Info

avatar Ten blog rowerowy prowadzi Izona. Mam przejechane 53867.50 kilometrów w tym 1066.40 w terenie. Kręcę ze średnią 22.33 km/h i się wcale nie chwalę!
  • Czas na siodełku 100d 08h 39m
  • Więcej o mnie.

    Follow me on Strava 2020 button stats bikestats.pl 2019 button stats bikestats.pl 2018 button stats bikestats.pl 2017 button stats bikestats.pl 2016 button stats bikestats.pl 2015 button stats bikestats.pl 2014 button stats bikestats.pl 2013 button stats bikestats.pl 2012 button stats bikestats.pl 2011 button stats bikestats.pl 2010 button stats bikestats.pl

    Ja na instagramie

    Znalezione obrazy dla zapytania instagram

    Moje ziomeczki

    Wykres roczny

    Wykres roczny blog rowerowy Izona.bikestats.pl

    Z Archiwum X

    Wpisy archiwalne w kategorii

    Więcej jak 20, mniej niż 100km

    Dystans całkowity:40736.61 km (w terenie 699.20 km; 1.72%)
    Czas w ruchu:1804:30
    Średnia prędkość:22.53 km/h
    Maksymalna prędkość:165.80 km/h
    Suma podjazdów:237220 m
    Maks. tętno maksymalne:185 (93 %)
    Maks. tętno średnie:162 (82 %)
    Suma kalorii:958060 kcal
    Liczba aktywności:831
    Średnio na aktywność:49.02 km i 2h 10m
    Więcej statystyk
    • Dystans 27.50km
    • Czas 01:38
    • SpeedAVG 16.84km/h
    • SpeedMaxxx 35.30km/h
    • Kalorie 296kcal
    • Podjazdy 146m
    • Sprzęt Bianchi Via Nirone 7 Dama

    Pielgrzymka dzień III. Zrębice-Jasna Góra.

    Niedziela, 30 lipca 2017 · dodano: 02.08.2017 | Komentarze 2

    Źle mi się spało tej nocy.
    Chyba mi się czujnik wstawania włączył,żebym nie przespała godziny 3 i pobudki...
    Nawet się w sumie ucieszyłam, jak Aneta zapytała o 1:40 "czy to już wstajemy"?
    Padła jej komórka i nie wiedziała która godzina...
    Dałam jej swoją ładowarkę i uspokoiłam,że jeszcze chwilę śpimy ;)
    O ile "to coś" można nazwać snem ;)
    Miałam rację w piątek rano,że teoretycznie następną nocą w którą się wyśpię będzie ta w niedziele ;)
    Czekam na nią!
    Po ciemku, po omacku zaczęłam zbierać klamoty i powoli szykować się do startu ostatniego etapu pielgrzymki ;)
    Z jeszcze większym niedowierzaniem stwierdziłam,że zaś w klasie obok młodzież nie śpi, a rozmawia...
    Twardziele!
    Szkoła miała być szczelnie zamknięta, tak przynajmniej obiecywał Łukasz na wczorajszym apelu, a ja ot tak po prostu bez żadnych kluczy,otworzyłam sobie główne drzwi,żeby sprawdzić jaka temperatura o tej wczesnej porze nas przywita ;)
    Było ciepło i przyjemnie, ale znając inwersję temperatury przy wschodzącym słońcu, wolałam ubrać kurtkę, szkoda moich zębów :D

    Wystartowaliśmy w 7 osób jakoś po 3:40 i po ciemku jak ćmy szukaliśmy światła :D
    Świetnie się jechało!

    Cisza, spokój i ciemność, bomba!
    Nawet prąd jakoś tak głośniej po liniach energetycznych przepływał niż robi to w ciągu dnia :D

    Najpierw kierowaliśmy się za znakami na Częstochową, a potem każdy wiedział (ja też, pamiętałam!),że na drugim rondzie trzeba po raz ostatni skierować się w prawo na Częstochową, a potem zaraz zaś w prawo na Kusięta :D
    Nie zgubiliśmy się!
    Tu w mieście, ciepło można byłoby nawet kurtkę ściągnąć, ale na bocznych dróżkach i między lasami tragedia!
    Moje zęby i tak strzelały jak z procy!
    Zimno!
    Dzień coraz wyraźniejszy, ale nie na tyle,żeby przy znaku Częstochowa bez pomocy latarki zrobić grupowe zdjęcie,żeby wszystkich i wszystko było widać ;)


    Po minięciu fabryki jakichś tekstyliów i minięciu kolejnych świateł, coś mi świtało,że Albert dobrze zrobił skręcając w prawo, bo 2 lata temu właśnie gdzieś tam bez skrętu poniewieraliśmy się po jakichś chaszczach ;)
    Tak było i tym razem! Albert swoje my swoje...
    Ze względu na Biankę postanowiłam zawrócić i na wspomnianych światłach odbić w prawo, a nie jak reszta gramolić się po jakichś wertepach :)
    Koniec końców wszyscy spotkaliśmy się w jednym miejscu i razem podążaliśmy "polami elizejskimi" na szczyt Jasnej Góry ;)


    Kiedy już tam dotarliśmy, krótka modlitwa, zdjęcia....


    Iii szukamy miejsca na bezpieczne pozostawienie rowerów na czas mszy...
    Czasu mało, ale zdążyliśmy!
    Faktycznie, odsłonięcie obrazu, ma w sobie coś, co spowodowało u mnie gęsią skórkę :o
    Świetne przeżycie!
    Polecam każdemu! ;)

    Po mszy, mieliśmy mnóstwoooo czasu na jedzenie, zwiedzanie i dalszą integrację, bo autobus który miał nas odwieźć z powrotem do domu, miał ruszyć dopiero o 13.40...
    Omatko!

    Głodna byłam jak diabli, więc najpierw próbowałam skombinować jedzenie.
    Biedronka czynna dopiero od 9 (jest 7), a w domu pielgrzyma kolejka jak za komuny, więc jem suchego obwarzanka i czekam na moje bagaże, tam mam w plecaku bułki, serek i tymbarka ;)

    Kiedy już reszta śpiochów dotarła na Jasną Górę, poszliśmy na wspólne zdjęcie, a po powrocie na parking, zaczęłam zabezpieczać swój rower przed długą podróżą na przyczepce ;)

    Kiedy śniadanie było zjedzone,rower był już zapakowany, bagaże również rozpoczęliśmy zwiedzanie całego miejsca w którym przyjdzie nam jeszcze koczować kilka godzin.
    Jakaś wieża, jakiś obiad iiii tak piwo!
    Panowie zaprosili, Panom się nie odmawia ;)

    Całkiem ładnie ;)

    Pogadaliśmy, posiedzieliśmy iii czas do odjazdu przeleciał.
    Punkt 13.30 wystartowaliśmy z upalnej Jasnej Góry prosto do Trzetrzewiny.

    Gdyby nie kapeć złapany przez nasz drugi autobus podróż minęła bez większych przeszkód, mimo potwornego upału i mojego osobistego zmęczenia.

    Wesoło ;)
    Żeby było śmieszniej rower i bagaż miałam w autobusie ze złapanym kapciem...
    Więc po przyjeździe na miejsce czekało mnie dodatkowo oczekiwanie na moje skarby :P

    Jak widać nie tylko ja się rozdzieliłam ze swoimi rzeczami :P


    Szczęście,że różnica przyjazdu nas i drugiego autobusu nie wyniosła więcej jak 30 minut iii w końcu po 19 wróciłam do domu ;) 
    Fajnie było!!!

    • Dystans 65.30km
    • Czas 02:31
    • SpeedAVG 25.95km/h
    • SpeedMaxxx 69.10km/h
    • Kalorie 1304kcal
    • Podjazdy 708m
    • Sprzęt Bianchi Via Nirone 7 Dama

    Zimno jak w jesieni...

    Środa, 26 lipca 2017 · dodano: 27.07.2017 | Komentarze 0

    Z racji,że popołudnie miałam mieć zajęte, postanowiłam do pracy pojechać rowerem.
    Pomysł niezły,ale wykonanie ciut gorsze, bo rano omatkobosko zimno jak w jesieni!!!!

    Czy to normalne żeby 26 lipca zakładać zimowe rękawiczki na rower? :O
    Lato wstydź się!

    Po pracy niby troszkę przyjemniej, ale że tak powiem szału nie było, nie! 
    Wstąpiłam do bikeatelier dopompować powietrza do opon, bo niby moja pompka ma zakres dmuchania do 11 barów, ale od 6 już nawet nie pierdnie! 
    W sklepie mały ruch, więc obsłużyłam się sama, a kątem ucha zaklepałam sobie kilka pianek na ramę dla Bianki, boooo w piątek jedziem do Częstochowy!
    A czemu by nie? Coś dla ciała i dla ducha ;)

    Kiedy w kołach powietrza było tyle,że w sumie ja już "nie musiałam nic robić" (taaaaa!), a rower jechał, udałam się w ostatnio często odwiedzany przeze mnie kierunek na Limanową.
    Rdziostów, Marcinkowice i dalej te wszystkie Męciny i inne ;)
    Przed głównym wjazdem do Limanowej, odbijam standardowo w lewo i już wspinam się na Wysokie.
    Do Wysokiego oczywiście nie dojeżdżam, bo Raszówkami zjeżdżam do Przyszowej, a stamtąd do Naszacowic i do domu.

    PS: Z przykrością stwierdzam co dopatrzyłam, w Naszacowicach ludzie są już po żniwach i orają pola, co dla mnie jest równoznaczne z końcem lata :(((
    Lato nie daj się!

    • Dystans 62.00km
    • Czas 02:18
    • SpeedAVG 26.96km/h
    • SpeedMaxxx 72.00km/h
    • Kalorie 1298kcal
    • Podjazdy 725m
    • Sprzęt Bianchi Via Nirone 7 Dama

    Wolne popołudnie :)

    Poniedziałek, 24 lipca 2017 · dodano: 25.07.2017 | Komentarze 2

    Nie chciało mi się jechać do pracy rowerem.
    Jakaś taka wymemłana byłam po weekendzie... :P
    Nie chciało mi się wstawać, a co dopiero pedałować do klubu!

    Na rower ochota mnie naszła kiedy po obiedzie zaczęłam oglądać powtórkę "M jak miłość" :D
    Taaa chyba mi się miłość do roweru włączyła haha :p

    Pogoda była fajniutka, chociaż zanosiło się na jakiś grubszy deszcz.
    Na szczęście i tym razem mi się upiekło i nie muszę suszyć butów  ;)

    Pojechałam na trasę, którą miałam zrobić w sobotę.
    Rdziostów, Męcina i dalej w kierunku Limanowej.
    Jak zwykle do centrum Limanowej się nie pchałam, chwilę przed jest taki skręt, a po nim niezła sztajfa, po wyjechaniu której można wspinać się z powrotem do domu.
    Przez całą długość Wysokiego (te podjazdy z jednej i drugiej strony wałkuję w tym roku do porzygu! :P) i zjazd od Biczyc w dół.
    Po dotarciu do Chełmca spokojny powrót do domu.

    Tyle!

    • Dystans 60.00km
    • Czas 02:18
    • SpeedAVG 26.09km/h
    • SpeedMaxxx 73.40km/h
    • Kalorie 1178kcal
    • Podjazdy 727m
    • Sprzęt Bianchi Via Nirone 7 Dama

    Skwarek! :D

    Sobota, 22 lipca 2017 · dodano: 24.07.2017 | Komentarze 2

    Zaś wolny weekend (jak ja lubię układać grafiki :P), zaś sobota załadowana robotą :D
    Co za ironia ;)
    Wolna sobota, tzn. pranie, sprzątanie, gotowanie. Od rana. Zostawili mnie w domu samą i radź se.
    A pewnie że sobie poradziłam! :P
    O 13 już byłam po wszystkiej robocie iii jeszcze zdążyłam sobie brzuch w końcu opalić ;)
    Upał był i to niezły!
    Nareszcie pogoda przypomina mi lato, a nie jakieś wczesno jesienne słoty!

    Ze względu na te wszystkie upały i wolną-zapierdzieloną pracami domowymi sobotą, postanowiłam się na rower nie pchać w samo południe, bo o 16 też mi się wszystko żywcem topiło...
    Kiedy brzuch już był z lekka czerwony, czyli już przesadziłam z opalaniem, obczaiłam niebo (no bo nie wierzyłam,że z tego upału burzy nie będzie!), ubrałam się i pojechałam :)
    Nie dojechałam do Brzeznej zaczęłam mieć wątpliwości czy aby moje przeczucia do bezpieczeństwa tej jazdy były słuszne ;)
    Od Limanowej nadciągały chmury typu, jak "pizgnie, to dachy pourywa" :O
    A ja na Limanową chciałam jechać...
    No nic skoro tak, to olałam Rdziostów i w Chełmcu skręciłam na Wysokie.
    Jeśli faktycznie z tych chmur coś się wydarzy, mam bliżej do domu lub chociażby do jakiejś wiaty :D

    Wspinałam się do góry od Biczyc, a tłuszcz wytapiał się z każdej części mojego ciała :D 
    Żartuję!
    Skóra dzielnie walczyła ze słońcem i chyba na bieżąco wyrabiała ze schładzaniem rozgrzanego ciała :P
    Podjazd wydawał mi się długi, ale jakoś tak szybko przejechany. Chyba się już przyzwyczaiłam do tej górki.
    Skoro chmury się rozeszły, to ja postanowiłam jechać dalej i z Wysokiego puściłam się w dół przez Raszówki.
    Ciągle obserwując chmury, olałam skręt do domu w Przyszowej iii jadę dalej na Łukowicę i wracam dopiero przez Podegrodzie.

    Bomba!



    • Dystans 38.10km
    • Teren 15.00km
    • Czas 02:10
    • SpeedAVG 17.58km/h
    • SpeedMaxxx 51.80km/h
    • Kalorie 923kcal
    • Podjazdy 213m
    • Sprzęt Giant Brass 2

    Jak ja się lubię tak włóczyć! :D

    Niedziela, 16 lipca 2017 · dodano: 17.07.2017 | Komentarze 1

    Miałam dzisiaj być w górach i podziwiać, to co kocham najbardziej :D 
    Jednak poniósł mnie melanż w sobotę iiii nie byłam zdatna ani prowadzić, ani być prowadzona na jakieś piesze wycieczki :D

    Odpuściliśmy sobie góry iii postanowiłam,że zrobię wszystko,żeby nie zadziadować całej wolnej niedzieli!
    Łatwo powiedzieć, jak w głowie bomba, w oczach światło wstręt, a w żołądku wstręt do jedzenia i picia, fujj!!!
    Wódko zgiń!

    Ale ognisko Fitnessowe przechodzi do historii jako jedna z lepszych dotychczasowych imprez w tym roku! :D

    Kac morderca męczył mnie do obiadu...
    Kiedy na stół wjechał rosół, wiedziałam że ta niedziela będzie jeszcze moja! <3
    Zjadłam gorący, doprawiony pieprzem swojski rosół iii jak ręką odjął nie ma kaca! :D :D

    Dzwonię więc do Ziomka, niech przyjeżdża szybciej i jedziemy na te rowery, poplątać się together razem po sądeckich wałach! :D
    Po 15 już jedziemy, gdzie nogi i oczy poniosą.

    Uwielbiam takie coś :D

    Bez spiny, bez obcisłego i bez wpiętych butów :P
    Nawet po krawężnikach mogłam skakać, bo przecież Traktor do tego został stworzony! :P
    Świetnie!

    Pojechaliśmy wałami do Starego Sącza, tam przerwa, bo moje suchoty wymagały wody i dalej, przez Biegonice na wały, które doprowadziły nas aż do rynku w Nowym Sączu :)
    Tam kolejna przerwa, tym razem na zakup...piwa! :D

    Obkupieni w piwa skitrane w plecaku, jedziemy pod Panoramę, nad sam Dunajec i klinujemy wczorajszą imprezę :P

    Przesiedzieliśmy tak chyba ze 2 h, a kiedy się nam znudziło, grzecznie chodniczkami (%) wróciliśmy do domu ;)

    Kocham, uwielbiam taki czas...! :D 



    • Dystans 89.00km
    • Czas 03:28
    • SpeedAVG 25.67km/h
    • SpeedMaxxx 62.60km/h
    • Kalorie 1872kcal
    • Podjazdy 1146m
    • Sprzęt Bianchi Via Nirone 7 Dama

    Rożnów

    Piątek, 14 lipca 2017 · dodano: 17.07.2017 | Komentarze 0

    W końcu w tym tygodniu pogoda pozwoliła na jazdę rowerem do pracy ;)
    Cale poprzednie dnie, to albo lało rano albo mróz!!! (9 stopni ciepła) taki,że mi się nie chciało ubierać w lipcu jak w grudniu, no i w sumie ogólnie dziadosko!
    Dlatego też wolałam wyluzować z rowerem i pojeździć sejem :D
    Rano w drodze do pracy, już chciałam żeby było po niej!

    Wiedziałam,że po zmianie pojadę do bikeatelier, bo umówiłam się z Michałem na oględziny kół, które mają do sprzedania, więc i powietrza sobie trochę pożyczę, bo rano jakoś tak flakowato mi się jechało :P
    Po 14.30 wyszłam z pracy i prosto do sklepu.
    Obczaiłam koła, noooo i fajne, ale na razie mnie nie stać.
    Na razie to chce jechać na wakacje ;)

    Spod sklepu pojechałam na Rdziostów i w Chomranicach odbiłam na Tęgoborze.
    Wspinaczka pod niekończący się podjazd na Zawadkę i szybki zjazd w dół.
    Wbić się na główną drogę po 15 w piątek, to jak trafić 3 w totka :D
    Aleee udało mi się!
    Jadę więc pod just, zaś się wspinam iiii po zjeździe do Bilska oglądam latające nad moją głową samoloty z łososińskiego lotniska.
    Jazda tą trasą, to taka z lekka próba samobójcza, ale po raz kolejny się nie dałam zabić!
    Przed skrętem na Rożnów, słyszę telefon. Wyciągam z kieszonki, patrze Aga.
    Tyle co mnie minęli z Adamem samochodem :P
    Podobno zakurzam,że aż miło patrzeć ;)

    Skręcam na Rożnów i po chwili postanawiam zrobić pitt-stop w przydrożnej "MALINCE", bo bez obiadu, po całym dniu w pracy i to jeszcze w piątek, ciiiiiężkoooo!
    Zjadłam co lubię i jadę dalej :P
    Na poboczu patrol z drogówki, na bezrobociu, więc Pan policjant ochoczo puszcza w moją stronę OKejkę i obdarza szczerym uśmiechem :D
    Serio?!
    Policjanci potrafią być mili? :D

    Jadę dalej i powtarzam dobrze znane mi podjazdy i zjazdy ;)
    Wczuwam się w to letnie popołudnie.
    Zboża pachną, słońce świeci, no cudownie!

    Zjeżdżam do Gródka, patrzę na Jeziorko iii cieszę się,że żyję tu gdzie żyję! :p
    Lepszego miejsca do mieszkania nie mogłam wygrać :P
    Love my life!

    Z Gródka do Siennej i stamtąd dłuuugiiii podjazd pod Dąbrowę i zjazd w dół do Wielogłów.
    Do domu na szybkości, bo wiedziałam że pyszny obiad tam czeka, a zresztą dobry wiatr w plecy dostałam. 
    Włączyło mi się TT :D 
    Ogień!

    • Dystans 57.80km
    • Czas 02:19
    • SpeedAVG 24.95km/h
    • SpeedMaxxx 108.40km/h
    • Kalorie 1654kcal
    • Podjazdy 1522m
    • Sprzęt Bianchi Via Nirone 7 Dama

    Tatra Road Race i did it again!

    Sobota, 8 lipca 2017 · dodano: 09.07.2017 | Komentarze 4

    Tak!
    Znowu wystartowałam w Tatra Road Race! 
    Nie planowałam, nie myślałam,że pojadę, a jednak byłam tam...zaś ;)

    W zeszłym roku, nastraszona przez opowiadania uczestników pierwszej edycji tego "epickiego" wyścigu, już od początku wiosny nie ominęłam żadnej hopki, górki, góry...
    Żadnej!
    Długo, wysoko, często.
    Wszystko jechałam na poczet lipcowego wyścigu.

    W tym roku bez spiny :P
    Jazdy dużo mniej regularne, większość na lajcie.
    Od święta jak mi się zachciało tak się na górki wybierałam, ale świadomie się nie katowałam :P

    Zresztą dużo się u mnie prywatnie działo od początku wiosny ;)
    Nie było nawet czasu myśleć o rowerze, a co dopiero jeździć ;)
    Dopiero jakoś początkiem czerwca zaczęłam się poważniej za rower zabierać i w sumie napędzana facebookową stroną Tatra Road Race, dałam sobie czas do końca czerwca na zadecydowanie czy startuję, czy szkoda mi płuc :)

    Czerwiec mijał, ja ciągle jakoś "nie czułam" tych wyścigowych emocji, które rządziły mną w zeszłym roku.
    28 czerwca przelałam wpisowe na konto organizatora i niech się dzieje co chce :P
    Przecież jak ja na to nie pojadę, to sobie będę pluła w twarz do następnego wyścigu!

    Ostatni tydzień przed wyścigiem, to najpierw dwudniowe wesele, a potem ze 2 kontrolne jazdy w tygodniu iii stwierdzam:
    Będę beczeć na tych wyścigowych podjazdach!

    W sobotę rano dziwnie się czułam, bo w sumie nie czułam żadnych emocji związanych z tym co się ma wydarzyć za kilka godzin :p
    Aż mi głupio było, bo przecież w  zeszłym roku przed wyścigiem zwariowałam :D
    Prawie!

    Wstałam skoro świt, zjadłam porządne śniadanie, zapakowałam co potrzebowałam (np. rower :P) i punkt 7 wystartowałam, podbijać Zakopane :D
    Pogoda tak  jak i w zeszłym roku, już od rana kazała się spodziewać,że wypucowany wczoraj rower po wyścigu zaś się będzie nadawał do pucowania...
    Cóż!

    Droga do Zakopanego przeleciała mi pieronem i nawet remont Zakopianki nie zakłócił płynności jazdy mojego iżonowozu :D
    Po dojechaniu na Szymoszkową, w szoku byłam ilu już kolarzy goniło po parkingu :D
    W zeszłym roku, byłam pierwszą która zaparkowała samochód na bocznym parkingu, a teraz ledwo zmieściłam swoje maleństwo między rowery, ludzi i samochody! :D

    Jest 9 rano...
    Kupa czasu do startu, lecę się rozejrzeć i potwierdzić swój udział w tym międzynarodowym wydarzeniu ;)

    Miasteczko zawodów praktycznie już w pełni gotowe do rozpoczęcia imprezy, biuro zawodów zwarte i otwarte na każdego kto tam zajrzy ;)
    Odbieram pakiet startowy i wracam na parking.
    Na parkingu podchodzi do mnie Pan, którego może z twarzy nie kojarzę, ale ten głos mi mówi że my się już gdzieś kiedyś spotkaliśmy ;)
    Dwa słowa więcej i wiem!
    W marcu jak byłam z Pauliną i Marcinem na tripie w poszukiwaniu krokusów, tak tego Pana spotkaliśmy na drodze rowerowej ;) 
    Pan tutejszy, a mówi że nawet nie wie z jaką trasą przyjdzie mu się na wyścigu zmierzyć ;)
    W sumie, to czasami lepiej nie wiedzieć...! ;)

    Złożyłam rower, przebrałam się i wróciłam do miasteczka zawodów.
    To był strzał w dychę, bo tam u góry więcej znajomych :P
    Był Grzesiek, Adrian, Paweł, Krystian, Jacek,Michał nooo coraz więcej ziomeczków :D

    Nauczona doświadczeniem z zeszłego roku, chciałam się nie zagadać stojąc w miejscu, tylko stawiałam na porządną rozgrzewkę.
    Jeździłam tam i nazad i nazad i tam ii muszę skombinować więcej powietrza do kół ;)
    Na górze było stoisko speców z Veloart'u, którzy ochoczo pożyczyli trochę barów do opon.

    Zbliżała się 11, a więc start długiego dystansu,postanowiłam się im przyglądnąć z wysokości parkingu ;)
    Oni pojechali, a ja jeszcze chwilę sobie pokręciłam na spokojnie, przygotowując głowę do tego czego się najbardziej jednak bałam, czyli startu.
    Nie wiem, mam jakąś taką wewnętrzną blokadę w głowie,że jak większa grupka ludzi startuje na raz, to że to się źle skończy!

    O 11:15 wyjechałam do góry na START swojego wyścigu i zaczęłam obczajkę w który sektor mam się wpakować żebym była tam gdzie być powinnam :)
    Wpuścili mnie między inne dziewczyny, znałam tylko Martę i Kasie, no i Dominikę (z instagrama :D), reszta nemo :P

    Kilka organizacyjnych informacji i już mamy startować, a żeby tradycji stało się za dość, zaczęło padać :D
    Chwilkę po 11:30 ruszyliśmy i niech się dzieje co chce!

    Przypomniało mi się,że ten podjazd pod Butorowy Wierch dał mi w tamtym roku ostro popalić, więc teraz podeszłam do niego z większym respectem!
    Jak się wystrzelam na początku, to nawet jego nie podjadę do końca!
    Dobrze mi było tak pomyśleć, ale z tyłu zaś siedziała myśl: to jest krótki dystans kobieto, tu się nie ma czasu oglądać!

    Jechałam więc na tyle ile mogłam,na szczęście chyba nie wszyscy słyszeli jak ja głośno sapie, no i czekałam kiedy się ten podjazd skończy, bo potem pamiętałam,że jest dłuuuuugggoooo z góry do Ratułowa!
    Już od początku tasowałyśmy się we trzy z nieznajomymi mi dziewczynami i jak się później okazało, do końca siedziałyśmy sobie na ogonie.
    Wiedziałam, (bo organizatorzy trąbili),że trasa jest lekko zmieniona od zeszłego roku,ale nie wiedziałam na ile więcej będzie bolało?!
    Na naklejce z profilem trasy, którą dostałam w pakiecie, widziałam,że dwa razy podjeżdżać nam przyjdzie Żoki z jednej i drugiej strony.
    Chyba po tym długim zjeździe następnym podjazdem były właśnie Żoki,które wcale jakoś mnie nie za piekły (!), potem już wspinaliśmy się do Czerwiennego.
    Niby nie jakoś stromo, wręcz by się wydawało,że droga była prosta,ale ciągle pod górę.
    Męcząca sprawa!
    Dalej ani się myślało organizatorom nam popuścić!
    Czekała na nas "BOSKA" Bachledówka i bufet w nagrodę za wytrwałość!
    Co się tam wyprawiało po drodze!

    Foto Katarzyna Bańka

    Nawet zalecana pozycja aero na niewiele się zdała,Bianka stawiała opór! :P

    Foto Katarzyna Bańka

    Bolało i mnie i rower!

    Na bufecie miałam niczego nie brać jak obiecałam Paulinie (żeby im roboty nie dokładać :D), ale tak było pod warunkiem,że zabiorę dwa bidony od startu ze sobą.
    Miałam zabrać dwa, ale jak zobaczyłam na rozpisce,że bufet jest już po 27 kilometrach stwierdziłam,że jeden mi wystarczy do tego czasu.
    Dźwigać dwa,pełne pod Butorowy,bezsensu.
    Wystarczyło mi to co miałam w tym jednym, ale tu na bufecie proszę o następny! ;)
    Z Bachledówki szybki i stromy zjazd.
    Za chwilę znowu jakiś skręt i kolejna szybka akcja w dół.
    Foto Katarzyna Bańka
    This is Spaaarta! :)

    Po tych wszystkich "miłych" zjazdach, zostało podjechać Żoki po raz drugi, od (moim zdaniem) gorszej, bo stromszej strony i wrócić na Butorowy Wierch,żeby po zjeździe z Salamandry wystrzelić petardę do mety :P

    Podjazd z powrotem na te Żoki skojarzył mi się z Krzywą Wieżą w Pizie :D
    Czemu? Nie wiem :D
    Po prostu im wyżej tym droga jakby się bardziej wyprostowała!
    Nogi się obracać nie chciały, a na dodatek jeszcze ten skurcz w lewej łydce!
    Myślałam,że już mam po ścigu!
    Bolało jak pieron, ale jakoś się wybroniłam!

    W tym momencie powiedziałam sobie w duchu (bo na głos nie byłabym nawet w stanie powiedzieć "a"),że pier*ole i więcej na ten wyścig nie przyjeżdżam!!!
    Never!
    Chyba tu też widziałam napis z pytaniem:
    "Kto Cię na to namówił?"
    No kto?!

    Żeby mi było "przyjemniej", zjeżdżając z Żoków w dół, po tej stromiźnie, w deszczu i błocie, kiedy byłam już na samym dole usłyszałam: "uwaaaagaaaaa!!!", odwróciłam się przez ramię i zobaczyłam gościa, który w powietrzu zrobił dwa fikołki i poszedł jak długi z rowerem!
    Chłopie mam nadzieję,żeś się nie zabił!

    Chyba mnie zaczęło to przerastać, a w głowie włączył się głupi Jasiek....
    Ambicje mi opadły i stwierdziłam,że teraz moim priorytetem jest sprawa dojechania cała i zdrowa do mety.
    Najwyższa lokata zajęta na tym wyścigu nie jest warta połamanych kości albo co gorsza utraty życia....

    Znowu zaczęła się niby prosta, ale ciągle ciągnąca się pod górkę droga, która nie wiedziałam gdzie się kończy, bo to właśnie chyba była ta zmiana trasy.
    Facet,za którym zjechałam z Żoków uprzedził mnie lojalnie,żebym uważała na zjeździe z Salamandry, bo on w zeszłym roku się tam prawie zabił...
    Spoko!
    Nie śpieszy mi się, bo widzę,że ten wyścig to taka trochę rosyjska ruletka przy tym deszczu...
    Wiem też, że w tym roku się nie zabiłeś, bo za chwilę złapałeś gumę!
    Uwierz mi aż mnie to zabolało!!

    Zaczęłam się wspinać pod Butorowy Wierch iiii kuwa zaś ten skurcz, no szlak by go!
    W życiu skurczów podczas jazdy na rowerze nie miałam, a dzisiaj jak na złość kumulacja!
    Wrrrr......!
    Wystyrmałam się w bólu i skurczu do góry po raz ostatni na dzisiejszej drodze krzyżowej iii mimo,że od początku drugiego podjazdu pod Żoki zgubiłam (tak mi się przynajmniej wydawało, bo je straciłam z oczu),swoje dwie nieznajome dziewczyny, tu przy końcówce podjazdu na Butorowy Wierch jedna z nich mnie wyprzedziła i już do mety nie dała się dogonić!
    Masz tę moc dziewczyno!
    Jak się później okazało, w tym momencie straciłam 3 miejsce w swojej kategorii wiekowej!
    Brakło mi 59 sekund!
    LOL!!!

    Po bezpiecznym zjeździe z Salamandry totalna torpeda do mety iii miałam tylko nadzieję,że zaś jakieś BMW mi przed nosem nie wyskoczy, bo naprawdę się rozpędziłam!
    Nogi to mnie już tak bolały,że hopkę do mety myślałam,że z buta podejdę.
    Jednak zasada honoru nie puściła i hasło:
    "Ból jest chwilowy, a hańba zejścia z roweru trwa wiecznie" zatrzymały mnie w siodełku :D


    Po dojechaniu do mety standardowa dillerka rąk i problemy z otworzeniem red bulla, a potem pytanie:

    "Skąd jeszcze siła na ten uśmiech?" :D
    Odpowiadam: taka moja natura ;)

    A tak serio, to jak się nie cieszyć z faktu,że bez jakichś strasznych przygotowań do startu ukończyłam najtrudniejszy,amatorski wyścig w Polsce? ;)
    No i wynik siadł nie byle jaki, bo:

    TRR2017. Wynik nieoficjalny nr 1054. Czas to 02:19:24.644 FUN kat OPEN - m 128, kat OPEN K - m 5, kat K2 - m 4,. Gratulujemy!

    Minęłam się z pudłem,ale cóż konkurencja nie śpi, a rośnie w siłę!
    Brawo kobitki! ;)

    Po wyścigu w miasteczku zawodów standardowa impreza kolarska i pyszny makaron w bufecie!
    Serio mi smakował! :D
    Dużo znajomych twarzy i nawet Pan Józek, (który mi tyłek uratował w zeszłym roku po Rajdzie wokół Tatr, jak mi dętka strzeliła na drodze rowerowej w Nowym Targu) mnie poznał po... posturze ;)
    Świat kolarski jest mały, ale jednak wielki ;) 

    Pan Czaruś,który przyszedł się ze mną przywitać na leżakach i mnóstwo kolarskich blogerów,których kojarzę z internetu,a którym teraz mogłam przybić piątkę! ;)

    Co do samego wyścigu:

    Tyle w temacie!

    Żartowałam ;)
    Jak dla mnie standard organizacyjny nie zszedł z poziomu z zeszłego roku!
    Wszystko dopięte na ostatno guzik, a jeśli nie, to nie było tego widać ;)

    Jedyne,co się zmieniło, to trasa.
    Wasza wyobraźnia do układania morderczych tras nie ma końca!
    Potraficie zaplanować jeszcze cięższą wycieczkę? ;)

    Płuca mnie dzisiaj nie bolą.
    Znaczy nie dałam z siebie maksa!
    Poradzilam sobie z wyścigiem bez respiratora i żyję!
    Tylko nogi,może nogi trochę czuję przy chodzeniu po schodach, ale to dobrze, przynajmniej wiem, że żyję! :D
     
    I chyba Magda miałaś rację mówiąc mi wczoraj,że pamięć zmęczenia i bólu jest krótka iii że głupoty gadam,że już za rok do Was nie przyjadę...
    Jak się wyspałam,najadłam i odpoczęłam tak dzisiaj myślę Wam napisać:
    Dziekuje i do zobaczenia za rok!!! :D

    PS: Na długi dystans chyba mi nigdy jaj nie wystarczy ;)

    Chociaż....

    • Dystans 52.20km
    • Czas 02:08
    • SpeedAVG 24.47km/h
    • SpeedMaxxx 59.40km/h
    • Kalorie 1096kcal
    • Podjazdy 689m
    • Sprzęt Bianchi Via Nirone 7 Dama

    Rozjazd?

    Czwartek, 6 lipca 2017 · dodano: 09.07.2017 | Komentarze 0

    W tamtym roku dzień przed wyścigiem wybrałam się na rower.
    Podobno mimo,że płasko, to za długo wtedy jeździłam :)

    W tym roku postanowiłam, ostatni rozjazd zrobić dwa dni wcześniej, a dzień przed wyścigiem leżeć z nogami w górze :P
    Nie zapuszczałam się daleko, pod nosem mam trochę tych górek.
    Wystarczająco żeby się zmęczyć, ale nie zajechać.

    Do zoba w sobotę!


    • Dystans 74.10km
    • Czas 02:47
    • SpeedAVG 26.62km/h
    • SpeedMaxxx 74.50km/h
    • Kalorie 1657kcal
    • Podjazdy 1064m
    • Sprzęt Bianchi Via Nirone 7 Dama

    Na twardo przez Limanową

    Wtorek, 4 lipca 2017 · dodano: 09.07.2017 | Komentarze 0

    Skończył się czerwiec, a więc i skończył się czas do kiedy sobie pozwoliłam dać na wstrzymanie z decyzją o starcie w TRR.
    Zadecydowałam,że pojadę, bo jak nie pojadę, to będę żałowała cały następny rok,że mnie tam nie było ;)

    Do wyścigu 4 dni. Rower wczoraj wrócił z serwisu.
    Wszystko idzie zgodnie z moim przed wyścigowym planem, ale nie wiem jak moje kopyta sobie poradzą z górkami, baaa GÓRAMI!

    Po sprawdzenie wydolności nóg i płuc najlepiej mi się jeździ na Limanową, więc nie dziwota,że i tym razem mnie tam zaciągło ;)
    Do Podegrodzia.
    Z  Podegrodzia na Jadamwole i do góry przez Młyńczyska pod Ostrą.
    Zjazd po torze z Ostrej typowo na "Sagana" :D Mózg mi się wyłączył i raz kozie śmierć :D
    Świetne to było! Nawet nie wiedziałam,że potrafię się tak składać na zakrętach przy zjeździe ;)
    Dobrze,że mokro nie było bo bym pewnie mózgu nie wyłączała :D
    Z Limanowej nie chciało mi się pchać na Wysokie, więc pojechałam "dołem" przez Mordarkę i Marcinkowice w stronę Chełmca aaa i tak w ciul przewyższeń mi wyszło ;)

    A co z formą?
    Co to jest forma?! :D 


    • Dystans 45.70km
    • Czas 01:45
    • SpeedAVG 26.11km/h
    • SpeedMaxxx 83.50km/h
    • Kalorie 770kcal
    • Podjazdy 215m
    • Sprzęt Bianchi Via Nirone 7 Dama

    Tam i nazad :P

    Piątek, 30 czerwca 2017 · dodano: 03.07.2017 | Komentarze 0

    Do pracy i z powrotem.
    Miałam bardzo napięty grafik, bo nasza zumbowa Zuzia skończyła wczoraj roczek <3
    Musiałam więc streścić się z czasem,żeby na urodziny zdążyć ;)

    Z tej okazji nie wymyślałam nie wiadomo czego :D
    Po prostu rano prosto do pracy...

    i z powrotem obwodnicą do domu :)
    A ten wiatr... dziękuję bardzo za takie efekty specjalne ;)

    Counterliczniki.com