Info

avatar Ten blog rowerowy prowadzi Izona. Mam przejechane 53867.50 kilometrów w tym 1066.40 w terenie. Kręcę ze średnią 22.33 km/h i się wcale nie chwalę!
  • Czas na siodełku 100d 08h 39m
  • Więcej o mnie.

    Follow me on Strava 2020 button stats bikestats.pl 2019 button stats bikestats.pl 2018 button stats bikestats.pl 2017 button stats bikestats.pl 2016 button stats bikestats.pl 2015 button stats bikestats.pl 2014 button stats bikestats.pl 2013 button stats bikestats.pl 2012 button stats bikestats.pl 2011 button stats bikestats.pl 2010 button stats bikestats.pl

    Ja na instagramie

    Znalezione obrazy dla zapytania instagram

    Moje ziomeczki

    Wykres roczny

    Wykres roczny blog rowerowy Izona.bikestats.pl

    Z Archiwum X

    • Dystans 54.00km
    • Czas 02:17
    • SpeedAVG 23.65km/h
    • SpeedMaxxx 64.40km/h
    • Kalorie 1080kcal
    • Podjazdy 1450m
    • Sprzęt Bianchi Via Nirone 7 Dama

    Tatra Road Race...Lepsze niż wszystko inne!

    Sobota, 14 lipca 2018 · dodano: 17.07.2018 | Komentarze 4

    Nie spodziewałam się,że wezmę udział w tegorocznej edycji tego wyścigu.
    Wyścigu nie na darmo nazwanego "najcięższym, amatorskim wyścigiem kolarskim w Polsce".

    Na wyścig zapisałam się już w marcu, licząc na to,że moja psychiczna blokada szybkich zjazdów mi odpuści.
    Nie było kolorowo. W sumie dalej nie jest .
    Ludzie!
    Ja szybciej stoję jak zjeżdżam!
    Zrozumie to tylko ten kto szukał swojej "jedynki" na asfalcie,zjeżdżając z Gliczarowa...

    Decyzja,że jadę zapadła 2 tygodnie temu.
    W sumie, to Damian mi pomógł w jej podjęciu :P
    Dzięki Chopuś Ja za ambitnie do tego wyścigu podchodziłam, a to mi w niczym nie pomagało, wręcz utrudniało!

    Próba nie strzelba.
    Wygrać nie muszę, za to spróbować się ze wszystkimi zjazdami na trasie tego wyścigu jest wielką okazją do pokonania w sumie samej siebie!
    Co za paradoks nie?
    Większość z Was przyjechała pewnie do Zakopanego, obawiając się tych ciężkich, wręcz miejscami pionowych podjazdów, ja przyjechałam ze strachem zjeżdżania.

    Przygotować się w 2 tygodnie do takiego wyścigu się nie da.
    Jadę więc na farta, byle nie zgubić drugiej jedynki :D
    We czwartek przed sobotnim startem udało nam się wyrwać na odcinek trasy,żeby sprawdzić jak bardzo jestem w tyle z formą i na którym kilometrze trasy umrę. 
    No... :D

    Na wyścig ten jechałam po raz 3, więc logistycznie byłam na wszystko przygotowana :P
    Wiedziałam kiedy pobudka. Wiedziałam jak długo jeść śniadanie i kiedy najpóźniej wyjechać z domu,żeby Zakopianka nie pozbawiła mnie możliwości startu.
    Wszystko na spokojnie.
    Nie czułam żadnego stresu,na pewno nie denerwowałam się tak jak za pierwszym razem :)
    W sumie mówią,że pierwszy zawsze najgorszy! :D
    Stres mnie nie dotyczył, aż do momentu kiedy gdzieś pod Nowym Targiem przypomnieli mi w prognozie o pogodzie.
    Miało lać, intensywnie lać!
    Oni mówili, ja zaczęłam sobie wyobrażać zjazd z Butorowego w tej wodzie, lol :O
    No,ale teraz już nie zawrócimy helloł!
    Dzięki wczesnemu wyjazdowi z domu, nawet korki na remontowanej Zakopiance nie zdążyły wyprowadzić mnie z równowagi :P

    Po przyjeździe na miejsce od razu udałam się do biura zawodów po pakiet startowy i po może jakieś słowo otuchy przed starem :)
    Już na dolnej części wejścia na teren Hotelu Mercure minęłam się z chłopakami z sądeckiej grupy MORE,swojsko :)
    Chwila bajerki i już jestem w karczmie.
    Kolarzy u góry mniej, niż samochodów na parkingu.

    Nie narzekam,bo dzięki temu szybko i sprawnie otrzymuję swój numerek startowy i słowo otuchy od Kingi, która nalega żebym się nie bała tych zjazdów, bo nie ma czego...
    Taaa :P

    Odbierając resztę pakietu, kuszę się na okazyjny tatuaż, który mówi wszystko o wyścigu i teraz o moich łydkach :D

    Ciekawe czy jest zmywalny? :P

    Wychodząc z biura, spotkałam kolejnych sądeckich kolarzy,oni są tu pierwszy raz, jeszcze nic nie wiedzą,lol :P
    Zaś chwilę pogadaliśmy i życząc sobie wzajemnego powodzenia, rozeszliśmy się w swoje strony. 
    Po powrocie do samochodu, miałam jeszcze chwilę na nic nie robienie i dopiero przed 11 zaczęłam się przebierać i składać rower.
    Przy okazji zamieniłam parę zdań z Panem startującym na dystansie PRO.
    Faktycznie wyglądał jak PROs :)
    Trzymam kciuki za ukończenie zawodów, bo Pan opowiedział,że tydzień wcześniej się poprzewracał na rowerze i taki nie do końca na wyścig jeszcze.

    Kiedy on odjechał na start i ja już byłam gotowa na rozgrzewkę :P
    Zastanawiałam się tylko czy mogę ruszać, bo przecież za chwilę ruszają PROsy :P
    Jadę, jak wystartują to się im po prostu usunę z drogi.
    Jadę w dół i do góry i tam i nazad i nagle słyszę syreny policyjne, znaczy długi dystans poszedł w ruch!

    Powodzenia!

    Ruszam po raz ostatni w górę i zjeżdżając w dół skręcam w kierunku miejsca startu wyścigu.
    Czuję,że muszę jeszcze raz skorzystać z toalety, coby pod górę nie ciągnąć pełnego pęcherza (jeden, duży bidon z wodą wystarczy :P) i teraz bądź człowieku mądry i jakkolwiek przepchaj się do TOI TOIa.
    Tyyyleeee ludzi, którzy jakoś muszą się pomieścić w IV, ostatnim sektorze, matko :O
    Zostawiam rower, na samym początku, pod pierwszym lepszym namiotem i z buta między tymi wszystkimi kolarzami i ich maszynami próbuję bez szwanku (dla maszyn :P) dojść do celu.
    W tym miejscu przepraszam wszystkich, którym zakłóciłam mentalne skupienie przed startem :P
    Po dotarciu do karczmy, szybka akcja i wracam z powrotem, bo za chwilę sama wyląduję w ostatnim sektorze.

    Dzięki startom w latach ubiegłych i zajmowanych całkiem dobrych jak nie bardzo dobrych lokat, no i przede wszystkim ze względu na płeć mam prawo do startu z sektora I i nie zawaham się tego wykorzystać :P
    Wbijam więc w odpowiednie miejsce, Kinga odhacza moje nazwisko na liście startowej i już jestem gotowa :P
    Patrzę do przodu.
    Widzę i Asię i Martę i tą dziewczynę w pomarańczowym kasku z którą w zeszłym roku tasowałyśmy się na trasie :P
    Proszę chłopaka obok mnie czy by mi nie potrzymał roweru na chwilę i idę na dwa słowa do dziewczyn.
    Dosłownie dwa, bo już muszę wracać na swoje miejsce,zaraz start.

    Odpalam aplikację trzy,dwa, jeden.... i ogień!
    Skupienie, które mnie opanowało najlepiej widać na filmiku, który nagrywał Damian.
    Nawet nie wiedziałam,że potrafię być taka poważna :D
    Nie chciałabym żeby wyścig zakończył się na jakiejś głupiej kraksie przy samym starcie.
    Na szczęście wszyscy  w moim najbliższym otoczeniu mało nerwowi, więc obyło się bez przygód w tej fazie wyścigu.
    Jechałam swoje, nie siepałam się.
    Wiedziałam,że za chwilę mogę stracić oddech przy dłuuugim i stromym podjeździe na Butorowy :P
    Nie chciałabym tego!
    Podjazd nie okazał się w tym roku jakiś straszny. Nie brakowało mi powietrza.
    Nawet poprowadziłam spokojny dialog z Michałem, z którym "umówiliśmy" się w sierpniu na Rajd wokół Tatr.

    Foto Wiktor Bubniak

    Część zawodników została z tyłu. Część mnie wyprzedziła tylko po to żebym za chwilę to ja ich zaś minęła. 
    Większa grupa poszła w górę jak strzała!
    Aż się zaczęłam oglądać czy aby nie zostałam jako jedna z ostatnich podjeżdżających ten podjazd :P
    Nie mogło się jednak tak zdarzyć,żeby na tak krótkim odcinku wyprzedziło mnie ponad 500 osób, no way! :P 
    Po wystyrmaniu się na górę, pierwszy,może nie stromy zjazd, ale zjazd z miejscami zniszczoną nawierzchnią.
    Moja psychologiczna blokada zjazdów, polega na tym,że w momencie kiedy rower wpada w nierówny teren i zaczyna go siepać, ja automatycznie staram się wyhamować praktycznie do zera...
    Oooo tak pamiętam dobrze jak mi zatrzęsło rowerem na Gliczarowie...
    Zjeżdżam więc jak drewno i z zazdrością patrzę na tych wszystkich kolarzy, którzy pewnie nawet przez sekundę nie przytrzymali klamki hamulca na tym odcinku.
    Jeszcze w tamtym roku zjeżdżając w tym miejscu, też nie hamowałam.
    Wydawało mi się że jestem nieśmiertelna na zjazdach, a w nosie!

    Jedziemy dalej kierując się w stronę Czerwiennego.
    Dobrze mi się jedzie, nawet bardzo.
    Gdyby nie ten wiatr, co mi nie chciał pozwolić dospawać się do jakiejkolwiek grupy co by mi się lepiej jechało, nooooo.
    Cóż chwilę powalczyłam, w końcu udało mi się i gdzieś tam zaczęłam plątać się między innymi uczestnikami :)
    Następnym większym podjazdem miała być Bachledówka, ale to za dłuższą chwilę.
    Na razie wozimy się fajnymi drogami, na prawdę.
    Gładkie, lekko wąskie dróżki, ekstra!
    Żeby nie było, one były fajne bo nie dziurawe, więc mnie nie stresowały, ale wcale nie były łatwe, bo to był ciągle podjazd :P
    Zaraz przed Bachledówką zamieniłam parę słów z dziewczyną, która już na Butorowym rzuciła mi się w oczy.
    Jadę ten wyścig 3 rok z rzędu i jeszcze jej tu nie widziałam, a uwierzcie mi, że mimo iż z roku na rok damska frekwencja na tym wyścigu wzrasta, ciągle jest nas, Pań na tyle mało,że jestem w stanie powiedzieć która jedzie pierwszy raz, a z którą już się na tych podjazdach ścigałam :P
    Blondynka z Mazowsza, szybko nakreśliła mi, że ona w rok jak zrobi 400 m up na rowerze to jest dobrze, a tu jej "kazali" za jednym zamachem 1500 wykręcić :P
    Dawaj, dawaj dziołcha, to dopiero początek! :)
    Z tego co się dowiedziałam, noga podaje.
    W maju wygrała krynickie "Majka Days", czyli dobra jest! :D
    Na Bachledówce cisłyśmy PRAWIE równo,bo to przecież "lekki podjazd", później mi gdzieś znikła z pola widzenia, żeby na dalszym odcinku trasy pojawiać się znowu.

    Foto Wiktor Bubniak

    Na szczycie podjazdu zlokalizowany był bufet na którym przez przypadek zamieniłam swój bidon z wodą na bidon z izotonikiem.
    Przez pierwsze 3 sekundy byłam oburzona tym faktem, bo wiedziałam że mój brzuch zostanie zamulony do końca wyścigu i wcale nie będzie mi się przyjemnie jechało.
    Później jednak im dłużej jechałam tym bardziej cieszyłam się,że w bidonie mam coś więcej jak wodę :P 

    Nie pamiętam gdzie zaczął padać deszcz, ale gdzieś właśnie w tym miejscu i wcale mi się to nie podobało.

    Foto Aleksandra Socha
    Chociaż wcale po mnie tego nie widać :P

    Tradycja tego wyścigu została jednak zachowana :P
    W momencie koła traciły przyczepność i zaczęła mi się panika na myśl o kolejnych czekających mnie zjazdach.
    Nie dość,że padało, to jeszcze pierońsko wiało.
    To nie był halny, bo nie był ciepły i suchy. To był jakiś inny diabeł :P
    Walczę więc z mokrym asfaltem i porywistym wiatrem.
    Dużo Was mnie tu wyprzedziło, a ja po raz kolejny z zazdrością patrzyłam jak śmigacie w dół bez hamulców, wow!
    Aż mnie jedynka zabolała! :D
    Nie padało na szczęście długo, więc i koła szybko wyschły, super!

    Jedziemy teraz do Zębu.
    Dzieciaczki kibicują, piątki przybijają.
    Starsze Panie nie są w tym gorsze,tylko mniej spontaniczne :P
    Milusio :)
    Dojeżdżamy do kolejnego ostrzejszego podjazdu, nazwanego dla dosłodzenia mojego bidona "Słodyczkami".
    Cud, miód i bederzygoł... :P
    W zeszłym roku o jak ja tu cierpiałam z powodu skurczów, shit!
    Dzisiaj dzięki Bogu obyło się bez takich atrakcji, ale nie powiem łydka zapiekła!
    Po wyjechaniu na szczyt, w miarę przyjemny odcinek do zjazdu.
    To Zoki,które w tym roku tylko zjeżdżaliśmy.

    Patrząc na mój strach już chyba wolę jak mnie łydka piecze!

    Po bezpiecznym zjeździe czeka nas przed ostatni podjazd, ale jaki podjazd!
    Prowadził na niego ostry skręt, strzelam z 90 stopni, a przed skrętem milion wykrzykników, które dla mnie brzmiały zwolnij albo najlepiej zejdź z roweru! :D
    Ja zwolniłam i się w zakręcie zmieściłam.
    Kolega za mną nie miał tyle szczęścia.
    Tylko słyszałam zamiatane kamyczki spod jego tyłka.
    Ała!

    Zaczynamy wspinaczkę pod Ostrysz!
    Premia górska od Red Bulla.
    Matko!
    Te skrzydła, to on mógł dodać na samym dole.
    To na ten podjazd hasło Hard As Hell, wpasowało się idealnie!
    Ściana, pionowa ściana...płaczu :D
    To tu faceci, FACECI schodzili z roweru!
    Kiedy ich mijałam,za plecami słyszałam charakterystyczny stukot bloków z kolarskich butów.
    Panowie come on!
    To tylko 283827437824% nachylenia, nie bądźcie miękcy i nie prowokujcie mnie, ja z roweru nie zejdę!
    Teraz jechałam głową, nogi jechać nie chciały.
    Na kierownicy macałam klamki, łudząc się,że znajdę jeszcze przynajmniej jedną możliwość zrzucenia na lżejszą przerzutkę.
    Na darmo!
    Z pobocza kibicujący, starszy Pan dodawał mi otuchy wołając "nie odpuszczaj, dopiero parę kobiet przejechało!", no i? :D
    Na asfalcie zobaczyłam napis: WRZUĆ NA BLAT!
    Bardzo śmieszne! :D
    Na szczycie drogi (do nieba) zobaczyłam mnóstwo ludzi podających kubeczki, tudzież puszki z red bullem, nie biorę.
    W bidonie mam nadal słodki izotonik.

    Foto Aleksandra Socha

    Zaczynamy prostą, taką lekko w górę.
    Patrzę na kierownicę kolegi obok. Jest Garmin. Pytam więc ile mamy do końca. Zostało koło 10 może 12 kilometrów...

    Jedziemy na Dzianisz.
    Gorzej niż było już nie będzie.
    Słońce wyszło, może się uda,że więcej nas nie zleje.
    Nie czułam dużego zmęczenia, ale kiedy dojechałam do ostatniego (nie licząc tego do mety) podjazdu dnia dzisiejszego, poczułam,że kończy mi się paliwo w mięśniach iiiii że zaraz może być powtórka z zeszłego roku.
    Na horyzoncie widzę "moją warszawską  znajomą", chyba już by chciała żeby te sztajfy się skończyły.
    Ja też tego chcę, nie chcę skurczów.
    Dociskam więc mocniej w pedały i wyprzedzam ją i kilka innych osób.
    Kiedy znalazłam się na szczycie górki w głowie miałam często powtarzająca mi się dzisiaj myśl:
    Co z tego,że ja ich wyprzedziłam pod górę, jak oni zaraz zostawią mnie z tyłu na zjeździe?
    Smuteczek po raz pierwszy :(
    Tyle co myśl przeszła przez głowę i już te białe włosy warszawskiej dziewczyny pruły jak strzała w dół.
    Cóż...

    Zostało mi tylko zjechać tą przesławną Salamandrę na tyle bezpiecznie,żeby w końcówce imprezy nie głaskać się z asfaltem.
    Kto umi i się nie boi ( a kilku którzy przejechali obok mnie z prędkością światła, na pewno się nie bała), niech śmiga.
    Podobno do odważnych świat należy...

    O jak mi ulżyło kiedy zobaczyłam w dole strażaków pokazujących skręt w lewo kierujący do mety!!!
    Jeszcze tylko bezpiecznie przejechać przez najbardziej nieprzewidywalny odcinek trasy (bo najbardziej ruchliwy) i rura do mety.
    Nie wiedziałam,że mam jeszcze tyle siły na taki szybki sprint w dół!
    Szczerze powiedziawszy miałam nadzieję,że dogonię warszawską blondynkę, ale widząc jaka petarda poszła z Salamandry wiedziałam,że to się raczej na pewno nie wydarzy :D
    Na moje szczęście policja zablokowała totalnie ruch na przeciwnym pasie, a na moim nie było ani pół samochodu, więc w sumie bez większego stresu mogłam przejechać ostatnią prostą przed skrętem na metę.
    Pamiętam jak dwa lata temu na tej prostej musiałam poczekać aż kierowca z białego BMW X3, łaskawie zsunie się z mojego wyścigowego toru jazdy!
    Tym razem poszło łatwiej. 
    Ostatnia zmarszczka prowadząca do mety i słyszę "dajesz Iżona!", to Damian na posterunku! :P

    Cel osiągnięty! Nie zabiłam się! :D
    A w nagrodę dostałam to:

    Pamiątka do końca życia!
    Może kogoś to nie kręci, ale ja się cieszę z takich "pierdołek" ;)

    Po chwilowym dojściu do siebie, chciałam sprawdzić, które miejsce zajęłam,bo jestem pewna, że jedne z ostatnich.
    Nic z tego.
    SMS od TIMEDO szedł przez Hamerykę i trzeba było się uzbroić w cierpliwość.
    Wcześniej niż SMSem,udało mi się zaspokoić moją ciekawość na jednym z namiotowych stanowisk.
    Wklepuję swój numer startowy i wyskakuje mi wynik,zacny wynik!
    Czas: 2:17:26 nie najgorszy! Lepszy od zeszłorocznego o 2 minuty!
    Miejsca gorsze,a le satysfakcja większa :P
    OPEN (czyli wszystkie Kobiety i Mężczyźni startujący na moim dystansie Hard) 226 co na 543 osoby daje mi wynik w środku stawki, a nie jak byłam przekonana na końcu.
    WOW!
    OPEN K (czyli wszystkie odważne Kobiety na moim dystansie) 8 na 66 superwomen, ekstra!
    I ostatnia kategoria wiekowa K2, (czyli Panie jadące mój dystans do lat 30) 6/30 lepiej niż świetnie!
    Zastanawiam się, jakby wyglądał wynik kiedy bym na pełnym gazie pokonywała wszystkie zjazdy bez obawy utraty zęba...?
    Nie wiem. Wiem że zrobiłam tyle ile mogłam na tą chwilę.
    Chociaż gdyby nie strach, pojechałabym pewnie szybciej, bo mogłam. Miałam na to siły, tylko się po prostu bałam!
    Nie ma co gdybać,bo gdyby babcia miała wąsy....
    Miało mnie nie być na tym wyścigu, a byłam i jestem zadowolona :)

    Mając takiego kibica na mecie, mogę jechać jeszcze parę razy taką trasę
    Kiedy pogadałam ze znajomymi, którzy też już ukończyli wyścig, postanowiłam się w końcu przebrać i coś zjeść, bo mi burczało w brzuchu, znaczy emocje opadły!
    Do tego zaczęła się ulewa, a więc podwójnie cieszyłam się z ukończenia wyścigu!
    Poszliśmy do samochodu, a kiedy się ogarnęłam zaczęłam szukać po wyścigowego makaronu.
    Dosłownie szukać :D 
    Przez dwa ostatnie lata posiłek wydawany był w karczmie/biurze zawodów, tym razem jedzenia tam nie było!
    Zaś smuteczek!

    Niby słyszałam, jak przez mikrofon ktoś wspominał o tym gdzie ten makaron jest, ale nie słuchałam :P
    Macie tak czasem nie? :D
    W końcu Pani z karczmy pokierowała mnie do Hotelu i już w sumie za tłumem i rowerami
    doszłam do jedzenia :P

    Ten makaron był pyszny!
    Mogłabym go jeść i jeść, bo moja natura makaroniorza nie ma ograniczenia :P 
    Jedynie mój żołądek ma pewien limit, którego przekroczenie nie zwiastuje nic dobrego :D
    Taka porcja i byłam happy ^^

    Kiedy pojadłam, wróciłam do naszego wozu technicznego.
    Postanowiliśmy,że zamiast czekać na dekorację zwycięzców i losowanie nagród, pojedziemy się zrelaksować na termach :P
    I tak mnie i moje ciągłe około rowerowe tematy Chłopuś bardzo cierpliwie znosił przez ostatnie dwa tygodnie, za co Ci Damian bardzo dziękuję Przez najbliższy miesiąc masz spokój! :P
    Później będzie TYLKO Rajd :D 
    Termy...to był strzał w dychę, tylko ludzie dziwnie patrzyli na moją łydkę... :D
    Cóż...

    Dzięki wszystkim za wspaniałą imprezę, z której po raz kolejny wywiozłam trochę nowego doświadczenia i mogłam spotkać starych,a poznać nowych, rowerowych znajomych :P
    Właśnie ta możliwość ciągnie mnie chyba najbardziej w takie imprezy :)
    Ta atmosfera, ta pozytywna energia i ludzie, którzy cieszą się tym samym co ja :P

    Jak się nie zabiję w między czasie, to za rok też pewnie do Was przyjadę,pytanie z jakim nastawieniem i celem?
    Czy tylko zaś przejechać trasę i nie zgubić zęba, czy coś ugrać? :P
    Zobaczymy!

    Tymczasem będę o Was pamiętała cały rok,

    a z niektórymi z Was zobaczę się pewnie na wspominanym już wyżej Rajdzie wokół Tatr, także do zobaczenia! :P






    Komentarze
    Izona
    | 14:21 środa, 18 lipca 2018 | linkuj piotrkol dzięki :P Również gratuluję, tyś większy harpagan, pokonałeś długi dystans brawo!
    Hipek dzięki :) Proponuję już teraz zaklepać sobie wolne na przyszły rok, co by Cię w pracy zaś nie zatrzymali!
    Roadrunner1984 dzięki :d Natchło mnie więc opis się mi trochę wydłużył :P
    Roadrunner1984
    | 11:15 środa, 18 lipca 2018 | linkuj GRATULACJE. Super Nagrody, sam bym chciał takie pamiątki. Oraz szacun za tak długi i szczegółowy opis tamtego Dnia :D :D :D
    Hipek
    | 06:28 środa, 18 lipca 2018 | linkuj Gratuluję i nadal Ci zazdroszczę!
    piotrkol
    | 23:00 wtorek, 17 lipca 2018 | linkuj Super relacja! Gratuluje raz jeszcze ;D
    Też się skusiłem na taki kubek i nawet dzisiaj przetestowałem bo było zimno i lało :)
    Komentuj

    Imię: Zaloguj się · Zarejestruj się!

    Wpisz cztery pierwsze znaki ze słowa ymokr
    Można używać znaczników: [b][/b] i [url=][/url]

    Counterliczniki.com