad :D

    Będąc w Łącku dostałam smsa od Mamuśki,że ona już zmierza na Przełęcz, że what? :P
    Przecież sama Ochotnica będzie mi się ciągła dwa lata!
    No nic, dociskam mocniej na te pedały i jadę ile mogę,żeby długo tam na mnie nie czekała :)
    Ochotnica przeleciała nawet nie wiem kiedy, minęło mnie kliku PRO-sowych kolarzy-bucy którzy nawet "hejki" nie odpokazali i już jestem na szczycie :D 

    W sumie to jesteśmy razem :D
    Chwila oddechu, szybka wymiana ploteczek i trzeba zjeżdżać, bo osobiście mi już zimno. Tu nogawki się przydały. Dobrze że je zabrałam, bo bym chyba zjeżdżając w dół straciła czucie w nogach :D
    Wiecie co? Dalej boję się zjeżdżać :O Przeraża mnie to, bo dawniej jak nie miałam siły do góry, to nadrabiałam na dół, a teraz gdzie ja nadrobię? 
    Z racji mojego strachu Paulina zjechała szybciej i jeszcze zdążyła mi fotkę strzelić :)

    Zacna :)

    Ta też ;)
    Po skończonym podziwianiu widoczków, pora było się rozstać. 
    W Knurowie ja odbiłam na Nowy Sącz, Paulina na Nowy Targ i tyle z naszego szczytowego spotkania :P
    Dobre i to!
    Omatkoboskokochano jak mnie wiatr poniewierał na tej drodze powrotnej :O
    Przewidywałam,że tak się może zdarzyć, wręcz byłam tego pewna,że jak w jedną stronę wiatr mi pomaga, to w drugiej mi będzie dokuczał.
    Już na pierwszym lepszym moście zatrzymałam się,żeby ściągnąć nogawki i trochę obczaić to co pod mostem się kryje :P

    Nieźle co? :P

    Jechałam i czekałam kiedy ten najgorszy odcinek trasy przejadę, bo wiedziałam,że jak już doczołgam się na Krośnicę to będzie z górki. Dosłownie i w przenośni :)

    Nie było aż tak tragicznie, ale nogi czuły każdą zmarszczkę, każdą!
    Piekło, bolało i mi się przypomniało co znaczy "poważna" jazda na rowerze :P
    Aleee lubię to!
    Kiedy dojechałam do Grywałdu zatrzymałam się na tamtejszym ORLENie żeby dopompować bidon i dokupić jakiegoś batona, bo bomba była blisko :O

    Więcej i więcej ciastków :P 
    Tu zaś założyłam nogawki i już do samego domu z nich nie zrezygnowałam.
    Do Krościenka wiatr męczył mnie okropnie, a od tamtejszego ronda jakby nagle zaczął współpracować :D Ekstra!
    Nie marnowałam tego, tylko cisłam ile mogłam, bo i tak już za długo byłam na tym rowerze :)
    Znaczy dłużej niż zakładałam, a przecież na wieczór mam inne plany,no :P
    Dobra passa skończyła się w Łącku, po skręcie centralnie na kierunek jazdy do domu.
    Matko, co tam wiało to moje :O
    Już miałam pełne hańby najgorsze myśli wezwania pomocy, ale nieee, nie doczekanie :P
    Pamiętajcie sport kształtuję nie tylko ciało,ale i charakter! Trza być twardym a nie miękkim <3
    Po morderczej walce z wiatrem i dojechaniu do Podegrodzia cieszyłam się że jestem już tu,równocześnie byłam przerażona,że jeszcze tak "daleko" mam do domu....
    Wróciłam zmęczona,ale i cholernie zadowolona, bo mimo wszystko zaś się nie poddałam :P

    Dobry dzień,dobra wycieczka, dobre towarzystwo :P
    Dzisiaj (niedziela) siedząc w pracy, cieszę się,że nikt ode mnie nie wymaga żadnej aktywności fizycznej, bo po prostu nie mam siły :D
    Miłego dnia!
    Kategoria Stóweczka


    • Dystans 112.20km
    • Czas 04:24
    • SpeedAVG 25.50km/h
    • SpeedMaxxx 63.40km/h
    • Kalorie 1991kcal
    • Podjazdy 984m
    • Sprzęt Bianchi Via Nirone 7 Dama

    Knurowska <3 Uwielbiam!

    Niedziela, 1 października 2017 · dodano: 02.10.2017 | Komentarze 4

    Weekend z deczka miałam okrojony. Sobota praca (ktoś musi zaraportować miesiąc!), niedziela na szczęście wolna, cała!
    Poszłam rano do kościoła i mi się przypomniały te nowe memy z bożu i jeżu :D

    Grafika z kwejka :)
    WYBACZCIE! :D

    No więc zastanawiałam się czy Iżu też może do Bożu, no i mi wyszło,że może więc poszłam :D

    Po kościele śniadanko i powolne ogarnianie się na wycieczkę, bo się z Tomkiem umówiłam na 12, na podbój Przełęczy Knurowskiej.
    Przełęcz ta jest jedną z kilku moich ulubionych tras, ale że teraz rzadko jeżdżę i nogi ani płuca już nie te, wolałam mieć towarzysza w tej niedoli :P
    Wyzbierałam się wcześniej niż zakładałam i już przed 11 wystartowałam z domu.
    Umówieni byliśmy w Zabrzeży, więc musiałam się tam doturlać na czas ;)

    Pogoda teraz taka,że nie do końca wiedziałam jak się ubrać....
    Ubrałam więc buffkę (to z przezorności, żeby uszy nie bolały!), nogawki, a na górę bluzkę z długim i krótkim rękawkiem, a na to jeszcze koszulkę rowerową :D
    Haha zgrzałam się i w Zabrzeży musiałam się rozbierać :D

    Kiedy się już wygramoliliśmy z tych wszystkich klamotów, jakoś punktualnie chyba o 12, wystartowaliśmy na podbój Knurowa ;)
    Ruch na drodze gigantyczny, wiara się bawi i korzysta z być może ostatnich tak ciepłych dni w roku...
    Smuteczek!
    Wszyscy pewnie w góry albo górki.
    Sama się wahałam czy to ma być dzień na rowerze czy w górach, wołali w góry, ale ja wybrałam rower ;)
    Dwie miłości, każdej ciągle za mało ;)

    Z początku było fajnie, tylko wiatr przeszkadzał, ale przy mniej lub bardziej regularnych zmianach dało się przeżyć!
    I tak od Grywałdu do Krośnicy podholował nas "wytopiony" kolarz górski,który chciał atakować Czorsztyn.
    Trochę wstyd, ale co ja mu się będę pchała przed kokpit, jakbym go tylko zwalniała :D

    Zjazdy,podjazdy ten teren rządzi się swoimi prawami :P
    Podjazd pod Snozkę jechałam z nadzieją zobaczenia pięknej panoramy Tatr na szczycie, a tu w nosie!
    Za duża mgła czy coś :D
    No cóż nie ma co podziwiać, cza jechać dalej...
    Do Knurowa z ciągłym, dużym ruchem na drodze, a później to już sporadycznie.

    Pięknie!

    Podjazd miał się dłużyć, nie było tak źle, chociaż powoli czułam,że mi jedzenia brakuję...
    Już się doczekać nie mogłam kiedy na górze coś zjem, bo bym chyba odleciała! 
    Nie lubię jeść wyjeżdżając pod górę, bo już wgl dostaje zadyszki :D
    Kiedy zobaczyłam "odliczane" metry do szczytu (pozostałość z NTRCh), gęba mi się ucieszyła, aleeee wiedziałam,że jeden kilometr pod górkę przy lekkiej bombie,będzie trwał wiecznie!
    Na szczęście trwał pół wieczności ;)
    U góry dłuższa chwila odpoczynku iii już wracamy, bo jeszcze drugie tyle drogi przed nami.

    Zjazd z początku zimny, bo w samiutkim cieniu, przy potoku, ale nie było tragedii, bo zdążyłam u góry do słońca wyschnąć.
    Bardzo dobrze, bo inaczej katar byłby murowany :P
    Przejazd przez całą Ochotnicę zajmuje z dobre 30-40 minut, ale tu też potrzebowałam się zatrzymać, booo za mało tego jedzenia zjadłam u góry.
    Jakiś banan i słodki sok, może dotrwam do domu :P Jak nie to jeszcze jakieś batoniki po kieszonkach hulają :P
    Zauważyłam taką zależność: im zimniej i dłuższa trasa, tym więcej tego jedzenia mój organizm potrzebuje.
    Pewnie nie tylko mój. Nie dość,że zużywa więcej energii żeby mnie ogrzać, to jeszcze ta energia jest na bieżąco spalana przez wysiłek.
    Obserwacje nasunęły mi się po przypomnieniu sobie mojej największej życiowej bomby  na zeszłorocznym Rajdzie Beskidu Niskiego.
    Był pogrom!

    No nic, pojadłam, popiłam i jedziemy dalej...

    Pogoda jak widać cały dzień służyła swoją łaskawością,nic tylko jeździć i cieszyć się,że można :D
    Po dojechaniu do Zabrzeży, rozstaliśmy się z Tomkiem i teraz już całkiem sama, musiałam walczyć z wiatrem, swoją słabnącą już siłą i tymi kilometrami które dzieliły mnie od domowego łóżka i rosołu :D

    W sumie nie było tak źle, ale jakbym się jeszcze z raz zatrzymała na jakiś postój, nooo to już bym mogła nie wrócić o własnych siłach  do domu :D

    Po powrocie jak się wykąpałam i pojadłam, a umawiane, wieczorne kino z całą ekipą nie wypaliło (bo podobno "BOTOKS" ryje psychę!) położyłam się do łóżka i w sumie oddałam należnemu odpoczynkowi ;)

    Fajnie!
    Kategoria Stóweczka


    • Dystans 116.10km
    • Czas 04:35
    • SpeedAVG 25.33km/h
    • SpeedMaxxx 63.70km/h
    • Kalorie 2171kcal
    • Podjazdy 1296m
    • Sprzęt Bianchi Via Nirone 7 Dama

    Słowacja roztrzepana! :D

    Środa, 23 sierpnia 2017 · dodano: 23.08.2017 | Komentarze 0

    Aleśmy się wybrali na tripa :P
    Piszę do Grześka przed wczoraj (czy wczoraj?) nie ważne :P czy jedziemy na szlifa? No czemu nie? :P
    Grzesiek chętny na takie,nie byle jakie bajabongo :P
    Pogoda od rana pozostawiała wiele do życzenia,ale koło południa zaczęło się przebijać słońce...
    Grzesiek sceptyczny,bo w Szczawnicy pizga,ale zadecydowałam że wyjeżdżam. Nie miał teraz wyjścia,cza jechać :P
    Kurczę faktycznie pizgało!
    Mimo,że nie było po drodze aż tak zimno, to wiatr siekał niemiłosiernie!
    Już myślałam normalnie,że nie dojadę :P
    W Krościenku zatrzymałam się w sklepie, kupiłam sobie obiad (czyt. banana i dwa batony :D) i jadę dalej do tej Szczawnicy (zimnicy :P), bo już chwile temu pisałam do Grześka,że nadjeżdżam :P
    Zmarznięty czekał na mnie "w centrum" iii już mogliśmy jechać dalej ;)
    Przebijamy się przez tą znienawidzoną drogę rowerową wzdłuż Dunajca na której nie obowiązują żadne przepisy ruchu drogowego ii wyjeżdżamy w Leśnicy, tej słowackiej.
    Jakie widoczki <3


    Tu podjazd do Vielkiego Lipnika i dalej przez Kamienkę do Starej Lubovni.
    Z Grześkiem dobrze się jeździ :)

    Nawet nie wiem kiedy przejechaliśmy Słowację :P

    Temat jest, rozmowa się klei, droga ucieka, fajnie :)

    W Starej Lubovni armagedon na drodze, bo cały odcinek aż do Kremnej frezują :P
    Czy jak tam ładnie to sobie nazywają :P
    Podjazd do Kremnej jak i zjazd w dół raz rozkopany, raz ze świeżym asfaltem.
    Fajnie tam będzie jak to skończą! :P
    W końcu nie będzie się trzeba bać że się wpadnie w dziurę.
    Mam nadzieję,że dłużej niż jedną zimę :D

    Z Kremnej zjeżdżałam jak emerytka!
    Tak!
    Mam blokadę do zjazdów, dało mi rady!
    Jak się buzię poharatało,to dopiero się zaczęło rozmyślać nad brakiem sensu tak szybkich zjazdów :P
    No cóż, koniec z QOMami na zjazdach :) Chyba....
    W Hranicnach zaś jakieś nowe nawierzchnie drogi, a potem już stara poczciwa Piwniczna z drogą naszą,wiecie... ;)
    Z Piwnicznej na Stary Sącz, tu w końcu jakaś przerwa na batona/banana (w sumie to się jakoś jeść nie chciało :P) i na rondzie w Gołkowicach pożegnanie.
    Grzesiek (bo przecież zapomniałam dodać,że jechał na MTB-eku, bo szosa w serwisie!), postanowił wracać przez Przehybę, więc ja w swoją stronę on w swoją.
    Tu mi już nogi zaczęły odmawiać współpracy iii dosłownie doturlałam się do domu :P

    Mimo wszystko fajnie było!
    Sezon bez tej pętelki, to sezon stracony! :D
    Kategoria Stóweczka


    • Dystans 102.70km
    • Czas 04:45
    • SpeedAVG 21.62km/h
    • SpeedMaxxx 54.70km/h
    • Kalorie 1613kcal
    • Podjazdy 837m
    • Sprzęt Bianchi Via Nirone 7 Dama

    Pielgrzymka dzień II. Racławice-Zrębice.

    Sobota, 29 lipca 2017 · dodano: 01.08.2017 | Komentarze 0

    Obudziłam się przed 5 i z niedowierzaniem słuchałam dźwięków wpadających przez otwarte okno.
    Ktoś gonił po placu obok plebani i głośno się śmiał...
    Serio, byli tacy którzy nie spali całą noc? :D
    Szacun ludzie!
    Ja mimo,że moje współlokatorki długo rozmawiały, po skończonej konwersacji z Ziomkiem, zaraz zasnęłam ;)
    Olałam gadających na zewnątrz i zasnęłam,żeby o 6 ostatecznie się obudzić i wstać.
    Szybka toaleta, pakowanie, poranne rozmówki z nowo poznanymi ludzikami iii punkt 7 meldujemy się w kościele na mszy ;)

    Po mszy krótka odprawa iiii jedziemy do Miechowa, tam podobno zakonnice przygotowały dla nas śniadanie (nowość!).


    Zakonnice zakonnicami, ale Biedronka była wcześniej, a tamtejsze bułki z parówkami nie dorównają żadnej zakonnicy :D
    Tak się złożyło,że odjeżdżając spod Biedronki nie potrzebowałam już niczego do żołądka :D 

    Wszystko wszystkim, ale skoro większość...

    ...jak nie wszyscy! zatrzymali się u zakonnic, tak i my zrobiliśmy pauzę :P

    Napiłam się herbaty, a żurek z kiełbasą, jajkiem i chlebem (wypas!) olałam jednogłośnie.
    Mój żołądek by tego nie ogarnął ;)

    Po (dla niektórych) drugim śniadaniu, a mojej herbacie, pomodliliśmy się jeszcze w przy zakonnym kościele i wyruszyliśmy w kierunku Charsznicy.

    Jestem pełna podziwu dla tej miejscowości, ze względu na ilość sadzonej i uprawianej tam kapusty :D
    Do kapusty dochodzi od wczoraj masa cebuli i stwierdzam,że im bardziej wgłąb Polski tym więcej ta gospodarka hula ;)
    No i transport też...;)

    Jedziemy i jedziemy i w sumie mamy dość,bo nie dość,że nas po wczoraj nogi bolą, a i Piotrka piecze tyłek, to jeszcze wiatr, ciągły wiatr w twarz! 

    Bieda! Ale bronimy się :)
    Nasz neutralny wóz daje radę :P

    Na obiad mamy się zameldować w miejscowości Pradła w barze "Borowik".
    Pamiętam ten bar, nie zmienił się nic!
    Ta sama speluna,ta sama pomidorowa, ale zjadłam ;)
    W sumie dzisiaj się mniej jeść chciało, bo gorąco.
    Za to wody to piliśmy hektolitry!!!!
    W pewnym momencie kapłam się,że sklepu nie mijaliśmy już od dłuższego czasu, a Piotrek ma taki śmieszny mały bidon,że na pewno już usycha!!!
    Z początku nie chciał zabrać mojego "zapasowego", ale w końcu się przemógł iii nawet podziękował, bo by padł!
    Za jakieś kilka następnych kilometrów pojawił się sklep iii mogliśmy się wszyscy zatankować.

    A może by tak... browarek? :D

    Marcin znał jakiś skrót dzięki któremu, nie musieliśmy wjeżdżać do miasta Lelów tylko zgrabnie przejechaliśmy go bokiem ;) 
    Droga ciągle wiła się w górę i w dół, w górę i w dół.
    Były też miejsca totalnie płaskie i odsłonięte zasiane w całości zbożami :D

    Nie śpieszyliśmy się wcale, bo nie dość,że gorąco, to jeszcze kurde dobrze się tak plątać większość dnia na rowerze, zwłaszcza że dzisiaj nie straszyła nas żadna burza ;)

    Znalazł się nawet czas na nieco romantyzmu ;)

    Wydawało mi się,że na tym nieco krótszym odcinku będzie znacznie więcej przewyższeń niż dzień wcześniej, a tu patrzę, nawet tysiaka w górę nie podjechałam :D 

    Coraz bliżej i bliżej naszego celu:

    Przez myśl mi nawet przeszło,że następnym razem jeśli wybiorę się na tą pielgrzymkę, załatwię sobie nocleg na Jasnej Górze i już nie będę dzieliła pielgrzymki na 3 dni, bo dwa w zupełności wystarczą ;)

    Do szkoły w Zrębicach dotarliśmy przed dyrektorem,więc że tak powiem pocałowaliśmy klamkę, ale przynajmniej ubrania na czas przyjechały :D

    Kiedy dyrektor wpuścił nas na swoje włościa, mogliśmy spokojnie od razu iść się wykąpać i odpoczywać po trochę gorszym po gorącym etapie naszej pielgrzymki.

    Kiedy już wszyscy zaś zajęliśmy się  integracją, w końcu dojechała do nas wymarzona pizza, a do tego zrobiliśmy ognicho i nawet brak tradycyjnego bigosu nie bolał mnie tak bardzo :P

    W czasie apelu dogadałam się z Anetą, Piotrkiem i kilkoma innymi osobami,że wstajemy o 3, po to żeby na 6 być już na Jasnej Górze.
    Nigdy nie byłam na odsłonięciu obrazu, a mówią,że to duże przeżycie i punkt kulminacyjny każdej pielgrzymki...

    Także zmieniam klasę do spania iii śpię tam gdzie ludziom się chce wstać o 3 :P

    Po apelu i kilku sprawach organizacyjnych idziemy spać...
    Tym razem czeka na nas twarda podłoga i śpiwór...

    Cóż... ;) 


    • Dystans 140.70km
    • Czas 06:14
    • SpeedAVG 22.57km/h
    • SpeedMaxxx 68.80km/h
    • Kalorie 2973kcal
    • Podjazdy 1219m
    • Sprzęt Giant Brass 2

    Pielgrzymka dzień I. Trzetrzewina-Racławice.

    Piątek, 28 lipca 2017 · dodano: 01.08.2017 | Komentarze 2

    W tamtym roku sobie odpuściłam, bo nie wiem czemu,ale chyba dlatego,że dzień wcześniej złapałam gumę i mi opadły morale :P
    W tym roku jak sobie poustawiałam dziewczyny w pracy tak,żeby wiadomo było że mnie nie ma, tak nie pozostało mi nic innego jak po prostu zapisać się i pojechać :P

    Nie przeżywałam tego jakoś tak bardzo, przed pielgrzymką, ale już w piątek duch pielgrzymkowy ożył :P 
    Obudziłam się o 5:15 i pierwsze co sobie pomyślałam,to fakt,że następna noc w którą pewnie się wyśpię, to będzie dopiero ta niedzielna :D
    Lux!

    Zjadłam delikatne i szybkie śniadanie iiii fuck, telefon mi się zaczął aktualizować :D 
    No nic pakuję go do kieszeni i on niech się tam odnawia, a ja pędzę podbijać Trzetrzewinę :D

    Msza rozpoczynająca całe zamieszanie miała się rozpocząć o 6.30 no więc musiałam nieźle naciągać nogi żeby na nią zdążyć.
    Nawet brat, który dowiózł mi tobołki, zatroskany dzwoni o 6.26 gdzie jestem, bo tam już tłumy pod kościołem :P
    Spoko będę na czas :D

    Msza jak każda inna, modlitwy o pogodę i szczęśliwą podróż iiii shit!!! zaś nie byłam do spowiedzi przed pielgrzymką :D
    Spoko nadrobię wieczorem, bo ksiądz obiecuję,że po spowiada gapiów :)

    Po mszy krótka odprawa przez Łukasza i jedziemy ;)

    Z początku sama nie wiedziałam jak się ubrać, bo pod Biczyce się zgrzałam, z potem na mszy ostygłam :P
    Ostatecznie ściągłam koszulkę z długim rękawem i wystartowałam całkiem na krótko.
    Przecież na pewno będzie ciepło!

    Ruszamy razem, jak zawsze: ja, Marcin, Jacek,Kinga,ale oni jak zawsze jadą za wolno :P
    Więc za chwilę jedziemy już tylko we dwoje.
    Jedziemy  trasą którą aż do Jurkowa mniej więcej znam, bo to jeszcze "nasze" okolice.
    W Łososinie pierwszy postój, bo tam część chętnych na 3 dniowe włóczenie się czekała na nas.


    Najgorszy-bo najbardziej ruchliwy odcinek to ten od Łososiny aż do Jurkowa.
    Na szczęście wszyscy pokonaliśmy go bez problemów :)
    Dopiero teraz, w Jurkowie zaczynam się patrzeć na znaki :P

    W Porąbce Uszewskiej modlitwa przy Grocie Sanktuarium Matki Bożej z Lourdes...

    Tam za kościołem podobno sztajfa i segment...

    Ale nie jedziemy tam, zupa stygnie :D

    Pauza na obiad iii



    ...ta sama zupa kalafiorowa i te same rogaliki :P

    No nic darowanemu koniowi się w zęby nie patrzy ;)
    A tak serio to byliśmy sporo przed czasem, bo na obiad kazali nam być nie wcześniej jak na 12, a jest 10:40...
    No nic pomogliśmy gospodyni poukładać krzesełka i nakryć do stołu :P


    Po obiedzie dojeżdża do naszej dwójki Piotrek, który tą pielgrzymkę jedzie po raz drugi.
    Daje radę jak na swoje niejeżdżenie :)
    Na jego nieszczęście, dostaje biegunki!!! po zupie, więc szukamy domu i gospodarza, który pozwoli mu ulżyć :D
    W ostatniej chwili chyba pojawił się gościu który był przed domem i pozwolił mu skorzystać z toalety ;) 

    Jedziemy razem dalej i w pewnym momencie dojeżdżamy do grupki szosowców.

    Tu Piotrek odpadł na swoim crossie.

    Mi i Marcinowi się udało, bo podpięliśmy się pod pociąg w najgorszym miejscu dzisiejszego etapu.
    Taaak to ta dłuuuugaaa, odkryta prosta do Koszyc, która gdyby nie cały zaprzęg, wypruła by nam płuca :P

    Tu też mogliśmy podziwiać Wisłę, przez którą przejeżdżaliśmy, a w Koszycach na ryneczku chwilę odsapnąć ;)

    Dalej kierowaliśmy się na Proszowice.
    Później już do samych Racławic ciągneliśmy z naszą "nową" grupką szoszonów ;)

    Dobrze,że nie robiliśmy już żadnej większej przerwy, bo uchroniło nas to na samym końcu przed ulewą i burzą!
    Po prostu udało nam się :)
    Tyle co zaparkowaliśmy rowery pod plebanią, w której mieliśmy spać iii już zaczęło padać!

    Tyle z naszego szczęścia :P

    Bo na nieszczęście złożył się fakt,że w busie wiozącym nasze tobołki, odpadło koło iiii na ręczniki i czyste ubrania musieliśmy czekać jeszcze z dobre 4h :O
    Skoro tak się sytuacja przedstawiała, postanowiliśmy z chłopakami skoczyć do miejscowego sklepu, bo żołądki przyklejały się do pleców, a najbliższa pizzeria oddalona była od nas 15 kilometrów...


    Pod sklepem "żulerka" iiii możemy wracać i dalej czekać na ubrania.

    Krzywda się nie działa, a przynajmniej zajęłam sobie dobrą miejscówkę do spania :)

    Kiedy w końcu bus zajechał pod plebanię, szczęśliwi wszyscy którzy już dojechali do noclegu, ustawili się w kolejce do kąpania :D
    Mi się udało, bo nie dość,że mój bagaż był w sumie na wierzchu w samochodzie, to jeszcze Krzysiu jak dżentelmen wpuścił mnie przed siebie pod prysznic i wykąpałam się jako druga ze 130 osób :D

    Później zaczęła się integracja, apel iiii do spania, bo jutro pobudka o 6 rano!
    Wczas! 

    PS: No i do spowiedzi przed apelem zdążyłam :D 
      


    • Dystans 100.40km
    • Czas 04:02
    • SpeedAVG 24.89km/h
    • SpeedMaxxx 77.40km/h
    • Kalorie 1901kcal
    • Podjazdy 1231m
    • Sprzęt Bianchi Via Nirone 7 Dama

    Knurowska z rana jak śmietana :P

    Czwartek, 20 lipca 2017 · dodano: 20.07.2017 | Komentarze 0

    Gdyby nie to,że obudziłam się dzisiaj JUŻ o 6.20 (WTF?!), to pewnie tej wycieczki by dzisiaj nie było ;)
    Poleżałam do po 7 i wstałam, no bo mój tasiemiec się doczekać przecież jedzenia nie mógł!!
    Zrobiłam sobie śniadanko iii kiedy wyszłam przed dom, zwariowałam!
    Lato, w końcu czułam lato!
    Biorę rower i jadę w ta pogodę! <3

    Dawno nie byłam na Knurowskiej, więc pora było odświeżyć dobrze znane szlaki ;)
    Wiedziałam,że w ciągu dnia ma być straszny upał, więc w sumie nawet się ucieszyłam,że tak wcześnie wstałam.
    Miałam nadzieję,że mnie upał nie do łapie, ale nie myślałam wtedy (jak wstałam),że pojadę aż tak daleko :P
    Do Ochotnicy przedziadowałam, jakoś nogi nie współpracowały z głową, aleee kiedy zatrzymałam się pod sklepem na coca-colę, odżyłam! 
    Tego mi było trzeba: czegoś słodkiego i zimnego!
    Teraz to ja mogę nawet Tatry podbijać :D
    Nie planowałam,że zjadę z Przełęczy do Knurowa, ale skoro ławeczka na "granicy" była zajęta, to się puściłam szybkim pędem w dół, a co mi tam! :p

    Tu w drodze powrotnej, ale teraz to mi się już nie chce siedzieć ;)

    Zjazd udało mi się nawet w kawałeczku nagrać, ale to tylko chwilę,wolałam się delektować tymi zakrętami :P
    Widoczki nie najgorsze, mimo tak gęstego-parnego powietrza, nawet Taterki było widać ;)
    Na samym dole już w Knurowie sielanka :P

    Podczas robienia tego zdjęcia pilnował mnie tutejszy Reksiu, ale było mu chyba za gorąco,żeby mnie nawet oszczekać :D

    Podjazd, z powrotem do Ochotnicy dłużył mi się barz, ale to przez tą temperaturę, która mimo "dopiero" 10.30 na zegarku, pokazywała na termometrze ze 25 stopni :P
    Ahh to lato!

    Po podjechaniu, wiedziałam,że teraz powinno być już spoko, bo przez całą długość Ochotnicy było nie było, jechałam z górki ;) <3
    Fajnie mi się niby jechało, ale jak czasami "dostałam" gorącym powietrzem od TIR-a, tak aż czacha dymiła!

    Nie udało mi się wrócić do domu przed 12, więc w samo południe dymałam jeszcze w skwarze, tak,że do domu wróciłam faktycznie na skwarka :D

    Fajnie!
    Kategoria Stóweczka


    • Dystans 100.00km
    • Czas 03:58
    • SpeedAVG 25.21km/h
    • SpeedMaxxx 61.90km/h
    • Kalorie 1882kcal
    • Podjazdy 1086m
    • Sprzęt Bianchi Via Nirone 7 Dama

    Na dobitkę... ;)

    Niedziela, 25 czerwca 2017 · dodano: 26.06.2017 | Komentarze 0

    To był naprawdę intensywny weekend ;)
    Zachciało mi się iść w Tatry, a że ekipa raczej chętna na spontany, to poszliśmy <3
    Może i nie było to jakoś super wymagające podejście (1758 m n.p.m), ale zważywszy na rozpiętość wieku wszystkich uczestników wycieczki (12 mcy-31 lat :P), było co iść :P

    Trzydniowianski Wierch done! ;)

    Żeby nie było za nudno, po powrocie na swoje sądeckie "śmieci" prosto z pola (czyt. z Tatr) odhaczyłam imieniny ulubionego wujka i tak oto powróciłam do domu o 3 nad ranem!
    Kurde już świtało! :D

    Na niedziele plan był prosty: porządnie wypocząć!
    Najlepiej leżąc i się nie ruszać :P
    Taaa... 
    Leżałam,do czasu aż mi się rowerowe ADHD nie włączyło :D
    Pogoda była świetna!
    Temperatura może ciut za wysoka jak na to żeby się pchać na rower o 14, ale idealna,żeby już na ten rower iść o 15! :D
    W domu wszyscy spali po obiedzie, a mi się samej nie chciało oglądać telewizora :)
    Pojechałam w ten upał!
    Wymyśliłam sobie,że pojadę na Starą Lubovnię, bo po drodze dużo drzew, a jak dużo drzew to i cienia sporo ;)

    Tak to można jeździć :)

    Gorąco było, to fakt!
    Dojeżdżając do Piwnicznej musiałam w źródełku wody dopompować do bidonów, bo już prawie wypiłam obydwa 0,75l...
    No dobra, to nie upał, to sobotnie imieniny wychodziły na wierzch :D

    Z Piwnicznej na Mniszek iii tu patrząc na niebo zawahałam się, czy aby warto pchać się na Lubovnię, jak ma się na burzę?
    Nic jadę dalej.
    Jak się będzie pogarszało, zawrócę :P

    Podjazd na Kremną dawniej budził respect, teraz albo za dużo się bawiłam "kijem" albo się wlekłam...
    Nic nie zapiekło!
    Nogi zmordowane po wczorajszych 7 godzinach wędrowania, nie poczuły różnicy ;)
    Zjechałam przez Vabec w dół, aleeee nie do samego "centrum" Lubovni ;)
    Źle się tam zjeżdża, bo niby dłuuuugooo w dół i można by było szybko, ale weź tu leć pieronem jak dziurawe to wszystko jak fix!

    Wbrew pozorom dużo przyjemniej się to podjeżdża :P

    W drodze powrotnej ciągle kontrolowałam niebo, ale koniec końców doszłam do wniosku, że dzisiaj to mnie nie zleje :D
    Suszyło dalej!
    Na tych 100 km wypiłam 4 i pół bidona wody! 
    LOL, nie pamiętam kiedy ostatnio tak dużo piłam na rowerze :P
    Dobrze,że źródełko w Piwnicznej na Radwanowie zawsze aktywne :P
    Do domu wracałam przez centrum Starego Sącza.

    Cieszę się,że dzisiaj poniedziałek i że jestem w pracy, bo... sobie w końcu odpocznę ;) :)

    Miłego!
    Kategoria Stóweczka


    • Dystans 100.10km
    • Czas 03:42
    • SpeedAVG 27.05km/h
    • SpeedMaxxx 78.50km/h
    • Kalorie 2122kcal
    • Podjazdy 1003m
    • Sprzęt Bianchi Via Nirone 7 Dama

    Urodzinowa Knurowska... Love <3

    Sobota, 27 maja 2017 · dodano: 29.05.2017 | Komentarze 4

    Co za pogoda, co za czas! :P
    Jojczałam,że słońce nie świeci, pada deszcz i nie ma jak na rower iść, a tu pacz!
    Lampa jakich dawno nie było, no i ten urodzinowy czas, który ja wiem jak mam wykorzystać,żeby mi było "wszystkiego najlepszego"! :D

    Po sprzątaniu rezydencji, nie czekając na obiad, zebrałam się i wyruszyłam w kierunku, prze zemnie ukochanej Przełęczy Knurowskiej <3

    Wiało! Ale co tam! 
    Do Ochotnicy sobie poradziłam, a w Ochotnicy jak to Stachu 100 lat temu stwierdził: "nie wieje nigdy!"
    No chyba nie wiało 100 lat temu! :P
    Pizgało jak w kieleckim!
    Trudno.
    Słońce wynagradzało wszystko! :D

    W Ochotnicy się nie śpieszyłam, bo czas przejazdu przez tą prawie 20 kilometrową wieś, urozmaicałam sobie, przystawaniem i dopingowaniem kolarzy górskich!
    Co chwilę z jakiegoś leśnego zaułku wyjeżdżał mi jakiś uczestnik Cyklokarpat w Kluszkowcach :)
    Na swojej, czystej Biance czułam się trochę jak słoń w składzie porcelany między tymi wszystkimi MTB-owcami, ale jarałam się, bo wszyscy (bez wyjątku!) rowerzyści byli w tym czasie pod specjalną ochroną policji, straży pożarnej i pogotowia ratunkowego!
    Byłam bezpieczna :P

    O 14 byłam nad Przełęczą, chwila na oddech i na snikersa i sruuu w dół :)
    Kiedy sobie tak smacznie zajadałam batonika, minął mnie sam Karol Domagalski, chyba robił KOMa, ale na "siema" odpowiedział :P

    Pamiątka po NTRCH :P Dzięki za info!

    W drodze do domu, wiatr dawał się w kość jeszcze bardziej i w sumie się cieszyłam,że zjeżdżam a nie na odwrót, bo bym się nieźle ujechała!

    Fajny czas i przewyższenie się mi wykręciło!
    Aż szkoda,że wołana od rana grupka się nie zebrała i jechałam sama, bo by była większa moc! :D

    Opalenizna  "jestękolarzem" zaliczona! :D 

    PS: I tort też był! :D

    Co prawda dopiero w niedziele, no ale,życzenia i prezent w sobotę się zgodziły... :D 
    Fajny ten Łukasz...^^
    Kategoria Stóweczka


    Counterliczniki.com