Info

avatar Ten blog rowerowy prowadzi Izona. Mam przejechane 53867.50 kilometrów w tym 1066.40 w terenie. Kręcę ze średnią 22.33 km/h i się wcale nie chwalę!
  • Czas na siodełku 100d 08h 39m
  • Więcej o mnie.

    Follow me on Strava 2020 button stats bikestats.pl 2019 button stats bikestats.pl 2018 button stats bikestats.pl 2017 button stats bikestats.pl 2016 button stats bikestats.pl 2015 button stats bikestats.pl 2014 button stats bikestats.pl 2013 button stats bikestats.pl 2012 button stats bikestats.pl 2011 button stats bikestats.pl 2010 button stats bikestats.pl

    Ja na instagramie

    Znalezione obrazy dla zapytania instagram

    Moje ziomeczki

    Wykres roczny

    Wykres roczny blog rowerowy Izona.bikestats.pl

    Z Archiwum X

    Wpisy archiwalne w kategorii

    Więcej jak 20, mniej niż 100km

    Dystans całkowity:40736.61 km (w terenie 699.20 km; 1.72%)
    Czas w ruchu:1804:30
    Średnia prędkość:22.53 km/h
    Maksymalna prędkość:165.80 km/h
    Suma podjazdów:237220 m
    Maks. tętno maksymalne:185 (93 %)
    Maks. tętno średnie:162 (82 %)
    Suma kalorii:958060 kcal
    Liczba aktywności:831
    Średnio na aktywność:49.02 km i 2h 10m
    Więcej statystyk
    • Dystans 52.24km
    • Czas 01:32
    • SpeedAVG 34.07km/h
    • SpeedMaxxx 64.30km/h
    • Kalorie 1585kcal
    • Podjazdy 353m
    • Sprzęt Bianchi Via Nirone 7 Dama

    Dawno nie jeździłam w niedzielę, a jeszcze dawniej wieczorem :)

    Niedziela, 5 sierpnia 2018 · dodano: 06.08.2018 | Komentarze 6

    Cały weekend przesiedziałam w pracy,lol!
    Musiałam odpokutować dwa ostatnie wesela i 3 przyszłe weekendy urlopu!
    Cieszę się,że mam to już za sobą :P
    Po pracy w niedzielę kiedy wróciłam do domu, zamierzałam iść spać...bo i tak padał deszcz.
    Kiedy jednak się położyłam tak jakby zaczęło się przejaśniać.
    Automatycznie zaciągło mnie na rower :P
    Długo nie zwlekałam, bo dzień się powoli kończył, zdążyłam jeszcze tylko zapalić w piecu i adio!

    Nie chciało mi się długo jeździć.
    Miałam okropnie obolałe ciało po sobotnim wypadzie z całą ekipą do parku trampolin.
    Byłam tam pierwszy raz i szczerze? Przejechać 200 km na rowerze, to żaden wysiłek... :P
    Oczywiście jeśli porównam ten kilometraż do 55 minut skakania na trampolinach :D
    Lało się z nas jak z wiadra!
    Boli mnie wszystko!
    Myślałam,że ten rower mnie trochę rozrusza, nic z tych rzeczy :P
    Źle mi się jechało, w ogóle jakoś siły w sobie nie miałam, ale uparłam się i jechałam i jechałam ;)
    W końcu mimo wszystko mogłam podziwiać zachód słońca widziany zza kierownicy roweru :P


    Pojechałam na Łącko, bo mi się inaczej nie chciało, a na końcu mojej trasy GPS w stravie mi zwariował i zgubił ślad jazdy....
    Cóż, czy ktoś nie chcę mi oddać swojego "starego" Garmina? :P


    • Dystans 85.24km
    • Czas 03:14
    • SpeedAVG 26.36km/h
    • SpeedMaxxx 78.40km/h
    • Kalorie 1662kcal
    • Podjazdy 1166m
    • Sprzęt Bianchi Via Nirone 7 Dama

    Marzyła mi się ta wycieczka ^^ :)

    Piątek, 3 sierpnia 2018 · dodano: 03.08.2018 | Komentarze 0

    Michał doprowadził mi rower w ekstremalnie szybkim czasie do stanu użytkowania!
    Dzięki Michał, dzięki bikeatelier!
    Już się bałam,że będę na "głodzie" przez najbliższy, słoneczny tydzień, bo serwis nie ma czasu na takie "nagłe" przypadki, a jednak mam go!
    Mogę jeździć ^^
    Wiedziałam,że piątek przeznaczę na szlifa.
    Dalekiego szlifa ;)
    Wahałam się tylko czy ma być, to Jezioro Rożnowskie, czy może Przełęcz Knurowska...?
    Z racji,że za chwilę chcą nam zamknąć JUST, postanowiłam że po raz pewnie ostatni, przed całym jego remontem wyjadę na jego szczyt.
    Czyli Jezioro ;)
    Nastawiłam sobie budzik na 7:15 coby nie spać za długo, bo im później wyjadę, tym bardziej mi do czachy dogrzeje!
    Budzik okazał się zbędny, bo już o 6:31 moje oczy zrobiły się wielkości monety 5-cio złotowej!
    Niby wpół do 7, ale jakoś tak ciemno... Patrzę przez okno a tam mleko! 
    Mgła, wszędzie mgła! Jesień normalnie!
    Patrzę na termometr, ufff jednak lato, 19 stopni :D
    Już miałam całkiem zrezygnować z wycieczki (tak przez brak słońca!), ale pomyślałam,że w sumie zawsze mgła z rana oznacza piękne, bezchmurne niebo później ;)

    Wstałam więc po 7 i nieśpiesznie przygotowałam sobie pyszniutkie śniadanie z gotowanymi jajkami w roli głównej :P
    Trochę mi zeszło nim po tym jedzeniu byłam w stanie zebrać się na rower, ale w końcu wyruszyłam.
    Już kawałek od domu zobaczyłam w oddali przebijające się przez mgłę słońce i cieszyłam się,że się wybrałam, a nie poszłam dalej spać :D

    Wygrałam!
    Standardowo na tej trasie najpierw próba przedostania się w korku do Rdziostowa.
    Matko skąd tyle tych aut tu codziennie? :P
    Tym razem udało mi się nie zostać potrąconą przez żadną uprzywilejowaną Panią i w całości bez szwanku wdrapałam się na górę.
    W Chomranicach skręciłam na Zawadkę i rozpoczęła się kolejna wspinaczka dnia dzisiejszego.
    Powiem, nawet znośny ten podjazd był dzisiaj :)
    Na samej górze chwilę się zawahałam, bo musiałam sobie przypomnieć wszystkie aktualne wiadomości dotyczące postępów pracy na JUŚCIE, bo nie miałam pewności, czy aby ruch na nim nie został całkowicie zamknięty z dniem 1 sierpnia....
    Szybko przewinęłam taśmę w mózgu iiii jadę na niego, po raz ostatni!
    Wczoraj przecież czytałam,że przesuwają termin jego zamknięcia na 2 tygodnie...
    Zjeżdżam więc do Tęgoborzy i szybciutko wbijam się na główną drogę prowadzącą pod owy podjazd.
    Już na jego początku widzę pojazdy budowy i robotników i już na dole zostaję zatrzymana z kilkoma innymi samochodami przez kierujących ruchem :)
    Cóż...

    Kiedy tylko pozwolili nam jechać, czując presję szybkiego podjazdu i nie tamowania ruchu tak wystrzeliłam w górę,że aż QOMa skasowałam na tym podjeździe :P
    Coś czuję,że długo on zostanie u mnie, chyba że jakaś Pani zdąży mi go zabrać przed generalnym remontem tego odcinka ;)
    Nawet Pan robotnik na górze krzyczał do mnie "jedziesz szybciej tym rowerem niż te samochody"
    Nie wiedziałam,że aż tak szybko!
    W sumie nie mam na razie sobie równych na tym odcinku, bo było nie było sama sobie odebrałam i ponownie zdobyłam koronę (bo od dwóch lat ta korona i tak była moja :D), ale zwiększyłam przewagę nad kolejną kobietą ;)
    Nieświadoma jeszcze tej zdobyczy szybkim susem zjeżdżam w dół w kierunku Rożnowa.
    W Łososinie mnóstwo samolotów latało mi nad głową, jak one mnie kręcą, szok! :O
    Ucieszyłam się kiedy skręciłam już na Rożnów, bo pokonałam trasę największego ruchu!
    No i tu jest pięknie^^

    Jadę dalej.
    Im dłużej kręcę, tym nogi zdają mnie się bardziej słuchać, jakoś tak lepiej mi się jedzie.

    W Gródku chwila na podziwianie iście wakacyjnej sielanki i pora wracać do domu, bo coraz bliżej do południa. 
    Został mi jeszcze jeden najdłuższy podjazd pod Sienną, ale "gładko" poszło, bo słońce zaszło :P
    "Gładko", bo nie ciężko, ale wertepy takie że ja pierdziu!
    Robią tą drogę tam już któryś miesiąc z kolei, masakra!
    Po wdrapaniu się na samą górę, zostało mi zjechać z Dąbrowej i nie dać się zabić na odcinku od Wiśniowskiego do Chełmca.
    Challange accepted!
    Od Wielogłów do Zabełckiej Góry ruch jakiś taki większy i ta koparka, która chciała, ale jednak nie mogła szybko, biedna... :(
    Na szczęście przy rondzie trafiłam na uprzejmego kierowcę i nawet nie zdążyłam się wypiąć z butów, a już robiłam kółeczko i "bezpieczna" śmigałam drogą rowerową do Chełmca. 
    Tu zaś miałam odrobinę szczęścia, bo na mojej połowie drogi nie było korka i szybkim pędem, (takim prawie do skończenia się po tych kilometrach i w tym upale), dotarłam pod światła, zwiastujące spokojniejszą jazdę przez ostatnie 10 kilometrów do domu.
    Spokój był, ale i coraz większy upał :P
    Jak dobrze,że uwinęłam się przed południem i kiedy już na prawdę grzało, ja leżałam sobie z nogami w górze w chłodnym pokoju, zbierając siły na dalszą część pracowitego dnia :P
    Ave ja! :D


    • Dystans 45.50km
    • Czas 02:05
    • SpeedAVG 21.84km/h
    • SpeedMaxxx 84.20km/h
    • Kalorie 948kcal
    • Podjazdy 760m
    • Sprzęt Bianchi Via Nirone 7 Dama

    Urwałam z przodu przerzutkę!

    Wtorek, 31 lipca 2018 · dodano: 31.07.2018 | Komentarze 2

    Miało być tak pięknie... :P
    Wcześnie się dzisiaj obudziłam (jakiś dziwny sen mnie obudził), do tego byłam rano strasznie głodna, więc postanowiłam nie leżeć bezczynnie w łóżku tylko ogień na śniadanie i będę miała taaakiii długi dzień przed pracą :P
    Taaaa  :P
    Wstałam,zjadłam, obczaiłam prognozę pogody (bo coś nie wyraźnie było na niebie) i już byłam gotowa na włóczenie się po wsi.
    Niby spoko 8 rano, a ja już na rowerze, tylko udało mi się 100 m od domu, urwać przerzutkę z przodu.
    Znaczy linka mi strzeliła... I to na najlżejszym blacie, lol!
    Już miałam zawracać póki jestem tak blisko domu, no ale co ja ze sobą będę robić w tak długim,wolnym czasie?!
    Jadę dalej, ale muszę sobie kombinować podjazdy non stop, bo po prostym nie da się jechać!
    Już w Gostwicy skręcam na Krzaki i ciągnę do góry na tej urwanej przerzutce :P

    Tak mi trochę morale opadły, ale skoro tak mi się zdarzyło :)
    Dalej pcham się na Mokrą Wieś i Łukowicę.
    Wszędzie byle jak najwięcej pod górę, bo nie chce mi się myrdać nogami na darmo!
    W Łukowicy skręcam na Roztokę i ciesząc się,że mam "coś" depnąć pod nogą jadę aż do Starej Wsi.
    LoL to miała być szybka wycieczka,a w tym tempie, to nawet do obiadu nie wrócę do domu :D
    Robiem co mogem!
    Musiałam śmiesznie wyglądać, machając tak w kręciołku nogami :P
    Z Siekierczyny dojechałam do Rogów i stamtąd zaś się wspinając dotarłam na Osowie, skąd "na luzie" stoczyłam się z powrotem do Gostwicy.
    Umordowałam się więcej niż jeżdżąc na twardych przełożeniach, a rower? Rower do serwisu!  


    • Dystans 55.31km
    • Czas 02:05
    • SpeedAVG 26.55km/h
    • SpeedMaxxx 55.10km/h
    • Kalorie 1016kcal
    • Podjazdy 436m
    • Sprzęt Bianchi Via Nirone 7 Dama

    Na dobry początek tygodnia ;)

    Poniedziałek, 30 lipca 2018 · dodano: 31.07.2018 | Komentarze 4

    Weekend po raz ostatni (na najbliższe półtora miesiąca) przeleciał mi pod znakiem wesela,znowu!
    Już mi się odechciało tych wesel! :D
    Człowiek taki uwiązany,że o matko bosko!
    Niby olaliśmy poprawiny i niedziela była wolna, ale szkoda mi się było włóczyć na rowerze, kiedy Chopusia miałam w domu, a później i reszta rodzeństwa się pozjeżdżała <3
    Woleliśmy jedną wielką ekipą wybrać się i trochę posmażyć nad Jeziorem Rożnowskim, ooooo tak skwarki! :D
    W poniedziałek tak bardzo mi się chciało na rower,że ojeju :D 
    Wyspałam się i to porządnie fes!
    Prawie 12 h snu, wyrównało jego weekendowe braki. 
    Szkoda mi czasu w weekend na sen ;)
    Pełna siły i z masą energii wyruszyłam na podbój sądeckich szos :D

    O jak moją formę i weekendowe pijaństwo szybko zweryfikowały pierwsze lepsze hopki :P
    Piłaś, nie jedź bym rzekła :D 
    Nie dość,że upał, duszno jak fiks (uwielbiam lato i upały, ale nie aż takie :P), to jeszcze wody w bidonie brakło jakoś nawet nie w połowie drogi, lol :P

    Stwierdziłam,że i tak mi się nigdzie nie śpieszy :D
    Więcej siedziałam jak jechałam, ale kto mi zabroni, trener? :P
    No więc właśnie, dlatego go nie mam! :D
    W drodze na Piwniczną milion robót drogowych i non stop jakieś zatrzymanie ruchu, a ja potrzebuję prędkości, bo skwaaar!
    Po dojechaniu do źródełka w Piwnicznej i dopompowaniu bidona, zawróciłam i czym prędzej pedałowałam do domu, bo chciałam zdążyć przed południem wrócić...
    Prawie się udało, prawie :D 


    • Dystans 70.26km
    • Czas 02:43
    • SpeedAVG 25.86km/h
    • SpeedMaxxx 65.20km/h
    • Kalorie 1199kcal
    • Podjazdy 450m
    • Sprzęt Bianchi Via Nirone 7 Dama

    Koła mi się wolno obracają!

    Czwartek, 26 lipca 2018 · dodano: 27.07.2018 | Komentarze 0

    Jak w tytule! 
    Myślałam rano,że się normalnie spóźnię do pracy, rowerem!
    Jakoś tak mi się wolno jechało...
    I to nie,że ja nie mam siły,helloł!
    Tylko koła nie mają siły się szybko obracać :P
    Doturlałam się jakoś na czas w tej duchocie i parności do pracy, a po pracy skoczyłam do (tym razem) Bikershopu po nowe "kopyta do pedałów", czytaj nowe bloki do shimanowskich butów, bo stare, zwłaszcza lewy, już się nawet nie wpinał :P
    Szybko i sprawnie chłopaki wymienili co trzeba i ja pełna obawy,czy aby się zdążę wypiąć w razie W, pojechałam do domu.
    O jak się mi fajnie jechało, mając pewność,że nic mi z pedałów nie wyskoczy :)
    To twarde wpięcie w pedał robi robotę, a moje "doświadczenie" z blokami daje poczucie ja wiem?
    Pewności manewru blokami? :P
    Z tej radości mimo wiatru w twarz i ciągle wolno obracających się kół postanowiłam do domu wracać (jakby to Chopuś powiedział) przez pół województwa, czytaj przez Łącko :P
    Źle mi się jechało, no ale dałam sobie radę!
    A jaka ja głodna do domu wróciłam!!!
    Dzięki Bogu,że mnie nie zbombiło! :D

    • Dystans 72.51km
    • Czas 02:48
    • SpeedAVG 25.90km/h
    • SpeedMaxxx 63.70km/h
    • Kalorie 1428kcal
    • Podjazdy 786m
    • Sprzęt Bianchi Via Nirone 7 Dama

    Świetna przejażdżka :D

    Wtorek, 24 lipca 2018 · dodano: 25.07.2018 | Komentarze 3

    Szkoda,że w zeszłym tygodniu pogoda była jaka była, bo tyle lata nam uciekło :O
    Z drugiej jednak strony po czymś takim człowiek bardziej docenia pogodne niebo!
    Z okazji pierwszej zmiany, mimo chwilowego zawahania, do pracy wybrałam się rowerem.
    Nogi wcale mnie nie chciały zawieźć do klubu, a głowa ani tyle :D

    Po pracy jak zwykle błądziłam po połowie małopolski, ale było mi tak świetnie!
    Nie chciałam zginąć na Marcinkowickiej pod kołami jakiegoś pchającego się w korku samochodowego szaleńca, więc wybrałam się do domu górą.
    Górą znaczy przez Marcinkowice :P
    Mniejszy ruch, nie najgorsza droga, chociaż jadę ciągle lekko pod górę,ale to pod górę fajne jest!
    W Pisarzowej podjeżdżając jeden ze stromszych podjazdów na tej trasie,nagle mnie ktoś woła:
    "Hej, poznajesz mnie?" Patrzę i nie poznaję :O Patrzę drugi raz, przystaję i poznaję!
    To Aneta, którą poznałam w zeszłym roku w drodze do Częstochowy, na pielgrzymce rowerowej.
    Razem budziłyśmy się nad ranem o 3 tylko i aż po to żeby zdążyć na 6 na odsłonięcie obrazu, fajne to było!
    Pogadałyśmy sobie chwilę i wiem,że tak jak i ja ona też w tym roku nie wybiera się na tą pielgrzymkę.
    Jej się nie chcę, bo tyle co wróciła z nad morza, po którego wybrzeżu jeździła rowerem, ja idę na wesele, więc nie ma kiedy jechać :P
    Kiedy skończyłyśmy, z powrotem wróciłam na podjazd i w Mordarce nawróciłam w kierunku domu.

    Mimo wiatru tak świetnie mi się jechało,że postanowiłam podjechać całą Kaninę i Wysokie i przez Chełmiec wracać do domu, tylko już nie pchać się w korki :P
    Miejscami zjazd był na tyle niebezpieczny, bo bujało mną jak chorągiewką,że po raz enty powiedziałam sobie w duchu,że już wolę podjazdy, im wyższe tym się nimi bardziej cieszę.
    Zjazdów się boje i już!

    Fajnie było na prawdę, niech tak będzie do października <3

    • Dystans 22.23km
    • Czas 01:31
    • SpeedAVG 14.66km/h
    • SpeedMaxxx 84.60km/h
    • Kalorie 955kcal
    • Podjazdy 1102m
    • Sprzęt Giant Brass 2

    Z Chopusiem do Klasztoru :D

    Poniedziałek, 23 lipca 2018 · dodano: 24.07.2018 | Komentarze 3

    Weekend przeleciał mi pod znakiem wspaniałego wesela <3
    Nie obyło się bez podróży, bo wesele było hen hen prawie przy ukraińskiej granicy, ale to była podróż samochodowa.
    Podobno podróże kształcą, a jak! :P

    Po powrocie korzystając z faktu,że i ja i Chopuś mieliśmy wolny poniedziałek, a pogoda była cudna, postanowiliśmy spalić trochę tego alkoholu (taaa bo uwierzę,że "sportowcy nie piją :P) i wybraliśmy się do Szczawnicy, do Czerwonego Klasztoru.

    Fajna ta trasa. Typowo pod rower górski. Nie za duży ruch na ścieżce. Byłam tam chyba drugi raz w życiu.
    Pięknie! :P
    Tylko ten Dunajec jeszcze taki paskudny...


    • Dystans 70.05km
    • Czas 02:24
    • SpeedAVG 29.19km/h
    • SpeedMaxxx 72.70km/h
    • Kalorie 1384kcal
    • Podjazdy 566m
    • Sprzęt Bianchi Via Nirone 7 Dama

    Już myślałam,że Słońce umarło!

    Piątek, 20 lipca 2018 · dodano: 20.07.2018 | Komentarze 2

    Ale się nam rozpadało w tym tygodniu!
    Jeszcze poniedziałek i wtorek były znośne (do teraz żałuję,że poniedziałkowy wolny czas straciłam na pucowanie roweru, zamiast na jeżdżenie na nim), ale od środy istny armagedon!
    Lało jak z cebra!
    Normalnie jakby tam u góry ktoś wiadrami wody nas polewał!
    Deszcz, bez końca deszcz! 

    Miejscami aż podtapiało...

    Smuteczek!
    Dzisiaj obiecywali,że będzie słońce...
    O jak ja się zawiodłam kiedy rano otworzyłam oczy, a tu dalej co?
    Deszcz!
    Wkurzyłam się!
    Ale wiem,że tyle ino mogłam.
    Na pogodę nie ma mocnych.
    Tak było o 8 rano.
    Koło 11 ku mojemu zadowoleniu można było zebrać się na rower!
    Jeju jak mi się micha cieszyła :D
    Uwielbiam jeździć na rowerze i bez niego taka żem jakaś nie swoja!
    Nie wiem czy to już nałóg, ale cóż... :P
    Udało mi się dzisiaj zdobyć Piwniczną, od której deszcz odgonił mnie we wtorek :P
    Początkiem trasy miałam tak drętwe nogi,że pomyślałam,lol daleko to ja nie zajadę dzisiaj :P 
    Udało mi się jednak wykręcić całkiem sporo kilometrów, w całkiem przyzwoitym czasie :D
    Uważam więc,że takie przymusowe wolne od roweru czasami wychodzi na dobre!



    • Dystans 50.68km
    • Czas 01:51
    • SpeedAVG 27.39km/h
    • SpeedMaxxx 62.00km/h
    • Kalorie 1079kcal
    • Podjazdy 520m
    • Sprzęt Bianchi Via Nirone 7 Dama

    Uciekając przed deszczem... :P

    Wtorek, 17 lipca 2018 · dodano: 17.07.2018 | Komentarze 0

    Po sobotnim wyścigu nie ma już śladu :P
    Nie rozjeżdżałam, bo nie było kiedy :)
    W sumie mogłam wczoraj, tylko mi się wczoraj nie chciało, za długo spałam :)
    Regeneracja też ważna sprawa, nie? :)

    Dzisiaj kiedy przebudziłam się koło 2 w nocy i słyszałam przez otwarte okno jak deszcz bębni o parapet, pomyślałam, lol chyba mam spokój z rowerem przez najbliższe kilka dni!
    Nic z tego! 
    Do rana w miarę się wypogodziło i jak tylko skończyłam sprzątać w domu po śniadaniu, tak od razu wskoczyłam na rower :)
    Plan był prosty: szybko, płasko i o suchym kole dotrzeć do Piwnicznej i takim samym sposobem z niej wrócić :P
    Dobrze zaplanować, a już na moście w Starym Sączu zawracałam, spierdzielając przed deszczem! :)
    Odbiłam na Chełmiec, bo tam słońce świeciło i postanowiłam, że wolniej bo wolniej, ale powspinam się do Trzetrzewiny, a potem w razie ewentualnego deszczu szybko zjadę do domu :P
    Jak pomyślałam tak zrobiłam.
    Nawet mi ten podjazd szedł, narzekać nie mogę.
    Przy drogowskazie na Podrzecze skręciłam i szybkim tempem zjechałam aż na Strzyganiec pod kościół.

    Ładnie tam patrząc z góry nie? :)
    Mając jeszcze chwilę, postanowiłam wracać do domu przez Stary Sącz, bo teraz widać było tam słońce i zaś mnie zwiodło, bo mnie od samego mostu do domu ciągle deszcz kropił!
    Ale nie lało, udało mi się!

    Deszczu ić sobie już stont!


    • Dystans 54.00km
    • Czas 02:17
    • SpeedAVG 23.65km/h
    • SpeedMaxxx 64.40km/h
    • Kalorie 1080kcal
    • Podjazdy 1450m
    • Sprzęt Bianchi Via Nirone 7 Dama

    Tatra Road Race...Lepsze niż wszystko inne!

    Sobota, 14 lipca 2018 · dodano: 17.07.2018 | Komentarze 4

    Nie spodziewałam się,że wezmę udział w tegorocznej edycji tego wyścigu.
    Wyścigu nie na darmo nazwanego "najcięższym, amatorskim wyścigiem kolarskim w Polsce".

    Na wyścig zapisałam się już w marcu, licząc na to,że moja psychiczna blokada szybkich zjazdów mi odpuści.
    Nie było kolorowo. W sumie dalej nie jest .
    Ludzie!
    Ja szybciej stoję jak zjeżdżam!
    Zrozumie to tylko ten kto szukał swojej "jedynki" na asfalcie,zjeżdżając z Gliczarowa...

    Decyzja,że jadę zapadła 2 tygodnie temu.
    W sumie, to Damian mi pomógł w jej podjęciu :P
    Dzięki Chopuś Ja za ambitnie do tego wyścigu podchodziłam, a to mi w niczym nie pomagało, wręcz utrudniało!

    Próba nie strzelba.
    Wygrać nie muszę, za to spróbować się ze wszystkimi zjazdami na trasie tego wyścigu jest wielką okazją do pokonania w sumie samej siebie!
    Co za paradoks nie?
    Większość z Was przyjechała pewnie do Zakopanego, obawiając się tych ciężkich, wręcz miejscami pionowych podjazdów, ja przyjechałam ze strachem zjeżdżania.

    Przygotować się w 2 tygodnie do takiego wyścigu się nie da.
    Jadę więc na farta, byle nie zgubić drugiej jedynki :D
    We czwartek przed sobotnim startem udało nam się wyrwać na odcinek trasy,żeby sprawdzić jak bardzo jestem w tyle z formą i na którym kilometrze trasy umrę. 
    No... :D

    Na wyścig ten jechałam po raz 3, więc logistycznie byłam na wszystko przygotowana :P
    Wiedziałam kiedy pobudka. Wiedziałam jak długo jeść śniadanie i kiedy najpóźniej wyjechać z domu,żeby Zakopianka nie pozbawiła mnie możliwości startu.
    Wszystko na spokojnie.
    Nie czułam żadnego stresu,na pewno nie denerwowałam się tak jak za pierwszym razem :)
    W sumie mówią,że pierwszy zawsze najgorszy! :D
    Stres mnie nie dotyczył, aż do momentu kiedy gdzieś pod Nowym Targiem przypomnieli mi w prognozie o pogodzie.
    Miało lać, intensywnie lać!
    Oni mówili, ja zaczęłam sobie wyobrażać zjazd z Butorowego w tej wodzie, lol :O
    No,ale teraz już nie zawrócimy helloł!
    Dzięki wczesnemu wyjazdowi z domu, nawet korki na remontowanej Zakopiance nie zdążyły wyprowadzić mnie z równowagi :P

    Po przyjeździe na miejsce od razu udałam się do biura zawodów po pakiet startowy i po może jakieś słowo otuchy przed starem :)
    Już na dolnej części wejścia na teren Hotelu Mercure minęłam się z chłopakami z sądeckiej grupy MORE,swojsko :)
    Chwila bajerki i już jestem w karczmie.
    Kolarzy u góry mniej, niż samochodów na parkingu.

    Nie narzekam,bo dzięki temu szybko i sprawnie otrzymuję swój numerek startowy i słowo otuchy od Kingi, która nalega żebym się nie bała tych zjazdów, bo nie ma czego...
    Taaa :P

    Odbierając resztę pakietu, kuszę się na okazyjny tatuaż, który mówi wszystko o wyścigu i teraz o moich łydkach :D

    Ciekawe czy jest zmywalny? :P

    Wychodząc z biura, spotkałam kolejnych sądeckich kolarzy,oni są tu pierwszy raz, jeszcze nic nie wiedzą,lol :P
    Zaś chwilę pogadaliśmy i życząc sobie wzajemnego powodzenia, rozeszliśmy się w swoje strony. 
    Po powrocie do samochodu, miałam jeszcze chwilę na nic nie robienie i dopiero przed 11 zaczęłam się przebierać i składać rower.
    Przy okazji zamieniłam parę zdań z Panem startującym na dystansie PRO.
    Faktycznie wyglądał jak PROs :)
    Trzymam kciuki za ukończenie zawodów, bo Pan opowiedział,że tydzień wcześniej się poprzewracał na rowerze i taki nie do końca na wyścig jeszcze.

    Kiedy on odjechał na start i ja już byłam gotowa na rozgrzewkę :P
    Zastanawiałam się tylko czy mogę ruszać, bo przecież za chwilę ruszają PROsy :P
    Jadę, jak wystartują to się im po prostu usunę z drogi.
    Jadę w dół i do góry i tam i nazad i nagle słyszę syreny policyjne, znaczy długi dystans poszedł w ruch!

    Powodzenia!

    Ruszam po raz ostatni w górę i zjeżdżając w dół skręcam w kierunku miejsca startu wyścigu.
    Czuję,że muszę jeszcze raz skorzystać z toalety, coby pod górę nie ciągnąć pełnego pęcherza (jeden, duży bidon z wodą wystarczy :P) i teraz bądź człowieku mądry i jakkolwiek przepchaj się do TOI TOIa.
    Tyyyleeee ludzi, którzy jakoś muszą się pomieścić w IV, ostatnim sektorze, matko :O
    Zostawiam rower, na samym początku, pod pierwszym lepszym namiotem i z buta między tymi wszystkimi kolarzami i ich maszynami próbuję bez szwanku (dla maszyn :P) dojść do celu.
    W tym miejscu przepraszam wszystkich, którym zakłóciłam mentalne skupienie przed startem :P
    Po dotarciu do karczmy, szybka akcja i wracam z powrotem, bo za chwilę sama wyląduję w ostatnim sektorze.

    Dzięki startom w latach ubiegłych i zajmowanych całkiem dobrych jak nie bardzo dobrych lokat, no i przede wszystkim ze względu na płeć mam prawo do startu z sektora I i nie zawaham się tego wykorzystać :P
    Wbijam więc w odpowiednie miejsce, Kinga odhacza moje nazwisko na liście startowej i już jestem gotowa :P
    Patrzę do przodu.
    Widzę i Asię i Martę i tą dziewczynę w pomarańczowym kasku z którą w zeszłym roku tasowałyśmy się na trasie :P
    Proszę chłopaka obok mnie czy by mi nie potrzymał roweru na chwilę i idę na dwa słowa do dziewczyn.
    Dosłownie dwa, bo już muszę wracać na swoje miejsce,zaraz start.

    Odpalam aplikację trzy,dwa, jeden.... i ogień!
    Skupienie, które mnie opanowało najlepiej widać na filmiku, który nagrywał Damian.
    Nawet nie wiedziałam,że potrafię być taka poważna :D
    Nie chciałabym żeby wyścig zakończył się na jakiejś głupiej kraksie przy samym starcie.
    Na szczęście wszyscy  w moim najbliższym otoczeniu mało nerwowi, więc obyło się bez przygód w tej fazie wyścigu.
    Jechałam swoje, nie siepałam się.
    Wiedziałam,że za chwilę mogę stracić oddech przy dłuuugim i stromym podjeździe na Butorowy :P
    Nie chciałabym tego!
    Podjazd nie okazał się w tym roku jakiś straszny. Nie brakowało mi powietrza.
    Nawet poprowadziłam spokojny dialog z Michałem, z którym "umówiliśmy" się w sierpniu na Rajd wokół Tatr.

    Foto Wiktor Bubniak

    Część zawodników została z tyłu. Część mnie wyprzedziła tylko po to żebym za chwilę to ja ich zaś minęła. 
    Większa grupa poszła w górę jak strzała!
    Aż się zaczęłam oglądać czy aby nie zostałam jako jedna z ostatnich podjeżdżających ten podjazd :P
    Nie mogło się jednak tak zdarzyć,żeby na tak krótkim odcinku wyprzedziło mnie ponad 500 osób, no way! :P 
    Po wystyrmaniu się na górę, pierwszy,może nie stromy zjazd, ale zjazd z miejscami zniszczoną nawierzchnią.
    Moja psychologiczna blokada zjazdów, polega na tym,że w momencie kiedy rower wpada w nierówny teren i zaczyna go siepać, ja automatycznie staram się wyhamować praktycznie do zera...
    Oooo tak pamiętam dobrze jak mi zatrzęsło rowerem na Gliczarowie...
    Zjeżdżam więc jak drewno i z zazdrością patrzę na tych wszystkich kolarzy, którzy pewnie nawet przez sekundę nie przytrzymali klamki hamulca na tym odcinku.
    Jeszcze w tamtym roku zjeżdżając w tym miejscu, też nie hamowałam.
    Wydawało mi się że jestem nieśmiertelna na zjazdach, a w nosie!

    Jedziemy dalej kierując się w stronę Czerwiennego.
    Dobrze mi się jedzie, nawet bardzo.
    Gdyby nie ten wiatr, co mi nie chciał pozwolić dospawać się do jakiejkolwiek grupy co by mi się lepiej jechało, nooooo.
    Cóż chwilę powalczyłam, w końcu udało mi się i gdzieś tam zaczęłam plątać się między innymi uczestnikami :)
    Następnym większym podjazdem miała być Bachledówka, ale to za dłuższą chwilę.
    Na razie wozimy się fajnymi drogami, na prawdę.
    Gładkie, lekko wąskie dróżki, ekstra!
    Żeby nie było, one były fajne bo nie dziurawe, więc mnie nie stresowały, ale wcale nie były łatwe, bo to był ciągle podjazd :P
    Zaraz przed Bachledówką zamieniłam parę słów z dziewczyną, która już na Butorowym rzuciła mi się w oczy.
    Jadę ten wyścig 3 rok z rzędu i jeszcze jej tu nie widziałam, a uwierzcie mi, że mimo iż z roku na rok damska frekwencja na tym wyścigu wzrasta, ciągle jest nas, Pań na tyle mało,że jestem w stanie powiedzieć która jedzie pierwszy raz, a z którą już się na tych podjazdach ścigałam :P
    Blondynka z Mazowsza, szybko nakreśliła mi, że ona w rok jak zrobi 400 m up na rowerze to jest dobrze, a tu jej "kazali" za jednym zamachem 1500 wykręcić :P
    Dawaj, dawaj dziołcha, to dopiero początek! :)
    Z tego co się dowiedziałam, noga podaje.
    W maju wygrała krynickie "Majka Days", czyli dobra jest! :D
    Na Bachledówce cisłyśmy PRAWIE równo,bo to przecież "lekki podjazd", później mi gdzieś znikła z pola widzenia, żeby na dalszym odcinku trasy pojawiać się znowu.

    Foto Wiktor Bubniak

    Na szczycie podjazdu zlokalizowany był bufet na którym przez przypadek zamieniłam swój bidon z wodą na bidon z izotonikiem.
    Przez pierwsze 3 sekundy byłam oburzona tym faktem, bo wiedziałam że mój brzuch zostanie zamulony do końca wyścigu i wcale nie będzie mi się przyjemnie jechało.
    Później jednak im dłużej jechałam tym bardziej cieszyłam się,że w bidonie mam coś więcej jak wodę :P 

    Nie pamiętam gdzie zaczął padać deszcz, ale gdzieś właśnie w tym miejscu i wcale mi się to nie podobało.

    Foto Aleksandra Socha
    Chociaż wcale po mnie tego nie widać :P

    Tradycja tego wyścigu została jednak zachowana :P
    W momencie koła traciły przyczepność i zaczęła mi się panika na myśl o kolejnych czekających mnie zjazdach.
    Nie dość,że padało, to jeszcze pierońsko wiało.
    To nie był halny, bo nie był ciepły i suchy. To był jakiś inny diabeł :P
    Walczę więc z mokrym asfaltem i porywistym wiatrem.
    Dużo Was mnie tu wyprzedziło, a ja po raz kolejny z zazdrością patrzyłam jak śmigacie w dół bez hamulców, wow!
    Aż mnie jedynka zabolała! :D
    Nie padało na szczęście długo, więc i koła szybko wyschły, super!

    Jedziemy teraz do Zębu.
    Dzieciaczki kibicują, piątki przybijają.
    Starsze Panie nie są w tym gorsze,tylko mniej spontaniczne :P
    Milusio :)
    Dojeżdżamy do kolejnego ostrzejszego podjazdu, nazwanego dla dosłodzenia mojego bidona "Słodyczkami".
    Cud, miód i bederzygoł... :P
    W zeszłym roku o jak ja tu cierpiałam z powodu skurczów, shit!
    Dzisiaj dzięki Bogu obyło się bez takich atrakcji, ale nie powiem łydka zapiekła!
    Po wyjechaniu na szczyt, w miarę przyjemny odcinek do zjazdu.
    To Zoki,które w tym roku tylko zjeżdżaliśmy.

    Patrząc na mój strach już chyba wolę jak mnie łydka piecze!

    Po bezpiecznym zjeździe czeka nas przed ostatni podjazd, ale jaki podjazd!
    Prowadził na niego ostry skręt, strzelam z 90 stopni, a przed skrętem milion wykrzykników, które dla mnie brzmiały zwolnij albo najlepiej zejdź z roweru! :D
    Ja zwolniłam i się w zakręcie zmieściłam.
    Kolega za mną nie miał tyle szczęścia.
    Tylko słyszałam zamiatane kamyczki spod jego tyłka.
    Ała!

    Zaczynamy wspinaczkę pod Ostrysz!
    Premia górska od Red Bulla.
    Matko!
    Te skrzydła, to on mógł dodać na samym dole.
    To na ten podjazd hasło Hard As Hell, wpasowało się idealnie!
    Ściana, pionowa ściana...płaczu :D
    To tu faceci, FACECI schodzili z roweru!
    Kiedy ich mijałam,za plecami słyszałam charakterystyczny stukot bloków z kolarskich butów.
    Panowie come on!
    To tylko 283827437824% nachylenia, nie bądźcie miękcy i nie prowokujcie mnie, ja z roweru nie zejdę!
    Teraz jechałam głową, nogi jechać nie chciały.
    Na kierownicy macałam klamki, łudząc się,że znajdę jeszcze przynajmniej jedną możliwość zrzucenia na lżejszą przerzutkę.
    Na darmo!
    Z pobocza kibicujący, starszy Pan dodawał mi otuchy wołając "nie odpuszczaj, dopiero parę kobiet przejechało!", no i? :D
    Na asfalcie zobaczyłam napis: WRZUĆ NA BLAT!
    Bardzo śmieszne! :D
    Na szczycie drogi (do nieba) zobaczyłam mnóstwo ludzi podających kubeczki, tudzież puszki z red bullem, nie biorę.
    W bidonie mam nadal słodki izotonik.

    Foto Aleksandra Socha

    Zaczynamy prostą, taką lekko w górę.
    Patrzę na kierownicę kolegi obok. Jest Garmin. Pytam więc ile mamy do końca. Zostało koło 10 może 12 kilometrów...

    Jedziemy na Dzianisz.
    Gorzej niż było już nie będzie.
    Słońce wyszło, może się uda,że więcej nas nie zleje.
    Nie czułam dużego zmęczenia, ale kiedy dojechałam do ostatniego (nie licząc tego do mety) podjazdu dnia dzisiejszego, poczułam,że kończy mi się paliwo w mięśniach iiiii że zaraz może być powtórka z zeszłego roku.
    Na horyzoncie widzę "moją warszawską  znajomą", chyba już by chciała żeby te sztajfy się skończyły.
    Ja też tego chcę, nie chcę skurczów.
    Dociskam więc mocniej w pedały i wyprzedzam ją i kilka innych osób.
    Kiedy znalazłam się na szczycie górki w głowie miałam często powtarzająca mi się dzisiaj myśl:
    Co z tego,że ja ich wyprzedziłam pod górę, jak oni zaraz zostawią mnie z tyłu na zjeździe?
    Smuteczek po raz pierwszy :(
    Tyle co myśl przeszła przez głowę i już te białe włosy warszawskiej dziewczyny pruły jak strzała w dół.
    Cóż...

    Zostało mi tylko zjechać tą przesławną Salamandrę na tyle bezpiecznie,żeby w końcówce imprezy nie głaskać się z asfaltem.
    Kto umi i się nie boi ( a kilku którzy przejechali obok mnie z prędkością światła, na pewno się nie bała), niech śmiga.
    Podobno do odważnych świat należy...

    O jak mi ulżyło kiedy zobaczyłam w dole strażaków pokazujących skręt w lewo kierujący do mety!!!
    Jeszcze tylko bezpiecznie przejechać przez najbardziej nieprzewidywalny odcinek trasy (bo najbardziej ruchliwy) i rura do mety.
    Nie wiedziałam,że mam jeszcze tyle siły na taki szybki sprint w dół!
    Szczerze powiedziawszy miałam nadzieję,że dogonię warszawską blondynkę, ale widząc jaka petarda poszła z Salamandry wiedziałam,że to się raczej na pewno nie wydarzy :D
    Na moje szczęście policja zablokowała totalnie ruch na przeciwnym pasie, a na moim nie było ani pół samochodu, więc w sumie bez większego stresu mogłam przejechać ostatnią prostą przed skrętem na metę.
    Pamiętam jak dwa lata temu na tej prostej musiałam poczekać aż kierowca z białego BMW X3, łaskawie zsunie się z mojego wyścigowego toru jazdy!
    Tym razem poszło łatwiej. 
    Ostatnia zmarszczka prowadząca do mety i słyszę "dajesz Iżona!", to Damian na posterunku! :P

    Cel osiągnięty! Nie zabiłam się! :D
    A w nagrodę dostałam to:

    Pamiątka do końca życia!
    Może kogoś to nie kręci, ale ja się cieszę z takich "pierdołek" ;)

    Po chwilowym dojściu do siebie, chciałam sprawdzić, które miejsce zajęłam,bo jestem pewna, że jedne z ostatnich.
    Nic z tego.
    SMS od TIMEDO szedł przez Hamerykę i trzeba było się uzbroić w cierpliwość.
    Wcześniej niż SMSem,udało mi się zaspokoić moją ciekawość na jednym z namiotowych stanowisk.
    Wklepuję swój numer startowy i wyskakuje mi wynik,zacny wynik!
    Czas: 2:17:26 nie najgorszy! Lepszy od zeszłorocznego o 2 minuty!
    Miejsca gorsze,a le satysfakcja większa :P
    OPEN (czyli wszystkie Kobiety i Mężczyźni startujący na moim dystansie Hard) 226 co na 543 osoby daje mi wynik w środku stawki, a nie jak byłam przekonana na końcu.
    WOW!
    OPEN K (czyli wszystkie odważne Kobiety na moim dystansie) 8 na 66 superwomen, ekstra!
    I ostatnia kategoria wiekowa K2, (czyli Panie jadące mój dystans do lat 30) 6/30 lepiej niż świetnie!
    Zastanawiam się, jakby wyglądał wynik kiedy bym na pełnym gazie pokonywała wszystkie zjazdy bez obawy utraty zęba...?
    Nie wiem. Wiem że zrobiłam tyle ile mogłam na tą chwilę.
    Chociaż gdyby nie strach, pojechałabym pewnie szybciej, bo mogłam. Miałam na to siły, tylko się po prostu bałam!
    Nie ma co gdybać,bo gdyby babcia miała wąsy....
    Miało mnie nie być na tym wyścigu, a byłam i jestem zadowolona :)

    Mając takiego kibica na mecie, mogę jechać jeszcze parę razy taką trasę
    Kiedy pogadałam ze znajomymi, którzy też już ukończyli wyścig, postanowiłam się w końcu przebrać i coś zjeść, bo mi burczało w brzuchu, znaczy emocje opadły!
    Do tego zaczęła się ulewa, a więc podwójnie cieszyłam się z ukończenia wyścigu!
    Poszliśmy do samochodu, a kiedy się ogarnęłam zaczęłam szukać po wyścigowego makaronu.
    Dosłownie szukać :D 
    Przez dwa ostatnie lata posiłek wydawany był w karczmie/biurze zawodów, tym razem jedzenia tam nie było!
    Zaś smuteczek!

    Niby słyszałam, jak przez mikrofon ktoś wspominał o tym gdzie ten makaron jest, ale nie słuchałam :P
    Macie tak czasem nie? :D
    W końcu Pani z karczmy pokierowała mnie do Hotelu i już w sumie za tłumem i rowerami
    doszłam do jedzenia :P

    Ten makaron był pyszny!
    Mogłabym go jeść i jeść, bo moja natura makaroniorza nie ma ograniczenia :P 
    Jedynie mój żołądek ma pewien limit, którego przekroczenie nie zwiastuje nic dobrego :D
    Taka porcja i byłam happy ^^

    Kiedy pojadłam, wróciłam do naszego wozu technicznego.
    Postanowiliśmy,że zamiast czekać na dekorację zwycięzców i losowanie nagród, pojedziemy się zrelaksować na termach :P
    I tak mnie i moje ciągłe około rowerowe tematy Chłopuś bardzo cierpliwie znosił przez ostatnie dwa tygodnie, za co Ci Damian bardzo dziękuję Przez najbliższy miesiąc masz spokój! :P
    Później będzie TYLKO Rajd :D 
    Termy...to był strzał w dychę, tylko ludzie dziwnie patrzyli na moją łydkę... :D
    Cóż...

    Dzięki wszystkim za wspaniałą imprezę, z której po raz kolejny wywiozłam trochę nowego doświadczenia i mogłam spotkać starych,a poznać nowych, rowerowych znajomych :P
    Właśnie ta możliwość ciągnie mnie chyba najbardziej w takie imprezy :)
    Ta atmosfera, ta pozytywna energia i ludzie, którzy cieszą się tym samym co ja :P

    Jak się nie zabiję w między czasie, to za rok też pewnie do Was przyjadę,pytanie z jakim nastawieniem i celem?
    Czy tylko zaś przejechać trasę i nie zgubić zęba, czy coś ugrać? :P
    Zobaczymy!

    Tymczasem będę o Was pamiętała cały rok,

    a z niektórymi z Was zobaczę się pewnie na wspominanym już wyżej Rajdzie wokół Tatr, także do zobaczenia! :P





    Counterliczniki.com