Info

avatar Ten blog rowerowy prowadzi Izona. Mam przejechane 53867.50 kilometrów w tym 1066.40 w terenie. Kręcę ze średnią 22.33 km/h i się wcale nie chwalę!
  • Czas na siodełku 100d 08h 39m
  • Więcej o mnie.

    Follow me on Strava 2020 button stats bikestats.pl 2019 button stats bikestats.pl 2018 button stats bikestats.pl 2017 button stats bikestats.pl 2016 button stats bikestats.pl 2015 button stats bikestats.pl 2014 button stats bikestats.pl 2013 button stats bikestats.pl 2012 button stats bikestats.pl 2011 button stats bikestats.pl 2010 button stats bikestats.pl

    Ja na instagramie

    Znalezione obrazy dla zapytania instagram

    Moje ziomeczki

    Wykres roczny

    Wykres roczny blog rowerowy Izona.bikestats.pl

    Z Archiwum X

    Wpisy archiwalne w kategorii

    Stóweczka

    Dystans całkowity:9562.65 km (w terenie 120.50 km; 1.26%)
    Czas w ruchu:397:57
    Średnia prędkość:24.03 km/h
    Maksymalna prędkość:103.70 km/h
    Suma podjazdów:80304 m
    Maks. tętno maksymalne:210 (106 %)
    Maks. tętno średnie:153 (77 %)
    Suma kalorii:221161 kcal
    Liczba aktywności:86
    Średnio na aktywność:111.19 km i 4h 37m
    Więcej statystyk
    • Dystans 125.10km
    • Czas 04:18
    • SpeedAVG 29.09km/h
    • SpeedMaxxx 103.70km/h
    • Kalorie 2850kcal
    • Podjazdy 808m
    • Sprzęt Bianchi Via Nirone 7 Dama

    Dolinka #2 (17) coffee ride! :P

    Piątek, 19 maja 2017 · dodano: 20.05.2017 | Komentarze 2

    Prawie spontaniczna wycieczka :)
    Kiedy wracałam we czwartek z pracy i stojąc w korku chciałam się żywcem usmażyć w iżonowozie, obiecałam sobie,że już nigdy na taki upał nie będę ciągła auta do pracy!
    Rower, rower i jeszcze raz rower!
    Nie dość,że bez korków, to jeszcze "klima" działa :D

    Wstałam więc rano 15 minut wcześniej niż zwykle, ubrałam się, zabrałam plecak i pojechałam w ten piękny, letni poranek!

    Tak wyglądam po 5 rano!
    Totalne Nemo! :D

    Siedząc w pracy, czekałam do godziny 10 i szybkim myczkiem, pojechałam do chłopaków na serwis,prosząc o litość dla Bianki :D
    Po ostatnim czyszczeniu bębenka, smar tak się nie mógł ułożyć,że czułam jakby mi koło ciągle samo hamowało!
    A może to jednak brak w ostatnim czasie regularnej jazdy? :P
    Cokolwiek to nie było, wymagało fachowego oka :)

    Wstępnie Arturo był sceptycznie nastawiony do nagłego serwisu mojego roweru,ale od słowa do słowa obiecał że do końca mojej pracy, rower będzie gotowy!

    Siedząc w pracy, w sumie tuż przed jej zakończeniem, z głupa napisałam wiadomość do grupy, czy jest ktoś chętny na rower po 15.
    O dziwo, udało mi się zebrać 6 osób! 
    Super, bo miałam ochotę przekręcić Dolinę Popradu, a patrząc na wiatr, (który wiał z za dużą prędkością jak na rower,) zajechałabym się sama!

    Z pracy wyszłam troszkę wcześniej i z buta, na cywila przeszłam się po serwisowany rower.
    Omatkobosko jaka lampa, jaki skwar! Super!

    W serwisie rower zastałam jeszcze w częściach:

    Ale Artur czując presję czasu (wiedział,że się umówiliśmy na Dolinkę), dwoił się i troił,żeby zdążyć na czas :)
    Przy okazji pokazał i wytłumaczył co mi przeszkadzało w lżejszej jeździe na rowerze.
    Prawie pikuś! 

    Czekając na rower, patrzyłam na zegarek i zaczęłam kombinować jak tu sprawnie wrócić do klubu po ubrania rowerowe,żeby nie opóźniać bardziej naszego tripa.
    Zapytałam Michała, o rower zastępczy i dostałam...rowerek teściowej! :D 

    Mówię Wam pół miasta się za mną oglądnęło! :P
    Jechało jak czołg, ale na pewno pozwoliło szybciej dostać się do klubu.
    Kiedy się przebrałam zaś zonk, bo nie mam gdzie, bidonów włożyć!
    Upchałam je i batony do kieszonek koszulki i już w wersji euroPRO wróciłam na serwis!

    Mówię Wam jest moc!

    Kiedy Bianka cała i zdrowa wyjechała ze stajni bikeatelier, ogłosiłam wyjazd i tym sposobem, w 3 osoby wyruszyliśmy w kierunku Nawojowej.
    Tam na przystanku miał czekać Marek, Artur i Mirek, ale że o umówionej 15.15 my dopiero wyjechaliśmy spod sklepu, pojechali bez nas :)
    No nic Andrzej nas trochę podholował, a kiedy stwierdził,że zawraca obydwoje z Bartkiem próbowaliśmy dogonić niecierpliwych :P 

    Mieliśmy nadzieję,że na Krzyżówce ich złapiemy i tak też się stało!
    Super, bo we dwoje gonić pod wiatr, to tak jakby popełnić samobójstwo!

    Z Krzyżówki odbiliśmy na Tylicz i dość fajnym tempem ruszyliśmy w kierunku Muszyny.


    Pierwszy raz jechałam tą drogą, ale droga warta grzechu!
    Po wcześniejszej walce z wiatrem do Krzyżówki, sceptycznie byłam nastawiona do dalszego pedałowania, ale dzięki tej drodze, wiara w sens dalszej jazdy wróciła! :p
    Pięknie, poprostu pięknie było!
    Panowie, nie dali mi poczuć się gorszą czy słabszą! W sumie wcale nie jestem od nich słabsza! :D 
    Moje zmiany nie były ani wolniejsze ani krótsze od ich zmian!

    Po dojechaniu do Muszyny, zatrzymaliśmy się przy wodopoju,który okazał się...wyschnięty!!!


    No nic!
    W Piwnicznej na pewno wody nie braknie! 
    Kilka chwil oddechu i szybkie wciągnięcie czegoś na ząb i jedziemy dalej :)

    Marek z Arturem zostali z tyłu, a ja z Bartkiem i Mirkiem ciągneliśmy w szybszym tempie po tych równych asfaltach i w pięknym krajobrazie.

    Mirek i Artur-nie wiecie co dobre! :D

    Po dojechaniu do Piwnicznej zatrzymaliśmy się przy źródełku Piwniczanki, zatankowaliśmy bidony do pełna i gaz do Rytra, bo tam zaplanowaliśmy coffee breaka! :P

    Po dojechaniu do Villi Poprad oczom ukazał się jeszcze lepszy widok, niż wzdłuż całej pętli nad Popradem :)

    Legenda głosi,że w sezonie można poleżeć sobie tutaj na leżaczkach :)
    No więc, szukamy leżaczków!

    Postawiliśmy całą Villę na nogi, coby nam poleżeć dali :D

    I dopięliśmy swego! :P
    Leżaczki dostaliśmy, kawę i ciacho też!

    Czego więcej do szczęścia potrzeba?! :P

    Najlepszy tekst Marka:
    "Iwona ściągnij kask, chce widzieć jak naprawdę wyglądasz?!" :D 
    Umarłam! :D :D
    Tak to jest kiedy widzimy się tylko na rowerach, w całym kolarskim mundurku! 

    Tak nam było przyjemnie,że do domu wracać się nie chciało :P
    Chcieliśmy czy nie pora najwyższa, bo już chwile po 19!
    Do Starego Sącza jeszcze razem, a tam na rondzie każdy w swoją stronę.

    Świetny, spontaniczny (że tak powiem) trip, który mam nadzieję powtórzy się jeszcze nie raz w tym sezonie!

    Kategoria Stóweczka


    • Dystans 139.30km
    • Czas 05:55
    • SpeedAVG 23.54km/h
    • SpeedMaxxx 85.30km/h
    • Kalorie 3478kcal
    • Podjazdy 2419m
    • Sprzęt Bianchi Via Nirone 7 Dama

    Bieszczadzka Sparta!

    Poniedziałek, 8 maja 2017 · dodano: 18.05.2017 | Komentarze 0

    O wyjeździe w Bieszczady chłopaki z bikeatelier mówili już przed świętami Wielkanocnymi.
    Mając na uwadze ten wyjazd, grafik na maj ustalałam tak żebym mogła jechać :P
    Prawda prawdą, mój rozcięty palec nie obiecywał za wiele, no ale ja uparta jestem!

    W poniedziałek w środku nocy, nielitościwy budzik zadzwonił o 4.30, a ja jak gdyby nigdy nic wstałam i z uśmiechem na twarzy zaczęłam się przygotowywać do wyjazdu :D
    Nie miałam za wiele czasu, bo pod sklepem byliśmy umówieni już na 5.15 (max 5.20), ale wiedząc o tym, wieczorem zapakowałam rower i plecak z ubraniami do auta.
    Teraz pozostało mi zrobić sobie coś ciepłego do picia i śniadanie, które zamierzałam zjeść już w busie wiozącym nas w Bieszczady.

    Chwilę po 5 wyjechałam z domu,żeby punktualnie o 5.20 wstawić się pod sklepem.
    Ekipa też tyle co się zjeżdżała, więc super, mimo że tylko ja dojechać do Sącza musiałam, się nie spóźniłam!! :D
    Zapakowaliśmy rowery i siebie i AHOJ przygodo!!!

    Droga przeleciała raz dwa, bo ekipa miała wiele tematów do omówienia :)
    Od tych rowerowych: KOMów i KUDOSów, przez pracownicze: telefony z firmy o awarii komputerów i tym podobne, aż po osobiste: związki, dzieci i inne :D
    Wesoło!

    Pod Zaporę w Solinie dojechaliśmy przed 9 i zaczęła się walka o WC (krzaczki!) i ogólne przygotowanie do wycieczki.

    I tu zonk!
    Właśnie dowiedziałam się,że trasa jaką dzisiaj przyjdzie mi przejechać, będzie liczyła 140 km i prawie 2500m up!
    Boszsz w co ja się wpakowałam!
    O ile nogi są twarde, o tyle płuca mogą się zbuntować, a o palcu nawet nie chce myśleć!
    Przecież ja ciągle przekładam łańcuch na blat prawą ręką!!!
    No nic, przyjechałam, nie będę teraz w samochodzie na nich czekać.
    Przypomniałam im (mimo,że pamiętali), że palec mam zepsuty i wystartowaliśmy!

    Pogoda nie zachęcała do kręcenia i już od startu przyszło nam się mierzyć z mżawką przechodzącą w lekki deszcz z wiatrem.
    No cóż,prawdziwy trening charakterów!

    Start nad Zaporę w kierunku Polańczyka.
    Najpierw do góry (tak na rozgrzewkę), potem zjazd w dół do Wołkowyi.
    Pamiętam tą miejscowość. 
    Jak byłam w Bieszczadach dwa lata temu, to w miejscowości obok Wołkowyi mieliśmy domek  w którym spaliśmy.

    Jechaliśmy góra, dół, góra.
    Wydawało mi się,że tego do góry jest dużo więcej niż w dół, no ale ostrzegli mnie przed startem co mnie czeka :P

    Kiedy byliśmy w połowie drogi, zaczęliśmy się licytować czy stajemy w Ustrzykach na obiad (było już koło godziny 13), czy sobie darujemy i ciągniemy do końca, a gdzieś bliżej busa zjemy coś dobrego?
    W sumie jedyną przeszkodą do zatrzymania się w połowie drogi było zimno!

    Czaicie to? Mokrzy od deszczu, brudni, mielibyśmy się zatrzymać i pozwolić wychłodzić nasze ciało?!
    Tak, zrobiliśmy to!
    Na szczęście obsługa karczmy w której się zatrzymaliśmy, mimo,że nie mogła nam rozpalić kominka, użyczyła ciepłe polarowe koce, spod których nikomu się nie chciało wychodzić, a w najlepszym wypadku liczyliśmy na to,że pozwolą nam te koce zabrać ze sobą i będziemy wracać na Batmana do busa! :D 


    Pojedliśmy, pogadaliśmy i chcąc nie chcąc musieliśmy wyjść na tą dżdżystą pogodę, w mokrych i zimnych ubraniach!

    W sumie, to liczyliśmy na to,że nasze rowery pozostawione bez opieki już ktoś sobie zabrał i nie będziemy mieli wyjścia, będziemy musieli wracać autobusem...
    Niestety nic z tych rzeczy się nie wydarzyło. Rowery grzecznie stały, trzeba było pedałować!

    Kontynuując naszą przygodę, wjechaliśmy do Bieszczadzkiego Parku Narodowego.
    Piękna sprawa!!!
    Mam nadzieję,że wrócimy tam przy pięknej, słonecznej pogodzie :)

    Te podjazdy, wijące się serpentyny! Kurde było co jechać!
    Palec mnie tak napierdzielał,że nie mogłam trzymać ręki na kierownicy, tylko ciągle się "zgłaszałam" jak w szkole do odpowiedzi (żartuję, w szkole się dobrowolnie do odpowiedzi nie zgłaszałam! :D), bo mnie tak ciągło i pulsowało! 
    Ała!
    Obiad był strzałem w dziesiątkę, bo pewnie gdyby nie on, padlibyśmy na tym podjeździe jak muchy do smoły... :P
    Minęliśmy Rawkę i Wetline- te miejscowości też pamiętam sprzed dwóch lat ;)
    Jechaliśmy i jechaliśmy, końca nie było!
    Na nasze szczęście w końcu zaczęło się przejaśniać i po ponad 100 km w deszczu Słońce uraczyło nas swoimi promieniami.
    Ubrania wyschły, można było jechać dalej!
    W sumie, to wolałam,żeby podczas tej wycieczki te podjazdy się nie kończyły, bo na zjazdach było mi zwyczajnie zimno!

    Kiedy dojechaliśmy do Terki, w grupce zrobiło się małe zamieszanie, a to dlatego,że nasza pętelka się zakończyła i teraz zostało nam podjechać z powrotem do Polańczyka i zjechać w dół na Zaporę w Solinie, a stamtąd już prosto do busa!

    Nie powiem, bo te ostatnie podjazdy, tak mi dały w dupę,że w oczach miałam, już ciemno, jasno, ciemno :P
    Jedyną moją podporą była Beata, która czuła to samo, goniąc ze mną chłopów spragnionych piwa! :D 

    Jak bardzo (pod względem pogodowym) był to paskudny trip, tak pod względem trasy i towarzystwa był jednym z najlepszych w mojej "karierze"!

    Byłam mokra, brudna, ale i mega zadowolona!

    Nie wspominając o Biance, która się chyba zestarzała od tego brudu!


    Z tą ekpą, to można konie kraść! :P


    Dzięki BANS, do następnego! :P
    Kategoria Stóweczka


    • Dystans 118.00km
    • Czas 04:30
    • SpeedAVG 26.22km/h
    • SpeedMaxxx 76.70km/h
    • Kalorie 2629kcal
    • Podjazdy 1172m
    • Sprzęt Bianchi Via Nirone 7 Dama

    Zbiórka BANS

    Niedziela, 9 kwietnia 2017 · dodano: 10.04.2017 | Komentarze 2

    Ha w końcu się wybrałam na zbiórkę coby sprawdzić swoje siły w jeździe z grupą! :P
    Trochę się obawiałam, bo nie wiem jaką mam nogę po zimie, ale jak się później okazało nie było czego! :D
    Żodyn koń mi nie podskoczył :D
    No dobra może kilku tak, ale nie więcej jak z 10 sekund szybciej przede mną podjeżdżali/zjeżdżali :P
    Miałam ich na wyciągnięcie ręki, ciągle :P

    Jak zwykle za późno wyjechałam z domu i musiałam naginać prędkości,żeby zdążyć na 10 pod Bikeatelier.
    Zdążyłam!
    Przywitałam się z już przybyłymi i wpadłam do sklepu, prosząc o coś na drogę, bo przecież nie zdążyłam kupić żadnych batonów ani bananów!
    Michał mi sprzedał super, pysznego batona i stwierdziłam,że na razie tyle wystarczy, a resztę dokupię gdzieś, jak zrobimy brejka.

    Wyszłam ze sklepu i z radością stwierdziłam,że nie jestem jedną jedyną dziewczyną, która dzisiaj pojedzie w trasę.
    Jest nas aż 4!
    Panowie bójcie się! :D

    Poczekaliśmy jeszcze chwilę, ściągłam buffkę i rękawiczki i pomyślałam,że to nie będzie koniec rozbierania się, bo ma być ciepło!
    Kiedy już stratowaliśmy dojechała do nas Kasia, czyli jest nas 5! 
    Mamy tę moc! :D 
    Tyle tylko,że ja reszty tych dziewczyn nie znam :D

    BANS i tyle! :D

    Znam tylko Kasię i kiedy już wystartowaliśmy, oczywiście ja wystartowałam w parze z Kasią.
    Zaczęły się ploty i tak jakoś nie zauważyłyśmy nawet,że chłopaki za szybko chcą tą przejażdżkę rozegrać!

    Na szczęście Michał doprowadził ich do porządku,zwolnili, a my mogłyśmy dalej plotkować :P

    Pojechaliśmy w stronę Boguszy iii tu pierwsza radocha dnia dzisiejszego!
    Ostatni podjazd na szczyt iii ja bez zadyszki!
    Pamiętam jak w zeszłym roku podczas pierwszej jazdy pod tą górkę poprostu umarłam i zostałam w samym tyle!
    Teraz to ja zostawiłam kilka osób za sobą... :)

    Na szczycie chwila oddechu i podział na grupy.
    Nie każdy ma dzisiaj czas i siły na to,żeby jechać dalej.
    Tak więc część z nas wraca do Sącza, część jedzie na Krzyżówkę i reszta (w tym ja) na Klimkówkę :)
    Moja grupa liczyła skromne 5 osób, ale mi to wystarczyło :P

    Dobrze,że Kasia też się z nami szarpła, bo bym zginęła w tym testosteronie :P 
    Jechaliśmy spokojnie, jak się dało to ciśliśmy ile noga dała, a jak się nam nie chciało, to się ociągaliśmy.
    Taki coffee ride na maksa!

    Kiedy minęliśmy Brunary zatrzymaliśmy się w pierwszym lepszym sklepie i oooo dziwo część naszych BANSowych ziomków już tutaj jest :P
    Po prostu wystartowali wcześniej ze Sącza.
    Fajnie, będzie nas więcej :)
    Chwile zaś na oddech i wystartowaliśmy w kierunku Uścia Gorlickiego.

    Nie dodałam,że w tej drugiej grupie była jeszcze Beata, a więc jest nas 3 Panie w gronie 6 Chłopa!
    Dalej mamy tę kobiecą moc! 

    Do Klimkówki kilka większych podjazdów, ale widok Jeziora wynagradzał boleści jakie tylko mogły się pojawić :P
    No i grupa też robiła swoje :)
    Ciągłe żarty, śmiechy hihy, no fajnie :D

    Z Klimkówki skręciliśmy do Ropy i dalej na Grybów.
    Niestety tam musieliśmy kierować się objazdem przez Ptaszkową, bo w Grybowie droga kompletnie rozkopana!
    No nic powspinamy się :P
    U góry wiedzieliśmy,że teraz czeka nas dłuuuuuuuuuuuuuuuuuuuuuuugi zjazd do Królowej i powrót przez Kamionkę do Sącza :)

    W Sączu na obwodnicy Marek i Artur postanowili dokręcić do "stówki", a ja już chciałam zjeść rosół w domu :D
    Co prawda chłopaki wołali na lody do Argasia, ale co rosół, to nie lody :D
    Inną razą Panowie :)

    Kiedy już zostałam sama z drogą powrotną do domu, próbowałam walczyć z wiatrem, który nagle przybrał na sile!
    Tak mi się tylko wydawało, bo wiało ciągle tak samo,tylko poprostu ja straciłam łosia przed sobą, który od tego wiatru chroniłby moją skromną osobę :D

    A w domu nie było rosołu...była pomidorowa z rosołu z wczoraj!!!

    PS: Co z tą ręką?!

    Huehue będzie trzeba wyrównać, ale musi się zaś zrobić na tyle ciepło,żeby rękawki w szafie zostawić :) 

    Enjoy!
    Kategoria Stóweczka


    • Dystans 110.20km
    • Czas 04:05
    • SpeedAVG 26.99km/h
    • SpeedMaxxx 70.90km/h
    • Kalorie 2406kcal
    • Podjazdy 1041m
    • Sprzęt Bianchi Via Nirone 7 Dama

    Knurowska #1(17), love!

    Niedziela, 2 kwietnia 2017 · dodano: 03.04.2017 | Komentarze 0

    Kurde!
    Lepszej pogody na wolny weekend nie mogłam sobie wymarzyć!
    Po raz pierwszy w tym roku, spod domu wystartowałam tak jak startuję całe lato!
    Krótkie spodenki, krótka koszulka no poprostu +100 do funu z jazdy!

    Wahałam się od wczoraj czy aby nie zabrać się razem z grupą z bikeatelier na tripa pod Ostrą, ale... kurcze Knurowska jest:
    My favorite place! <3
    Musicie Panowie wybaczyć, ale Podhale rządzi się swoimi prawami, a na Ostrą, to ja sobie wyskoczę w tygodniu, bo mam ją pod nosem :D
    Następnym razem postaram się jechać z Wami ;)

    No więc chwilę po 10 wystartowałam podbijać Przełęcz Knurowską, od strony Harklowej...
    Będzie pod górę i pewnie będzie bolało, ale co tam.
    Bolało już na pierwszej hopce z Gostwicy na Podegrodzie.
    Znaczy wczoraj nogi zmęczyłam, dzisiaj je zabije!
    Nie nadawałabym się do jazdy z BANS, tylko bym ich zwalniała ;)

    Już za Podegrodziem stwierdziłam, że dzisiaj moim "przyjacielem" niedoli będzie wiatr!
    O jak duło! I to akurat prosto w twarz!
    No nic, nie dam się!
    Gnojek nie zepsuje mi frajdy z dnia dzisiejszego, nie! :P

    Przez wiatr postanowiłam jechać przez Czarny Potok, tyle wiatru w twarz mniej.
    W sumie trafiłam w dychę, bo w tamtejszym kościele był odpust i oczywiście nie byłabym sobą gdybym karmelizowanych orzeszków nie zakupiła na kramie :D
    Mniam mniam!

    Gęba mi się cieszyła, bo co chwila mijałam się z jakąś grupką bądź z jakimś pojedynczym kolarzem i stwierdziłam,że fajny ten sport!
    Ludzie sobie machają, pozdrawiają, aż się raźniej jedzie :)

    W Zabrzeży minęła mnie spora, "niewiadoma" grupka kolarzystów i od razu się połapałam,że to przecież musi być "OCHOTNICA"!
    Do Krościenka jechałam różnie, zależy jak wiatr pozwolił, a w "centrum" zakupiłam batoniki i pod sklepem jak żulik, zrobiłam pierwszą przerwę dnia dzisiejszego :P
    Jest 12, jest dobrze! :D

    Kiedy odsapnęłam, zebrałam dupę w troki i jadę dalej, bo jeszcze nawet nie ma połowy drogi za mną :P
    Ujechałam kawałek i już widziałam Snozkę... tam mnie zaboli, ale na szczycie będą Tatry!

    Nieśmiało, ale się pokazały!
    No i był Pan, kolarz.
    Jak się okazało jechał z "OCHOTNICĄ", ale go odjechali jak mu łańcuch spadł.
    Po kilku wymienionych zdaniach dowiedziałam się,że Pan też jedzie na Przełęcz.

    Rozpoczęliśmy wspólną jazdę, ale kiedy na kolejnej hopce został daleko z tyłu, postanowiłam nie czekać tylko jechać swoje, bo przecież nie będę jechała cały dzień tej pętelki!

    Do Harklowej nie pamiętam kiedy dojechałam, ale stało się to szybko i bezboleśnie :P
    Stamtąd skręt na Ochotnicę i zaczynam podjazd pod tą prze jedyną i zakręconą Przełęcz Knurowską! <3
    W sumie nie wiem co mi się w niej tak podoba, ale ją uwielbiam!!!

    Oczywiście bez sesji zdjęciowej w trakcie się nie obyło, więc samowyzwalacz pstrykał, a ja próbowałam się wbić w kadr! :P


    Kiedy się już napstrykałam i napaczyłam na Tatry, dojechał mnie Pan z Ochotnicy, zaś chwile żeśmy pogadali iii pora wracać do domu!

    Zakładałam,że zdążę wrócić na 15 i zaliczyć Gorzkie Żale, ale przez moje zapędy fotograficzne się spóźniłam!!!
    No nic.
    Będzie więcej czasu na...rowery! :D

    Na wyścig dookoła Flandrii dobrze się paczy, aż roller mniej poniewiera nogi! :D

    Dzięki świetnej pogodzie nogi i ręce zdobyły ponownie kolarską odznakę i zaś będą "straszyły", ale wisi mi to! 


    Jestę kolarzę!

    Wieczorem dopełnienie zajebistego weekednu i mega zabawa w
    ShareLocked Nowy Sącz z najlepszą ekipą na sądeckiej ziemi <3

    Też byście się tak cieszyli, jakby Wam się udało odgadnąć zagadkę i wyjść z pokoju 4 minuty przed końcem gry! :D

    Enjoy!
    Kategoria Stóweczka


    • Dystans 104.60km
    • Czas 03:50
    • SpeedAVG 27.29km/h
    • SpeedMaxxx 61.20km/h
    • Kalorie 2302kcal
    • Podjazdy 760m
    • Sprzęt Bianchi Via Nirone 7 Dama

    Dolinka #1 (17), czyli kolarstwo na poważnie!

    Piątek, 17 marca 2017 · dodano: 20.03.2017 | Komentarze 0

    Od początku tygodnia wiedziałam,że piątek będzie wyborny pod względem pogodowym^^
    Tak się wszystko poskładało,że noc z czwartku na piątek przespałam poza domem, ale wiedząc o tym fakcie wcześniej, zabrałam rower ze sobą :D
    Faktycznie od samego rana słońce napitalało ile mogło, a ja tylko czekałam,aż śniadanie się trochę zasiedzi żeby ruszyć w świat!
    Kwadrans przed 9 wystartowałam :D
    Tyle czasu, tyle wolnego, no ja pikole chyba się zajeżdżę na śmierć dzisiaj!!!
    Pakując rower do samochodu dzień wcześniej, zakładałam że odwiedzę Starą Lubovnie po zimie, ale do wieczora zmieniłam zdanie i rano obrałam kierunek na Dolinę Popradu ;)
    Ruszyłam w kierunku Nawojowej żeby dalej dojechać do Krzyżówki.
    Tej się obawiałam, czy aby mnie nie przywita jakimiś zaspami ewentualnie śniegiem, bo ciągle w radiu określana jest jako "najzimniejszy punkt regionu..."
    O dziwo!

    Przecież tu nawet już o zimie nie pamiętają :)
    No to jadę, morda się cieszy, ino wiatr sobie przypomniał,że do tego momentu mi jeszcze życia nie uprzykrzył :O
    Trudno, teraz powinno być już lekko, bo "z górki".
    Powinno, ale nie było aż tak, bo przez ten wiatr, nawet się rozpędzić nie dało!!! :D
    W Krynicy stop na fotę:

    i jedziem dalej coby nie ostygnąć.
    Zaczęło mi się dobrze jechać :)

    Do Muszyny bez zbędnego wysiłku, aczkolwiek z małym pitt-stopem na batona.

    Jak widzicie pogoda się ze mną nie dziaduje! :D
    Miała być lampa i była!
    Tu właśnie poczułam,że stęskniłam się za tą rowerową wolnością :)
    Zima jest straszna!

    Skręcam wg. znaku na Piwniczną i kręcę przez Milik, Andrzejówkę i Żegiestów...
    Tu mi się zaczęło nudzić, stąd ta fota:

    Jestę kolarzem! :D

    Kiedy minęłam Wierchomlę stwierdziłam,że jeszcze się porządnie nie zmęczyłam,a za chwilę wycieczka mi się skończy!!
    Od Piwnicznej jechałam z wiatrem,więc przejazd przez segment TT był tylko formalnością.
    Do Sącza wracałam obwodnicami no ale w samo centrum miasta mogłam nie wjeżdżać, na wszystkich światłach trafiałam na czerwone!

    Po powrocie na mieszkanie z którego wystartowałam, zrozumiałam,że moje "nie zmęczenie" było tylko złudzeniem...

    Ledwo, ledwo wytaszczyłam siebie i rower na I piętro!
    Jak ja teraz pójdę do pracy?!

    #enjoy! 
    Kategoria Stóweczka


    • Dystans 100.00km
    • Czas 04:55
    • SpeedAVG 20.34km/h
    • SpeedMaxxx 68.40km/h
    • Kalorie 2316kcal
    • Podjazdy 912m
    • Sprzęt Bianchi Via Nirone 7 Dama

    Zimowa Przełęcz Knurowska #5(16)

    Piątek, 18 listopada 2016 · dodano: 18.11.2016 | Komentarze 0

    Tydzień urlopu, a ja dopiero dzisiaj na rower znalazłam czas... Życie!
    Żeby nie było,że mi się na rowerze znudziło albo co gorsze nie chciało, nie...! 
    Cały tydzień malowałam...
    Najpierw swój pokój, później korytarz i klatkę schodową, o tak! :D
    Malowanie spoko, ale późniejsze sprzątanie... zajęło mi znacznie więcej czasu!
    Jak dobrze,że już po wszystkim!

    Nawet dobrze się składało, bo od początku tygodnia hulała zima, więc mnie nie trzepało,że zamiast wozić się na rowerze,kiszę się w 4 ścianach między farbami ii ich urokliwym zapaszkiem!

    Wczoraj cudem udało mi się zdążyć na SPINNING, tyle mojego ;)

    Za to dzisiaj jak zobaczyłam pogodę oszalałam!!!
    Jak nie miałam czucia w rękach po pędzlowaniu, tak mimo wszystko postanowiłam wybrać się na tripa :D

    Wiało, bardzo wiało, ale ja przecież lubię halny :P
    Lubię, ale kiedy spaceruję, a nie walczę z nim twarzą w twarz na rowerze...
    Typowa próba charakteru :)
    Ze względu na ten wiatr, już miałam skręcić z Naszacowic w kierunku Ostrej(bo pod górę i tak jadę wolno!), kiedy nagle przypomniałam sobie jak daaaawno temu Staszek mi mówił,że u niego w Ochotnicy mało kiedy wieje wiatr...
    Pojechałam sprawdzić!
    Faktycznie!
    Ledwo nie zjechałam z głównej drogi, skręcając na Ochotnicę,ten sam wiatr, który kazał mi do tej pory miejscami jechać 9/10 km/h ucichł!
    Omatkobosko wiedziałaś kiedy mi te słowa Staszka przypomnieć! :) Brawo Ty!
    Jadę przez tą Ochotnicę i patrze raz na lewo, raz na prawo iii stwierdzam,że tu przecież nie ma prawa wiać wiatr, bo jak i z jednej tak i drugiej strony góra.

    Na początku na dole wiosna, ciepło, sucha droga.

    Im wyżej (bliżej Przełęczy) tym więcej błota,śniegu i wody na drodze!
    No to będzie zabawa! :D
    Jadę i jadę, rower brudny, ja brudna, coraz zimniej, no tak jakbym z piekarnika weszła do zamrażalki!
    Zaczynam się martwić o to co zastanę na szczycie Przełęczy, ale uparcie jadę dalej! Teraz już nie zrezygnuję :)
    Dojeżdżam do góry mamy zimę :)

    Chce usiąść na tej ławeczce i zjeść LIONa,ale ławeczka pływa w wodzie, nie uśmiecha mi się wracać do domu z soplem na tyłku :D
    Myślę zjechać w dół do Knurowa, ale rezygnuję z tego, bo tam między krzakami nie dość,że okropnie mokro, to jeszcze fes zimno!
    Zatem pojedzona, ofocona, zjeżdżam!
    Palce trzymam na klamkach, bo wiadomo, to jest szosówka, a tu jest ślisko!
    O jak mi się zimno zrobiło!
    Suty stanęły, palce zamarzły, teraz to se mogę je trzymać na klamkach... Nie wiem po co?! I tak nie zahamują! :D
    Puszczam się bez czucia w dół, mniej więcej pamiętając w którym miejscu ostrzejszy zakręt i modlę się cobym nie wyglebiła...
    Nie jest aż tak źle, ale mogłabym już zjechać do dolnej części Ocho, bo tam był piekarnik! :D
    Dojeżdżam w końcu do słońca i od razu odmarzam! Najgorsze już za mną!
    Patrze na zegarek: 14.32, dobry czas.
    W Maszkowicach stwierdzam,że do okrągłej stówki braknie mi ze 6 km,uuuu...!
    Postanawiam wracać przez Stary Sącz!
    Plan ambitny, ale w Jazowsku niespodziewanie urwała mi się linka tylnej przerzutki iiii nie byłam w stanie wrzucić lżejszego biegu...
    Omatkobosko! Morduj się Pani na przedostatniej koronce do samego domu! Twarda przeprawa!
    W sumie nawet rozpłakać się nie było sensu, bo do domu dojechać musiałam!
    Jak przetrwałam mrozy u góry na Przełęczy, to i z urwaną przerzutką sobie poradzę! ;)
    Ciężko było, ale nawet ze Starego Sącza nie zrezygnowałam :)
    Jedyne gdzie już byłam zmuszona zejść z roweru, to ostatnie 500 m przed domem...
    Kto to widział mieszkać na takiej górze,kiedy przerzutki odmówiły posłuszeństwa? :D

    Mimo wszystkich niedogodności i przypadków wycieczka udana!
    Jak zresztą każda po Podhalu :)
     
    Jutro full regeneracja!
    Najwyższa pora wykorzystać nagrodę za wyplute płuca podczas Tatra Road Race!

    PS: Przerzutka już naprawiona,pogoda w niedziele ma być,a więc do uwidzenia!


    Kategoria Stóweczka


    • Dystans 130.70km
    • Czas 05:14
    • SpeedAVG 24.97km/h
    • SpeedMaxxx 78.80km/h
    • Kalorie 3068kcal
    • Podjazdy 1575m
    • Sprzęt Bianchi Via Nirone 7 Dama

    Rajd Beskid Niski 2016

    Niedziela, 23 października 2016 · dodano: 26.10.2016 | Komentarze 0

    Zaś pogoda do bani. Zaś się obijam...ahhh te wymówki :D

    Od dłuższego czasu po internecie krążyło info o "Rajdzie Beskidu Niskiego" organizowanego przez ludzików z gorlickiego sklepu rowerowego "Ostre Koło".
    Początkowa data Rajdu zaplanowana była na 16 października, ale urocza pogoda, skutecznie pokrzyżowała plany i organizatorom i uczestnikom...
    Na szczęście Rajdu nie odwołano, a przełożono na za tydzień.
    I to był strzał w dychę! :D
    Chciałam tam jechać, mogłam tam jechać(bo miałam wolne), więc pojechałam :)

    Prawda prawdą,że kiedy w niedziele otworzyłam oczy i spojrzałam przez okno, przez chwilę się zawahałam...
    Mróz! Siwy mróz i -2 stopnie, oł jeach, przygoda! :D 
    Mózg jednak szybko pracował, sprawdziłam pogodę na resztę dnia iii tak!
    Już pakuję Biankę do iżonowozu, wcinam kanapki (z szynką of cors! :D) i punkt 8 startuję w stronę Gorlic.
    Jadę i zaś wahanie... Tą razą mgła! Straszna mgła!

    Im bliżej Sącza i później Gorlic tym mgła jeszcze większa, omatkobosko nie będzie widoczków! :O
    Skoro jednak się wybrałam, to teraz nie zawrócę, szkoda dnia! :P
    Będąc w Grybowie mgła znikła, tak od sztycha i zobaczyłam coś pięknego!
    Złotą, polską jesień!


    Kuwa się zakochałam! Na takie widoki czekałam odkąd w kalendarzu minął dzień z napisem astronomiczna jesień.
    Czyli długo, za długo!!!
    Wszędzie, żółto, pomarańczowo, czerwono...kolorowo! Napaczeć się nie mogłam, ale jadę czym prędzej dalej, bo już przed 9, za chwilę nie zdążę na start! :D
    Będąc samochodem tydzień wcześniej w Gorlicach, zauważyłam tabliczkę ze strzałką i napisem "Ostre Koło", ale nie miałam wtedy czasu ani sposobności patrzeć, gdzie ten sklep dokładnie jest.
    Znalezienie go jednak nie było takie trudne, tylko chyba i tak za wcześnie przyjechałam,bo pocałowałam klamkę bramy wjazdowej :D
    No cóż, zaparkuję dalej, przebiorę się, złoże rower i poczekam na resztę.
    Parkując dostrzegłam dwa inne samochody, których właściciele jak się okazało, też przyjechali na Rajd i też pocałowali klamkę :D
    Cześć, cześć i za chwilę prze parkowanie samochodów, bo sezam się otworzył :P

    O jaką miałam nadzieję jadąc na to wydarzenie,że będzie więcej dziewczyn aniżeli ja sama :P
    Ooo jak się zawiodłam kiedy okazało się,że jam sama i kupa chłopów!
    To znaczy, jak się dużo później okazało, była druga dziewczyna, ale niestety nie dane mi było przejechać z nią tej trasy i chcąc nie chcąc musiałam nadążać za facetami!

    Foto Wiktor Bubniak

    Kiedy już wszyscy ochotnicy byli gotowi do startu, Sebastian-organizator opowiedział jak przetrwać i jak się nie zgubić w tych nieznajomych zakamarkach ;)
    Chwilę po 9.45 ruszyliśmy :)

    Foto Wiktor Bubniak

    Z początku szło mi całkiem dobrze,trzymałam się tyłu peletonu, chociaż świadomość,że jedzie ze mną z 30 chłopa, nie napawała mnie optymizmem :O
    Gdzieś przed pierwszym podjazdem odpadłam i sobie pomyślałam,że jestem w dupie, bo nawet w razie potrzeby nie mam numeru telefonu do organizatora...
    Aaaa pytał na odprawie czy go nie podać...!

    No nic jadę. Wiatr nie ułatwia, wieje prosto w twarz, shit! 
    Jak się okazało nie zostałam sama,bo zaraz za mną jedzie jeszcze ktoś.
    Chłopak (wow co za nowość! :D)
    Nie wiem jak ma na imię, bo się nie przedstawił, ale zdążył mi powiedzieć,że nie jeździł dwa lata, a jego większą pasją od roweru jest malowanie, noo ale na Rajd się zdecydował... To pewnie te jesienna paleta kolorów :D
    Wrócił po nas Sebastian, chwilę jechał z nami, potem wystrzelił w tą górę obiecując, że zastopuje większą grupę, bo w grupie raźniej, zwłaszcza w taki wiatr :O
    Faktycznie u góry na nas czekali, milusio
    Jedziemy zaś w grupie, ale dla mnie to męskie tempo jest za szybkie, nie nadążę. 
    Zaś Sebastian się nade mną zlitował i ze mną jechał.
    Wjechaliśmy na Słowację, omatkobosko! strasznie biedna część tego państwa :O
    Takie nasze pegeery! 
    Od strony Starej Lubovni wygląda to o wiele lepiej!
    Nie dość,że nazwy miejscowości wpisywane w dwóch językach (zaraz, czy te podwójne nazwy były już na Słowacji, czy jeszcze w Polsce?!), to jeszcze bieda aż piszczała!
    Strasznie!
    Mówię do Sebastiana,że nie chciałabym,żeby mi się tu rower zepsuł...

    Na szczęście teren Słowacji przejeżdżamy dość sprawnie i szybko, chociaż gdzieś pod koniec zdarzyła się chwila postoju, bo dojechaliśmy do małej kraksy w "naszej grupce".
    Na pierwszy rzut oka nie wyglądało, to groźnie, do czasu kiedy główny poszkodowany na bufecie (70 km Rajdu),zdecydował się zakończyć imprezę.
    Ambicje, ambicjami, ale zdrowie najważniejsze! :)

    Foto Wiktor Bubniak

    Po postoju ruszyliśmy całą grupką w kierunku Zborova dalej do Niźnej Polianki i tam pierwszy skręt dnia dzisiejszego w stronę granicy z Polską.
    Ufff spadamy z tej "dziwnej" Słowacji!

    Tam zaczyna się kolejny podjazd i zaś zostaje z tyłu, no cóż zasada jest jedna: żeby jeździć, trzeba jeździć.
    Cały miesiąc się obijałam,bo pogoda już nie ta,więc i słabo jadę pod górę. Tyle! :)
    Zmęczyłam się wytaczając pod te zakręty, ale kiedy minęłam znak informujący,że jesteśmy w Magurskim Parku Narodowym, odżyłam :D

    Foto Wiktor Bubniak

    Foto Wiktor Bubniak

    Bosze pięknie tam jest!
    Pełno drzew, górek, źródełek i...drapieżników :D Taak!
    Ooo jak zapragnęłam mieć silniczek w ramie kiedy zobaczyłam wieeeelką tablicę z napisem:
    ZWOLNIJ! NIEDŹWIEDZIE!
    Zwolnij? Chyba spierdzielaj,a nie!
    Jadę, w gaciach 3 kg i mam nadzieję,że niedźwiedzie na kości nie lecą :P
    Z nadziei zrobił się strach, kiedy kolejna tablica ostrzegała zaś przed WILKAMI!
    No come on! Ja chce żyć! :D
    Po wyjechaniu z parku sprawdziłam czy aby się nie zgubiłam, bo już na horyzoncie nie widziałam,nikogo z rajdowców!
    Wyciągłam swojego najnowszego GARMINA 3000 i monitorowałam położenie :D

    Jestem w Świątkowej Małej,a więc na dobrej drodze do bufetu.
    Jeszcze tylko z 5 kilometrów ;)
    Na bufecie mam nadzieję,że jeszcze jakieś okruszyny dla mnie zostaną,a już w ogóle nieskromnie liczę na to,że chłopaki też tam będą :)
    Dojechałam do bufetu. Jest papu, jest cola, są chłopaki! Uff zdążyłam! ;)
    Pojedliśmy, popiliśmy i trzeba jechać dalej, bo prawie drugie tyle drogi przed nami :)
    Zaś początkowo jedziemy wszyscy razem, po kilku kilometrach (zaś na głupiej hopce!) zostałam sama...
    Kolka (pepsi+wysiłek i zawsze kończę tak samo! ) i brak gazu w łydach iiii...
    Baby gdzieście są?! 
    Jadę, dumna ze swojej przebiegłości z zabraniem ze sobą GARMINA liczę na to,że mnie nie oszuka, bo już teraz na pewno ich nie dogonię, bo już nie ma więcej bufetów! :O
    Styrmam się pod te górki i górecki wypatrując obiecanych (od 70 kilometra) znaków poziomych informujących o kierunku dalszej jazdy, aż tu koniec podjazdu, a na szczycie ONI, CHŁOPACY!
    Czekają na mnie!!!
    Nie musieliście (bo co Wam po mnie?), a zaczekaliście na mnie!
    No kocham Was! Uradowana wielce, ruszam z nimi w ten zjazd i ten milion zakrętów (prawie jak na Knurowskiej... prawie, bo Podhale jest tylko jedno!
    Chciałabym,ale mnie zaczęło odcinać...A do tego ten wiatr...Cholera!
    Prosta droga, a ja nie mogę się rozpędzić! 
    Ten odcinek Rajdu bardzo przypominał mi odcinek od I bufetu do podjazdu na Strbskie Pleso podczas Rajdu wokół Tatr.
    Niby płasko, ale ciągle pod górę, nijak nie idzie depnąć....
    Zostałam sama!
    No nic, teraz się nie poddam.
    Moja głowa i nogi nie współpracowały, ale kiedy zobaczyłam,że jeden chłopak wyraźnie zwolnił, zostawił grupę i czeka na mnie żeby mnie podholować, siły trochę wróciły ;)
    Mój pomocnik, miał na imię Krzysiek i był z Rzeszowa, a Nowy Sącz nie dość,że znał, to jeszcze lubił się tam wozić na rowerze :)
    Fajny dialog się między nami nawiązał i taka gadka szmatka odwiodła mnie od mojego wycieńczenia.
    Droga jednak ciągła się już niemiłosiernie iii w pewnym momencie w głowie miałam jedną myśl:
    Pierdolę! Nie jadę dalej!
    Ale wtedy zaś z pomocą przybył kolejny chłopak (nie znam imienia) i już we dwóch bronili mnie przed wiatrem i rezygnacją z ukończenia Rajdu.
    DZIĘKUJĘ!!!
    Oooo jak się ucieszyłam kiedy minęliśmy znak z napisem Gorlice!
    To już koniec...prawie!
    Ta nieznajomość terenu nie dawała mi pewności,że nie wyzionę ducha przed metą! :P
    Pamiętam jak na pierwszym,moim Rajdzie wokół Tatr, kiedy kompletnie nie ogarniałam terenu, po przejechaniu tablicy z napisem Nowy Targ też byłam szczęśliwa...
    Jak się później okazało przejazd za ten znak nie oznaczał końca Rajdu! Umieranie trwało jeszcze parę kilometrów! :D 
    Tak też było i tym razem!
    Gorlice "minięte", a mety nie ma!
    Co najgorsze, na horyzoncie pojawiła się góra!
    Znaczy pagórek,ale w mojej obecnej już (nie)dyspozycji każda fałdka była kolejnym gwoździem do trumny...
    Zacisnęłam zęby i chyba tylko dla chłopaków, którzy tak wytrwale o mnie walczyli dojechałam do końca! ;)


    I tak:
    Dziękuję organizatorom za fajną imprezę!
    Rzekłabym imprezkę kończącą sezon 2016, ale przecież na rowerze jeździ się cały rok, nie? :P
    Różnica tkwi tylko w częstotliwości ;)
    Dzięki za trasę (było twardo!), za atmosferę, za kawałek historii o Łemkach i czasach przed wprowadzeniem strefy Schengen na granicach polsko-słowackich, za pepsi na bufecie i te pyszne croissanty, za pizzę na mecie której nie jadłam, bo nie byłam w stanie nic połknąć,(nawet własnej śliny)! 
    Ostatecznie skusiłam się na gorącą herbatę z cukrem! (ten cukier jest istotny, bo słodzonej herbaty nie piłam chyba z 7 lat!), która postawiła mnie na nogi i dzięki niej byłam w stanie bezkolizyjnie wrócić do domu :)
    I przede wszystkim dzięki za cierpliwość do mojej z bombionej w końcówce osoby! :D
    Dojechaliście mnie do porzygu, ale pewnie do Was jeszcze wrócę! ;)
    Jak nie do Panów, to do Pań "bufetowych", które jeżdżą, na Rajd się nie skusiły, ale w ramach rekompensaty zaprosiły, na babskie kręcenie ;)
    Zatem byle do wiosny! :D


    PS: Te pamiątkowe skarpety, całą zimę będą mi o Was przypominały ;)










    • Dystans 100.30km
    • Czas 03:48
    • SpeedAVG 26.39km/h
    • SpeedMaxxx 73.80km/h
    • Kalorie 2100kcal
    • Podjazdy 861m
    • Sprzęt Bianchi Via Nirone 7 Dama

    Od wschodu do zachodu. Przed pracą i po pracy.

    Sobota, 1 października 2016 · dodano: 02.10.2016 | Komentarze 2

    Wszyscy, wszędzie trąbią,że ten weekend jest ostatnim tak ciepłym weekendem i że po nim będzie już tylko piździernik...
    Patrząc na to jaki ten weekend jest, to faktycznie pierwsza część prognoz się sprawdza, jest pięknie! :D
    Co do drugiej części...dopóki nie zobaczę nie uwierzę ;)
    Jak na złość te ostatki muszę spędzać w pracy! Nie cierpię tej roboty za to, nienawidzę!
    Gdyby nie praca, całą sobotę chodziłabym po górach (bo ileż można jeździć na rowerze? :D).
    Przez pracę musiałam z bólem serca zrezygnować z gór i zadowolić się rowerem,o taka kara! :D

    Rano wstałam o 6,żeby obudzić się przed 8 h bezczynnym siedzeniem (bo kto mądry w taką pogodę przyjdzie na siłownię...?).
    Pojechałam na pierwszą tego dnia pętelkę ;)
    Przez Chomranice i Tęgoborze,bo już wiem,że jadąc tędy zdążę przed 8 być w pracy.

    Jak na 1-wszego października temperatura i widoczność o 6.15 przyjemna, bym rzekła nawet znośna ;) 
    Wiedziałam,że jak tylko słońce zacznie się pokazywać, będzie tylko cieplej ;) 

    Do Stadeł jechałam samotnie. Nie minął mnie żaden samochód, ani nawet pies :)
    W drodze do Chełmca ruch jakby trochę się zwiększył, a im bliżej Marcinkowic i Klęczan tym więcej ciężarówek...
    Nie tylko ja spędzę sobotę w pracy ;)
    Przed podjazdem z Chomranic do Tęgoborzy na zegarku było już po 7, a więc do pracy dojadę parę minut później niż ostatnio.
    Czy ja się zdążę wykąpać przed otwarciem klubu? :D
    Cisnę pod górę, bo minuty uciekają i tak mi się pomyślało: "a co gdybym teraz złapała kapcia?" :D 
    Oj dziewczyno lubisz Ty podkręcać adrenalinę :D
    Gdybym teraz złapała kapcia, to na pewno bym się nie zdążyła wykąpać, baaa nawet bym nie zdążyła zamknąć klubu, a co dopiero go otworzyć :D
    Na moje szczęście obeszło się bez kapcia, a do klubu dojechałam na tyle wcześnie,że bez problemu zdążyłam się "wypachnieć" przed pierwszymi klientami :)

    Po pracy pogoda jak marzenie ;)
    O jak się ucieszyłam kiedy zamknęłam za sobą drzwi klubu! :D 
    Zostawiłam info w domu,żeby nie czekali na mnie z obiadem, baaa nawet z kolacją, bo będę jeździć dopóki nie zapadnie noc :D
    Ooo jakie było moje zdziwienie kiedy startując spod klubu zauważyłam,że nie zastopowałam rano stravy! :D
    No cóż nawet aplikacja wyczuła,że będzie to "całodniowy" trip!
    Jadę na Wysokie, coby się jeszcze trochę pomęczyć na tym niekończącym się podjeździe.
    Micha mi się cieszy, bo temperatura nie różni się od tej z miesięcy wakacyjnych, a przypominam mamy 1-go października :D

    W tym momencie zaś pomyślałam,że pasuje na zachód słońca znaleźć się w takim miejscu,żeby to słońce było widać :D 

    Znaczy jak wjadę gdzieś między krzaki (tam z lewej strony!), to nie dość,że nie zobaczę zachodu, to jeszcze zamarznę, bo bez słońca zimno będzie!
    Styrmam się więc i planuję...Nogi jadą, płuca wyrabiają, znaczy w sumie wyjeżdżone! :) 
    Zjeżdżam przez Raszówki w stronę Siekierczyny iii właśnie dzieje się to o czym przed chwilą myślałam!
    Drzewa mi słońce zabrały i zimno mi!
    Uciekam stamtąd ile sił w nogach mam jeszcze po wyjechaniu na Wysokie, czekając aż się krzaki skończą :)
     
    Tak mi się śpieszyło,że aż mi się telefon spocił :D Ale jest słońce, mogę jechać dalej!

    Jak widać krzywda mi się nie dzieje :D
    W Przyszowej wpadłam na pomysł,żeby zachód słońca oglądać z Łącka, tzn. z granicy Łącko/Czarny Potok, bo to górka będzie dobry warun na takie spektakle.
    Pomysł dobry, ale czas nie ten :)
    Gdybym wszystkich ocieplających ubrań nie zostawiła w klubie, tobym się nie zastanawiała, a tak skanując w pamięci drogę powrotną z Łącka do domu, wiedziałam,że bez słońca będę przeklinać :)
    Rezygnując więc z takich doznań, będąc w Naszacowicach skręciłam na Stary Sącz i oglądając się za siebie stwierdziłam,że tu też zachód będzie mi dany :)
    Jechałam co jakiś czas zatrzymując się na pstryknięcie super fotki, aż słońce całkowicie zaszło i zrobił się półmrok.

    Dzień się (s)kończył trzeba wracać do domu.
    Mam nadzieję,że mimo wszystkich przewidywań i prognoz tej jesieni będzie jeszcze pogoda na rower tudzież wypad w góry :)




     

    Kategoria Stóweczka


    • Dystans 100.20km
    • Czas 03:30
    • SpeedAVG 28.63km/h
    • SpeedMaxxx 65.20km/h
    • Kalorie 2265kcal
    • Podjazdy 1204m
    • Sprzęt Bianchi Via Nirone 7 Dama

    Sobotni trip na Słowację

    Sobota, 24 września 2016 · dodano: 26.09.2016 | Komentarze 6

    Mówią,że już po sezonie i że trzeba zwolnić tempa :)
    Ano może już po, ale to kiedy, jak i ile jeżdżę zależy tylko i wyłącznie ode mnie :)
    W tej dziedzinie życia jestem sobie sama szefem :)
    Prawda prawdą,że jak na początku miesiąca poszalałam, tak teraz faktycznie zwolniłam tempa ;)
    Zwolniłam, bo nie mam czasu.
    W pracy dwa ostatnie tygodnie praktycznie mieszkałam, a i w domu też więcej do zrobienia.
    Nie łatwo mi się teraz wyrwać na rower, a to już nie czas taki jak w czerwcu/lipcu kiedy można było śmiało o 5 rano już na rowerze śmigać :) 
    Ale...

    W końcu miałam wolny weekend+piątek, więc więcej czasu na wszystko.
    Sobotę tak starałam się zaplanować,żeby koniecznie wyrwać się na rower, udało się :)
    Żeby nie było nudno, musiało być daleko i pod górę :) Tak też było!
    Słowacja, to najlepsze miejsce ever (jak dotąd po którym dane mi było pojeździć :P) na świetne, pagórkowate tereny :)
    Pojechałam więc dobrze znaną,ale ciągle nie odkrytą do końca trasą, w kierunku Starej Lubovni.
    Trasa mimo,że jechałam nią już w tym roku parę razy, zaskakuje mnie za każdym razem. Nie inaczej tym razem....
    Po wyjechaniu na Kremną z daleka widać zamek w Starej Lubovni!
    Kurde widać go na tyle wyraźnie,że aż zgłupiałam kiedy go zobaczyłam. Nie widziałam go nigdy wcześniej! :O 
    Zjeżdżam w tym szoku w dół,żeby za chwilę zawrócić i pokatować nogi pod górę :)
    Przed końcem podjazdu, dojechał mnie niejaki Tomek z Puław...
    Co chłop z Puław robi na Słowacji? :P
    Ano szlaja się na szosie kiedy reszta jego ekipy ściga się w finale Cyklokarpat na Wierchomli :)
    Bardzo miły kolarz!
    Wróciliśmy razem z Kremnej do Piwnicznej i tam się rozstaliśmy.
    On wrócił do Wierchomli, a ja zaczęłam powrót do domu.
    Dopiero teraz zauważyłam,że całkiem szybko i przyjemnie pokonałam ten "górzysty" teren i ani nogi ani głowa nie zdążyły się zbuntować i zniechęcić mnie od wykonania zamierzonego planu :)
    Świetnie! 

    Wróciłam zadowolona i naładowana na kolejne bez rowerowe dni życia :P

    Kategoria Stóweczka


    • Dystans 115.20km
    • Czas 04:38
    • SpeedAVG 24.86km/h
    • SpeedMaxxx 74.90km/h
    • Kalorie 2648kcal
    • Podjazdy 1082m
    • Sprzęt Bianchi Via Nirone 7 Dama

    Catch me if you can! :D

    Niedziela, 4 września 2016 · dodano: 05.09.2016 | Komentarze 0

    Mało mi! 
    Wczoraj zapętliłam piękne 100 kilometrów, ale za płasko, nogi nie poczuły ;)
    Umówiłam się z Marcinem o 12.30 na sądeckim rynku. Trasy nie znałam,ale cokolwiek by to było objedzie się! :)
    Na rynku impreza.
    Lokalne radio obchodziło swoje 5 urodziny i korzystając z faktu chłopaki z bikeatelier zorganizowali po raz drugi rowerowe testy. 
    Na 15 zaplanowana była wspólna jazda z siostrami Skalniak, więc mając to na uwadze nie zapuszczaliśmy się z Marcinem za daleko, coby na jazdę zdążyć.
    Miało nie być płasko i nie było :o 
    Mystków, Mszalnica,Cieniawa, Wojnarowa...
    Prawie pod Stróże dojechaliśmy, a na drodze spotkaliśmy pierdylion ścianek na 100%!
    Z początku było nieźle,podjechałam wszystko co było do podjechania, złapałam parę QOMów, szał! :P
    Później źle nie było, ale nogi już piekły, a na 15 musimy być "w gazie!" :D
    Kiedy będąc w Korzennej okazało się,że jest dopiero 13.55 Marcin zapodał strzał pod kolejne górki.
    Suupa może ominiemy dzięki temu Librantową?
    Librantową minęliśmy, ale swoje podjechać trzeba było... Cierp ciało jakżeś chciało! :D
    Podjazdy podjazdami, zjazdy nie łatwiejsze, bo aż tylne koło się stawiało!
    Kiedy zjechaliśmy na poziom równy z Nowym Sączem od Piątkowej wróciliśmy do rynku.
    Tzn. ja wróciłam, a Marcin pojechał do wodopoju ;)
    Na rynku chwila na luźne gadki...;) 

    Heheszki... :D

    iii już za chwile ruszamy na kolejną część naszej rowerowej włóczęgi ;)
    Jest też już Ania Skalniak. Agnieszki nie ma, jakaś niedyspozycja, no cóż życie ;)

    Lekko po 15 startujemy.
    Tempo spokojne, aż dziwne,że chłopaki potrafią tak wolno jechać! :D 
    Peleton dość duży, rozdzielamy się na dwie mniejsze grupki, bo kierowcy zaczynają się niecierpliwić...
    Jadę jak z jajkiem!
    Boję się,żebym się znowu nie przewróciła...
    Jak na złość ciągle jadę w parze po wewnętrznej stronie.
    Zewnętrzna (od środka jezdni) jest bardziej otwarta i w razie czego mam gdzie odbić, a tak to chodnik...
    Muszę przełamać tą blokadę, bo po wczorajszej jeździe bardziej niż nogi bolą mnie dzisiaj barki taka spięta jechałam i dłonie od zaciskania ich na klamkach!
    Do Czarnego Potoku tempo spacerowe.
    Od Naszacowic do Czarnego Potoku ciągliśmy z Filipem całą ferajnę, ale jak szybko, to nie wiem, nie mam komputerków :D
    Podjazd od kościoła do Łącka Michał nazwał premią górską, a więc wystrzelili jak poparzeni... Faceci! :P
    Zjazd w dół i zaś na zmianie z Arturem, a potem z Michałem.
    Dobre tempo, nie za mocne, ale Artur nie umi jeździć w grupie!
    Chłopie ja mam uraz z tamtego tygodnia, a Ty jakieś slalomy wyczyniasz na tych prędkościach!!!
    Do Naszacowic fajnie, a od Naszacowic aż do Stadeł poszedł taki ogień,że aż się zdyszałam! :D
    Oł jeah, nogi czują że żyją :D
    Ogień trwał do Stadeł, gdzie jak zwykle się pożegnałam i pojechałam do domu ;) Starczy!




     


    Kategoria Stóweczka


    Counterliczniki.com