Info

avatar Ten blog rowerowy prowadzi Izona. Mam przejechane 53867.50 kilometrów w tym 1066.40 w terenie. Kręcę ze średnią 22.33 km/h i się wcale nie chwalę!
  • Czas na siodełku 100d 08h 39m
  • Więcej o mnie.

    Follow me on Strava 2020 button stats bikestats.pl 2019 button stats bikestats.pl 2018 button stats bikestats.pl 2017 button stats bikestats.pl 2016 button stats bikestats.pl 2015 button stats bikestats.pl 2014 button stats bikestats.pl 2013 button stats bikestats.pl 2012 button stats bikestats.pl 2011 button stats bikestats.pl 2010 button stats bikestats.pl

    Ja na instagramie

    Znalezione obrazy dla zapytania instagram

    Moje ziomeczki

    Wykres roczny

    Wykres roczny blog rowerowy Izona.bikestats.pl

    Z Archiwum X

    • Dystans 57.80km
    • Czas 02:19
    • SpeedAVG 24.95km/h
    • SpeedMaxxx 108.40km/h
    • Kalorie 1654kcal
    • Podjazdy 1522m
    • Sprzęt Bianchi Via Nirone 7 Dama

    Tatra Road Race i did it again!

    Sobota, 8 lipca 2017 · dodano: 09.07.2017 | Komentarze 4

    Tak!
    Znowu wystartowałam w Tatra Road Race! 
    Nie planowałam, nie myślałam,że pojadę, a jednak byłam tam...zaś ;)

    W zeszłym roku, nastraszona przez opowiadania uczestników pierwszej edycji tego "epickiego" wyścigu, już od początku wiosny nie ominęłam żadnej hopki, górki, góry...
    Żadnej!
    Długo, wysoko, często.
    Wszystko jechałam na poczet lipcowego wyścigu.

    W tym roku bez spiny :P
    Jazdy dużo mniej regularne, większość na lajcie.
    Od święta jak mi się zachciało tak się na górki wybierałam, ale świadomie się nie katowałam :P

    Zresztą dużo się u mnie prywatnie działo od początku wiosny ;)
    Nie było nawet czasu myśleć o rowerze, a co dopiero jeździć ;)
    Dopiero jakoś początkiem czerwca zaczęłam się poważniej za rower zabierać i w sumie napędzana facebookową stroną Tatra Road Race, dałam sobie czas do końca czerwca na zadecydowanie czy startuję, czy szkoda mi płuc :)

    Czerwiec mijał, ja ciągle jakoś "nie czułam" tych wyścigowych emocji, które rządziły mną w zeszłym roku.
    28 czerwca przelałam wpisowe na konto organizatora i niech się dzieje co chce :P
    Przecież jak ja na to nie pojadę, to sobie będę pluła w twarz do następnego wyścigu!

    Ostatni tydzień przed wyścigiem, to najpierw dwudniowe wesele, a potem ze 2 kontrolne jazdy w tygodniu iii stwierdzam:
    Będę beczeć na tych wyścigowych podjazdach!

    W sobotę rano dziwnie się czułam, bo w sumie nie czułam żadnych emocji związanych z tym co się ma wydarzyć za kilka godzin :p
    Aż mi głupio było, bo przecież w  zeszłym roku przed wyścigiem zwariowałam :D
    Prawie!

    Wstałam skoro świt, zjadłam porządne śniadanie, zapakowałam co potrzebowałam (np. rower :P) i punkt 7 wystartowałam, podbijać Zakopane :D
    Pogoda tak  jak i w zeszłym roku, już od rana kazała się spodziewać,że wypucowany wczoraj rower po wyścigu zaś się będzie nadawał do pucowania...
    Cóż!

    Droga do Zakopanego przeleciała mi pieronem i nawet remont Zakopianki nie zakłócił płynności jazdy mojego iżonowozu :D
    Po dojechaniu na Szymoszkową, w szoku byłam ilu już kolarzy goniło po parkingu :D
    W zeszłym roku, byłam pierwszą która zaparkowała samochód na bocznym parkingu, a teraz ledwo zmieściłam swoje maleństwo między rowery, ludzi i samochody! :D

    Jest 9 rano...
    Kupa czasu do startu, lecę się rozejrzeć i potwierdzić swój udział w tym międzynarodowym wydarzeniu ;)

    Miasteczko zawodów praktycznie już w pełni gotowe do rozpoczęcia imprezy, biuro zawodów zwarte i otwarte na każdego kto tam zajrzy ;)
    Odbieram pakiet startowy i wracam na parking.
    Na parkingu podchodzi do mnie Pan, którego może z twarzy nie kojarzę, ale ten głos mi mówi że my się już gdzieś kiedyś spotkaliśmy ;)
    Dwa słowa więcej i wiem!
    W marcu jak byłam z Pauliną i Marcinem na tripie w poszukiwaniu krokusów, tak tego Pana spotkaliśmy na drodze rowerowej ;) 
    Pan tutejszy, a mówi że nawet nie wie z jaką trasą przyjdzie mu się na wyścigu zmierzyć ;)
    W sumie, to czasami lepiej nie wiedzieć...! ;)

    Złożyłam rower, przebrałam się i wróciłam do miasteczka zawodów.
    To był strzał w dychę, bo tam u góry więcej znajomych :P
    Był Grzesiek, Adrian, Paweł, Krystian, Jacek,Michał nooo coraz więcej ziomeczków :D

    Nauczona doświadczeniem z zeszłego roku, chciałam się nie zagadać stojąc w miejscu, tylko stawiałam na porządną rozgrzewkę.
    Jeździłam tam i nazad i nazad i tam ii muszę skombinować więcej powietrza do kół ;)
    Na górze było stoisko speców z Veloart'u, którzy ochoczo pożyczyli trochę barów do opon.

    Zbliżała się 11, a więc start długiego dystansu,postanowiłam się im przyglądnąć z wysokości parkingu ;)
    Oni pojechali, a ja jeszcze chwilę sobie pokręciłam na spokojnie, przygotowując głowę do tego czego się najbardziej jednak bałam, czyli startu.
    Nie wiem, mam jakąś taką wewnętrzną blokadę w głowie,że jak większa grupka ludzi startuje na raz, to że to się źle skończy!

    O 11:15 wyjechałam do góry na START swojego wyścigu i zaczęłam obczajkę w który sektor mam się wpakować żebym była tam gdzie być powinnam :)
    Wpuścili mnie między inne dziewczyny, znałam tylko Martę i Kasie, no i Dominikę (z instagrama :D), reszta nemo :P

    Kilka organizacyjnych informacji i już mamy startować, a żeby tradycji stało się za dość, zaczęło padać :D
    Chwilkę po 11:30 ruszyliśmy i niech się dzieje co chce!

    Przypomniało mi się,że ten podjazd pod Butorowy Wierch dał mi w tamtym roku ostro popalić, więc teraz podeszłam do niego z większym respectem!
    Jak się wystrzelam na początku, to nawet jego nie podjadę do końca!
    Dobrze mi było tak pomyśleć, ale z tyłu zaś siedziała myśl: to jest krótki dystans kobieto, tu się nie ma czasu oglądać!

    Jechałam więc na tyle ile mogłam,na szczęście chyba nie wszyscy słyszeli jak ja głośno sapie, no i czekałam kiedy się ten podjazd skończy, bo potem pamiętałam,że jest dłuuuuugggoooo z góry do Ratułowa!
    Już od początku tasowałyśmy się we trzy z nieznajomymi mi dziewczynami i jak się później okazało, do końca siedziałyśmy sobie na ogonie.
    Wiedziałam, (bo organizatorzy trąbili),że trasa jest lekko zmieniona od zeszłego roku,ale nie wiedziałam na ile więcej będzie bolało?!
    Na naklejce z profilem trasy, którą dostałam w pakiecie, widziałam,że dwa razy podjeżdżać nam przyjdzie Żoki z jednej i drugiej strony.
    Chyba po tym długim zjeździe następnym podjazdem były właśnie Żoki,które wcale jakoś mnie nie za piekły (!), potem już wspinaliśmy się do Czerwiennego.
    Niby nie jakoś stromo, wręcz by się wydawało,że droga była prosta,ale ciągle pod górę.
    Męcząca sprawa!
    Dalej ani się myślało organizatorom nam popuścić!
    Czekała na nas "BOSKA" Bachledówka i bufet w nagrodę za wytrwałość!
    Co się tam wyprawiało po drodze!

    Foto Katarzyna Bańka

    Nawet zalecana pozycja aero na niewiele się zdała,Bianka stawiała opór! :P

    Foto Katarzyna Bańka

    Bolało i mnie i rower!

    Na bufecie miałam niczego nie brać jak obiecałam Paulinie (żeby im roboty nie dokładać :D), ale tak było pod warunkiem,że zabiorę dwa bidony od startu ze sobą.
    Miałam zabrać dwa, ale jak zobaczyłam na rozpisce,że bufet jest już po 27 kilometrach stwierdziłam,że jeden mi wystarczy do tego czasu.
    Dźwigać dwa,pełne pod Butorowy,bezsensu.
    Wystarczyło mi to co miałam w tym jednym, ale tu na bufecie proszę o następny! ;)
    Z Bachledówki szybki i stromy zjazd.
    Za chwilę znowu jakiś skręt i kolejna szybka akcja w dół.
    Foto Katarzyna Bańka
    This is Spaaarta! :)

    Po tych wszystkich "miłych" zjazdach, zostało podjechać Żoki po raz drugi, od (moim zdaniem) gorszej, bo stromszej strony i wrócić na Butorowy Wierch,żeby po zjeździe z Salamandry wystrzelić petardę do mety :P

    Podjazd z powrotem na te Żoki skojarzył mi się z Krzywą Wieżą w Pizie :D
    Czemu? Nie wiem :D
    Po prostu im wyżej tym droga jakby się bardziej wyprostowała!
    Nogi się obracać nie chciały, a na dodatek jeszcze ten skurcz w lewej łydce!
    Myślałam,że już mam po ścigu!
    Bolało jak pieron, ale jakoś się wybroniłam!

    W tym momencie powiedziałam sobie w duchu (bo na głos nie byłabym nawet w stanie powiedzieć "a"),że pier*ole i więcej na ten wyścig nie przyjeżdżam!!!
    Never!
    Chyba tu też widziałam napis z pytaniem:
    "Kto Cię na to namówił?"
    No kto?!

    Żeby mi było "przyjemniej", zjeżdżając z Żoków w dół, po tej stromiźnie, w deszczu i błocie, kiedy byłam już na samym dole usłyszałam: "uwaaaagaaaaa!!!", odwróciłam się przez ramię i zobaczyłam gościa, który w powietrzu zrobił dwa fikołki i poszedł jak długi z rowerem!
    Chłopie mam nadzieję,żeś się nie zabił!

    Chyba mnie zaczęło to przerastać, a w głowie włączył się głupi Jasiek....
    Ambicje mi opadły i stwierdziłam,że teraz moim priorytetem jest sprawa dojechania cała i zdrowa do mety.
    Najwyższa lokata zajęta na tym wyścigu nie jest warta połamanych kości albo co gorsza utraty życia....

    Znowu zaczęła się niby prosta, ale ciągle ciągnąca się pod górkę droga, która nie wiedziałam gdzie się kończy, bo to właśnie chyba była ta zmiana trasy.
    Facet,za którym zjechałam z Żoków uprzedził mnie lojalnie,żebym uważała na zjeździe z Salamandry, bo on w zeszłym roku się tam prawie zabił...
    Spoko!
    Nie śpieszy mi się, bo widzę,że ten wyścig to taka trochę rosyjska ruletka przy tym deszczu...
    Wiem też, że w tym roku się nie zabiłeś, bo za chwilę złapałeś gumę!
    Uwierz mi aż mnie to zabolało!!

    Zaczęłam się wspinać pod Butorowy Wierch iiii kuwa zaś ten skurcz, no szlak by go!
    W życiu skurczów podczas jazdy na rowerze nie miałam, a dzisiaj jak na złość kumulacja!
    Wrrrr......!
    Wystyrmałam się w bólu i skurczu do góry po raz ostatni na dzisiejszej drodze krzyżowej iii mimo,że od początku drugiego podjazdu pod Żoki zgubiłam (tak mi się przynajmniej wydawało, bo je straciłam z oczu),swoje dwie nieznajome dziewczyny, tu przy końcówce podjazdu na Butorowy Wierch jedna z nich mnie wyprzedziła i już do mety nie dała się dogonić!
    Masz tę moc dziewczyno!
    Jak się później okazało, w tym momencie straciłam 3 miejsce w swojej kategorii wiekowej!
    Brakło mi 59 sekund!
    LOL!!!

    Po bezpiecznym zjeździe z Salamandry totalna torpeda do mety iii miałam tylko nadzieję,że zaś jakieś BMW mi przed nosem nie wyskoczy, bo naprawdę się rozpędziłam!
    Nogi to mnie już tak bolały,że hopkę do mety myślałam,że z buta podejdę.
    Jednak zasada honoru nie puściła i hasło:
    "Ból jest chwilowy, a hańba zejścia z roweru trwa wiecznie" zatrzymały mnie w siodełku :D


    Po dojechaniu do mety standardowa dillerka rąk i problemy z otworzeniem red bulla, a potem pytanie:

    "Skąd jeszcze siła na ten uśmiech?" :D
    Odpowiadam: taka moja natura ;)

    A tak serio, to jak się nie cieszyć z faktu,że bez jakichś strasznych przygotowań do startu ukończyłam najtrudniejszy,amatorski wyścig w Polsce? ;)
    No i wynik siadł nie byle jaki, bo:

    TRR2017. Wynik nieoficjalny nr 1054. Czas to 02:19:24.644 FUN kat OPEN - m 128, kat OPEN K - m 5, kat K2 - m 4,. Gratulujemy!

    Minęłam się z pudłem,ale cóż konkurencja nie śpi, a rośnie w siłę!
    Brawo kobitki! ;)

    Po wyścigu w miasteczku zawodów standardowa impreza kolarska i pyszny makaron w bufecie!
    Serio mi smakował! :D
    Dużo znajomych twarzy i nawet Pan Józek, (który mi tyłek uratował w zeszłym roku po Rajdzie wokół Tatr, jak mi dętka strzeliła na drodze rowerowej w Nowym Targu) mnie poznał po... posturze ;)
    Świat kolarski jest mały, ale jednak wielki ;) 

    Pan Czaruś,który przyszedł się ze mną przywitać na leżakach i mnóstwo kolarskich blogerów,których kojarzę z internetu,a którym teraz mogłam przybić piątkę! ;)

    Co do samego wyścigu:

    Tyle w temacie!

    Żartowałam ;)
    Jak dla mnie standard organizacyjny nie zszedł z poziomu z zeszłego roku!
    Wszystko dopięte na ostatno guzik, a jeśli nie, to nie było tego widać ;)

    Jedyne,co się zmieniło, to trasa.
    Wasza wyobraźnia do układania morderczych tras nie ma końca!
    Potraficie zaplanować jeszcze cięższą wycieczkę? ;)

    Płuca mnie dzisiaj nie bolą.
    Znaczy nie dałam z siebie maksa!
    Poradzilam sobie z wyścigiem bez respiratora i żyję!
    Tylko nogi,może nogi trochę czuję przy chodzeniu po schodach, ale to dobrze, przynajmniej wiem, że żyję! :D
     
    I chyba Magda miałaś rację mówiąc mi wczoraj,że pamięć zmęczenia i bólu jest krótka iii że głupoty gadam,że już za rok do Was nie przyjadę...
    Jak się wyspałam,najadłam i odpoczęłam tak dzisiaj myślę Wam napisać:
    Dziekuje i do zobaczenia za rok!!! :D

    PS: Na długi dystans chyba mi nigdy jaj nie wystarczy ;)

    Chociaż....


    Komentarze
    Izona
    | 04:47 wtorek, 11 lipca 2017 | linkuj Tofik83 brawo ja!!! :D
    Tofik83
    | 20:59 poniedziałek, 10 lipca 2017 | linkuj brawo TY !!! :-)
    Izona
    | 16:42 niedziela, 9 lipca 2017 | linkuj Jurek57 dziękuję ;)
    Kolarze to wariaci i jak ich boli, to się cieszą :D
    Jurek57
    | 16:33 niedziela, 9 lipca 2017 | linkuj Gratulacje !
    Masz "j...a" i lekkie pióro ! :)
    pozdrawiam

    A co do "umilania" życia na rowerze to jest jeszcze kilku sadystów (P1000J) którzy to potrafią i jeszcze za to się im płaci ! :)
    Komentuj

    Imię: Zaloguj się · Zarejestruj się!

    Wpisz trzy pierwsze znaki ze słowa sobot
    Można używać znaczników: [b][/b] i [url=][/url]

    Counterliczniki.com