Info

avatar Ten blog rowerowy prowadzi Izona. Mam przejechane 53867.50 kilometrów w tym 1066.40 w terenie. Kręcę ze średnią 22.33 km/h i się wcale nie chwalę!
  • Czas na siodełku 100d 08h 39m
  • Więcej o mnie.

    Follow me on Strava 2020 button stats bikestats.pl 2019 button stats bikestats.pl 2018 button stats bikestats.pl 2017 button stats bikestats.pl 2016 button stats bikestats.pl 2015 button stats bikestats.pl 2014 button stats bikestats.pl 2013 button stats bikestats.pl 2012 button stats bikestats.pl 2011 button stats bikestats.pl 2010 button stats bikestats.pl

    Ja na instagramie

    Znalezione obrazy dla zapytania instagram

    Moje ziomeczki

    Wykres roczny

    Wykres roczny blog rowerowy Izona.bikestats.pl

    Z Archiwum X

    • Dystans 50.10km
    • Czas 01:51
    • SpeedAVG 27.08km/h
    • SpeedMaxxx 64.80km/h
    • Kalorie 931kcal
    • Podjazdy 379m
    • Sprzęt Bianchi Via Nirone 7 Dama

    Włóczykij

    Wtorek, 11 lipca 2017 · dodano: 12.07.2017 | Komentarze 0

    Ale miałam lenia do rozjazdu!
    Niby rower po wyścigu umyłam już w niedziele, buty też już były suche, to jednak chęci do jazdy brakło ;)
    Robiłam wszystko,żeby tylko "nie mieć czasu" na rower ;)
    Dzisiaj leń odpuścił ;) 
    Dobra frajda na robocie!


    • Dystans 57.80km
    • Czas 02:19
    • SpeedAVG 24.95km/h
    • SpeedMaxxx 108.40km/h
    • Kalorie 1654kcal
    • Podjazdy 1522m
    • Sprzęt Bianchi Via Nirone 7 Dama

    Tatra Road Race i did it again!

    Sobota, 8 lipca 2017 · dodano: 09.07.2017 | Komentarze 4

    Tak!
    Znowu wystartowałam w Tatra Road Race! 
    Nie planowałam, nie myślałam,że pojadę, a jednak byłam tam...zaś ;)

    W zeszłym roku, nastraszona przez opowiadania uczestników pierwszej edycji tego "epickiego" wyścigu, już od początku wiosny nie ominęłam żadnej hopki, górki, góry...
    Żadnej!
    Długo, wysoko, często.
    Wszystko jechałam na poczet lipcowego wyścigu.

    W tym roku bez spiny :P
    Jazdy dużo mniej regularne, większość na lajcie.
    Od święta jak mi się zachciało tak się na górki wybierałam, ale świadomie się nie katowałam :P

    Zresztą dużo się u mnie prywatnie działo od początku wiosny ;)
    Nie było nawet czasu myśleć o rowerze, a co dopiero jeździć ;)
    Dopiero jakoś początkiem czerwca zaczęłam się poważniej za rower zabierać i w sumie napędzana facebookową stroną Tatra Road Race, dałam sobie czas do końca czerwca na zadecydowanie czy startuję, czy szkoda mi płuc :)

    Czerwiec mijał, ja ciągle jakoś "nie czułam" tych wyścigowych emocji, które rządziły mną w zeszłym roku.
    28 czerwca przelałam wpisowe na konto organizatora i niech się dzieje co chce :P
    Przecież jak ja na to nie pojadę, to sobie będę pluła w twarz do następnego wyścigu!

    Ostatni tydzień przed wyścigiem, to najpierw dwudniowe wesele, a potem ze 2 kontrolne jazdy w tygodniu iii stwierdzam:
    Będę beczeć na tych wyścigowych podjazdach!

    W sobotę rano dziwnie się czułam, bo w sumie nie czułam żadnych emocji związanych z tym co się ma wydarzyć za kilka godzin :p
    Aż mi głupio było, bo przecież w  zeszłym roku przed wyścigiem zwariowałam :D
    Prawie!

    Wstałam skoro świt, zjadłam porządne śniadanie, zapakowałam co potrzebowałam (np. rower :P) i punkt 7 wystartowałam, podbijać Zakopane :D
    Pogoda tak  jak i w zeszłym roku, już od rana kazała się spodziewać,że wypucowany wczoraj rower po wyścigu zaś się będzie nadawał do pucowania...
    Cóż!

    Droga do Zakopanego przeleciała mi pieronem i nawet remont Zakopianki nie zakłócił płynności jazdy mojego iżonowozu :D
    Po dojechaniu na Szymoszkową, w szoku byłam ilu już kolarzy goniło po parkingu :D
    W zeszłym roku, byłam pierwszą która zaparkowała samochód na bocznym parkingu, a teraz ledwo zmieściłam swoje maleństwo między rowery, ludzi i samochody! :D

    Jest 9 rano...
    Kupa czasu do startu, lecę się rozejrzeć i potwierdzić swój udział w tym międzynarodowym wydarzeniu ;)

    Miasteczko zawodów praktycznie już w pełni gotowe do rozpoczęcia imprezy, biuro zawodów zwarte i otwarte na każdego kto tam zajrzy ;)
    Odbieram pakiet startowy i wracam na parking.
    Na parkingu podchodzi do mnie Pan, którego może z twarzy nie kojarzę, ale ten głos mi mówi że my się już gdzieś kiedyś spotkaliśmy ;)
    Dwa słowa więcej i wiem!
    W marcu jak byłam z Pauliną i Marcinem na tripie w poszukiwaniu krokusów, tak tego Pana spotkaliśmy na drodze rowerowej ;) 
    Pan tutejszy, a mówi że nawet nie wie z jaką trasą przyjdzie mu się na wyścigu zmierzyć ;)
    W sumie, to czasami lepiej nie wiedzieć...! ;)

    Złożyłam rower, przebrałam się i wróciłam do miasteczka zawodów.
    To był strzał w dychę, bo tam u góry więcej znajomych :P
    Był Grzesiek, Adrian, Paweł, Krystian, Jacek,Michał nooo coraz więcej ziomeczków :D

    Nauczona doświadczeniem z zeszłego roku, chciałam się nie zagadać stojąc w miejscu, tylko stawiałam na porządną rozgrzewkę.
    Jeździłam tam i nazad i nazad i tam ii muszę skombinować więcej powietrza do kół ;)
    Na górze było stoisko speców z Veloart'u, którzy ochoczo pożyczyli trochę barów do opon.

    Zbliżała się 11, a więc start długiego dystansu,postanowiłam się im przyglądnąć z wysokości parkingu ;)
    Oni pojechali, a ja jeszcze chwilę sobie pokręciłam na spokojnie, przygotowując głowę do tego czego się najbardziej jednak bałam, czyli startu.
    Nie wiem, mam jakąś taką wewnętrzną blokadę w głowie,że jak większa grupka ludzi startuje na raz, to że to się źle skończy!

    O 11:15 wyjechałam do góry na START swojego wyścigu i zaczęłam obczajkę w który sektor mam się wpakować żebym była tam gdzie być powinnam :)
    Wpuścili mnie między inne dziewczyny, znałam tylko Martę i Kasie, no i Dominikę (z instagrama :D), reszta nemo :P

    Kilka organizacyjnych informacji i już mamy startować, a żeby tradycji stało się za dość, zaczęło padać :D
    Chwilkę po 11:30 ruszyliśmy i niech się dzieje co chce!

    Przypomniało mi się,że ten podjazd pod Butorowy Wierch dał mi w tamtym roku ostro popalić, więc teraz podeszłam do niego z większym respectem!
    Jak się wystrzelam na początku, to nawet jego nie podjadę do końca!
    Dobrze mi było tak pomyśleć, ale z tyłu zaś siedziała myśl: to jest krótki dystans kobieto, tu się nie ma czasu oglądać!

    Jechałam więc na tyle ile mogłam,na szczęście chyba nie wszyscy słyszeli jak ja głośno sapie, no i czekałam kiedy się ten podjazd skończy, bo potem pamiętałam,że jest dłuuuuugggoooo z góry do Ratułowa!
    Już od początku tasowałyśmy się we trzy z nieznajomymi mi dziewczynami i jak się później okazało, do końca siedziałyśmy sobie na ogonie.
    Wiedziałam, (bo organizatorzy trąbili),że trasa jest lekko zmieniona od zeszłego roku,ale nie wiedziałam na ile więcej będzie bolało?!
    Na naklejce z profilem trasy, którą dostałam w pakiecie, widziałam,że dwa razy podjeżdżać nam przyjdzie Żoki z jednej i drugiej strony.
    Chyba po tym długim zjeździe następnym podjazdem były właśnie Żoki,które wcale jakoś mnie nie za piekły (!), potem już wspinaliśmy się do Czerwiennego.
    Niby nie jakoś stromo, wręcz by się wydawało,że droga była prosta,ale ciągle pod górę.
    Męcząca sprawa!
    Dalej ani się myślało organizatorom nam popuścić!
    Czekała na nas "BOSKA" Bachledówka i bufet w nagrodę za wytrwałość!
    Co się tam wyprawiało po drodze!

    Foto Katarzyna Bańka

    Nawet zalecana pozycja aero na niewiele się zdała,Bianka stawiała opór! :P

    Foto Katarzyna Bańka

    Bolało i mnie i rower!

    Na bufecie miałam niczego nie brać jak obiecałam Paulinie (żeby im roboty nie dokładać :D), ale tak było pod warunkiem,że zabiorę dwa bidony od startu ze sobą.
    Miałam zabrać dwa, ale jak zobaczyłam na rozpisce,że bufet jest już po 27 kilometrach stwierdziłam,że jeden mi wystarczy do tego czasu.
    Dźwigać dwa,pełne pod Butorowy,bezsensu.
    Wystarczyło mi to co miałam w tym jednym, ale tu na bufecie proszę o następny! ;)
    Z Bachledówki szybki i stromy zjazd.
    Za chwilę znowu jakiś skręt i kolejna szybka akcja w dół.
    Foto Katarzyna Bańka
    This is Spaaarta! :)

    Po tych wszystkich "miłych" zjazdach, zostało podjechać Żoki po raz drugi, od (moim zdaniem) gorszej, bo stromszej strony i wrócić na Butorowy Wierch,żeby po zjeździe z Salamandry wystrzelić petardę do mety :P

    Podjazd z powrotem na te Żoki skojarzył mi się z Krzywą Wieżą w Pizie :D
    Czemu? Nie wiem :D
    Po prostu im wyżej tym droga jakby się bardziej wyprostowała!
    Nogi się obracać nie chciały, a na dodatek jeszcze ten skurcz w lewej łydce!
    Myślałam,że już mam po ścigu!
    Bolało jak pieron, ale jakoś się wybroniłam!

    W tym momencie powiedziałam sobie w duchu (bo na głos nie byłabym nawet w stanie powiedzieć "a"),że pier*ole i więcej na ten wyścig nie przyjeżdżam!!!
    Never!
    Chyba tu też widziałam napis z pytaniem:
    "Kto Cię na to namówił?"
    No kto?!

    Żeby mi było "przyjemniej", zjeżdżając z Żoków w dół, po tej stromiźnie, w deszczu i błocie, kiedy byłam już na samym dole usłyszałam: "uwaaaagaaaaa!!!", odwróciłam się przez ramię i zobaczyłam gościa, który w powietrzu zrobił dwa fikołki i poszedł jak długi z rowerem!
    Chłopie mam nadzieję,żeś się nie zabił!

    Chyba mnie zaczęło to przerastać, a w głowie włączył się głupi Jasiek....
    Ambicje mi opadły i stwierdziłam,że teraz moim priorytetem jest sprawa dojechania cała i zdrowa do mety.
    Najwyższa lokata zajęta na tym wyścigu nie jest warta połamanych kości albo co gorsza utraty życia....

    Znowu zaczęła się niby prosta, ale ciągle ciągnąca się pod górkę droga, która nie wiedziałam gdzie się kończy, bo to właśnie chyba była ta zmiana trasy.
    Facet,za którym zjechałam z Żoków uprzedził mnie lojalnie,żebym uważała na zjeździe z Salamandry, bo on w zeszłym roku się tam prawie zabił...
    Spoko!
    Nie śpieszy mi się, bo widzę,że ten wyścig to taka trochę rosyjska ruletka przy tym deszczu...
    Wiem też, że w tym roku się nie zabiłeś, bo za chwilę złapałeś gumę!
    Uwierz mi aż mnie to zabolało!!

    Zaczęłam się wspinać pod Butorowy Wierch iiii kuwa zaś ten skurcz, no szlak by go!
    W życiu skurczów podczas jazdy na rowerze nie miałam, a dzisiaj jak na złość kumulacja!
    Wrrrr......!
    Wystyrmałam się w bólu i skurczu do góry po raz ostatni na dzisiejszej drodze krzyżowej iii mimo,że od początku drugiego podjazdu pod Żoki zgubiłam (tak mi się przynajmniej wydawało, bo je straciłam z oczu),swoje dwie nieznajome dziewczyny, tu przy końcówce podjazdu na Butorowy Wierch jedna z nich mnie wyprzedziła i już do mety nie dała się dogonić!
    Masz tę moc dziewczyno!
    Jak się później okazało, w tym momencie straciłam 3 miejsce w swojej kategorii wiekowej!
    Brakło mi 59 sekund!
    LOL!!!

    Po bezpiecznym zjeździe z Salamandry totalna torpeda do mety iii miałam tylko nadzieję,że zaś jakieś BMW mi przed nosem nie wyskoczy, bo naprawdę się rozpędziłam!
    Nogi to mnie już tak bolały,że hopkę do mety myślałam,że z buta podejdę.
    Jednak zasada honoru nie puściła i hasło:
    "Ból jest chwilowy, a hańba zejścia z roweru trwa wiecznie" zatrzymały mnie w siodełku :D


    Po dojechaniu do mety standardowa dillerka rąk i problemy z otworzeniem red bulla, a potem pytanie:

    "Skąd jeszcze siła na ten uśmiech?" :D
    Odpowiadam: taka moja natura ;)

    A tak serio, to jak się nie cieszyć z faktu,że bez jakichś strasznych przygotowań do startu ukończyłam najtrudniejszy,amatorski wyścig w Polsce? ;)
    No i wynik siadł nie byle jaki, bo:

    TRR2017. Wynik nieoficjalny nr 1054. Czas to 02:19:24.644 FUN kat OPEN - m 128, kat OPEN K - m 5, kat K2 - m 4,. Gratulujemy!

    Minęłam się z pudłem,ale cóż konkurencja nie śpi, a rośnie w siłę!
    Brawo kobitki! ;)

    Po wyścigu w miasteczku zawodów standardowa impreza kolarska i pyszny makaron w bufecie!
    Serio mi smakował! :D
    Dużo znajomych twarzy i nawet Pan Józek, (który mi tyłek uratował w zeszłym roku po Rajdzie wokół Tatr, jak mi dętka strzeliła na drodze rowerowej w Nowym Targu) mnie poznał po... posturze ;)
    Świat kolarski jest mały, ale jednak wielki ;) 

    Pan Czaruś,który przyszedł się ze mną przywitać na leżakach i mnóstwo kolarskich blogerów,których kojarzę z internetu,a którym teraz mogłam przybić piątkę! ;)

    Co do samego wyścigu:

    Tyle w temacie!

    Żartowałam ;)
    Jak dla mnie standard organizacyjny nie zszedł z poziomu z zeszłego roku!
    Wszystko dopięte na ostatno guzik, a jeśli nie, to nie było tego widać ;)

    Jedyne,co się zmieniło, to trasa.
    Wasza wyobraźnia do układania morderczych tras nie ma końca!
    Potraficie zaplanować jeszcze cięższą wycieczkę? ;)

    Płuca mnie dzisiaj nie bolą.
    Znaczy nie dałam z siebie maksa!
    Poradzilam sobie z wyścigiem bez respiratora i żyję!
    Tylko nogi,może nogi trochę czuję przy chodzeniu po schodach, ale to dobrze, przynajmniej wiem, że żyję! :D
     
    I chyba Magda miałaś rację mówiąc mi wczoraj,że pamięć zmęczenia i bólu jest krótka iii że głupoty gadam,że już za rok do Was nie przyjadę...
    Jak się wyspałam,najadłam i odpoczęłam tak dzisiaj myślę Wam napisać:
    Dziekuje i do zobaczenia za rok!!! :D

    PS: Na długi dystans chyba mi nigdy jaj nie wystarczy ;)

    Chociaż....

    • Dystans 52.20km
    • Czas 02:08
    • SpeedAVG 24.47km/h
    • SpeedMaxxx 59.40km/h
    • Kalorie 1096kcal
    • Podjazdy 689m
    • Sprzęt Bianchi Via Nirone 7 Dama

    Rozjazd?

    Czwartek, 6 lipca 2017 · dodano: 09.07.2017 | Komentarze 0

    W tamtym roku dzień przed wyścigiem wybrałam się na rower.
    Podobno mimo,że płasko, to za długo wtedy jeździłam :)

    W tym roku postanowiłam, ostatni rozjazd zrobić dwa dni wcześniej, a dzień przed wyścigiem leżeć z nogami w górze :P
    Nie zapuszczałam się daleko, pod nosem mam trochę tych górek.
    Wystarczająco żeby się zmęczyć, ale nie zajechać.

    Do zoba w sobotę!


    • Dystans 74.10km
    • Czas 02:47
    • SpeedAVG 26.62km/h
    • SpeedMaxxx 74.50km/h
    • Kalorie 1657kcal
    • Podjazdy 1064m
    • Sprzęt Bianchi Via Nirone 7 Dama

    Na twardo przez Limanową

    Wtorek, 4 lipca 2017 · dodano: 09.07.2017 | Komentarze 0

    Skończył się czerwiec, a więc i skończył się czas do kiedy sobie pozwoliłam dać na wstrzymanie z decyzją o starcie w TRR.
    Zadecydowałam,że pojadę, bo jak nie pojadę, to będę żałowała cały następny rok,że mnie tam nie było ;)

    Do wyścigu 4 dni. Rower wczoraj wrócił z serwisu.
    Wszystko idzie zgodnie z moim przed wyścigowym planem, ale nie wiem jak moje kopyta sobie poradzą z górkami, baaa GÓRAMI!

    Po sprawdzenie wydolności nóg i płuc najlepiej mi się jeździ na Limanową, więc nie dziwota,że i tym razem mnie tam zaciągło ;)
    Do Podegrodzia.
    Z  Podegrodzia na Jadamwole i do góry przez Młyńczyska pod Ostrą.
    Zjazd po torze z Ostrej typowo na "Sagana" :D Mózg mi się wyłączył i raz kozie śmierć :D
    Świetne to było! Nawet nie wiedziałam,że potrafię się tak składać na zakrętach przy zjeździe ;)
    Dobrze,że mokro nie było bo bym pewnie mózgu nie wyłączała :D
    Z Limanowej nie chciało mi się pchać na Wysokie, więc pojechałam "dołem" przez Mordarkę i Marcinkowice w stronę Chełmca aaa i tak w ciul przewyższeń mi wyszło ;)

    A co z formą?
    Co to jest forma?! :D 


    • Dystans 45.70km
    • Czas 01:45
    • SpeedAVG 26.11km/h
    • SpeedMaxxx 83.50km/h
    • Kalorie 770kcal
    • Podjazdy 215m
    • Sprzęt Bianchi Via Nirone 7 Dama

    Tam i nazad :P

    Piątek, 30 czerwca 2017 · dodano: 03.07.2017 | Komentarze 0

    Do pracy i z powrotem.
    Miałam bardzo napięty grafik, bo nasza zumbowa Zuzia skończyła wczoraj roczek <3
    Musiałam więc streścić się z czasem,żeby na urodziny zdążyć ;)

    Z tej okazji nie wymyślałam nie wiadomo czego :D
    Po prostu rano prosto do pracy...

    i z powrotem obwodnicą do domu :)
    A ten wiatr... dziękuję bardzo za takie efekty specjalne ;)

    • Dystans 65.70km
    • Czas 02:32
    • SpeedAVG 25.93km/h
    • SpeedMaxxx 63.40km/h
    • Kalorie 1232kcal
    • Podjazdy 599m
    • Sprzęt Bianchi Via Nirone 7 Dama

    Żywioł nie pogoda!

    Czwartek, 29 czerwca 2017 · dodano: 30.06.2017 | Komentarze 0

    Po wczorajszych harcach na Traktorze myślałam,że gorzej się będę rano czuła, a tu o dziwota jestem jak młody Bóg! :D
    5:15 pobudka i mozolne zbieranie się do pracy...
    Dobrze,że chociaż pogoda była piękna, to się jakoś lepiej żyło :D
    Ciepło było i to bardzo (jak na 5 rano) 17 stopni, czad!
    Nawet dwóch warstw na górę nie musiałam zakładać ;)
    Wzięłam rower i pojechałam ;)
    Wiał wiatr, słońce świeciło, nie chciało mi się kończyć tej wycieczki pod siłownią :P
    Mogłabym tak jechać i jechać :P

    W czasie pracy, przeszedł armagedon pogodowy, dziękowałam Bozi,że jestem w pracy, a nie gdzieś na rowerze, bo to przyszło tak nagle,że nawet bym się na trasie nie zdążyła schować :o
    Lało jak z cebra, wiało jakby jakiś huragan przechodził, no i te błyskawice...!

    Po pracy pogoda ciągle była niepewna, ale postanowiłam sobie,że będę monitorowała sytuację na tyle,żeby nie dać się ewentualnej burzy :P
    Wracałam do domu przez Wysokie, ale tam na górze tak piździło,że postanowiłam zjechać na Przyszową i tam kontynuować dalszą wycieczkę ;)
    Przez ten wiatr chmury rozchodziły się w błyskawicznym tempie i w sumie nie do końca było wiadomo co się wydarzy.
    Przez moment nawet, na full lampie, zaczął kropić deszcz takimi wielkimi kroplami...
    Masakra!

    Koniec końców do domu wróciłam na sucho, a jak już sobie wygodnie leżałam w pokoju, zajadając ptasie mleczko, zaczął padać ten krążący przez całe popołudnie nad głową deszcz :P


    • Dystans 28.10km
    • Teren 28.10km
    • Czas 02:46
    • SpeedAVG 10.16km/h
    • SpeedMaxxx 75.60km/h
    • Kalorie 1320kcal
    • Podjazdy 1041m
    • Sprzęt Giant Brass 2

    Łabowska wyrypa ;)

    Środa, 28 czerwca 2017 · dodano: 29.06.2017 | Komentarze 0

    Z racji tego,że w poniedziałek przesiedziałam cały Boży dzień od świtu do nocy w pracy, środę miałam wolną ;)
    Pogoda miała być i Paulina miała być, więc rower też musiał być ;)
    Nie miałam czasu zbytnio rozwodzić się nad trasą, jedyne co wiedziałam,że pojedziemy na Halę Łabowską.
    Byłam tam z Marcinem 100 lat temu i za pierona nie mogłam sobie uświadomić jak myśmy się tam do góry do schroniska dostali?!
    Pamiętałam,że wjeżdżaliśmy spod szlabanu i było napisane RUNEK, ale gdzie to było, to już ni huhu!
    Jak na złość używane wtedy jeszcze endomondo,poszwankowało i zapisu GPS nie miałam, no cóż...

    Zabrałyśmy do samochodu rowery i pojechałyśmy do Wierchomli jako początku naszej wyrypy.

    Niby Garmin pokazał jakąś trasę i niby miało być spoko, ale nie było, bo olałyśmy go :P

    Początek trasy może był obiecujący, ale potem było już tylko gorzej :D



    Jakieś haszcze harabuzie uj wi co i na co :)

    Więcej pchania jak jechania, nie fajnie!
    Po drodze miliony pauz na oddech i miliony łyków wody, bo upał że omatkobosko :D

    Do Hali dotarłyśmy zniesmaczone, ale z nadzieją,że z powrotem więcej sobie pojeździmy... i tak było ;)



    Według drogowskazów miałyśmy zjechać na (ten pieprzony :p) Runek ;) Więc gdybyśmy na dole posłuchały Garmina, oszczędziłybyśmy sobie pchania rowerów pod górę...
    No ale... :)

    Posiedziałyśmy pod schroniskiem, wysuszyłyśmy koszulki, pogadałyśmy, przy okazji się opalając i ruszyłyśmy na ten Runek.


    Zjazd był fajny, podobało mi się ;)  
    Mimo,że ja to tam technicznie ni huhu, ale zjechałam cała i zdrowa,a frajdy z tego miałam co nie miara :D
    Były kamienie, były korzenie, było błoto...
    Ale czasami było...normalnie :P

    Świetnie! :D

    Palce od hamowania bolały gorzej niż nogi od podjeżdżania!
    A barki od trzymania kierownicy, bolą mnie w sumie dopiero dzisiaj! :D

    Po zjeździe na dół do Bacówki na Wierchomli utwierdziłam się, w przekonaniu że to na pewno tędy jechaliśmy z Marcinem do góry ;)
    Później przez jakieś trawy, krzaki i bajorka zjechałyśmy do Wierchomli pod stację narciarską i szybkim "galopem" na parking gdzie zostawiłyśmy czerwoną strzałę ;)

    PS: Iwona do mycia!
    Rower też... :D



    Świetna wycieczka!
    Idealna na afrykańskie upały :D
    Polecam!

    Tak bardzo bajabongo bez pauzy w pracy ;)

    Wtorek, 27 czerwca 2017 · dodano: 29.06.2017 | Komentarze 0

    Się wyrwałam do pracy rowerem ;)
    Cieplutko jak na chwilę przed 6 rano <3 Uwielbiam to lato, niech trwa i trwa i trwa.....
    Do pracy bez szału, kto by się tam śpieszył? :P
    Po pracy też nie zamierzałam jakoś się strasznie spinać, bo od weekendu miałam jeszcze tak chore mięśnie,że tą przejażdżkę potraktowałam tak bardziej jako rozjazd ;)
    Ze Sącza do Łącka, bo tam płasko i stamtąd do domu.
    Nie obeszło się bez deszczu! Straszyło, straszyło i na 2 kilometry od domu mnie dorwało!!!
    Na szczęście deszcz był ciepły,  a ja na tyle spocona,że nie widziałam różnicy, czy jestem mokra od deszczu czy od potu :D

    PS: Zaś strava mi zwariowała i mimo włączonej pauzy postanowiła sobie w tle odmierzać mój czas do wyjścia z pracy :D
    Kochana!

    • Dystans 100.00km
    • Czas 03:58
    • SpeedAVG 25.21km/h
    • SpeedMaxxx 61.90km/h
    • Kalorie 1882kcal
    • Podjazdy 1086m
    • Sprzęt Bianchi Via Nirone 7 Dama

    Na dobitkę... ;)

    Niedziela, 25 czerwca 2017 · dodano: 26.06.2017 | Komentarze 0

    To był naprawdę intensywny weekend ;)
    Zachciało mi się iść w Tatry, a że ekipa raczej chętna na spontany, to poszliśmy <3
    Może i nie było to jakoś super wymagające podejście (1758 m n.p.m), ale zważywszy na rozpiętość wieku wszystkich uczestników wycieczki (12 mcy-31 lat :P), było co iść :P

    Trzydniowianski Wierch done! ;)

    Żeby nie było za nudno, po powrocie na swoje sądeckie "śmieci" prosto z pola (czyt. z Tatr) odhaczyłam imieniny ulubionego wujka i tak oto powróciłam do domu o 3 nad ranem!
    Kurde już świtało! :D

    Na niedziele plan był prosty: porządnie wypocząć!
    Najlepiej leżąc i się nie ruszać :P
    Taaa... 
    Leżałam,do czasu aż mi się rowerowe ADHD nie włączyło :D
    Pogoda była świetna!
    Temperatura może ciut za wysoka jak na to żeby się pchać na rower o 14, ale idealna,żeby już na ten rower iść o 15! :D
    W domu wszyscy spali po obiedzie, a mi się samej nie chciało oglądać telewizora :)
    Pojechałam w ten upał!
    Wymyśliłam sobie,że pojadę na Starą Lubovnię, bo po drodze dużo drzew, a jak dużo drzew to i cienia sporo ;)

    Tak to można jeździć :)

    Gorąco było, to fakt!
    Dojeżdżając do Piwnicznej musiałam w źródełku wody dopompować do bidonów, bo już prawie wypiłam obydwa 0,75l...
    No dobra, to nie upał, to sobotnie imieniny wychodziły na wierzch :D

    Z Piwnicznej na Mniszek iii tu patrząc na niebo zawahałam się, czy aby warto pchać się na Lubovnię, jak ma się na burzę?
    Nic jadę dalej.
    Jak się będzie pogarszało, zawrócę :P

    Podjazd na Kremną dawniej budził respect, teraz albo za dużo się bawiłam "kijem" albo się wlekłam...
    Nic nie zapiekło!
    Nogi zmordowane po wczorajszych 7 godzinach wędrowania, nie poczuły różnicy ;)
    Zjechałam przez Vabec w dół, aleeee nie do samego "centrum" Lubovni ;)
    Źle się tam zjeżdża, bo niby dłuuuugooo w dół i można by było szybko, ale weź tu leć pieronem jak dziurawe to wszystko jak fix!

    Wbrew pozorom dużo przyjemniej się to podjeżdża :P

    W drodze powrotnej ciągle kontrolowałam niebo, ale koniec końców doszłam do wniosku, że dzisiaj to mnie nie zleje :D
    Suszyło dalej!
    Na tych 100 km wypiłam 4 i pół bidona wody! 
    LOL, nie pamiętam kiedy ostatnio tak dużo piłam na rowerze :P
    Dobrze,że źródełko w Piwnicznej na Radwanowie zawsze aktywne :P
    Do domu wracałam przez centrum Starego Sącza.

    Cieszę się,że dzisiaj poniedziałek i że jestem w pracy, bo... sobie w końcu odpocznę ;) :)

    Miłego!
    Kategoria Stóweczka


    • Dystans 82.40km
    • Czas 03:14
    • SpeedAVG 25.48km/h
    • SpeedMaxxx 107.60km/h
    • Kalorie 1870kcal
    • Podjazdy 1171m
    • Sprzęt Bianchi Via Nirone 7 Dama

    Hello Summer!! :P

    Czwartek, 22 czerwca 2017 · dodano: 22.06.2017 | Komentarze 0

    Kocham lato! :P
    Bosze co za pogoda, co za trasa!
    Sztos! :D
    Upał jak w ten czas, ale pamiętaj: dopóki się poruszasz, się nie ugotujesz! :D

    Tak mi się w Boże Ciało spodobała trasa nad Jezioro Rożnowskie,że dzisiaj po wszystkich, szybkich kalkulacjach stwierdziłam,że zdążę i pojechałam :P
    Strzał w dychę!

    Najpierw pod Rdziostów na Marcinkowice...

    ...zawsze chciałam tej rodzince zrobić zdjęcie, dzisiaj się udało :)  

    Potem od Chomranic do Zawadki. 
    Wiadomo up-y muszą się zgadzać! :P
    Szybki zjazd do Tęgoborzy i czekam łaskawie, aż sznur samochodów ciągnący się na drodze do/z Krakowa łaskawie mnie wpuści na trasę :)
    O dziwo Pan na warszawskich blachach był tak łaskawy,że zatrzymał się tracąc 2 sekundy jazdy i już prawie zaczynam się wspinać pod just :)
    Zanim jednak się za ten podjazd zabrałam, skręciłam za strzałką na Bartkową i wygrałam! 

    Cudnie! <3 

    Popstrykałam kilka fotek i jadę dalej, bo przecież jeszcze nie jestem w połowie, a muszę zdążyć na chleb dzisiaj zarobić :P
    Pod just przeżyłam, nie zabolało :P
    Widok z kolejnego zakrętu piękny:

    <3
    Zjazd szalenie szybki, ale to lubię! :P
    Przez Witowice do skrętu na Rożnów i przede mną kolejne hopeczki.
    Z Rożnowa do Gródka tu zaś fotka (no bo przecież jest pięknie!)

    i już zapylam pod Dąbrowę :P

    Zaczęło mi prądu brakować i miałam nadzieję,że mi siły starczy na zjazd do Wielogłów?!
    Starczyło!
    Tu pitt-stop i wio do domu :P


    #lovemylife :P

    Counterliczniki.com